niedziela, 18 sierpnia 2019

"Wings At the Speed of Sound" - Wings [Recenzja]


W 1976 roku zespół Wings wreszcie miał już wyrobioną renomę. Po nieudanym początku (Wild Life, w pewnej części Red Rose Speedway) w końcu udało im się wybić za sprawą dwóch genialnych sztosów (Band On the Run i bardziej demokratycznego Venus And Mars). Ludzie zrozumieli, że Paul McCartney wrócił na dobre i znów jest liczącym się graczem na muzycznej scenie. Wylała się jednak na niego fala krytyki, jako że zbyt często to właśnie jego głos i jego piosenki pojawiały się na płytach Wingsów, zabierając miejsce, które mógłby przecież ustąpić pozostałym członkom zespołu. Zaczęto mówić, jakoby Wings było "tylko jego trampoliną do sławy" (swoją drogą, ciekawe po co po rozpadzie Beatlesów McCartneyowi jakakolwiek "trampolina do sławy"). Paul - zawsze wrażliwy na krytykę i zdanie publiczności - postanowił na kolejnym albumie dopuścić więc do głosu pozostałych Wingsów w jeszcze większym stopniu niż miało to miejsce na Venus And Mars (gdzie funkcję głównego wokalisty ustąpił Denny'emu Laine'owi i Jimmy'emu McCullochowi w dwóch piosenkach).
Po powrocie z trasy po Australii w listopadzie 1975 roku, zespół Wings udał się na krótkie wakacje, podczas których mógł spędzić nieco czasu z rodzinami. Nie trwały one jednak długo, gdyż w styczniu 1976 wrócili do studia Abbey Road, gdzie rozpoczęli nagrywanie nowego krążka. Sesje nie trwały długo, gdyż zakończone zostały już pod koniec lutego. Warto zaznaczyć, że był to pierwszy album od czasów Red Rose Speedway, który nagrany został w całości w jednym miejscu. Wcześniej nie miało to miejsca ze względu na fanaberie McCartneya (Band On the Run), a także zapracowanie związane z przeciągającą się trasą koncertową (Venus And Mars).

Pierwszy utwór, a zarazem jeden z największych przebojów McCartneya, Let 'Em In, otwierają dźwięki wibrafonu. Po chwili wchodzi właściwy rytm napędzany znakomitą perkusją i prostą, acz efektowną linią fortepianu. Śpiew Paula jest tu bardzo delikatny, a melodia wpada w ucho i ciężko jej po przesłuchaniu nie nucić. Przyznam się szczerze, że - jeśli chodzi o tekst - to nie za bardzo rozumiem, o co tu chodzi. Wiadomo natomiast, kim są wprowadzone do niego przez McCartneya postaci: "autntie Gin" to ciocia Paula, a "brother Michael" to jego brat; "Martin Luther" to Martin Luther King, "Phil and Don" są bardziej znani pod pseudonimem The Everly Brothers, natomiast "uncle Ernie" to rola, którą odgrywał Ringo Starr w adaptacji rock-opery Tommy zespołu The Who. Sama piosenka charakteryzuje się ciekawym aranżem (oprócz dęciaków pojawiają się tu także m.in. rogi), świetnymi wejściami perkusji i uzależniającą wręcz melodyjnością. Lepszego otwarcia dla płyty Paula chyba nie można sobie wyobrazić.


Someone knocking at the door
Somebody ringing the bell
Someone's knocking at the door
Somebody's ringing the bell
Do me a favour
Open the door
And let 'em in

The Note You Never Wrote obowiązki głównego wokalisty przejmuje gitarzysta Denny Laine. Ta piosenka to już zdecydowanie inna bajka. W odróżnieniu od swobodnego i pozytywnego Let 'Em In, mamy tu do czynienia z ponurą, wyciszoną balladą, która wręcz poraża swoim niepowtarzalnym klimatem. Co do wokalu Laine'a, ciężko mi powiedzieć o nim coś więcej poza tym, że po prostu "jest". Pasuje do tej kompozycji jak ulał, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym. Delikatne perkusjonalia, przecudowna gitara akustyczna i genialne solo gitary elektrycznej. Piosenka zdecydowanie warta polecenia. Mocna rzecz.


Later on, the story goes
A bottle floated out to sea
After days, when it had found the perfect spot
It opened up
And I read the note
That you never wrote to me

Nie musimy długo czekać na powrót Paula-wokalisty, gdyż pojawia się on ponownie już w kolejnym numerze - She's My Baby. Jest to kolejna optymistyczna, radosna miłosna piosenka, jakich pełno w repertuarze McCartneya i ten utwór powiela wady i zalety tej formy twórczości ex-Beatlesa. Z jednej strony ma w sobie pewien urok, niewinność, lekkość i wręcz zaraźliwy optymizm. Z drugiej jednak jest banalny, zachowawczy, przesłodzony i zapomina się go zaraz po przesłuchaniu. Mimo wszystko oceniam ten numer pozytywnie, gdyż te 3 minuty to porcja naprawdę fajnego grania. Niezbyt wyszukanego, no ale przecież muzyka nie zawsze musi być tylko z najwyższej półki.

She's a baby in the morning time
When the sleep is in her eyes
Then the world is waking up
She has arisen
Oh believe me, I ain't lying


Beware My Love rozpoczyna się od razu po zakończeniu She's My Baby. Otwiera go prosty motyw na gitarze akustycznej wraz z połączonymi wokalami Paula i Lindy. Piosenka wydana została jako singiel, ale nie odniosła większego sukcesu. Nie ciężko zrozumieć dlaczego; bynajmniej nie dlatego, że jest słaba. Po prostu niemal hard rockowy kawałek ma małe szanse zaistnienia w radiowym mainstreamie. Piosenka może spokojnie konkurować z Rockshow z poprzedniej płyty. Mamy tu świetne gitary elektryczne, szarpaną perkusję i wrzaski McCartneya. Jedyną wadą piosenki jest... dość szczątkowa melodia. Nawet nie mam pretensji do Paula, że mało śpiewa, ale o to, że gdy już jego głos się pojawia, to poza znakomitymi wokalizami (ale do tego McCartney zdążył nas już przyzwyczaić) nie ma w linii melodycznej niczego, o co można by się uchem zaczepić. Koniec końców ten kawałek to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia, chociaż skłonny byłbym raczej zaliczyć go in plus w ogólnym rozrachunku płyty.

Beware my love, he'll bowl you over
Beware my love, before you're much older
He'll sweep you up under his carpet
You'd be in luck if you could stop it
Come on now

Wino Junko Paul-wokalista ponownie usuwa się w cień, robiąc miejsce gitarzyście, Jimmy'emu McCullochowi. Piosenka ta to jednak pierwsza wtopa na płycie. Banalna, nijaka, niewarta zwrócenia na nią uwagi. I nie jest to kwestia wokalu, ale samej kompozycji, która jest po prostu słaba. Nie pomagają tu nawet przeróżne smaczki aranżacyjne, zmiany tempa, nietypowe instrumenty i tym podobne bajery, które potrafiły czasem poddźwignąć nawet słabsze kompozycje. Dla Wino Junko nie ma jednak ratunku.

Play with fire, getting hire
Higher than a nine foot flame
My soul is spent and so's the rent
But I'll go down again
Wino Junko, can't say no
Wino Junko, eyes aglow

I wreszcie przychodzi pora na największy singlowy przebój płyty. Silly Love Songs. Piosenkę, która podzieliła fanów McCartneyów. Jedni ją kochają, inni nienawidzą. Dla jednych jest to szczyt aspiracji Paula do bycia autorem przesłodzonych i miałkich popowych numerów, a dla innych - ironiczny McCartney, który potrafi naśmiewać się nawet z siebie. Być może się mylę, ale ja wyczuwam tu jednak sarkastyczny ton tej piosenki i mrugnięcie okiem do słuchacza. Z jednej strony Paul śpiewa przecież o tym, jak to bardzo ludzie lubią "głupiutkie, miłosne piosenki", po czym serwuje nam refren jakby żywcem ściągnięty z tego gatunku. Poza tym to naprawdę dobry muzycznie kawałek. Pomysłowe przejścia, wyraziste dęciaki, rewelacyjne melodie i przesłodzony śpiew Paula. Ja zaliczam się zdecydowanie do zwolenników tej piosenki, i gdy tylko jej słucham, nie potrafię się nie uśmiechnąć i nie dać się porwać tej optymistycznej energii. Nie jest to może kawałek, który zaliczyłbym do topowych osiągnięć Paula, ale z pewnością ma swój urok i czuję do niego ogromny sentyment. Warto podejść do tego z dystansem i z przymrużeniem oka. Większa szansa, że się spodoba.

You'd think that people would have had enough of silly love songs
But I look around me
and I see it isn't so
Some people want to fill the world
with silly love songs
and what's wrong with that?
I'd like to know
cos here I go again

I love you

Cook of the House to typowy dla lat 50. rock'n'roll. Napisał go McCartney, podczas - wspomnianego przeze mnie we wstępie - grudniowego urlopu Wingsów od koncertowania. Największą wadą tej piosenki jest jednak to, że... śpiewa w nim Linda. Nie bardzo przepadam za jej wokalem (chociaż to, co zrobił z nim Paul w Long Haired Lady na płycie Ram, to prawdziwe mistrzostwo świata) i ta piosenka zdecydowanie nie zmieni mojego podejścia. Brakuje w nim dynamizmu, od którego powinna kipieć ta kompozycja. Zamiast tego, brzmi leniwie, jakby nawet Lindzie już się nie chciało. Szkoda, bo potencjał był.

No matter where I serve my guests
They seem to like the kitchen best
'Cause I'm the cook of the house

The salad's in the bowl
The rice is on the stove
Green beans in the colander
And where the rest is
Heaven only knows

Time To Hide to jedna z dwóch (pierwszą było Wino Junko) kompozycji, których autorem nie jest McCartney. Napisał ją Denny Laine i to on także pełni w niej rolę wokalisty. Wino Junko, łagodnie mówiąc, nie wypadło najlepiej. A jak sytuacja przedstawia się w Time To Hide? Cóż, jest lepiej, ale tylko nieznacznie. Tutaj przynajmniej jest tu całkiem fajny refren, jednak ponownie: całość nie ma cienia szansy, by zapaść w pamięć i powiedzieć o niej coś więcej ponad to, że jest przeciętna. 

I've been on the run
Since the Good Lord knows when
And the day I die
I'll still be runnin' then
Runnin' from the days
When I would lay me down and cry

Baby, won't you let me have
A little time to hide

Must Do Something About It to jedyna piosenka w repertuarze zespołu Wings, w której rolę wokalisty pełni perkusista, Joe English. Wokalnie wypada dość przeciętnie. Nie pomaga mu jednak sama kompozycja, która także należy raczej do tych średnio się wyróżniających. Brak tu po prostu czegoś, o co można by się uchem zaczepić. Kolejny knot.

I've just seen another sunset on my own
All day long I've been alone
And I must do something about it
Yes I must do something about it

Played another losing card game with myself
Lonely joker on a shelf
And I must do something about it
Yes I must do something about it

San Ferry Anne to już jednak ciekawsza rzecz. Mamy tu delikatnie pobrzmiewające w tle dęciaki, znakomitą gitarę akustyczną, a także partie fletu. Paul śpiewa tu, jak natchniony; delikatnie, z wyczuciem, nie przeholowując. Piosenka, przy której zdecydowanie można się wyciszyć. McCartney sprawia wrażenie, jakby chciał wynagrodzić nam poprzednie niewypały. I na tej piosence w zasadzie Wings At the Speed of Sound powinno się już skończyć.

You've got a lot
And from what you've got
I'd say you're doing well, dear

Dressed like a dream
And if things are what they seem
You're looking swell, dear


Paul postanowił jednak zaserwować nam na koniec jeszcze Warm And Beautiful. Jeśli chodzi o poziom cukru w tej piosence - cukrzyk od samego przesłuchania mógłby dostać wstrząsu anafilaktycznego. Tak banalnej, przesłodzonej aż do zrzygania i miałkiej piosenki McCartney chyba jeszcze nie napisał. Jego cukierkowaty wokal podkreśla tylko megalomański tekst i słabiutką melodię, która wydaje się być średnią wszystkich "love songs", jakie popełnił ex-Beatles. Szkoda, że takie coś zaserwował nam na koniec, gdyż obniża to jeszcze bardziej (już i tak stosunkowo niską) ocenę całego longplaya.

A love so warm and beautiful
Stands when time itself is falling
A love so warm and beautiful
Never fades away

Love, faith and hope are beautiful
When your world is touched by sadness
To each his own is wonderful
Love will never die


Wings At the Speed of Sound to typowy dla solowego McCartneya średniak. Jest tu parę niezłych kompozycji, parę świetnych, a nawet kilka murowanych hitów (które takimi też się stały). Przeważają tu jednak knoty i piosenki całkowicie bez wyrazu. Koniec końców ich nadmiar sprawia, że samą płytę też łatwo zapomnieć. Mimo, że Paul rozpoczął z prawdziwym przytupem, pozwolił sobie jednak na umieszczenie dalej utworów, które nigdy nie powinny pojawić się na jakiejkolwiek płycie ex-Beatlesa. W efekcie o Wings At the Speed of Sound nie da się mówić inaczej, niż w kategorii artystycznego niewypału. Co z tego, że jest tu kilka genialnych sztosów, skoro zostały one obudowane nijakim i żenująco słabym otoczeniem? W efekcie zapominamy o nich równie szybko, jak i o całej płycie.

Ocena: 5/10


Wings at the Speed of Sound: 46:36

1. Let 'Em In - 5:10
2. The Note You Never Wrote - 4:21
3. She's My Baby - 3:08
4. Beware My Love - 6:28
5. Wino Junko - 5:21
6. Silly Love Songs - 5:54
7. Cook of the House - 2:39
8. Time to Hide - 4:32
9. Must Do Something About It - 3:43
10. San Ferry Anne - 2:07
11. Warm and Beautiful - 3:13

sobota, 17 sierpnia 2019

"Extra Texture (Read All About It)" - George Harrison [Recenzja]


Kariera George'a Harrisona właściwie już od wydania All Things Must Pass zaliczała systematyczny regres. Na palcach jednej ręki można wyliczyć jego "złote strzały", jeśli chodzi o lata 70. Są to, bez wątpienia, wspomniany już debiutancki album, trzymający fason Living In the Material World, a także wspaniały koncert charytatywny dla Bangladeszu. I to właściwie byłoby na tyle. Od albumu Dark Horse, Harrison zaczął się wypalać (chociaż znalazło się na nim parę przyzwoitych kompozycji). Zauważyli to także krytycy, którzy wyśmiali jego trasę koncertową (podczas której nieustannie śpiewał zachrypnięty na skutek zapalenia krtani) i ostro skrytykowali wspomniany krążek. Założywszy własną wytwórnię płytową, Dark Horse Records, chciał nagrać dla niej jak najwięcej nowego materiału. Dlatego właśnie większość materiału na Dark Horse była nagrywana podczas prób koncertowych. Mimo zapewnień George'a, że negatywna prasa (związana nie tylko z jego dołkiem artystycznym, ale też narastającymi problemami natury prywatnej tj. rozwód z Pattie Boyd, która zostawiła go dla jego najlepszego przyjaciela, Erika Claptona) tylko go motywowała, czuł się przygnieciony ciężarem ciążącej na nim presji, wywodzącej się ze sporych wiązanych z nim oczekiwań względem macierzystego zespołu.
Nagrywanie kolejnej płyty było właściwie spontaniczne. Chciał wywiązać się z umowy z Apple Records i jak najszybciej przejść do własnej wytwórni. Wykorzystał więc studyjny czas - który docelowo przeznaczony był dla kogoś innego - i wygrzebał z szuflady parę starych, niedokończonych utworów. Ukończył je, a także napisał parę "świeżych". Wszystko to powstawało jednak w pośpiechu, jako że Harrison, chciał jedynie "odbębnić" co trzeba. W takim właśnie nastroju powstawało Extra Texture. W sesjach znowu wzięli udział znani przyjaciele George'a m.in. Klaus Voorman, Billy Preston i Leon Russell.

Zaczynamy od You. Jest to jeden ze starszych kawałków, powstał bowiem w okresie nagrywania All Things Must Pass i początkowo miał być podarowany amerykańskiej wokalistce Ronnie Spector (żonie słynnego producenta, twórcy "ściany dźwięku", Phila Spectora) na jej debiutancki album. Ostatecznie piosenkę Harrison ukończył dopiero kilka lat później i po raz pierwszy ukazała się właśnie na tym albumie. Jest to wyraźny hołd dla uwielbianej przez Beatlesów (i samego Harrisona) muzyki soul i r&b. Gdybym nie wiedział, że to George, obstawiałbym, że to numer ze złotych czasów Motown. Wyraziste dęciaki, wpadająca w ucho, wesoła melodia... Wszystko tu gra. Piosenka jest jedną z najprostszych, jakie popełnił Harrison i zdecydowanie może się podobać. Ja uważam ją za znakomite otwarcie albumu.


And when I'm holding you
What a feeling
Seems so good to be true
That I'm telling you all
That I must be dreaming

The Answer's At the End to, dla odmiany, utwór zdecydowanie wolniejszy i melancholijny. Inspiracją dla jego powstania była inskrypcja znajdująca się na ścianie domu, w którym mieszkał Harrison wraz z Pattie Boyd, Friar Park (pierwotnemu właścicielowi posiadłości, Harrison poświęcił nawet piosenkę na albumie All Things Must Pass - Ballad of Sir Frankie Crisp (Let It Roll)). Według biografów George'a, piosenka ta przedstawia wewnętrzne rozdarcie religijne ex-Beatlesa, jakie przeżywał w połowie lat 70. (pierwsze tego objawy pojawiały się już na Dark Horse). Piosenka wręcz poraża swoją intymnością i delikatnością. Melodia może niezbyt zapada w pamięć, jednak wrażenie robi zdecydowanie panujący w utworze nastrój i charakterystyczna gitara Harrisona. Przepiękna rzecz, choć nie do zapamiętania.

The speech of flowers excels the flowers of speech
But what's often in your hearts, is the hardest thing to reach
And life is one long misery, my friend
So live on, live on, the answer's at the end

Don't be so hard on the ones that you love
It's the ones that you love we think so little of
Don't be so hard on the ones that you need
It's the ones that you need we think so little of

This Guitar (Can't Keep From Crying). Tytuł nasuwa pewne skojarzenia? I słusznie, ponieważ ta właśnie piosenka nazywana jest często "sequelem While My Guitar Gently Weeps". Czy rzeczywiście zasługuje na to miano? Cóż, na pewno wypada bladziej przy beatlesowskim klasyku. Jednak zdecydowanie trzyma poziom i muzycznie nawiązuje do poprzednika. Pomysł na tę piosenkę wpadł zresztą Harrisonowi do głowy podczas jego słynnej trasy koncertowej z 1974 roku, kiedy grywał właśnie While My Guitar Gently Weeps. Sama kompozycja jest z pewnością udana, jednak - ponownie - nie ma szans na to, by być zapamiętana. Jest napisana z rozmachem, mamy tu szalejące smyczki, "łkającą gitarę" i wtórujący mu, dramatyczny śpiew Harrisona. Jest to z pewnością jedno z największych dzieł, jeśli chodzi o solowy repertuar "cichego Beatlesa" i mój osobisty faworyt z płyty. Szkoda, że, by stworzyć utwór godny uwagi, musiał sięgnąć do sprawdzonych schematów. Szkoda także, że już na tym etapie dobra passa płyty się kończy.

This here guitar can feel quite sad
Can be high strung, sometimes get mad
Can't understand or deal with hate
Responds much better to love

Soulowa ballada Ooh Baby (You Know That I Love You) to kolejny ukłon George'a w stronę muzyki Motown, a zarazem hołd, jaki oddał Smokey'owi Robinsonowi (którego od zawsze wymieniał w gronie swoich ulubionych artystów obok, m.in. Boba Dylana i Erica Claptona). Piosenka jednak jest absolutnie bezbarwna. Przelatuje między uszami i nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest pierwszym ewidentnym potknięciem na Extra Texture i zdaje się nie mieć większych aspiracji ponad bycie zwyczajną "zapchajdziurą".

I will be where you want me
I will try to make you happy
If only you say you're my baby
You know I love you
You're my baby
I'd do anything for you
I'd run around the world for you
I do what you want me to

World of Stone to kolejna piosenka, do której muzyk wrócił przy okazji nagrywania nowego longplaya. Ta akurat powstała w 1973 roku. Jest to rzecz niewątpliwie ciekawsza od poprzedniczki, lecz jednak to wciąż nie jest poziom, którego oczekuje się od Harrisona. Mamy tu do czynienia z delikatną balladą, której najciekawszym momentem jest delikatne przyspieszenie po drugiej zwrotce. Zaraz jednak utwór wraca na właściwe tory i ponownie robi się nużąco.

We may disagree
We all have the right to be
In this world made of stone
Such a long way to go
Such a long, long way from home

Stronę B winylowego wydania płyty otwiera instrumentalny A Bit More of You, będący jedynie krótką repryzą rozpoczynającego całość You. Przyjemny smaczek, aczkolwiek nic więcej.
Can't Stop Thinking About You to numer napisany już w 1973 roku i od tamtej pory leżał w szufladzie, czekając na wykorzystanie. Tekstowo jest to - rzecz jasna - odniesienie do sypiącego się związku z Pattie Boyd i właściwie większość piosenki to wyśpiewywany na różne sposobu refren. Jest to, niestety, kolejna piosenka, która nawet nie pretenduje do tego, by być czymś więcej niż wypełniaczem. Szkoda.

When the night-time comes around
Daylight has left me, I
I can't take it if I don't see you no more
I can't help it, I need your loving so much more


Już od wczesnych lat 70., Harrison uwielbiał wiosnę i lato spędzać w Los Angeles. To właśnie podczas jednego z takich pobytów, w 1973 roku, George "zszedł na złą drogę" i spróbował kokainy, od której miał się potem uzależnić. Oto właśnie okoliczności, w których powstał. Tired of Midnight Blues. Utwór nie ma w sobie jednak krzty oryginalność i prezentuje się naprawdę miałko; nawet w porównaniu z poprzednikami.

I don't know where I had been
But I know what I have seen
Made me chill right to the bone
Made me wish that I'd stayed home along with you

Grey Cloudy Lies to piosenka napisana niecałe półtora roku przed wydaniem. Opowiada o "niegrzecznych latach" Harrisona, a także przedstawia jego nawrócenie. Brzmi ciekawie? Tylko na papierze, bo w praktyce, George zrobił z tego kolejnego przeciętniaka i koncertowo wręcz to sknocił. Wyszła mu kolejna zbyt rozrzewniona i przesłodzona balladka, której słucha się wręcz z bólem.

Now I only want to live
With no teardrops in my eyes
But at times it feels like no chance
No clear blue skies
Grey cloudy lies

His Name Is Legs (Ladies And Gentlemen) to kolejny numer pochodzący z 1973 roku. Harrison napisał go w okresie świątecznym przy swoim pianinku we Friar Park. Mimo angażującej aranżacji, nie jest to jednak numer warty uwagi, bo aż razi swoją przeciętnością i sztucznością. George chciał być chyba za bardzo radosny i na luzie. No cóż, nie wyszło. Podobnie jak cała płyta.

Knows his harbour quays
His skin tight hands, without seggs
His name is Legs


Extra Texture (Read All About It) to zdecydowanie jedna z najsłabszych pozycji w solowym dorobku Harrisona. Najgorsze jest to, że początek dawał jeszcze nadzieję na przyzwoity materiał, jednak po wysłuchaniu reszty, nadzieje uległy poważnej weryfikacji. Pierwsze 3 piosenki to po prostu miód na uszy, jednak później ex-Beatles jakby wytracił impet i serwuje słuchaczowi jeden wypełniacz za drugim, nie udając nawet, że mu zależy. Piosenki są schematyczne, nużące i wyprane z emocji. Brakuje w nich nawet tej charakterystycznej dla Harrisona, "łkającej gitary". Ostatni album nagrany dla Apple Records okazał się najsłabszym, jaki George nagrał dla tej wytwórni, a także jednym z najgorszych w całej karierze. Tylko 3 pierwsze utwory ratują Extra Texture od bycia całkowitym niewypałem i dzięki nim, album ten jest "po prostu" nudny.

Ocena: 2/10

piątek, 2 sierpnia 2019

"Venus And Mars" - Wings [Recenzja]


Na docenienie publiczności, jako solowy artysta, Paul McCartney musiał czekać najdłużej spośród reszty członków Fab Four. George Harrison wszedł do łask już za sprawą debiutanckiego All Things Must Pass, John Lennon dzięki swojemu arcydziełu - Imagine, a nawet Ringo Starr zdołał przegonić Paula o miesiąc ze swoją płytą Ringo. Mimo, że zarówno McCartney, jak i spora część jego fanów, wiedzieli, że piosenki Beatlesów takie jak Blackbird, Hey Jude, czy Yesterday, to tylko i wyłącznie jego dzieła, nie chciał śpiewać ich na koncercie. I to absolutnie nie ze dlatego, że chciał się odciąć od przeszłości. Obawiał się po prostu, czy publiczność nie zareaguje na ich wykonania myślą: "Nic godnego uwagi nie zrobił od lat, więc odcina kupony". Mimo, że Ram to absolutny klasyk dyskografii Paula, a Red Rose Speedway wydawała się powrotem do popowej formy, to dopiero Band On the Run zapewniło mu uznanie. Nie ma się co dziwić, gdyż to właśnie ten krążek można jednym tchem wymienić spokojnie obok największych klasyków płytowych Beatlesów, a także uznać za opus magnum solowej fonografii McCartneya. Dzięki temu mógł na koncertach wrócić do utworów macierzystego zespołu, przeplatając je utworami nagranymi pod własnym nazwiskiem.
Mimo, że Band On the Run wydane zostało pod szyldem Paul McCartney & Wings, ex-Beatles uznał, że po takim sukcesie, nie jest potrzebne już jego nazwisko przed nazwą zespołu, by zapewnić krążkowi powodzenie komercyjne. Trio przekształciło się na powrót w kwintet; do Paula, Lindy i Danny'ego Laine'a (składu, który odpowiedzialny był za nagranie Band On the Run) dołączyli Jimmy McCulloch, a także Geoff Britton (zagrał on jednak tylko w trzech utworów, gdyż na skutek kłótni z tym pierwszym został wykluczony z zespołu, a zastąpił go Joe English). Zmieniło się także podejście McCartneya, gdyż dopuścił do głosu także pozostałych muzyków, ustępując im nawet trochę czasu przy mikrofonie. Tytuł albumu pochodzi od rozpoczynającego go utworu, a okładkę zdobi zdjęcie dwóch bil wykonane przez Lindę McCartney.

Tytułowy Venus And Mars to krótki, ale jakże zgrabny i piękny utworek na początek. Jak dla mnie, jest to jedna z najpiękniejszych piosenek Paula. Spokojnie można odpłynąć przy tych cudownych dźwiękach...

Sitting in the stand of the sports arena
Waiting for the show to begin
Red lights, green lights
Strawberry wine
A good friend of mine
Follows the stars
Venus and Mars
Are alright tonight

Momentalnie przechodzi jednak w zdecydowanie żywszy Rock Show (wielowątkowość nasuwa na myśl otwarcie Band On the Run). Mamy tu do czynienia z ostrymi gitarami, rozwrzeszczanym Paulem i generalnie wszystkim, co tylko kojarzyć może się ze znakomitym, koncertowym wykopem. Mamy tu jednak zmiany nastroju, a także bogatą aranżację. Mimo, że patrząc na to z boku, może wydawać się on średniakiem, to w połączeniu z delikatnym Venus And Mars wybrzmiewa należycie mocno i znakomicie otwiera album. Co z tego, że jest trochę na siłę rozciągnięty? Brzmi to wszystko świetnie.

The lights go down
They're back in town, O.K.
Behind the stacks
You glimpse an axe
The tension mounts
You score and ounce, ole!
Temperatures rise as
You see the whites of their eyes

Love In Song to jedna z pierwszych piosenek, które zostały napisane na album. Sam Paul mówi o niej, że po prostu "przyszła do niego", gdy brzdąkał coś na 12-strunowej gitarze. Ostatecznie jest to jeden z trzech utworów, w których można usłyszeć perkusję Geoffa Brittona. Ciekawostką jest nietypowe instrumentarium, gdyż w piosence usłyszeć można - obok gitar i syntezatora Mooga - bas, na którym Bill Black grał w słynnym Heartbreak Hotel Elvisa, a także... butelki po mleku. Mimo, że piosenka sama w sobie nie jest specjalnie oryginalna, ujmuje swoją piękną melodią i niewinnością. Paul znany jest z tego, że łatwo mu przychodzą przesłodzone balladki, jednak tutaj wszystko zdaje się mieć swoje miejsce i McCartney nie przeholował. Dlatego brzmi to tak fantastycznie.

I can see the places that
We used to go to now
Happiness in the homeland

My eye cries out
A tear still born
Misunderstanding
Love in song

You Gave Me the Answer zdaje się być echem takich utworów z repertuaru Paula (a właściwie Beatlesów) jak Honey Pie czy When I'm 64. Beatles bardzo lubił składać muzyczny hołd dla pastiszu, na którym wyrósł i który tak bardzo uwielbiał jego ojciec. Na koncertach dedykował ten utwór Fredowi Asteirowi. I, rzeczywiście, ten utwór pasował by do niego jak ulał. Wobec wymienionych jednak przeze mnie poprzedników, You Gave Me the Answer, jednak ustępuje. To całkiem fajna piosenka, jednak bez szału. Mimo to, zdaje się mieć tu swoje nieodzowne miejsce i po wyrzuceniu jej, czuć by było pustkę.

Heading back to old familiar places
Places where the cobwebs blow away
I can forget the airs and graces

Shall we dance?
This is fun
We should do this more often

Zupełnie nie szkoda by mi jednak było Magneto And Titanium Man. Ta narracyjna wersja komiksowych opowieści bohaterów z komiksów Marvela to zupełnie nieciekawy numer, który zapomina się zaraz, gdy się skończy. Nie ratuje go nawet przyjemne solo gitary elektrycznej. Piosenka jest po prostu słaba i to zdecydowanie najgorszy moment krążka.

You was involved in a robbery
That was due to happen
At a quarter to three
In the main street

I didn't believe them
Magneto and Titanium Man
But when the Crimson Dynamo
Finally assured me, well, I knew

Letting Go to zaś zupełnie inna bajka. Mroczny, klimatyczny, o hipnotyzującym riffie i wpadających w ucho niebanalnych wokalach to najjaśniejszy punkt krążka. Jak wiele piosenek z repertuaru Paula, i ta opowiada o Lindzie. Między melodią a tekstem czuć jednak ciekawy kontrast; radosne słowa wychwalające małżonkę zostały tu bowiem zestawione z dość ponurą i pełną napięcia muzyką. Mocne wejścia dęciaków, znakomity bas, no i ta gitara... To zdecydowanie jeden z najlepszych utworów McCartneya. Co ciekawe, i sam Paul zdaje się mieć do niego sentyment, gdyż - mimo, że nie był większym przebojem - lubi do niego wracać na koncertach nawet ponad 40 lat po wydaniu płyty. Utwór trwa 4 i pół minuty, a na mnie i tak wciąż największe wrażenie robi modulacja w okolicach trzeciej. Ciary...

She tastes like wine
Such a human being so divine
She feels like sun
Mother nature look at what you've done

Oh I feel like letting go

Venus And Mars (Reprise) to, jak sama nazwa wskazuje, powtórka z pierwszej odsłony Venus And Mars. Oprócz zmienionego tekstu, dodano tu też pogłos do wokalu Paula. Według mnie jest to jednak niepotrzebne i niepotrzebnie kaleczy tę przepiękną melodię. Umieszczenie takiej repryzy na początku strony B winyla, sugeruje jednak pewną ciągłość i przemyślane zestawienie utworów.

Come away on a strange vacation
Holiday hardly begun
Run into a good friend of mine
Sold me her sign
Reach for the stars
Venus and Mars
Are alright tonight

Spirits of Ancient Egypt rolę głównego wokalisty przejmuje gitarzysta Denny Laine. Trzeba przyznać, że radzi sobie znakomicie. Słychać, że umiejętnościami nie dorasta do stóp Paulowi, jednak absolutnie nie przeszkadza to w słuchaniu piosenki. Kiedy trzeba, śpiewa nisko, za chwilę - wysoko. Fakt, że sama piosenka, należy raczej do średniaków, jednak mimo to brzmi to całkiem fajnie.

Spirits of Ancient Egypt
Echoes of sunken Spain
Spirits of Ancient Egypt
Hung on the phone

Medicine Jar to kolejna piosenka, w której wokalistą staje się inny członek zespołu. W tym przypadku - Jimmy McCulloch. Mamy tu znakomite gitary, żywe tempo i stosunkowo szybkie wokale. Swoim zaśpiewem McCulloch przywodzi mi odrobinę na myśl Ringo i sądzę, że perkusista The Beatles również znakomicie poradziłbym sobie z tym utworem. Piosenka, mimo przyjemnego brzmienia, nie wyróżnia się jednak zanadto i po prostu przelatuje między uszami. Uwagę należy jednak zwrócić obowiązkowo na wysokie i pełne pasji sola gitary elektrycznej. Znakomita sprawa.

Dead on your feet
You won't go far
If you keep on sticking your hand
In the medicine jar

Call Me Back Again to powrót McCartneya do mikrofonu i warto zaznaczyć, że wraca z klasą, bowiem ten kawałek to przepełniony dęciakami i znakomitymi wokalami soulowy kawałek rodem z Nowego Orleanu. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości, co do umiejętności wokalnych Paula, to zachęcam do wysłuchania tego numeru. To, co ex-Beatles wyprawia tu ze swoim głosem, to - doprawdy! - coś niesamowitego. Skutecznie stawia na nogi i przykuwa uwagę po poprzednich kilku niewypałach. 

Well, when I was
Just a little baby boy
Every night I would call
Your number brought me joy

Listen to What the Man Said to zdecydowanie hit pierwszej wody. Najbardziej znany kawałek z tego krążka, a zarazem jedna z najbardziej rozpoznawalnych piosenek McCartneya. Sam Paul wspomina, że gdy grał go ludziom na fortepianie, to wszystkim się podobało, jednak kiedy zostało to nagrane, to każdy czuł, że czegoś tu brakuje. Jakby z nieba spadł im Tony Scott, znany muzyk jazzowy, który swoim saksofonem uzupełnił braki. Dzięki temu piosenka brzmi rewelacyjnie i nie przeszkadza w słuchaniu jej nawet aż powalający poziom przesłodzenia - wysoki nawet jak na Paula. Melodia wpada w ucho i nucimy ją już po pierwszym przesłuchaniu. Znakomity kawałek, udowadniający, że McCartney - jak żaden inny Beatles - posiada wybitny wręcz talent do sklecania znakomitych przebojów. I Listen to What the Man Said zdecydowanie zaliczyć trzeba do tych hitów, które poziomem muzycznym zasługują na status hitu.

Any time, any day
You can hear the people say
That love is blind
Well I don't know but I say love is kind

Soldier boy kisses girl
Leave behind a tragic world
But he won't mind
He's in love and he says love is fine

Treat Her Gently (Lonely Old People) to kolejna, typowo "paulowa" ballada. Nie jest ani wybitna, ani szczególnie oryginalna, ale zdecydowanie przyjemna w słuchaniu i jak najbardziej można się rozmarzyć i wracać do niej z prawdziwą przyjemnością.

Here we sit
Out of breath
And nobody asked us to play
Old people's home for the day
Nobody asked us to play

Treat her gently
Treat her kind
She doesn't even know her own mind

Crossroads Theme to krótki, ale uroczy temacik. Nie bardzo wiem, po co się to znalazło, gdyż absolutnie nic nie wnosi do całości, ale nie przeszkadza mi zanadto, więc nie będę się czepiał.


Venus And Mars udowadnia, że Band On the Run nie był szczęśliwym trafem. Paul wreszcie odnalazł "złoty środek" i wrócił do kompozytorskiej formy. Płyta ma charakter rockowej suity; mimo, że nie można tu mówić o albumie koncepcyjnym, to jednak każda piosenka ma tu swoje miejsce i wszystko bardzo ładnie się ze sobą zazębia i współgra. Paul okazał się też bardziej liberalnym liderem i dopuścił "do głosu" także pozostałych członków zespołu (z dosyć słabym skutkiem, ale widać, że McCartney zdawał sobie sprawę, że w takim składzie może naprawdę osiągać kolejne sukcesy, więc wolał dbać o dobrą atmosferę w grupie). Koniec końców, Venus And Mars nie lśni może jakoś szczególnie jasno wśród innych pozycji w dyskografii Paula, jednak koniecznie warto się z nią zapoznać, gdyż znajduje się tu sporo dobrej i wartościowej muzyki. 

Ocena: 8/10


Venus and Mars: 43:10

1. Venus and Mars - 1:16
2. Rock Show - 5:35
3. Love in Song - 3:04
4. You Gave Me the Answer - 2:15
5. Magneto and Titanium Man - 3:16
6. Letting Go - 4:33
7. Venus and Mars (Reprise) - 2:05
8. Spirits of Ancient Egypt - 3:04
9. Medicine Jar - 3:37
10. Call Me Back Again - 4:57
11. Listen to What the Man Said - 3:57
12. Treat Her Gently (Lonely Old People) - 4:21
13. Crossroads Theme - 1:00

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...