piątek, 29 listopada 2019

"Double Fantasy" - John Lennon & Yoko Ono [Recenzja]


O ile dzisiaj twórczość John Lennona jest znakomicie znana szerokiej publiczności, o tyle w latach 70. rzecz miała się nieco inaczej. Owszem, udało mu się wylansować parę przebojów, jednakże z dużą krytyką przyjęto jego 5-letnią absencję twórczą. Po "separacji" z Yoko Ono nagrał tylko dwie autorskie płyty (Mind Games i Walls And Bridges), a także jedną z coverami (Rock 'n' Roll). I to właśnie po niej - w 1975 roku - pogodził się z Ono i poświęcił się życiu rodzinnemu (głównie wychowywaniem ich syna). Przez 5 lat zajmował się domem i spędzał jak najwięcej czasu z dzieckiem i z żoną. Jak sam mówił, do nagrania kolejnej płyty sprowokował go nowy singiel Paula McCartneya Coming Up z jego albumu McCartney II. Uznał, że jego były współpracownik w tworzeniu piosenek znowu wrócił do gry i trzeba by stawić mu czoła.
Lennon jeszcze przed wydaniem płyty zaznaczył jednak, że pisanie przebojowych płyt pod publikę już go nie rajcuje i wolałby nagrać coś, co mu w duszy gra. Yoko Ono była twórczynią awangardy, więc samo to mogło stanowić o jego odejściu od komercji. Johh określił proces pisania piosenek w następujących słowach: "Zatwardzenie przez pięć lat i sraczka przez trzy tygodnie". Tłumaczył później, że bez tych 5-ciu lat "emerytury" muzycznej, te piosenki by nie powstały. Dojrzewał do nich, czerpał inspiracje, a kiedy przyszła pora nagrania nowego materiału, rzucał piosenkami jak z rękawa.
John mówił również, że już nigdy więcej nie chce nagrywać bez Yoko. Była jego miłością i najlepszym przyjacielem i tylko wspólne nagrywanie sprawiało mu radość. Początkowo płyta miała nazywać się Starting Over, bo dla Lennona był to rodzaj nowego otwarcia w jego karierze. Gdy jednak, podczas spaceru z synem - Seanem - po bermudzkim ogrodzie botanicznym, ujrzał frezję o nazwie Double Fantasy, ten zwrot bardziej mu się spodobał, jako tytuł dla nadchodzącego albumu.
Ostatnie zdjęcie Johna Lennona, na którym
składa autograf dla swojego przyszłego
zabójcy - Marka Chapmana
Sesje nagraniowe rozpoczęły się 4 sierpnia 1980 roku, a pierwszą rzeczą, jaką uczynił wchodząc do studia, było ustawienie dużego, oprawionego w ramkę zdjęcia Seana na stole mikserskim, po to by przypominać Johnowi, że czas pracy w studiu jest ograniczony i żeby nie zapomniał o wyjściu ze studia o odpowiednio wczesnej porze, by spędzić jeszcze trochę czasu z synem.
Miało to być nowe otwarcie, jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany. 8 grudnia 1980 roku John Lennon został bowiem zastrzelony na podwórku własnego domu w Nowym Jorku przez swojego fana Marka Davida Chapmana, który zdążył wcześniej zdobyć jeszcze autograf od swojego idola. I był to ostatni autograf, który złożył John Lennon. Tym samym Double Fantasy okazało się ostatnią płytą, którą ex-Beatles wydał za życia, ale nie ostatnią wydaną z jego premierowym materiałem (tą okazało się Milk And Honey z 1984 roku).

TEKSTY I TŁUMACZENIA: klik


Płytę otwierają dźwięki tybetańskiego dzwonka Johna. Lennon rozpoczyna (Just Like) Starting Over bardzo delikatnie i czule, a wspiera go w tym chór. Dopiero po chwili rozpoczyna się część piosenki, która przywodzić może na myśl kawałki Elvisa, Buddy'ego Holly'ego, a nawet niektóre rzeczy Roya Orbisona (choćby Only the Lonely). Sam John podkreślał, że tak właśnie miał ten kawałek zabrzmieć. Skoro mówi tu o zaczynaniu od początku, to chciałby też w warstwie muzycznej wrócić do swoich korzeni. Piosenka powstała już jako jedna z ostatnich, a była reakcją Johna na to, jak dobrze mu się pracuje z Yoko i jak bardzo jest podekscytowany nagrywaniem z nią nowego albumu. Nagrana została w zaledwie trzech podejściach i to w ostatniej chwili, ale dla ex-Beatlesa była bardzo ważnym elementem całości. Piosenka jest naprawdę znakomita i świetnie otwiera album. Jest to jeden z większych przebojów Lennona i zdecydowanie zasłużenie, gdyż - oprócz tego, że przyjemnie się tego słucha - jest też na wysokim poziomie muzycznym, a i tekstowo całość wypada więcej niż dobrze (ale teksty Johna zawsze były dobre, więc nie ma co też za bardzo się temu dziwić). Chociaż ciekawostką może być fakt, że w trakcie nagrywania ex-Beatles był o krok od wykreślenia z tekstu słowa "wings" z obawy, że mogłoby to nasunąć skojarzenia z zespołem Wings Paula McCartneya, jednak uznał, że to byłaby już głupota. Tak czy siak, piosenka wypada naprawdę rewelacyjnie i jest udanym rozpoczęciem longplaya.

Our life together is so precious together
We have grown
Although our love is still special
Let's take our chance and fly away somewhere alone

It's been so long since we took the time
No-one is to blame
I know time flies so quickly
But when I see you darling
It's like we both are falling in love again
It'll be just like starting over

Pierwsza piosenka Yoko na albumie to Kiss Kiss Kiss. Warto zwrócić uwagę na to, że Japonka dużo uwagi poświęciła tu melodii i to zdecydowanie słychać, bowiem naprawdę wpada w ucho, a Ono śpiewa naprawdę dobrze, jak na swój skrzekliwy głos, nie dający wielu możliwości na popisy wokalne. Oczywiście pojawia się tu też jej charakterystyczne "zawodzenie", ale na szczęście tylko w tle, więc nie jest zbyt narzucające. Irytować może jedynie jej jęczenie, przywodzące na myśl orgazm, ale cała piosenka jest naprawdę w porządku, więc koniec końców, wypada to naprawdę fajnie.

Why death
Why life
Warm hearts
Cold darts

Kiss, kiss, kiss, kiss me love
I'm bleeding inside

Cleanup Time Lennon pokazuje już swoje bardziej surowe, rockowe oblicze. Mamy tu świetne gitary, podbijające dęciaki i znakomite wokale, które przywodzić mogą na myśl piosenki z Walls And Bridges. Uważam, że to najsłabszy numer Johna na płycie, jednak nawet mimo tego słucha się tego wspaniale i jest to rzecz zdecydowanie na poziomie. Świadczyć to więc może o jakości całości materiału.

Moonlight on the water
Sun light on my face
You and me together
We are in our place
The gods are in the heavens
The angles teat us well
The oracle has spoken
We cast the perfect spell

W rockowe klimaty wchodzi też Yoko za pomocą Give Me Something. Jest to rzecz, gdzie - oprócz ostrych gitar - nie brakuje też znakomitych wrzasków Ono, a całość mimo mocniejszego charakteru brzmi bardzo przystępnie nawet dla odbiorcy nie gustującego w podobnych klimatach, tym bardziej że trwa dość krótko (nieco ponad 1,5 minuty).

And I'll give you a heartbeat
And a bit of tear and flesh
It's not very much but while it's there
You can have it

Kontrastem dla niego może być I'm Losing You, czyli utwór w którym John nie jest już tak ślepo i bezkrytycznie zapatrzony w swoją wybrankę. Pojawia się tutaj niepewność i zawahanie, a także uczucie stopniowego porzucania go przez żonę. Piosenkę tę napisał czekając w domu na Yoko wraz z Seanem, a kiedy ta wróciła, nie zajęła się nimi, lecz kontynuowała prowadzenie interesów, tyle że z sypialni, a nie z biura. Wtedy właśnie Lennon poczuł, że coraz mniej dla niej znaczy i jego reakcją  na to była ta właśnie piosenka. Utwór wypada naprawdę znakomicie i słychać, że ex-Beatles pisał go pod wpływem targających nim emocji i rozterek. Dzięki temu brzmi bardzo prawdziwie i szczerze.

You say you're not getting enough
But I remind you of all that bad stuff
So what the hell am I supposed to do?
Just put a band-aid on it?
And stop the bleeding now
Stop the bleeding nowP
I know I hurt you then
But that was way back when
And well, do you still have to carry that cross?
Don't want to hear about it

Błyskawicznie odpowiada mu Yoko w I'm Moving On. Usprawiedliwia się przed Johnem i robi to w niemniej przekonujący sposób niż jej mąż. W ogóle warto zauważyć fakt, że piosenki Yoko są tu napisane w nieco innym stylu niż na Some Time In New York City. Nie są tutaj odrębną całością, a świetnie wpisują się w nieco bardziej przystępny, piosenkowy styl Lennona.

You didn't have to tell a white lie
You know you scored me for life
Don't stick your fingers in my pie
You know I'll see you through your jive
I want the truth and nothing more

Beautiful Boy (Darling Boy) rozpoczynają - tak jak w przypadku (Just Like) Starting Over - dźwięki dzwonka tybetańskiego. Piosenka, jak nie trudno się domyślić już po samym tytule, poświęcona jest synowi Johna, czyli Seanowi. Ma nieco orientalny wydźwięk (ukłon w stronę Ono?) i uroczą, acz nieprzesłodzoną melodię, która natychmiast wpada w ucho. Teraz Lennon na chwilę pochyla się nad swoją miłości do syna, zostawiając na chwilę jego oddanie wobec żony (choć jeszcze do tego wróci).

Before you cross the street
Take my hand
Life is what happens to you
While you're busy making other plans

Watching the Wheels to kolejny bardzo znany utwór z tego albumu. Tutaj John wyraża dumę z tego, że udało mu się nie wpaść w "pułapkę Elvisa", czyli nie zagubił się w świecie show-biznesu i zachował kontakt z rzeczywistością, potrafiąc rozdzielić to, co ważne i to, co ważniejsze. Jest to mój ulubiony kawałek z longplaya, nie tylko ze względu na znakomity, niejednoznaczny tekst, ale i świetną melodię i doskonałe wokale Lennona. Ta piosenka mogłaby spokojnie trafić na Imagine i nie odstawałaby poziomem od reszty.

People say I'm crazy doing what I'm doing
Well they give me all kinds of warnings to save me from ruin
When I say that I'm okay they look at me kind of strange
Surely you're not happy now you no longer play the game
People say I'm lazy dreaming my life away
Well they give me all kinds of advice designed to enlighten me
When I tell that I'm doing fine watching shadows on the wall
Don't you miss the big time boy you're no longer on the ball

Yes, I'm Your Angel otwiera kolarz dźwięków, dzięki którym przenosimy się do przyjemnej knajpki (powiedziałbym nawet, że herbaciarni). I w takiej też właśnie stylistyce utrzymany jest kolejny utwór Yoko, tj. rzeczy, którą spokojnie można by usłyszeć podczas siedzenia w knajpie. Pianino barowe, delikatne dęciaki i spokojny głos Ono. Japonka oznajmia tu, że doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej wartości dla Johna, jednak nie wypada to tutaj ani trochę próżnie bądź też zarozumiale. Brzmi to jednak znakomicie i słucha się tego z przyjemnością.

Yes, I'm your angel
I'll give you everything
In my magic power
So make a wish
And I'll let it come true to you

Bezkonkurencyjny pod względem przebojowości na tej płycie pozostaje jednak wciąż Woman, czyli najbardziej melodyjny, szczery i ujmujący utwór z albumu. Lennon podobno napisał to w ciągu piętnastu minut. Mówił, że pewnego dnia po prostu spłynęła na niego świadomość tego, jak ważne w życiu są kobiety i jak wiele dają wszystkim mężczyzną (dlatego, szepcząc na początku utworu "for the other half of the sky" ma na myśli nie tylko Yoko, ale i Julię, Mimi i wszystkie kobiety w jego życiu). Postanowił więc podziękować im za to piosenką. Samo nagranie brzmi bardzo "beatlesowsko"; John kazał perkusiście grać "jak Ringo", a drugi wokal aż za bardzo przypomina harmonie wokalne, z których słynął Paul. Być może dzięki tej sentymentalnej nucie stało się to tak wielkim przebojem i do dzisiaj pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych piosenek Johna.

Woman, I know you understand
The little child inside of the man
Please remember my life is in your hand
And woman hold me closer to your heart
However distant don't keep us apart
After all it is written in the stars

Mimo dość ponurego nastroju, Beautiful Boys to szczery i prosty pean miłosny Yoko do Johna i Seana. Dla obu jest to jednak też zachęta, by nie bali się wciąż iść do przodu i odkrywania nowych terytoriów. Ze względu na niespotykany klimat, jest to moja ulubiona piosenka Ono na albumie.

You're a beautiful boy
With all your little ploys
Your mind has changed the world
And you're now forty years old
You got all you can carry
And still somehow empty
Don't ever be afraid to fly

Dear Yoko może wydawać się bliskim kuzynem Oh Yoko z Imagine. Mamy tu równie wesołą i optymistyczną melodię i tekst będący wyznaniem głębokich uczuć do Ono. Z tym, że piosenka z Imagine była prosta i nawet głupiutka, będąca wyznaniem beznadziejnie zakochanego Johna, niewidzącego wad wybranki. Tutaj natomiast jest to rzecz o wiele dojrzalsza, napisana przez mężczyznę zdającego sobie już sprawę z tego, jak ważna dla niego jest jego żona. Nie ujmuje to jednak nic z chwytliwości i lekkości tej kompozycji. Wypada to więc rewelacyjnie i optymistycznie.

Even after all these years
I miss you when you're not here
I wish you were here my dear Yoko
Even if it's just a day
I miss you when your away
I wish you were here today dear Yoko
Even if it's just one night
I miss you and I don't feel right
I wish you were here tonight dear Yoko
Even if it's just one hour
I wilt just like a fading flower
Ain't nothing in the world like our love dear Yoko

Mimo dość radosnej oprawy i optymistycznego tekstu, Every Man Has a Woman Who Loves Him nie wypada już tak optymistycznie. Może to kwestia tego, że głos Yoko najzwyczajniej w świecie niezbyt przystaje do radosnych kompozycji. Na szczęście Japonka zdaje sobie z tego sprawę i nie stara się na siłę brzmieć lekko i pogodnie. Dawkuje więc rozsądnie zamyślenie, ale i nie kadzi zanadto. Naprawdę dobry utwór.

Every woman has a man who loves her
Rise or fall of her life and death
If she finds him in this life time
She will know when she looks into his eyes

Why do I roam when I know you're the one
Why do I run when I feel like holding you

W tle Hard Times Are Over przez cały czas trwania utworu wybrzmiewa chór gospel. Co ciekawe, podczas rozgrzewki wokalnej, wszyscy członkowie chóru wzięli się nagle za ręce i zaczęli spontanicznie śpiewać melodię dziękczynną dla Boga. John był tak zachwycony tym śpiewem, że kazał włączyć nagrywanie i ten fragment udało się utrwalić w finalnej wersji nagrania. Potęguje on tylko podniosły i optymistyczny charakter tej piosenki śpiewanej przez Yoko. Czuć tu po prostu radość i nadzieję na następne dni. Ono jest szczęśliwa z tego, że wreszcie wszystko zaczyna się układać i teraz wszystko będzie dobrze. Jak wiemy, tak wcale nie było, a ta piosenka wypada dzisiaj nad wyraz przejmująco i smutno. O ile świeżo po wydaniu albumu mogło podnosić na duchu, tak dzisiaj ściska za serce.

It's been very rough
But it's getting easier now
Hard times are over, over for a while
The streams are twinkling in the sun
And I'm smiling inside
You and I walking together around the street corner


W przypadku ostatnich płyt często słuchacz zadaje sobie pytanie: czy artysta wiedział, że to już koniec? Czy jest to jego muzyczny testament? Jego pożegnanie z fanami? W przypadku Double Fantasy na każde z tych pytań można spokojnie odpowiedzieć: "nie". Sposób, w jaki zostało przerwane życie ex-Beatlesa świadczy o tym, że nie miał on zamiaru nigdzie się wybierać, a to jak radosny jest ten materiał sugeruje, że odnalazł wreszcie spokój i szczęście w życiu.
Double Fantasy nie jest płytą idealną. Są tu pewne uchybienia, a kompozycje nie są tak wyraziste jak na pierwszych dwóch albumach Johna (mam tu na myśli John Lennon/Plastic Ono Band i Imagine). Ale to bez znaczenia, bo ta płyta jest po prostu piękna. Piosenki Yoko znakomicie zazębiają się z utworami Lennona, tworząc dialog między dwoma kochankami. Oboje zdają się nawzajem sobie odpowiadać i dzięki temu materiał jest niezwykle spójny i jest znakomicie przemyślaną całością. Piosenki Ono są na tyle inne i melodyjne, że nie przeszkadza tu nawet jej nienajlepszy wokal. Nie są też w całkowitej opozycji do piosenek Johna, który pokusił się tutaj o napisanie znakomitych, ale nie przesłodzonych melodii. Uważam, że - podczas słuchania albumu - warto zapoznać się też z tekstami, bo ma tu miejsce nie tylko dialog muzyczny, ale i słowny. A oboje - zwłaszcza John - zrobili na tym polu naprawdę dobrą robotę. Nie daję tej płycie wysokiej oceny dlatego, że to ostatnia płyta Lennona i "tak wypada". Daję ją, bo moim zdaniem to naprawdę rewelacyjna płyta. Najlepsza od czasu Imagine.

Ocena: 8/10

środa, 27 listopada 2019

"McCartney II" - Paul McCartney [Recenzja]


Paul McCartney w końcu zrozumiał, że Wingsi są już skończeni. Dwóch członków odeszło z zespołu; zostali tylko jego żona, Linda, Danny Laine i on sam. Po skończeniu nagrywania ich - jak się później okazało - ostatniego wspólnego albumu, Back To the Egg, McCartney wrócił na farmę w Szkocji z zamiarem nagrania pierwszego solowego materiału od czasu wydanej w 1970 roku płyty McCartney (płyta Ram była wydana pod szyldem Paul & Linda McCartney). Wtedy świat dopiero zaczynał poznawać syntezatory, a Paul wykorzystał je w swoim materiale w znacznym stopniu, celem ich spopularyzowania. Pierwszym utworem nagranym w ramach tej sesji był Check My Machine - hipnotyzujący instrumental - który nie trafił jednak na ostateczną wersję albumu. Podczas sesji do tej płyty Paul nagrał ponad 20 piosenek.
Po zakończeniu nagrań musiał wrócić jednak do Anglii, by zagrać ostatnią wspólną trasę z zespołem Wings. W międzyczasie wypuścił także swój pierwszy od 1971 roku singiel podpisany własnym nazwiskiem, czyli świąteczny mega-przebój Wonderful Christmastime/Rudolph the Red-Nosed Reggae (obie piosenki nagrano podczas sesji do tego albumu). Piosenka odniosła duży sukces w Anglii, jednak w Stanach przeszła prawie bez echa.
Podobnie jak McCartney, płyta ta została nagrana jako reakcja na rozpad zespołu. Podobnie jak na McCartney, Paul zagrał tu sam na wszystkich instrumentach. Podobnie jak McCartney, ta płyta została nagrana w warunkach domowych, w prowizorycznym studiu nagraniowym, na 16-śladzie. Zdecydowano się więc na nazwę McCartney II.

Płytę rozpoczyna największy przebój z tego albumu, a zarazem jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów Paula - Coming Up. Już od samego początku określa jasno, w jakim kierunku zdecydował się tym razem pójść ex-Beatles. Mamy tutaj monotonną linię syntezatorów i wzorowo poprowadzone wokale. Jak wspomina sam Paul, wszystko zaczęło się od perkusyjnego rytmu, który zaczął wybijać zupełnie spontanicznie. Po jego nagraniu zaczął dodawać do tego bas i gitary i stopniowo budował resztę utworu. Nagranie jest zrealizowane bezbłędnie. Jest tu niewymuszona radość, swoboda i lekkość. Melodia wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. Jako renomę dlatego utworu warto przywołać słowa Johna Lennona, który - jak wiadomo - nie był raczej wielkim fanem solowej twórczości McCartneya. Powiedział on o tym utworze, że to "kawał dobrej roboty" i, gdy usłyszał tę piosenkę po raz pierwszy, uznał że Paul zrobił coś na tyle dobrego, że odezwała się w nim potrzeba dawnej rywalizacji autorskiej z czasów The Beatles i postanowił wrócić z muzycznej 5-letniej emerytury, by mu jak najszybciej odpowiedzieć czymś równie dobrym. Taka pochwała z ust Lennona niemało znaczy. Od siebie dodam tylko, że absolutnie podzielam jego zachwyt tą piosenką. 

You want a better kind of future
One the everyone can share
You're not alone, we all could use it
Stick around we're nearly there

Coming up
Coming up, like a flower
Coming up, I say

Najlepszy utwór albumu kryje się już pod indeksem drugim. Temporary Secretary to prawdziwy, zapomniany niesłusznie brylant. Chyba w żadnej piosence Paula nie ma tyle nowatorstwa i prekursorstwa co w tych trzech minutach. Hipnotyzujący beat niepokojących syntezatorów, zmiany nastrojów oparte na wciąż jednym i tym samym rytmie, niemożliwie wręcz uzależniający refren... Zalet tu co nie miara, ale prawda jest taka, że - by w pełni to zrozumieć - trzeba tego posłuchać. Zdecydowany highlight płyty i jeden z najlepszych utworów Paula w trakcie całej 60-letniej kariery. Beatles ponownie wyprzedził resztę muzycznego świata.

Mister Marks can you find for me
Someone strong and sweet fitting on my knee
She can keep her job if she gets it wrong
Ah, but Mister Marks I won't need her long
All I need is help for a little while
We can take dictation and learn to smile
And a temporary secretary is what I need for to do the job

Przyszła pora na nieco wytchnienia przy bardziej tradycyjnym graniu za sprawą On the Way. Mamy tutaj bluesową gitarą i dobiegający jakby z oddali wokal McCartney, który tęsknym głosem wyśpiewuje tekst o miłości. Znakomity efekt daje tu nałożony na niego pogłos, ale to właśnie gitara gra tu pierwsze skrzypce. Mimo, że pojawia się raczej epizodycznie, to każde jej wejście jest bezbłędne. Znakomite solówki zazębiają się z bezbłędnym basem i nurtującymi syntezatorami. Kolejny świetny kawałek, chociaż nie tak prekursorski jak 2 poprzednie. Jednak nie jest to absolutnie jego wadą, bowiem to prawie 4 minuty dobrego grania.

Well you know I'll always love you
But it would have been a lie
If I said that I could please you
Every moment that I try

Wouldn't want to see you crying
So I hope you don't mind
The things I say
On the way

Kolejny znany (choć już jednak nieco zapomniany) kawałek z tego krążka to niezwykle melodyjny Waterfalls. Nie ukrywam, że jest to mój kolejny faworyt z albumu. Jest to jedyna piosenka, która została napisana jeszcze przed rozpoczęciem sesji nagraniowych. Na początku miała nazywać się I Need Love, jednak Paul uznał, że to zbyt banalne. Spośród kilkunastu roboczych tytułów zdecydował się w końcu na Waterfalls. Przede wszystkim na wyróżnienie zasługuje tu świetny tekst i minimalistyczny podkład oparty jedynie na syntezatorze, elektrycznym pianinie i przebijającej się tu i ówdzie gitarze akustycznej. Jednak prawdziwą magią są tutaj znakomite wokale McCartneya. Tęsknym i zamyślonym głosem wyśpiewuje kolejne wersy, a słuchacza to ani trochę nie nudzi mimo dość długiego czasu trwania (prawie 5 minut). Magia.

Don't go jumping waterfalls
Please keep to the lake
People who jump waterfalls
Sometimes can make mistakes

And I need love, yeah I need love
Like a second needs an hour
Like a raindrop needs a shower
Yeah I need love every minute of the day
And it wouldn't be the same
If you ever should decide to go away

Stronę A albumu kończy lżejszy Nobody Knows. Jest to dynamiczny, krótki i bardzo przyjemny utwór. Perkusja jest tutaj wysunięta na pierwszy plan. Niestety Paul nie jest wybitnym perkusistą. Określiłbym to mianem "jakoś sobie radzi". Jego grę cechuje raczej "bębnienie" niż "granie". Najbardziej rzuca się to w uszy właśnie przy tym nagraniu. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to utwór przyjemny, aczkolwiek nic poza tym. Jest miło, jednak te 3 minuty przelatują między uszami i zapominamy o tej piosence bardzo szybko.

Which one of you can tell me
What is it I'm looking at
Anyone who can
Has got to be a crazy cat
'Cause I believe that
That nobody knows, no nobody knows
Lord I cannot tell you
Well that's the way I like it
Yeah now, nobody knows

Stronę B otwiera zaś instrumentalna zabawa Paula z syntezatorami, którą nazwał: Front Parlour. Nie jest to jednak - ponownie - nic specjalnego. Ot, fajne granie, żeby sobie leciało gdzieś w tle. Nie fascynuje jednak i nie absorbuje jak wcześniejsze utwory. Usprawiedliwić może to fakt, że był to pierwszy utwór zarejestrowany podczas sesji. Po przyjeździe do domu McCartney wniósł do kuchni swój sprzęt nagraniowy i zaczął na nim grać. Tak mu się spodobała akustyka tego pomieszczenia, że postanowił też to nagrać. 
Summer's Day Song to już jednak inna bajka. Jest to cudowny, piękny i nostalgiczny utwór obdarzony przepiękną instrumentacją i delikatnymi wokalami Paula.  Sam kawałek zainspirowany był muzyką klasyczną i jest próbą McCartneya zrobienia czegoś w tym stylu. Zdecydowanie może się to podobać.

Someone's sleeping
Through a bad dream
Tomorrow it will be over
For the world will soon be waking
To a summer's day

Frozen Jap to powrót do opartego na syntezatorach instrumentalu. Tutaj również mamy tu do czynienia tylko z podkładem, bez wkładu wokalnego ex-Beatlesa. I - ponownie - jest to tylko przyjemne. Doceniam epokowość tych nagrań instrumentalnych, jednak z perspektywy czasu robią one nieco mniejsze wrażenie i przelatują po prostu między uszami. Ciekawa jednak jest anegdota o tym, skąd wziął się tytuł tego nagrania; gdy McCartney po raz pierwszy to zagrał, zabrzmiało mu to bardzo orientalnie, więc uznał, że i taki tytuł byłby tu na miejscu. Zaczął więc od Crystalline Icicles Overhang the Little Cabin By the Ice-Capped Mount Fuij, ale niezbyt mu się to spodobało, więc kolejny brzmiał już Snow Scene In the Orient. Też nie. Żeby nie zapomnieć o docelowej stylistyce tytułu nazwał to, na szybko, roboczo Frozen Jap. I tak już zostało.
Bogey Music ponownie pojawiają się wokale McCartneya. Mimo, że mamy tu ponowny wzrost jakościowy, nie jest to jeszcze poziom strony A. Jednak jest lepiej. Jest dynamicznie, wpada w ucho i ma fajną melodię.

If you little bogeys
Want to sing along
Clean your bogey act up
And learn the bogey song
Without bogey music
Life is incomplete
Without bogey music
Life is incomplete

Prawdziwą rewelacją jest jednak dopiero Darkroom. Jest to kolejny, mroczny, oparty na niepokojących syntezatorach utwór ze znakomitymi wokalami Paula. McCartney nie pamięta już, gdzie dokładnie usłyszał słowo "darkroom", ale bardzo mu się spodobało i pomyślał, jak wiele konotacji może to słowo wywoływać. Piosenka ma bardzo krótki tekst, jednak został on kilkakrotnie zapętlony i skupiono się tutaj bardziej na warstwie muzycznej, co zdecydowanie ma swoje odbicie w jakości. Znakomita rzecz. Co ciekawe, początkowo piosenka nie miała znaleźć się na albumie. Krążek był bowiem na początku planowany jako wydawnictwo dwupłytowe, jednak wytwórnia się na to nie zgodziła i trzeba było część utworów skrócić, a część całkiem usunąć. Darkroom na początku trwał prawie 4 minuty i zawierał kilka dziwacznych odgłosów i improwizacji, więc zasugerowano jego usunięcie. Paul zdecydował się jednak tylko na jego skrócenie, gdyż bardzo w niego wierzył. I słusznie, bo dzięki temu dostaliśmy kolejny znakomity kawałek.

Got a place we can go
Lights are low
Let me show you to my darkroom

Come a come along with me to my darkroom

To syntezatorowe szaleństwo, Paul kończy jednak delikatną i przepiękną balladą One of These Days. Ma to jeszcze piękniejszą melodię i jeszcze lepsze słowa od Waterfalls. McCartney wspiął się tutaj też na szczyt swoich wokalnych możliwości i śpiewa tu swoim najpiękniejszym i najbardziej romantycznym głosem. Można odpłynąć przy tych przepięknych dźwiękach. Są takie piosenki, których piękna nie sposób wyrazić słowami. One of These Days jest jedną z nich. Olśniewające zakończenie płyty.

One of these days
When my feet are on the ground
I'm gonna look around and see

See what's right, see what's there
And breathe fresh air, even after


McCartney II była w 1980 roku prawdziwym przełomem w świecie muzyki. Mimo, ze już wcześniej artyści nagrywali albumy w całości oparte na syntezatorach, to dopiero McCartney II okazał się przełomem. To właśnie mniej więcej w tym czasie miała miejsca eksplozja "fali syntezatorów", które zdominowały większość muzyki z lat 80. Nie śmiem twierdzić, że to ex-Beatles nakierował na ten kierunek cały muzyczny świat, jednakże był z pewnością jednym z pierwszych, który poddał się "nowej fali".  Zaryzykował i opłaciło się, bowiem McCartney II to jego wielki powrót do formy i najlepszy studyjny album od czasów Venus And Mars. Przebił też McCartney, stając się najlepszym - na ten moment - solowym albumem McCartneya (no, za dużej konkurencji też nie miał) i stanowił znakomitą zapowiedź do kolejnych poczynań Paula. Prawdziwa perła w dyskografii ex-Beatlesa. Szkoda tylko, że tak zapomniana.

Ocena: 8/10


McCartney II: 38:36

1. Coming Up - 3:53
2. Temporary Secretary - 3:14
3. On the Way - 3:38
4. Waterfalls - 4:43
5. Nobody Knows - 2:52
6. Front Parlour - 3:32
7. Summer Day's Song - 3:25
8. Frozen Jap - 3:40
9. Bogey Music - 3:27
10. Darkroom - 2:20
11. One of These Days - 3:35

poniedziałek, 25 listopada 2019

"Back To the Egg" - Wings [Recenzja]


To musiało kiedyś nastąpić. Ostatni album Wings.
Słynący z dziwnych pomysłów odnośnie miejsc nagrywania albumów, Paul zwołał muzyków do Szkocji, na swoją farmę. Jednak nagrywanie w dobrze znanym miejscu szybko mu się znudziło i cała ekipa przeniosła się na teren zamku, bowiem McCartneyowi bardzo zależało na atmosferze chłodu i mroku, które w jego umyśle charakteryzowały najpewniej tylko stare, opuszczone zamki. Część materiału nagrano także poza terenem fosy. Czemu? Tylko Paul wie. Muzycy, zmęczeni tymi dziwactwami ex-Beatlesa, z ulgą przyjęli wiadomość, że resztę nagrywać będą w Abbey Road. W całości album nagrano w drugiej połowie 1978 roku.
McCartney podkradł od Ringo Starra pomysł na gwiazdorską obsadę krążka, w wyniku czego Back To the Egg reprezentuje naprawdę godna pozazdroszczenia plejada gwiazd. Zagrali tu bowiem m.in. Pete Townshend (gitara i główny autor materiału zespołu The Who) John Paul Jones i John Bohnam (sekcja rytmiczna Led Zeppelin), Ray Cooper (jeden z najlepszych perkusistów na świecie, grał m.in. w zespole Eltona Johna), a także David Gilmour (jeden z najwybitniejszych gitarzystów wszech czasów, filar zespołu Pink Floyd). Pojawili się na dwóch utworach (Rockestra Theme i So Glad To See You Here), z czego jeden z nich (ten pierwszy) zdobył nagrodę Grammy za Najlepsze Rockowe Wykonanie.
Szkoda, że jednak sam zespół Wings był już w rozsypce. Grupę opuścili bowiem Joe English (wyjechał do rodziny) i Jimmy McCulloch (założył własny zespół). Jakby tego było mało, muzycy postanowili publicznie zmieszać z błotem byłych współpracowników, bowiem podczas wywiadów szerzyli opinię, że Denny Laine nie umie śpiewać, Linda McCartney nie zna się ani na graniu ani na śpiewaniu, a Paul to dusigrosz, który skąpił im wynagrodzenia. McCartney wziął to do serca i werbując nowych członków Wings, tym razem ich stałe wynagrodzenie zostało spisane w formie kontraktu (a nie, jak wcześniej, na zasadzie: "ile zarobimy, tyle podzielę").
Sam album został mocno skrytykowany przez opinię publiczną, jednak sam twórca staje w jego obronie, twierdząc że to jedna z jego ulubionych płyt. W obronie materiału stawali też m.in. David Bowie czy Paul Simon. Płyta radziła sobie, pod kątem sprzedaży, jeszcze gorzej niż London Town. Na pewno wpływ na to miała też nieudana trasa koncertowa. Po wydaniu płyty, Paul miał zamiar pod koniec 1978 roku pojechać do Anglii, a na początku 1979 do Japonii. Na początku wszystko szło jak po maśle, jednak na lotnisku w Japonii, podczas szczegółowego przeszukania, w walizce McCartneya znaleziono niemałe ilości marihuany. Ex-Beatles trafił przez to do więzienia, a potem został deportowany.


Płytę rozpoczyna nieco ponad minutowe interludium - Reception. Jest to rzecz bez wątpienia ciekawa; obok funkującego basu pojawiają się tu bowiem hipnotyzujące syntezatory.
Pierwszym pełnoprawnym utworem jest jednak Getting Closer. Jest to mocny, rockowy, wpadający w ucho otwieracz pierwszej wody. Wokale Paula brzmią tu zdecydowanie bardziej przekonująco niż na całym London Town. Mimo, że całość jest zachowawcza, to wypada to więcej niż dobrze.

Say you don't love him
My salamander
Why do you need him
Oh no, don't answer
On no I'm getting closer
I'm getting closer
To your heart

We're Open Tonight można by potraktować jako spadek formy, gdyby była to pełnoprawna piosenka. Na szczęście jest to jednak niespełna półtoraminutowy przerywnik, który ma na celu nieco nas uspokoić po zabójczym Getting Closer. Piosenkę otwiera delikatny i przyjemny motyw na akustyku. Następnie wchodzi delikatny wokal McCartneya. W większej dawce by to nudziło (o ile nie doczekałoby się jakiegoś rozwinięcia), jednak w takiej formie wypada bardzo przyjemnie i może przywoływać delikatnie echa London Town.

We're open tonight for fun
So bring all your friends come on
We're open tonight come one, come all
We're opening all our doors
We're clearing back all the floors
We're open tonight come one, come all

Spin It On to już jednak powrót do ostrzejszego grania. Całość to pełnoprawny rocker z prawdziwego zdarzenia, którego nie powstydziłoby się Led Zeppelin. Ten numer można uznać za odpowiedź Paula na zjawisko punk rocka, co już określa w jakim nastroju jest to utrzymane. Zabójcze gitary, znakomita sekcja rytmiczna i wokal McCartneya, który z nieco leniwego śpiewu potrafi nagle zaczął się wydzierać w refrenach, że aż skóra cierpnie. Kolejny znakomity kawałek.

This is it
Spin it on
By yourself (don't stop)
Take it back
To the top
'Cause I've got
Another lot
Of love for you
(That's why) I wanna spin it on
Spin it on

Again And Again And Again to już rzecz, która ma przywoływać ducha poprzednich albumów Paula. Spokojnie znalazłoby się na nią miejsce na Venus And Mars czy Wings At the Speed of Sound. Może dlatego, że odpowiedzialny za nią jest Denny Laine. On też przejmuje tutaj mikrofon i trzeba przyznać, że rehabilituje się nieco po wyjątkowo słabych występach na London Town. Mamy tutaj bardzo przyjemną rzecz z wpadającym w ucho motywem, a Laine śpiewa nawet całkiem przyzwoicie. Fajny kontrast dla otaczających go Spin It On i Old Siam Sir. Podkreśla różnorodność materiału.

Winter time is a coming now
Give me a sign if you can somehow
Make it clear where you're heading for
Will I see you someday at my door

Taking it all into consideration
Love's a game I never win
I've been in very similar situations
Again and again and again


Old Siam Sir to już z kolei coś z pogranicza nawet hard rocka. Rozpoczyna go ciężki jak walec riff. Łagodzą go nieco wysokie klawisze, jednak mimo to już sam początek nieźle buja. Z wejściem wokalu jest jeszcze lepiej, bowiem Paul sięga tu po swoją charakterystyczną zadziorną chrypę. Co prawda refren nie zapada specjalnie w pamięć, ale za to zwrotki wszystko wynagradzają. Piosenka ani na chwilę nie odpuszcza i absolutnie nie czuć dłużyzny w tych ponad czterech minutach.

In a village in
Old Siam Sir
Lived a lady
Who lost her way
In an effort
To find a man, sir
She found herself
In the old U.K.

Najlepszym utworem albumu okazuje się jednak kończący stronę A (o nazwie Sunny Side UpArrow Through Me. Rzecz zdecydowanie lżejsza od poprzedników, ale muzycznie znajdująca się od nich też o klasę wyżej. Piosenka przypominać może nieco Steviego Wondera z czasów Innervisions. Perfekcyjny bas i wywołujące ekstazę dęciaki. Całość niemiłosiernie funkuje, a sam McCartney daje tu jeden ze swoich najwspanialszych wokalnych popisów znakomicie stopniując napięcie (coś jak Why Don't We Do It In the Road z Anthology 3). Zresztą, co ja będę mówił, tego po prostu trzeba posłuchać, bo zdecydowanie warto. Niestety jest to dzisiaj jeden z najbardziej zapomnianych kawałków Paula, a według mnie niczym nie ustępuje takim Mull of Kintyre czy Another Day.

Ooh baby you couldn't
Have done a worse thing to me
Id you'd have taken an arrow
And run it right through me
Ooh baby a bird in the hand
Is worth two flying
But when it came to love
I knew you'd be lying


Stronę B longplaya (nazwaną przez Paula Over Easy otwiera utwór w iście gwiazdorskiej obsadzie: Rockestra Theme. Całość to rzecz instrumentalna, jednak jak najbardziej godna uwagi. Jest to efekt nieograniczonej wyobraźni Paula, który, podczas wizyty w operze, wyobraził sobie co by to było, gdyby tak samo jak muzycy klasyczni, zebrali się muzycy rockowi z gitarami i zaczęli grać wszyscy naraz. W jego głowie naraz narodził się pomysł na zebranie takiej gwiazdorskiej ekipy, a całość nazwał Rockestra. Melodia jest tu nieco jednostajna, jednak efekt robi wrażenie. Potężne brzmienie gitar, perkusji, przerywany co jakiś czas krótkimi okrzykami. Nie dziwi uhonorowanie tego nagrania nagrodą Grammy. Majstersztyk.
Uspokoić nieco może nas To You. Jest to najbardziej zachowawczy utwór na płycie, jednak trzymający mimo wszystko poziom. Szkoda tylko, że melodia nie jest zbyt oryginalna i żaden element z tej piosenki nie potrafi zaczepić się o ucho. Najsłabsza rzecz na płycie, jednak nie obniżająca poziomu.

Well if the same
Thing happened to you
Will you still
Put me through
What you
Put me through
If it happened to you
What if it happened to you

Nadzwyczaj interesująco wypada jednak After the Ball/Million Miles. W rzeczy samej, są to dwa połączone ze sobą utwory, jednak ten drugi ujawnia się dopiero pod koniec. Zdecydowana większość tego czterominutowego numeru to After the Ball. Jest to daleki kuzyn utworów typu My Love czy też Treat Her Gently (Lonely Old People). Jest to bowiem wybuchowa ballada oparta na fortepianie i znakomitych wokalach Paula. Stopniowo dochodzą do tego bombastyczna sekcja rytmiczna i gitara, ze znakomitą (najlepszą na płycie) solówką. Million Miles oparte jest natomiast na dźwiękach koncertyny, na której zagrał sam Paul. Okazuje się, że na jednym instrumencie o dość jednostajnym brzmieniu można oprzeć te 1,5-2 minuty. Znakomity utwór (czy właściwie dwa w jednym).

Well I arrived, looked around
But the room was full of strangers
Nowhere was a friendly face to be found

Later on I awoke, but the party it was over
There you were waiting to bring me round

Drugi medley utrzymany jest już jednak w zupełnie innym klimacie. Winter Rose/Love Awake to bowiem rzecz niezwykle mroczna, tajemnicza i klimatyczna. Całość znakomicie trzyma w ryzach klawesyn, za którym zasiadł Paul. Gwałtowne przejście do Love Awake zaliczyć muszę jednak na minus. Zero w tym polotu i klasy. Rozumiem, że może to trochę usprawiedliwiać zapis tytułu, jednak dało się to jakoś zrobić porządnie przy Medley z Red Rose Speedway, czy nawet przy poprzedzającym After the Ball/Million Miles. Tutaj jest to zrobione bez wyczucia. Co do samej kompozycji, to jest na pewno całkiem zgrabna i gdyby było tu lepsze przejście, to idealnie by się zazębiała z Winter Rose. Niestety Paul to spieprzył, a szkoda.

All through the summer I have followed you around
Bringing a rose for the Winter that's coming
Now the snow is on the ground

The Broadcast to kolejny instrumentalny kawałek, zdający się nawiązywać do interludium Reception. Ten wystylizowany został na wyrwany żywcem z radia monolog. Nieszkodliwe, ale nie bardzo rozumiem sens umieszczania tu czegoś takiego.
No chyba, że miało to nas nieco wyciszyć przed potężnym ciosem o nazwie: So Glad To See You Here. Jest to bowiem kolejny rockowy wykop pełną gębą. To drugi utwór zarejestrowany w gwiazdorskiej obsadzie i zdecydowanie brzmi niemniej potężnie i majestatycznie od Rockestra Theme. Tutaj dodatkowo dochodzi jednak krzyczący prosto z trzewi Paul, co współgra więcej niż znakomicie. Perfekcyjny utwór. Mało kto spodziewałby się po McCartneyu takich ciosów. Pojawia się tu też repryza We're Open Tonight, co podkreślać ma spójność materiału.

Someone's gonna show tonight
Someone's gotta go tonight
Someone roll your blind
Someone turn your mind
Someone lift your eyes up
And lean in towards the light

To dopiero nazywa się nietypowe zakończenie. Po surowym, chłodnym i rockowym krążku na koniec Paul serwuje nam Baby's Request, które spokojnie mogłoby być jednym ze sztandarowych utworów wykonywanych przez Franka Sinatrę czy Tony'ego Bennetta. Oczywiście poziom jest wciąż wysoki. Całość cudownie odpręża i zawiera jedną z najlepszych melodii w repertuarze Paula (który zresztą wrócił do niej po wielu latach, włączając jej odświeżoną wersję w skład rozszerzonej edycji albumu Kisses On the Bottom w 2012 roku). Niespodziewane zakończenie. I niespodziewanie dobre, mimo tak znaczącego kontrastu w konfrontacji z resztą materiału.

When the moon lays
His head on a pillow
And the stars settle
Down for a rest
Just do me one small favour
I bed you
Please play me
My baby's request


Po sporych sukcesach Red Rose SpeedwayBand On the Run Venus And Mars, umiarkowanym Wings At the Speed of Sound i komercyjnej porażce London Town, Paul zdecydował się obrać zupełnie nowy kierunek. Skierował się bardziej w stronę rocka niż wysoko jakościowego popu. Muzyce wyszło to zdecydowanie na dobre. Na Back To the Egg Paul łapie bowiem wiatr w żagle. Kompozycje są na równym poziomie, całość ma spójną produkcję, a poszczególne kompozycje znakomicie się ze sobą zazębiają. Tak mocnego i rockowego krążka Paul chyba dotychczas nie nagrał (potem zdarzyło mu się powtórzyć ten wyczyn przy Run Devil Run lub przy Electric Arguments). Według mnie jest najbardziej niesłusznie niedoceniony krążek z całej kariery McCartneya. Zasługuje bowiem na uwagę choćby przez swój niespotykany w swojej twórczości charakter, ale i uwagę należy tu zwrócić na zabójcze kompozycje. Godne pożegnanie zespołu Wings.

Ocena: 7/10


Back to the Egg: 42:01

1. Reception - 1:08
2. Getting Closer - 3:22
3. We're Open Tonight - 1:28
4. Spin It On - 2:12
5. Again and Again and Again - 3:34
6. Old Siam, Sir - 4:11
7. Arrow Through Me - 3:37
8. Rockestra Theme - 2:35
9. To You - 3:12
10. After the Ball/Million Miles - 4:00
11. Winter Rose/Love Awake - 4:58
12. The Broadcast - 1:30
13. So Glad to See You Here - 3:20
14. Baby's Request - 2:49

niedziela, 24 listopada 2019

"Bad Boy" - Ringo Starr [Recenzja]


Ringo nie wiodło się najlepiej. Po komercyjnej porażce albumu Ringo the 4th, Starr uznał że pójście w disco to jednak nie najlepszy dla niego kierunek. Razem z Vinii Poncia postanowili więc kolejny materiał zrealizować w nieco mniej campowym stylu. Po raz drugi obyło się bez znanych gości wśród autorów i muzyków, po raz kolejny Ringo uznał że lepiej jest coverować niż pisać i po raz kolejny odniósł klęskę. Płyta została zmieszana z błotem, nie odniosła sukcesu i nie była nawet notowana na żadnych listach sprzedaży.
Cały album został nagrany w ciągu dziesięciu dni w listopadzie 1977 roku, z wyjątkiem kilku orkiestracji nagranych 8 marca 1978. Płytę wydano 21 kwietnia 1978 roku.

Who Needs a Heart to całkiem zgrabny otwieracz autorstwa duetu Starr/Poncia. Piosenka jest typowym, wpadającym w ucho średniakiem, tak charakterystycznym dla tej dwójki. Z tą różnicą, że refren jest tutaj zupełnie bez wyrazu i przemija, kiedy nawet nie zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z zakończeniem zwrotki. Kompletnie bezbarwny numer, co dziwne, bo openery akurat Ringo zawsze wychodziły.

Why does it hurt when you know who's to blame?
Why were the words softly spoken?
Why waste the time when we've been there before?
The ties that bind are almost broken

Tytułowy Bad Boy to utwór, który swoje 5 minut miał w 1957 roku. Ringo odtwarza go dość wiernie, ale brzmi to naprawdę fajnie. Może nie ma tu osiągania wyżyn interpretacyjnych, ale słucha się tego z niemałą przyjemnością i można się szczerze przy tym uśmiechnąć. Jest lepiej.
Pierwszym singlem promującym płytę został Lipstick Traces (On a Cigarette). Jest to kolejny cover, tym razem z roku 1962. Jeśli album - określany mianem "autorskiego" - reklamuje cover, to znak że coś tu jest nie tak. Szczególnie jeśli jest on wykonany tak płasko, bez zapału, bez energii i bez pomysłu. Lipstick Traces to wyjątkowo słaby numer. Starr miał szansę tu zabłysnąć, jednak tego nie wykorzystał. 
Heart On My Sleeve to kontynuacja całkiem bezbarwnego wykonawstwa. Piosenka miała być w zamierzeniu czarująca i relaksująca, jednak jest irytująca. Nie wiem jak Ringo to robi, że nawet tak dobrą melodię potrafi zepsuć. Piękna aranżacja, piękny utwór, tylko Starr coś trochę niedomaga. Niedomagała chyba też wytwórnia, skoro wyznaczyła ten numer, jako drugi singiel promujący płytę. No i jak tu się dziwić, że krążek się nie sprzedawał?
Where Did Our Love Go? wypada przynajmniej przyjemnie. Utwór ten w latach 60. wylansował zespół The Supremes ze słynnej wytwórni Motown. W wykonaniu Ringo czuć nawet odrobinę unoszący się duch tamtego klimatu. Całość została okraszona znakomitą orkiestracją, która jest największą siłą tego numeru. Powiedzmy, że całość wraca dzięki temu wykonowi na właściwe tory. W takim właśnie stylu Starr kończy stronę A longplaya.
Stronę B zaczyna też całkiem nieźle, bowiem Hard Times to całkiem udany żwawy i płynnie galopujący zapychacz. Nic z tego nie ma szansy na zapamiętanie, ale słucha się fajnie. Wreszcie Starr śpiewa tu z pasją, a dęciaki i chórki dobrze podbijają dynamikę. Ringo zdaje się łapać wiatr w żagle...

I tell her that I'd rather be alone
She gets the car and says she'll drive me home
She gives me hard times
But when she loves me, she loves me
She gives me hard times
But when she loves me, she loves me

Tonight to jednak raczej słabizna, choć teoretycznie niczego tu nie brakuje. Jest klimatycznie, jest fajna barwa Ringo, więc co jest nie tak? Chyba po prostu zbytnia zachowawczość. Wszystko jest tu za sztampowe i nie ma za grosz polotu.
Monkey See - Monkey Do wypada natomiast zdecydowanie lepiej. Całość fajnie buja, Ringo znowu śpiewa na miarę swoich możliwości, a dęciaki wpadają w ucho tak samo dobrze, jak rewelacyjny refren. Dla mnie to zdecydowanie najlepszy moment albumu.

Love has locked us up, peaches
Locked inside this zoo
Your bananas get thrown at me
And mine get thrown at you
Every night we fuss and fight
Like me and you know who
I guess love is always just

Love is monkey see and monkey do

Old Time Relovin' to jednak ponowna gleba. Piosenka wypada jakby muzykom po prostu się już nie chciało. A skoro muzykom się nie chce już grać, to i słuchaczowi nie chce się już tego słuchać. I tyle na temat tej zapchajdziury.

You and I always take from each other
Until there's nothing left to give no more
You and I are just like lightning and thunder
We never let the sun just shine

Dobrze, że chociaż na koniec Ringo pokazuje jeszcze klasę. A Man Like Me to bowiem rzecz naprawdę udana, która z powodzeniem mogłaby się znaleźć na solowym debiucie muzyka - Sentimental Journey. Przepiękna orkiestracja i jedyny głos, który może tak szczerze wyśpiewać tak prostą treść. Naprawdę można odpłynąć. Szczególnie, że po tak słabej płycie przyda się słuchaczowi chwila relaksu przy naprawdę wartościowym nagraniu.

You can count to me
I'll be there you'll see
I'll be there when you need a friend
When you're feeling down
That's when I'll be your clown
And we'll sing our songs to the end

'Cause a man like me belongs to the world
And the world is a great place to be
And a man like me just sings for the world
That goes round and round for free


Bad Boy to zdecydowanie jedna z najgorszych płyt w solowym dorobku Ringo (a pamiętajmy, że Starr nigdy wybitnym twórcą nie był). Muzycy i sam ex-Beatles brzmią tutaj, jakby byli już jedną nogą w samochodzie do domu. Jedyną osobą, która pokazała klasę i równy poziom podczas całego nieco ponad półgodzinnego materiału jest Jason Newton Howard, który zaaranżował orkiestracje. Poza nim wszyscy zasługują na naganę. Niemniej jest tu parę fajnych melodii, a w Starra raz na jakiś czas wstępuje chęć do zrobienia czegoś więcej niż odrobienia pańszczyzny. Za mało tego jednak na dobrą muzykę.

Ocena: 3/10


Bad Boy: 34:27

1. Who Needs a Heart - 3:48
2. Bad Boy - 3:14
3. Lipstick Traces (On a Cigarette) - 3:14
4. Heart on My Sleeve - 3:20
5. Where Did Out Love Go - 3:15
6. Hard Times - 3:31
7. Tonight - 2:56
8. Monkey See - Monkey Do - 3:36
9. Old Time Relovin' - 4:16
10. A Man Like Me - 3:08

poniedziałek, 18 listopada 2019

"London Town" - Wings [Recenzja]


Po gigantycznych sukcesach albumów Band On the Run, Venus And Mars i Wings At the Speed of Sound, a także trasy Wings Over America, Paul McCartney ostrzył sobie zęby na więcej. W lutym 1977 roku zaczął więc nagrywanie pod kątem wydania nowego albumu. Wingsi mieli nawet ruszyć w trasę, ale okazało się wtedy, że Linda McCartney jest w ciąży, więc Paul odwołał serię koncertów.
Jako że McCartney lubił nagrywać w ekscentrycznych warunkach, wynajął kilka łodzi cumujących na Wyspach Dziewiczych. Na jednym zamieszkał on z Lindą i rodziną, na jednym urządzono prowizoryczne studio nagraniowe, a resztę zajął zespół wraz z ekipą. Oprócz kilku piosenek nagranych w "prawdziwym studiu" resztę nagrań rejestrowano na pokładach, pod gołym niebem. Nie mogło to oczywiście obyć się bez konsekwencji: Denny Laine doznał udaru słonecznego, a inżynier dźwięku został porażony prądem. 
Przed nagraniami zespół Wings wypuścił singiel Mull of Kintyre. Piosenka stała się światowym megahitem, sprzedażowo pobijając nawet największy komercyjny sukces zespołu The Beatles, czyli utwór She Loves You. Paul nie czekał długo i wkrótce potem (a dokładnie 31 marca 1978 roku) wydał longplay zatytułowany London Town (chociaż pierwotnie nazwa miała brzmieć Water Wings) z czarno-białą okładką, na której znajdowali się McCartneyowie oraz Denny Laine na tle Tower of Bridge. Pozostali latem zrezygnowali bowiem z grania w zespole Wings (Joe English wyjechał do rodziny, a Jimmy McCulloch dołączył do zespołu Small Faces).

Album otwiera utwór tytułowy. London Town był również trzecim z trzech singli promujących płytę. Trafił na parę chwil na niskie pozycje na listach przebojów, ale za długo tam nie przetrwał. Ciężko się dziwić, bowiem to tylko miałka balladka bez wyrazu. Mamy tu niezłe wokale Paula (ale to już oczywistość) i przyjemny klimacik, jednak całość jest nazbyt przesłodzona i nie potrafi zaczepić się o ucho, tak by zapaść w pamięć na dłużej niż 4 minuty jej trwania. Mamy tu niby nagły gitarowy zryw pod koniec piosenki, ale jest on nazbyt bałaganiarski i kończy się zanim zdążymy w ogóle go zauważyć. Także utwór otwiera płytę może i udanie, ale sam jest raczej do zapomnienia.

Silver rain was falling down
Upon the dirty ground of London Town

People pass me by on my imaginary street
Ordinary people it's impossible to meet
Holding conversations that are always incomplete
Well, I don't know

Oh where are the places to go
Someone somewhere has to know
I don't know

Cafe On the Left Bank to już jednak rzecz zdecydowanie żywsza i lepsza. Nie jest to może rewelacja, ale słucha się z tego z prawdziwą przyjemnością. Można odczuć tu delikatną nutę disco, ale umiejętnie została tutaj połączona z soft rockiem. Słowem: ten jeden utwór wypada lepiej niż cały album Ringo the 4th, na którym perkusista The Beatles starał się połączyć oba te gatunki.

Dancing after midnight, sprawling to the car
Continental breakfast in the bar
English-speaking people drinking German beer
Talking far too loud for their ears

Cafe on the left bank, ordinary wine
Touching all the girl with your eyes

I'm Carrying to z kolei całkiem bezbarwna ballada. Paul znakomicie gra na gitarze akustycznej, a jego wokal brzmi nadzwyczaj lekko, jednak melodia jest za słodka, a tekst grafomański. Szkoda zmarnowanego potencjału, bo jakby dłużej nad tym posiedzieć, to może wyszłoby z tego coś wartego uwagi.

Long time no see baby, sure has been a while
And if my reappearance lacks a sense of style
I'm carrying, something
I'm carrying, something for you

Backwards Traveller to króciutki, nieco ponad minutowy przerywnik. Ciężko o nim znowu cokolwiek napisać, poza tym że po prostu jest kolejnym elementem tej całkowicie bezbarwnej strony A (jak i całego longplaya zresztą). 

Hed, did you know that I'm
Always going back in time
Rhyming slang, auld lang syne my dears
Through the years

Przechodzi jednak gładko w oparty na syntezatorach instrumentalny Cuff Link. Sporą krzywdę zrobiło mu to, że jeden motyw rozciągnięty został do prawie dwóch minut. Przez to rzecz niemiłosiernie nudzi i zamiast wprowadzić ciekawe urozmaicenie, po prostu drażni.
Całkiem przyjemnym, delikatnym motywem rozpoczyna się natomiast Children Children śpiewane przez Laine'a. Niestety delikatność robi się drażniąca, a prostota aż kłuje po oczach. Okropnie to naiwne i nieprzyjemne.

I know a tiny waterfall
A magic little place
Where we can play together
And watch this fishes race

Children children where are you
Hiding in the forest playing in the rain
I hope you're not too far away
For me to see again

Docelowo Girlfriend pisane było dla innego artysty, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii muzyki popularnej, a mianowicie Michaela Jacksona, który rozstawał się wówczas ze swoim rodzinnym zespołem The Jacksons (a przed zmianą wytwórni The Jackson 5) i rozpoczynał karierę solową. Jackson w 1979 wydał swój przełomowy album Off the Wall, na którym scoverował ów utwór McCartneya. Mimo, że został wydany nawet jako singiel, był tam najsłabszym ogniwem. A jak to wypada na London Town? Otóż naiwność utworu w otoczeniu tak bezbarwnej melodii wydaje się zaskakująco ujmująca i naprawdę może się podobać. Zwłaszcza dzięki znakomitemu solo gitarowemu i rockowemu przyspieszeniu w łączniku. Świetna rzecz.

Girlfriend I'm gonna show your boyfriend
Show him the letters I've been saving
Show him how you feel inside
Then our love couldn't be denied
And we're gonna have to tell him
You'll gonna be a girlfriend of mine

Kończący stronę A I've Had Enough to całkiem udany przyspieszacz. Fajne gitary, chwytliwa linia wokalna i w ogóle fajnie to buja. Udało się to Wingsom, aczkolwiek o rewelacji absolutnie nie może jeszcze być mowy. Po prostu zgrabnie to wypada.

I earn the money and you take it away
When I don't know where you're from
I should be worried but they say
It'll pay for a bomb

Stronę B otwiera największy przebój albumu, czyli With a Little Luck. Czy zasłużenie? Trudno powiedzieć, bo jak dla mnie ten numer absolutnie niczym nie wyróżnia się z tego peletonu. Owszem, melodia jest nad wyraz urokliwa i nieprzesłodzona, co Paulowi wcale nie tak często się na tym longplayu udało, ale nie widzę tu na tyle zalet, by uznać to za wybitnie wyróżniający się numer. Jest po prostu w porządku i fajnie chwytliwy, więc nie dziwi mnie wybranie go na singiel, jednak poziomem daleko mu do innych wielkich singlowych przebojów ex-Beatlesa.

With a little luck we can help it out
We can make this whole damn thing work out
With a little love we can lay it down
Can't you feel the town exploding?

There is no end to what we can do together
There is no end
The willow turns his back on inclement weather
And if he can do it, we can do it, just me and you

Famous Groupies ma najwięcej charakteru na całej tej płycie. Mamy chłodny, rockowy podkład, pobrzmiewającą harmonijkę, narzucające się syntezatory i zadziorny wokal Paula. Bardzo dobra rzecz.

There was a lead guitarist
Who lived in Epping Forest
And all he ever wanted was to blow
When the girls were with him
He never lost his rhythm
And nobody knows what the famous groupies know
Nobody goes where the famous groupies go

Deliver Your Children rolę głównego wokalisty ponownie przejmuje Denny Laine i ponownie mamy tu do czynienia z bardzo słabym utworem. Nawet nie zauważyłem, kiedy tak przeleciał mi między uszami. Nie zaabsorbował mnie nawet do tego stopnia, by chcieć tego posłuchać. Słabo.

Deliver your children to the good good life
Give 'em peace and shelter and a fork and knife
Shine a light in the morning and a light at night
And if a thing goes wrong you'd better make it right

Name And Adress czyli "Szamotania Ciąg Dalszy". McCartney uderza tu w bardziej rockowe dźwięki, jednak efekt jest słaby, żeby nie powiedzieć "żenujący". Kompletnie bez wyrazu i bez sensu.

But if it's all over baby, you know I'll understand
Maybe I'll hate to think of you with another man
Meanwhile I'm sitting here, I'm getting in a mess
If you want my love, leave your name and adress

Don't Let It Bring You Down brzmi całkiem zgrabnie. Nieźle rozwinięto tu motyw wiodący, a orientalny klimat nadaje tu nieco tajemnicy. Szkoda tylko, ze utwór nie rozwija się w żadną stronę, a tylko kręci się w kółko. Nie ma na co jednak narzekać, bo jeśli chodzi o tę płytę, to i tak jest to naprawdę bardzo dobrze.

Though some things in life are hard to bear
Don't let it bring you down

Should the sand of time run out on you
Don't let it bring you down

Morse Moose And the Grey Goose ma jedno z najlepszych rozpoczęć, jeśli chodzi o całą fonografię Paula. Tajemniczo, jakby z oddali, by po chwili przyłożyć z całą mocą syntezatorami i bezbłędnie rockującym wokalem McCartneya. Kiedy chce się już jednak załamywać ręce nad jednostajnością melodii, po chwili wprowadzona zostaje gitara akustyczna, która trzyma klimat, ale też nieco go urozmaica. Naraz w oddali słychać skoczną partię fletu, na którym gra McCartney. Wreszcie Paul stworzył coś na miarę swoich możliwości! Szkoda tylko, że musieliśmy czekać całą płytę, by usłyszeć najlepszy utwór albumu.

Right on down at the bottom of the sea
Tell me are you receiving me?
My name is Morse Moose and I'm calling you

The Grey Goose was a steady boat
People said she'd never float
One night when the moon was high
The Grey Goose flew away


Jako wierny fan Beatlesów i McCartneya przykro mi to mówić, ale London Town to porażka na całej linii. Wingsi najzwyczajniej w świecie się wypalili, a Paul postanowił ciągnąć to na siłę i stworzyć bardziej akustyczną płytę. Sam pomysł nie był zły (w przypadku McCartney jako tako to działało), jednak zabrakło tu po prostu dobrych piosenek. Melodie są miałkie, banalne, przesłodzone i nie sposób żadnej z nich zapamiętać. A to już naprawdę poniżej możliwości Paula, który słynął od zawsze z wpadających w ucho utworów. Jest parę dobrych elementów (zwłaszcza mocarne zakończenie), jednak są to tylko lekkie przebłyski. Koniec końców album może i trzyma poziom wykonawczo, ale autorsko to po prostu jedna, wielka KATASTROFA.

Ocena: 3/10


London Town: 51:29

1. London Town - 4:10
2. Cafe on the Left Bank - 3:25
3. I'm Carrying - 2:44
4. Backwards Traveller - 1:09
5. Cuff Link - 1:59
6. Children Children - 2:22
7. Girlfriend - 4:39
8. I've Had Enough - 3:02
9. With a Little Luck - 5:45
10. Famous Groupies - 3:36
11. Deliver Your Children - 4:17
12. Name and Address - 3:07
13. Don't Let It Bring You Down - 4:34
14. Morse Moose and the Grey Goose - 6:25

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...