czwartek, 3 września 2020

"The Concert in Central Park" - Simon & Garfunkel [Recenzja]


Na początku lat 80. Central Park zaczął nieco podupadać i coraz głośniej błagać o renowację. Jako, że jest to bez wątpienia miejsce wręcz kultowe, natychmiast znaleźli się chętni, którzy byli gotowi wesprzeć odnowienie w zamian za tablicę z nazwiskiem. Jednak kwota trzech milionów dolarów odstraszała nawet tych najbardziej zaangażowanych. Jako że w Central Parku odbywały się swego czasu koncerty, które okazywały się wielkimi sukcesami (jak np. Eltona Johna czy Jamesa Taylora), pojawił się pomysł, by zorganizować koncert charytatywny, wydać na płycie, sfilmować, a cały dochód przeznaczyć na poczet renowacji Central Parku. 
Mimo ponad dziesięciu lat od rozpadu, świat wciąż nie zapomniał o duecie Simon & Garfunkel. I to właśnie pomysł na ich wspólny koncert spotkał się z największym entuzjazmem. Ron Delsener, jeden z najbardziej wpływowych organizatorów koncertów, zadzwonił więc do Paula Simona z propozycją recitalu z dawnym muzycznym partnerem. Nieco obawiał się jego reakcji, jako że to właśnie Paul przez 11 lat bardzo ostro odcinał się od możliwego ponownego zejścia duetu. Simon zareagował jednak entuzjastycznie, choć wątpił, by koncert okazał się jakimkolwiek finansowym sukcesem, biorąc pod uwagę komercyjną porażkę autobiograficznego filmu One-Trick Pony, jak i albumu pod tym samym tytułem (zresztą Garfunkel też wcale nie najlepiej ostatnio sobie radził). Ponadto wyraził wątpliwość, czy Art będzie chętny do recitalu. Garfunkel, który akurat przebywał w Szwajcarii, jednak bardzo zapalił się do idei koncertu, i natychmiast wyleciał do Stanów Zjednoczonych. 
Na planowanie i próby wszyscy mieli 3 tygodnie. Muzycy działali więc pod presją czasu i, jak wspomina Simon, był to okres pełen stresu, napięć, a także kłótni między nim a Artem. Początkowy koncept zakładał, że najpierw na scenie pojawi się Paul i zaśpiewa swój solowy mini-recital, potem Art ze swoimi solowymi piosenkami, a zakończą kilkoma wspólnymi utworami. Pomysł jednak szybko upadł, gdyż niezbyt uśmiechało się to ani jednemu, ani drugiemu. "Żadnemu z nas nie uśmiechało się, by Paul otwierał koncert Simon & Garfunkel, a dodatkowo dla niego bycie liderem Simon & Garfunkel nie miało żadnego sensu", jak wspomina Garfunkel. Ostatecznie stanęło na tym, że wykonają większość klasycznych kompozycji z okresu działalności duetu, a dodatkowo każdy z nich dostanie trochę czasu na swoje własne, solowe piosenki (dla wyrwanego ze studia Paula była to okazja, by sprawdzić jeden nowy kawałek, a Art wykorzystał szansę, by wykonać piosenkę z mającego się niedługo potem ukazać albumu Scissors Cut). To jednak nie koniec napięć; Art chciał, by zagrać tak, jak przed kilkunastoma laty, a więc tylko on z wokalami, i Simon z gitarą (no i oczywiście swoimi wokalami). Paul jednak się nie zgodził, gdyż większość kompozycji, które chciał wykonać, były stworzone do wykonywania z większym zespołem. Garfunkel niechętnie - po wielu kłótniach - ustąpił i ostatecznie towarzyszył im na scenie jedenastoosobowy zespół składający się z muzyków, którzy pojawili się wcześniej na solowych albumach Paula lub Arta. Trzeba przyznać, że ten drugi jednak miał o wiele cięższe zadanie; musiał nauczyć się harmonii do solowych piosenek Paula, a dodatkowo nie podobało mu się, że nie tylko musi dopasować się do stylu Simona, ale także że jego partner zmienił teksty w niektórych starszych piosenkach.
Koncert odbył się w sobotę, 19 września 1981 roku. Paula i Arta podziwiało pół miliona ludzi, mimo że spodziewano się niecałych 300 tysięcy. Dzięki tej publiczności, ich koncert zagwarantował sobie 7. miejsce na liście największych koncertów w historii Stanów Zjednoczonych. 5 miesięcy później koncert ukazał się na dwupłytowym albumie i okazał się wielkim, międzynarodowym sukcesem. Pokrył się siedmiokrotnie platyną, pięciokrotnie złotem i raz diamentem (Francja). Paul przyznał potem, że dopóki nie zobaczył transmisji w telewizji, nie zdawał sobie sprawy, w jak wielkim wydarzeniu brał udział. Art natomiast do dziś przyznaje, że nie jest zadowolony z koncertu, i uważa że mógłby zaśpiewać o wiele lepiej.

Krótka zapowiedź, wielki okrzyk publiczności i od razu ruszamy z kopyta. Zaczynamy od jednego z największych przebojów zespołu, a więc Mrs. Robinson z płyty Bookends (a jeszcze dokładniej: ze ścieżki dźwiękowej do filmu The Graduate). Od pierwszych nut publiczność doskonale wie, z jaką piosenką ma do czynienia, i trzeba przyznać że Simon z Garfunkelem nie zawodzą i dają nam energiczne i pełne pasji wykonanie, które porywa od pierwszych dźwięków. Świetne rozpoczęcie.
Homeward Bound wykonane jest tu natomiast w zdecydowanie bardziej akustycznej wersji, którą można usłyszeć na albumach koncertowych duetu z lat 60. Nie powiem, żeby mi się nie podobała, ale znacznie bardziej ta piosenka przemawia do mnie w dynamicznej odsłonie. A może po prostu się do niej przyzwyczaiłem? Nie wiem, tak czy siak słucha się bardzo przyjemnie, aczkolwiek chętniej wracam do oryginału niż do tego wykonania.
Nieco przymuleni panowie wydają się także podczas śpiewania America. No ale ta piosenka jest tak urocza, i ma tak znakomitą melodię, że nawet tak robi niemałe wrażenie i potrafi ukoić zszargane nerwy. I tak warto posłuchać!
Następnie mamy Me and Julio Down by the Schoolyard z drugiego solowego albumu Paula Simona (przez wielu błędnie uznawanego za debiut), zatytułowanego po prostu Paul Simon. Utwór ten to zdecydowanie największy przebój z tamtego krążka, a dzięki harmoniom Arta można łatwo wyobrazić sobie go choćby na Bookends, czy nawet Bridge over Troubled Water. Świetne, porywające wykonanie, ze znakomitymi harmoniami (zwłaszcza w refrenach).
Absolutnie nie zawodzi też powalające za każdym razem Scarborough Fair. Bezbłędne wokale Garfunkela i świetnie dołączający do niego momentami Simon. Można się rozmarzyć.
April Come She Will to chyba jeden z moich ulubionych utworów tego duetu. Od kiedy usłyszałem go pierwszy raz, nie mogę uwolnić się od tej pięknej melodii i poruszającego wykonania Garfunkela. Z wielką przyjemnością wysłuchałem go więc po raz kolejny, i znów zrobił na mnie spore wrażenie. 
Na koncercie nie mogło zabraknąć też miejsca na złożenie hołdu jednej z najważniejszych dla twórczości Simon & Garfunkel muzycznych inspiracji, a więc Everly Brothers. Muzycy nie sięgnęli jednak po Bye Bye Love nagrane na Bridge over Troubled Water, decydując się na Wake Up Little Susie. Nie mogę skrytykować tego wyboru, gdyż bez wątpienia wyszło im to znakomicie i porywająco.
I znów solowy przebój Simona, tym razem jednak z jego czwartej płyty, zatytułowanej Still Crazy After All These Years. Na tym koncercie zdecydował się wykonać z niej m.in. utwór tytułowy. Nie różni się wiele od oryginału, więc nawet nie mam tu za dużo o nim do napisania. Po prostu: kolejne bardzo dobre wykonanie.
Garfunkel wspomina po latach, że przygotowania do tego koncertu były niekończącym się stresowaniem, czy na pewno zdąży. Nagle dostał zestaw piosenek Paula, do których musiał ułożyć i nauczyć się harmonii wokalnych. Dodaje jednak, że do jednej piosenki robił to z prawdziwą przyjemnością - American Tune. To jeden z lepszych momentów płyty There Goes Rhymin' Simon. Lecz, muszę przyznać, że w tym wspólnym wykonaniu wypada o wiele lepiej, niż w studyjnej wersji. 
Koncert dawno rozwiązanego, kultowego już w momencie działalności, duetu jest znakomitą okazją do wypromowania niedawno wydanej piosenki, która poradziła sobie na listach przebojów raczej średnio. Late in the Evening z albumu One Trick Pony to naprawdę dobry utwór, jednak nieco zbyt współczesna aranżacja nie przekonuje mnie zanadto w zestawieniu z paroma poprzednimi piosenkami, które jednak stylistycznie zdają się być w zupełnie innej bajce.


Slip Slidin' Away to piosenka, którą Paul napisał w 1975 roku z myślą o umieszczeniu na albumie Still Crazy After All These Years. Skończyło się jednak na taśmie demo, gdyż ostatecznie Simon zdecydował się jej nie wydawać. Ukazała się 2 lata później, jako jedna z dwóch premierowych piosenek (drugą była Stranded in a Limousine) na składance Greatest Hits, Etc. Utwór stał się wcale niemałym hitem, jednak, przyznam się szczerze, nigdy jakoś specjalnie do mnie nie przemawiał, i nie wiem, na jakiej zasadzie nawet mam go wyróżnić. Ot, kolejna wolna piosenka Simona; ani nie ma specjalnie chwytliwej melodii, ani specjalnie dobrego tekstu. Zwyczajna, chciałoby się powiedzieć. I takie też jest jej wykonanie.
Również i Art nie mógł nie wykorzystać okazji, by nieco wypromować singiel z nadciągającego albumu Scissors CutA Heat in New York to też jedyna piosenka podczas całego koncertu (nie licząc dwóch coverów), której nie napisał Paul Simon. Sam utwór zawsze bardzo mnie urzekał, i tak samo rzecz ma się tutaj. Po prostu piękne wykonanie.
Kodachrome to utwór z płyty There Goes Rhymin' Simon. Ciekawie wyszedł zabieg połączenia go z Maybellene Chucka Berry'ego. Bardzo udany, energiczny medley.
Tej piosenki po prostu nie mogło tu zabraknąć. Legendarny Bridge Over Troubled Water. No i cóż mogę powiedzieć. Cała piosenka jest wykonana przepięknie... aż do tego słynnego, potężnego zakończenia. Tam Art ewidentnie sobie nie poradził; zabrakło mu oddechu, przez co zabrzmiało to zbyt wymuszenie. A szkoda. Lecz ma to też swój urok i można przymknąć na to oko, tym bardziej że reszta wykonania jest nienaganna.
Fifty Ways to Leave Your Lover to kolejna piosenka ze Still Crazy After All These Years. I po raz kolejny - nie różni się to zanadto od wersji studyjnej, więc nie mam tu co pisać, poza tym, że wykonany jest naprawdę bardzo dobrze.
Wracamy do przebojów Simon & Garfunkel. A jeśli mowa o przebojach, to przecież na takim koncercie nie mogło zabraknąć też rewelacyjnego The Boxer. Ta piosenka po prostu zawsze robi wrażenie, a gdy wykonuje ją oryginalny duet, to ciarki gwarantowane.
Old Friends nie różni się specjalnie od oryginału, co znaczy, że jest to po prostu kolejne bardzo dobre i piękne wykonanie.
Również The 59th Street Bridge Song (Feelin' Groovy) nie wyróżnia się niczym na tle studyjnego pierwowzoru, co oznacza po prostu, że jest kolejnym świetnym wykonem.
A jednak, mimo tak wielu przebojów, wiadomo na co czekała znakomita większość publiczności. Na sam koniec musiało więc zabrzmieć ponadczasowe The Sounds of Silence. Moim zdaniem w końcowym miksie lepiej byłoby, gdyby uwypuklono wokalne partie Arta, które zawsze wydawały mi się znacznie ciekawsze niż Paula. W obronie decyzji producenta powiem jednak, że słychać, jak Garfunkelowi słabo tu idzie - zdecydowanie zbyt często brakuje mu oddechu. Cieszy też, że na sam koniec zdecydowano się zostawić duet sam na sam z publicznością, nie przykrywając ich elektroniczną aranżacją znaną z Sounds of Silence. Magia zdecydowanie utrzymana aż do końca koncertu.


The Concert in Cetral Park nie jest bez wątpienia koncertem pozbawionym wad. Jednak wszystkie one bledną wobec ponadczasowości muzyki Paula Simona i Arta Garfunkela. Oto legendarny duet zszedł się na nowo, by zagrać w dobrej sprawie. Przyszli i na przeszło godzinę zaczarowali publiczność w Nowym Jorku. O prawdziwej magii tego występu świadczy jednak fakt, że ten urok unosi się także nad całym zapisem płytowym, który przecież nigdy nie jest w stanie oddać w pełni doświadczenia koncertu. Owszem, w kilku miejscach można się chwilę przynudzić (głównie przy solowych utworach Simona, których jest tu trochę za dużo - spokojnie wyrzuciłbym choćby Late in the Evening na rzecz choćby All I Know czy Bright Eyes Garfunkela. Jednak ostatecznie koncert ten to naprawdę znakomite muzyczne doświadczenie, które pozwala na te 70 parę minut oderwać się od rzeczywistości i po prostu dać się zahipnotyzować. 

Ocena: 8/10


The Concert in Central Park: 75:51

CD 1:
1. Mrs. Robinson - 3:52
2. Homeward Bound - 4:22
3. America - 4:47
4. Me and Julio Down by the Schoolyard - 3:22
5. Scarborough Fair - 3:52
6. April Come She Will - 2:37
7. Wake Up Little Susie - 2:19
8. Still Crazy After All These Years - 4:04 
9. American Tune - 4:33
10. Late in the Evening - 4:09

CD 2:
1. Slip Slidin' Away - 4:54
2. A Heart in New York - 2:49
3. Kodachrome/Maybellene - 5:51
4. Birdge over Troubled Water - 4:48
5. Fifty Ways to Leave Your Lover - 4:23
6. The Boxer - 6:02
7. Old Friends - 2:57
8. The 59th Street Bridge Song (Feelin' Groovy) - 2:01
9. The Sound of Silence - 4:13

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...