czwartek, 30 kwietnia 2020

"Zoom" - Electric Light Orchestra [Recenzja]


Po porażce Balance of Power ale za to po serii sukcesów jako producent i członek Travelling Wilburys, Jeff Lynne postanowił dać projektowi Electric Light Orchestra jeszcze jedną szansę. W 1998 roku rozpoczął więc, w swoim domu w Los Angeles, prace nad nowym materiałem i praktycznie sam nagrał cały materiał. Przez nagranie przewinęło się parę gości, jak Richard Tandy, Ringo Starr czy George Harrison, który zaliczył tu jeden z ostatnich studyjnych występów przed śmiercią. Dobrze też, że po kilku latach w skład personelu nagrywającego weszła też ponownie sekcja smyczkowa (choć najczęściej słychać tu samą wiolonczelę). Sam album miał być początkowo solową płytą Lynne'a, jednak, ze względów marketingowych, zdecydowano się podpisać to Electric Light Orchestra (również względy marketingowe zadecydowały o wydawaniu kolejnych płyt pod szyldem Jeff Lynne's ELO).
Mimo tego, że Zoom reklamowane było jaki wielki powrót brzmienia ELO, sprzedażowo płyta rozczarowała, a trasa, w którą miał ruszyć Lynne po Ameryce Północnej, została odwołana. W 5 miesięcy w Stanach Zjednoczonych sprzedało się 87 tysięcy kopii. Na listach pozycje też nie były zachwycająco, a singlom nie udało się zostać wielkimi przebojami i wejść do kanonu.

Rozpoczynamy Alright, który spokojnie mógłby znaleźć się na płycie supergrupy Travelling Wilburys lub na Armchair Theatre. Zdecydowanie mniej tu monumentalizmu znanego z płyt ELO z lat 70., a i brak tu syntezatorów, które były znakiem rozpoznawczym trzech płyt z kolejnej dekady. Alright to więc bardzo melodyjny utwór z oszczędną - jak na Electric Light Orchestra - aranżacją, który wpada w ucho już od pierwszego przesłuchania. Lynne wciąż zachwyca swoimi czystymi wokalami i sterylną produkcją, a sama piosenka robi lepsze wrażenie niż Secret Messages i Balance of Power razem wzięte.

And through the darkest times of your life
You always tried to be the one
And now the times have made you wonder
If you ever knew what was goin' on

You gotta hold on to somethin' that you believe
Hold on to somethin' that makes you feel alright

Pierwszą balladę mamy dość szybko, bowiem już pod indeksem drugim. Moment in Paradise to nic innego, jak kolejna wspaniała i przepiękna piosenka, która, gdyby umieścić ją na A New World Record lub Out of the Blue, z pewnością nie miałaby problemów z wejściem do kanonu. Przepiękne zwrotki i rozbrajające refreny (coś w stylu Strange Magic lub Telephone Line). Warto jeszcze zwrócić uwagę na perkusję. Tak, to charakterystyczne akcentowanie i bębnienie to nikt inny, jak sam Ringo Starr. Jednak i bez niego piosenka by się obroniła, bo to naprawę piękny utwór.

She never cried, she only tried
To fly beyond her dreams
No walls around her mind

Deep inside she'd try to hide
That she was way beyond her means
No borders and no lines


She said that it's your duty to save your soul
To save it for someone
Moment in paradise
Just a moment in paradise

State of Mind to już jednak coś z gatunku ''pure rock". Mocne gitary, dynamiczny rytm i mocne wokale Jeffa. Jednak warto zauważyć, że całość nie traci mimo wszystko nic z niezwykłej melodyjności, bowiem cała piosenka jak najbardziej wpada w ucho i słucha się jej rewelacyjnie. Może nie zachwyca tak jak Moment in Paradise, ale z pewnością trzyma fason.

Sometimes you get lost
Sometimes you get found
In a state of mind
Sometimes tou're too high
Sometimes you're too down
It's just a state of mind

Didn't want to do it, 'cause I knew what I'd find
You're really only livin' in a state of mind, yeah

Just for Love to natomiast kolejna ballada, w której pojawia się - po raz pierwszy na płycie - wiolonczela. Z perspektywy reszty płyty, piosenka ta wyróżnia się raczej średnio, ale słucha się tego bardzo przyjemnie.

I came a long way across the water
Came a long way to get here
Round and round in great big circles tryin' to ease my fear
Out in all the mysteries and distant new tomorrows
There goes another one, don't know which way the wind blows

Just for love

Stranger on a Quiet Street to kolejna raczej średnia, acz bardzo miła dla ucha ballada. Nie ma tu o co się uchem zaczepić, ale te prawie 4 minuty to z pewnością nie czas stracony.

You can go straight as an arrow
You can go straight as you dare
Walkin' the old straight and narrow
Don't always get you there

The sun was shining when I saw it all
She was moving to a different beat
When I met a stranger
A stranger on a quiet street

Trochę lepiej wypada nieco soulowe In My Own Time, choć to wciąż jeszcze nie jest ten poziom Piosenka wyróżnia się raczej nieco innym wydźwiękiem, niż samą melodią, która jest - z pewnością bardzo piękna - lecz raczej mało chwytliwa.

Doom, gloom and misery
That's what you gave to me
Cold, tight, late and mean
Beyond my wildest dreams

Now that it's over
And the sun came out to shine
Don't look for me
'Cause I set myself free
In my own time

Nie mam jednak żadnych problemów z oceną Easy Money - to rewelacyjny utwór. Powrót Lynne'a do rockandrollowego grania (ponownie: piosenka odnalazłaby się z pewnością na płycie Travelling Wilburys Vol. 1) to ze wszech miar utwór udany i odznaczający się sporą dozą chwytliwości i zapału, który udziela się słuchaczowi. Za perkusją ponownie zasiadł Ringo Starr, którego gra jest jakby żywcem wyjęta z A Hard Day's Night Beatlesów. Może i niedużo się tu dzieje, ale kompozycja z pewnością zasługuje na plus, wnosząc nieco życia do krążka.

If you see a sucker standing at your door
Bring him in and make him grin
Then take him to the store
Easy money, easy money
Watch out from above
You break into the bank of love
Easy money

Równie ciekawie wypada It Really Doesn't Matter. Balladowe zwrotki i refreny przerywane są nagle świetnymi wejściami gitary, które nieco przyspieszają puls. Po chwili powrót do nieco wolniejszej stylistyki i kolejne przyspieszenie. Zdecydowanie nietuzinkowy utwór, któremu warto dać szansę, bowiem charakteryzuje się kolejną piękną melodią, która naprawdę wpada w ucho.


We moved around on different ground
There must have been some kind of reason
Nothing ventured, nothing found
Must have been the wrong season

It really doesn't matter at all
It realy doesn't matter at all
If you found what you're looking for
It really doesn't matter at all

Ordinary Dream to piosenka, która przypomina mi nieco Save Me Now z Armchair Theatre. Główną rolę grają tutaj gitara akustyczna i wokale Lynne'a, a cała reszta stanowi tylko mało znaczące tło. Nie znaczy to jednak, że to źle. Wręcz przeciwnie; Ordinary Dream to jeden z moich ulubionych utworów na płycie, który najbardziej przywodzić może na myśl starsze dokonania ELO.


I'm flying in a troubled sky
Watch you as you go by
In an ordinary dream

I'm sailing on a troubled sea
Watching you as you watch me
In an ordinary dream

Płynnie przechodzimy do A Long Time Gone, gdzie gościnnie - grając na gitarze slide - pojawia się George Harrison. To kolejna piękna ballada, którą ciekawie urozmaicają solówki ex-Beatlesa, które z powodzeniem mógłby się odnaleźć choćby na jego albumie Brainwashed, nad którym już wówczas pracował.


Do I wonder why
Every day that I
Think about you still
And I always will

You're a long time gone

Did so much for me
Now I think I see
This I do believe
Feels more like a dream

You're a long time gone

Mniej przemawia jednak do mnie raczej zachowawczy i mało oryginalny Melting in the Sun. To przyzwoita piosenka, ale nic więcej. A od Lynne'a można - i powinno się - oczekiwać więcej.


There's no way out, the only way is in
Don't matter who you are
Don't matter where you've been
You can buy your freedom
But it don't come cheap
No doubt about it, now I'm in too deep

Blows my mind
Melting in the sun
Starts to shine
The suddenly it's gone
Melting in the sun

All She Wanted to kolejny raczej dość mało interesujący utwór, który nie zapada w pamięć. Kończy się, zanim na dobre się zacznie. Szkoda zmarnowania potencjału, bowiem i w tej piosence pojawił się gościnnie George Harrison.


There could be blue skies in her heart
She was waitin' for the good times to start
She never wanted diamonds
She never wanted gold
She was holdin' out for someone to hold

All she wanted was a lovin' man
All she wanted was a lovin' man
Who was tryin' to do the best that he can
All she wanted was a lovin', a lovin' man

Nie wiem czemu, ale naprawdę przemawia do mnie Lonesome Lullaby. Z perspektywy reszty płyty nie ma tu może nic wyjątkowego, jednak ujęły mnie te gitary, liryczne refreny i emocjonalny wydźwięk całego utworu. Przedtem było różnie, ale zakończenie Zoom ma naprawdę na poziomie.


You took the wrong turn at the city of dreams
You ended up back where you came from it seems
Back there to where there's nothing else to do
Back there where you can sit and think of only you

Cry, baby, cry
Tell me about your lonesome lullaby
Cry, baby, cry
Tell me about your lonesome lullaby


Zoom to album wcale nie tak łatwy do oceny. Z pewnością patrzyłoby się na niego łagodniejszym okiem, gdyby wydano go pod nazwiskiem Lynne'a, zamiast szyldem Electric Light Orchestra. Jak na ten zespół, jest tu bowiem za mało orkiestrowej oprawy i po prostu brakuje tu piosenek, które jednoznacznie można by uznać za przeboje. Jest to najbardziej beatlesowska w wydźwięku płyta Jeffa. Z pewnością wpływ na to miała wcześniejsza współpraca z George'em Harrisonem, Paulem McCartneyem i Ringo Starrem (no i z samymi "The Beatles", produkując utwory Free as a Bird i Real Love na kompilację Anthology), która jak widać odcisnęła na muzyku piętno. Jeff nigdy nie ukrywał inspiracji Fab Four, ale nigdy jeszcze nie była ona tak widoczna jak właśnie na Zoom. Jeśli chodzi jednak o same kompozycje, to każda jest na bardzo wysokim poziomie, co stanowi zarówno wadę, jak i zaletę krążka. Zaletą bez wątpienia jest spójność całości, a także to, że gdy wyciągniemy z peletonu dowolną piosenkę, z pewnością wypadnie co najmniej przyzwoicie. Wadą jednak jest, że album wypada przez to dość monotonnie i nic się tu nie wyróżnia. Całość sprawia przez to wrażenie "płyty na zamówienie". Brak tu nieco potencjału przebojowego, przez to album może nużyć. Zoom to longplay udany, jednak - z perspektywy reszty dokonań Electric Light Orchestra - co najwyżej dobry.

Ocena: 7/10


Zoom: 43:36

1. Alright - 3:13
2. Moment in Paradise - 3:36
3. State of Mind - 3:04
4. Just for Love - 3:40
5. Stranger on a Quiet Street - 3:41
6. In My Own Time - 3:03
7. Easy Money - 2:50
8. It Really Doesn't Matter - 3:20
9. Ordinary Dream - 2:32
10. A Long Time Gone - 3:15
11. Melting in the Sun - 3:10
12. All She Wanted - 3:14
13. Lonesome Lullaby - 4:02

środa, 29 kwietnia 2020

"Parsley, Sage, Rosemary and Thyme" - Simon & Garfunkel [Recenzja]


Wednsday Morning, 3 A.M. nagrano w trakcie trzech sesji. Sounds of Silence powstawał pod presją czasu, kiedy muzycy chcieli iść siłą rozpędu przebojowego singla tytułowego. Zabrakło więc czasu na napisanie premierowego materiału i trzeba było posiłkować się piosenkami nieco starszymi. Paul i Art przy okazji nagrywania kolejnego albumu, zabrali się już za to jak należy. Przygotowania repertuarowe rozpoczęli dużo wcześniej, a także o wiele więcej czasu zabrało samo nagrywanie. Prace nad nową płytą rozpoczęto w 1966 roku i zabrały one 9 miesięcy, zamiast, przewidywanych przez wytwórnię, czterech. Muzycy samodzielnie wzięli się też za miksowanie nagrań, a longplay Parsley, Sage, Rosemary and Thyme ukazał się w końcu 10 października 1966 roku.
Album okazał się wielkim sukcesem i umocnił pozycję duetu na rynku muzycznym. Od razu został okrzyknięty przełomem w twórczości Simona i Garfunkela i do dziś jest uznawany za jedno z ich największych osiągnięć, a także ma zapewnioną stałą pozycję na listach najważniejszych płyt w historii muzyki. 

Rozpoczynamy delikatnym i akustycznym "medleyem". Scarborough Fair to tradycyjna amerykańska pieśń folkowa. Wplecioną w nią Canticle, czyli napisaną na nowo piosenkę Simona, wcześniej zatytułowaną The Side of a Hill. Mamy tu bardzo ciekawą warstwę instrumentalną, powalające dwugłosy, które urzekają swoim urokiem i złożonością już od początku tej wiązanki. Od pierwszej piosenki czuć, że Simon & Garfunkel nie stoją w miejscu, a nawet poszli do przodu, a płyta Parsley, Sage, Rosemary and Thyme (nota bene tytułowa fraza pochodzi właśnie ze Scarborough Fair) będzie albumem o większych ambicjach niż Sounds of Silence.

Tell her to reap it with a sickle of leather
War bellows blazing in scarlet battalions
Parsley, sage, rosemary and thyme
Generals order their soldiers to kill
And gather it all in a bunch of heather
And to fight for a cause they've long ago forgotten
Then she'll be a true love of mine

Utwór Patterns jest nam już znany, bowiem pojawił się wcześniej na albumie The Paul Simon Songbook. Mimo, że aranżacja na Parsley, Sage, Rosemary and Thyme jest o wiele lepsza, bardziej klimatyczna i niezwykła, to wokale Paula nieco mniej zaznaczają świetne zakończenia fraz w zwrotkach. Pod tym względem wolę wersję z jego debiutu. Gdyby wziąć stąd podkład, a stamtąd wokale, mielibyśmy - według mnie - wersję idealną. Nie narzekam jednak, bo i tutaj piosenka wypada oczywiście bardzo dobrze (to przecież znakomita kompozycja ze wspaniałym tekstem, który opowiada o tym, jak skomplikowane jest życie i jak ciężko objąć nad nim kontrolę).

To the instant of my death
There are patterns I must follow
Just as I breathe each breath
Like a rat in a maze
The path before me lies
And the pattern never alters
Until the rat dies

O wiele lżej i optymistyczniej wypada delikatne i zwiewne Cloudy napisane przez Paula wespół z Bruce'em Woodley'em (The Seekers). O ile w Patterns bardzo brakowało mi Arta i uważam, że to właśnie on lepiej by zaśpiewał ową piosenkę, o tyle w Cloudy ich dwugłos działa wręcz wspaniale i dodaje całej piosence bardziej sielankowego i romantycznego wydźwięku.

Hey, sunshine
I haven't seen you in a long time
Why don't you show your face and bend my mind?
These clouds stick to the sky
Like a floating question, why?
Amd they linger there to die
They don't know where they are going and, my friend, neither do I

Homeward Bound ukazał się teoretycznie już rok wcześniej, na brytyjskiej wersji Sounds of Silence. Na światowej jednak go zabrakło i może właśnie dlatego Simon & Garfunkel zdecydowali się umieścić go także na Parsley, Sage, Rosemary and Thyme. Piosenka stała się sporym przebojem (również pewnie dlatego, że niosła go fala sukcesu elektrycznej wersji The Sound of Silence). Do dziś to jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów duetu i trudno się dziwić, bo to piękny i wzruszający obraz Liverpoolu (tam powstała piosenka), wzbogacony piękną, nieoczywistą melodią i świetną harmonią wokalną w refrenach. Kompozycja urzeka więc i uzależnia od pierwszego przesłuchania.

Tonight I'll sing my songs again
I'll play the game and pretend
But all my words come back to me
In shades of mediocrity
Like emptiness in harmony
I need someone to comfort me

Pierwszym dynamicznym utworem z prawdziwego zdarzenia jest bez wątpienia The Big Birth Green Pleasure Machine. Paul napisał tę piosenkę podczas pobytu... w pralni automatycznej, gdzie obserwował jak pralki powoli mielą jego ubrania. Wyszła z tego cyniczna krytyka reklam z wytknięciami niekonsekwencji ruchowi hipisowskiemu. Oprócz świetnego tekstu mamy tu jednak także rewelacyjną melodię, która wpada w ucho i nie pozwala się od siebie uwolnić. Kolejny znakomity utwór. 

Do you nervously await the blows of cruel fate?
Do you cheeks bounce higher than a rubber ball?
Are you worried 'cause your girlfriend's just a little late?
Are you looking for a way to chuck it all?
We can end your daily strife
At a reasonable price
You've seen it advertised in Life

Również szybko (acz mniej dynamicznie, bo nieco oszczędniej) prezentuje się pogodny The 59th Street Bridge Song (Feelin' Groovy) opowiadający o nadmiernym pośpiechu i zachęcający do zwolnienia i rozkoszowania się chwilą. To kolejna znakomita piosenka, acz niewyróżniająca się szczególnie z reszty peletonu.

Slow down, you move too fast
You got to make the morning last
Just kicking down the cobblestones
Looking for fun and feelin' groovy

Piosenka The Dangling Conversation nie okazała się wielkim hitem, jak spodziewał się Paul. Winę zrzucił jednak na zbyt wielki ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niesie. Coś w tym jest. Nie mogło być lepszej oprawy dla tego tekstu opowiadającego o rozpadającym się związku, niż piękna i liryczna symfonika. Do tego dochodzą jeszcze wzruszające wokale Simona i mamy utwór idealny, bo The Dangling Conversation jest dla mnie bez wątpienia kompozycją skończoną i idealną.

It's a still life water color
Of a now late afternoon
As the sun shines through the curtained lace
And shadows wash the room
And we sit and drink our coffee
Couched in our indifference
Like shells upon the shore
You can hear the ocean roar
In the dangling conversation
And the superficial sighs
The borders of our lives

Pogodniej wypada za to Flowers Never Bend with the Rainfall. To kolejna świetna piosenka z pięknymi harmoniami wokalnymi i wpadającą w ucho melodią. O tekście nawet nie wspominam, bo to oczywiste, że jest świetny.

No matter if you're born
To play the king or pawn
For the line is thinly drawn between joy and sorrow
So my fantasy
Becomes reality
And I must be what I must be and face tomorrow

Dość zabawnie wypada natomiast A Simple Desultory Phillippic (Or How I Was Robert McNamara'd into Submission). W tej piosence bowiem Paul parodiuje Boba Dylana, a konkretniej jego styl śpiewania (czasem nawet i barwę). Utwór przypomina więc jeden z niekończących się strumieni świadomości Dylana, gdzie momentami pojawia się pospiesznie wstawiona harmonijka. Znając więc Boba, lepiej można zrozumieć koncept, według którego powstała kompozycja, ale i bez tego piosenka wypada nie tylko zabawnie, ale i mądrze. Świetna piosenka.

I knew a man, his brain so small
He couldn't think of nothing at all
Not the same as you and me
He doesn't dig poetry
He's so unhip when you say Dylan
He thinks you're talking about Dylan Thomas
Whoever he was
The man ain't got no culture
But it's alright, Ma
Everybody must get stones

For Emily, Whenever I May Find Her to jeden z większych przebojów duetu. Jak mówi sam Paul, piosenka nie opowiada o "Emily", ale o wierze, jej narodzinach i przetrwaniu (co ma brutalnie zakończyć Overs na albumie Bookends, które opowiada o utracie wiary). To bardzo krótka piosenka, ale wypadająca przepięknie i zapadająca w pamięć swoim urokiem i ulotnością. Cieszę się, że znowu to właśnie Garfunkelowi przypadło w udziale zaśpiewanie pięknej i uroczej piosenki o (pozornie) miłości, bo żaden głos tak się do tego nie nadaje, jak właśnie jego.

And when I awoke
And felt you warm and near
I kissed your honey hair
With my grateful tears
Oh, I love you, girl

Nie podchodził mi nigdy za to A Poem on the Underground Wall. Piosenka ma dość słabą melodię (można by wręcz powiedzieć, że w zwrotkach pojawia się rap) i przemija właściwie niezauważalnie.

The last train is nearly due
The underground is closing soon
And in the dark deserted station
Restless in anticipation
A man waits in the shadows

His restless eyes leap and scratch
At all that they can touch or catch
And hidden deep within his pocket
Safe within its silent socket
He holds a colored crayon

7 O'Clock News/Silent Night. Tak, rzeczywiście ta piosenka to zestawienie obok siebie wiadomości z 3 sierpnia 1966 roku i kolędy. Jednak nie brzmi to tak absurdalnie, jak może się wydawać po tytule. Wręcz przeciwnie, stanowi to rewelacyjny kontrast. Delikatna i kojąca kolęda o pokoju w zestawieniu z tragicznymi bądź też pesymistycznymi wiadomościami. Aż ciary przechodzą. 


Parsley, Sage, Rosemary and Thyme to kolejny krok w rozwoju duetu. Paul Simon jeszcze bardziej rozwinął się jako kompozytor i tekściarz, a harmonie wokalne Art Garfunkela wybrzmiewają tu jeszcze lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego więc ten album podoba mi się mniej niż Sounds of Silence? Cóż, według mnie zabrakło tu po prostu kompozycji wyróżniających się na tle całości. Płyty lepiej słucha się, jako jedną i dłuższą całość, bo w oderwaniu od peletonu piosenki wypadają - oczywiście pięknie i z klasą - ale za mało wyraziście. Docenić należy zmiany w formie: aranżacje są o wiele bardziej złożone, a i piosenki zaczynają poruszać drażliwe i kontrowersyjne tematy. Również i kompozycyjnie jest naprawdę na poziomie. Mi jednak zabrakło tego czegoś, co ujęło mnie za serce przy Sounds of Silence. Czuć jednak kolosalną różnicę między tymi dwoma albumami, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że wydano je w tym samym roku. Sounds of Silence bardziej do mnie przemówiło repertuarem, a Parsley, Sage, Rosemary and Thyme zdecydowanie przewyższa je pod każdym innym względem. Kompozycje są nieco mniej wyraziste, ale rozumiem, że było to poświęcenie konieczne, bo bez tego Simon & Garfunkel nie mogli by pójść dalej. Parsley, Sage, Rosemary and Thyme uważam więc jako udany eksperyment i pomost pomiędzy starym (Wednesday Morning, 3 A.M., Sounds of Silence), a nowym (Bookends, Bridge Over Troubled Water). 

Ocena: 8/10


Parsley, Sage, Rosemary and Thyme: 27:55

1. Scarborough Fair/Canticle - 3:10
2. Patterns - 2:42
3. Cloudy - 2:10
4. Homeward Bound - 2:30
5. The Big Bright Green Pleasure Machine - 2:44
6. The 59th Street Bridge Song (Feelin' Groovy) - 1:43
7. The Dangling Conversation - 2:37
8. Flowers Never Bend with the Rainfall - 2:10
9. A Simple Desultory Philippic (Or How I Was Robert McNamara's into Submission) - 2:12
10. For Emily, Whenever I May Find Her - 2:04
11. A Poem on the Underground Wall - 1:52
12. 7 O'Clock News/Silent Night - 2:01

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

"Dehumanizer" - Black Sabbath [Recenzja]


W 1991 roku, po jednym z koncertów zespołu Dio, do garderoby lidera przyszedł Geezer Butler, by się przywitać ze starym kolegą. Od słowa do słowa, Butler sięgnął po bas i razem z liderem Ronniego zagrali The Mob Rules i Neon Knights. Tak fajnie się przy tym bawili, że uznali topór wojenny za zakopany, a Butler zaproponował Dio powrót do Black Sabbath. 
Zespół po kilku płytach wydanych z Martinem był dosłownie na skraju przepaści. Krążki sprzedawały się bardzo słabo i były jednoznacznie miażdżone przez krytykę. Iommi wiedział, że jedyną okazją by odbić się od dna, byłaby współpraca z jakimś wielkim nazwiskiem, który mógłby przywołać na myśl najlepsze czasy Black Sabbath. Dio był idealnym wyborem, tym bardziej że ze swoją własną grupą święcił akurat spore sukcesy. Nagrywanie rozpoczęli więc w składzie: Ronnie James Dio, Tony Iommi, Geezer Butler i Cozy Powell. Perkusista jednak, przez problemy zdrowotne, musiał zrezygnować z nagrywania. Dio chciał więc zwerbować Simona Wrighta ze swojego zespołu, jednak Iommi i Butler się nie zgodzili, nie chcąc silniejszej dominacji Ronniego w zespole. Zamiast niego ściągnęli Vinny'ego Appice'a i tak oto reaktywował się skład, w którym nagrano bardzo dobry Mob Rules 11 lat wcześniej. 
Sielanka nie trwała jednak długo, gdyż niedługo potem Dio odszedł ponownie z Black Sabbath. Ozzy Osbourne koncertował wówczas w ramach swojej pożegnalnej trasy No More Tours i poprosił swój macierzysty zespół, by wystąpił na dwóch koncertach jako support. Dio się nie zgodził, nazywając Ozzy'ego klaunem i powiedział, że jest zbyt poważnym muzykiem, by grać przed takim pajacem. Opuścił więc Black Sabbath. A szkoda, bo album zebrał dobre recenzje i pozwolił zespołowi na nowo zaistnieć na listach sprzedażowych. 

Już od pierwszych dźwięków otwierającego całość Computer God czuć, że Black Sabbath ponownie sięgnęło po zdecydowanie cięższe brzmienie, które przed laty zapewniło im na stałe miejsce w annałach heavy metalu. Także i Dio nieco zelżył, jeśli chodzi o teatralną manierę. Brak tu może dostatecznie wyrazistej melodii, ale wszelkie niedostatki nadrabia zdecydowanie muzyka, która jest fenomenalna. Walcowaty riff i rewelacyjne zwolnienie w środku z balladową wstawką. Gdy już nieco się uspokoimy, to panowie ponownie przyspieszają i atakują ze zdwojoną siłą, miażdżąc galopadą, która przywodzić może na myśl pierwsze dwie płyty z Dio. Można by więc rzec, że ten kawałek to jakby pogodzenie dwóch obozów fanów: walcowaty początek to hołd dla ery z Ozzym, natomiast zwolnienie i końcowe przyspieszenie to nawiązanie do czasów Heaven and Hell. Wspaniały numer.

Deliver us to evil, deny us of our faith
Robotic hearts bleed poison
On the world we populate
Virtual existence with a supherhuman mind
The ultimate creation, destroyer of mankind
Termination of our youth
For we do not compute

Jeszcze ciężej niż Computer God wypada natomiast After All (The Dead). Momentami (zwłaszcza w mostkach) utwór zdaje się nawiązywać do kultowego już kawałka Black Sabbath. Co tu dużo mówić, ta piosenka po prostu powala od początku do końca. Ciężki, walcowaty klimat, mocarne riffy Iommiego, idealna sekcja rytmiczna i mroczne wokalizy Dio.

What do you say to the dead?
Will you forgive me for living?
Can't believe the things that they said
Wonderful day for a killing
It's killing me

TV Crimes to jednak odejście od ciężkiego klimatu, który charakteryzował poprzednie dwie piosenki. Mamy tu typową dla epoki Dio galopadę, która przywodzić mogłaby momentami Iron Maiden, gdyby nie te niskie strojenia gitary. Kawałek zdecydowanie mniej przekonuje i wypada o wiele słabiej, głównie przez zawartość sztampy i dość zachowawczych patentów. Są dobre momenty (jak na przykład solówka), ale piosenka ogólnie wypada raczej słabo.

Gotta send me a plastic Jesus
There's a check in the mail today
That's what I need
Somebody to love

Ciężej wybrzmiewa znów Letters from Earth, jednak tu z kolei mamy nieco mniej wciągającą i angażującą muzykę, która nie wyróżnia się niczym szczególnym i jest dość mało oryginalna. Mimo, że dobrych momentów jest tu parę (choćby, znów, rewelacyjne solo Tony'ego), to kawałek jest raczej  średnio przekonujący. Nie jest najgorszy, ale to po prostu nie ten poziom.

Well it's a new world
And now I'm a stranger
Stranger than you know

I don't belong here
And I'm writing to you
With blood on my hands

O wiele lepiej wypada za to świetne i mega-ciężkie Master of Insanity. Parę nagłych "zwrotów akcji", ale przede wszystkim spójność. Cały kawałek jest bardzo konsekwentny, a kolejne motywy świetnie się ze sobą przeplatają, tworząc powalającą od pierwszego przesłuchania całość.

Your freedom is gone
He's taken everything
You ever had
But if you're strong you'll survive
You've got to hold on
Open your eyes

Time Machine to lekki spadek formy. Ponownie zrezygnowano tu z walcowatych riffów na rzecz bardziej hard rockowego klimatu, w związku z czym piosenka wypada nieco bardziej topornie i sztampowo, aczolwiek nie jest może jakoś bardzo tragicznie. Po prostu nie jest "aż tak dobrze".

You're living in a time machine
And you can choose just who you are
Someone that you've never seen
Someone you've never been
You're living in a time machine

Słabiej wypada także  Sins of the Father. Muzycy jakby nie mogli się zdecydować, czy ma to być kolejny miażdżący kawałek, czy też nieco żywszy numer w stylu Mob Rules, więc wyszła z tego dziwaczna hybryda, w której panowie cały czas błądzą, próbując sklecić z tego całość. Oczywiście, najlepszym momentem jest klimatyczny środek, gdzie najpierw mamy porcję dziwnych, tajemniczych odgłosów i bezbłędne granie Maestro Iommiego. Poza tym jednak jest naprawdę dobrze, ale - według mnie - zabrakło konsekwencji. 

You've been twisted into pieces
By the hands of your emotions
How much longer are you gonna pay
For yesterday
Sins of the father

Nie ma na Dehumanier stricte ballady, jednak najbliżej do tego jest chyba Too Late. Przynajmniej momentami, bo reszta to raczej ponownie ciężkie, mocarne i walcowate granie. Znów brak konsekwencji, ale tym razem wypadło to na tyle przekonująco, że i spójność wydaje się bardziej przemyślana, a piosenka wypada naprawdę nieźle.

Save me
I believe in your name
I've fallen down
But now I've found nobody to take the blame

Misery
Come to drag me away
When the hunter cries, no alibis
Get ready for judgement day

O ile co do poprzednich utworów można by mieć mieszane uczucia, to powrót wysokiej formy gwarantuje nam ultra-ciężkie, acz szalenie melodyjne I. Rewelacyjny riff gitary (momentami delikatnie nawiązuje do Into the Void), parę zmian tempa, świetne wokale Dio i melodia na poziomie. Wszystko tu idealnie ze sobą współgra, a utwór brzmi i nowocześnie, i staromodnie. Znakomity kawałek.

Yes, I am giant
I'm a monster
Breaking windows in houses
Buildings of glass
Rebel, rebel, holy outlaw
Ride together, don't try it
The power's in one

Również kończące płytę wypada bardzo ciężko i mocarnie. Buried Alive to po prostu kolejny świetny i zwalisty kawałek o rewelacyjnym riffie. Tylko tyle i aż tyle.

Once upon a nightmare
Once upon a time
You're running from tomorrow
You got lost
And found that another
Day has turned to ashes
Taken by the wind
Frozen seeds of sorrow
Never to begin



Dehumanizer to powrót Black Sabbath do formy. Panowie znów grają ciężko jak niegdyś. Najpierw kwestia Dio: muszę przyznać, że na żadnej poprzedniej płycie Sabbathów nie wypadł tak przekonująco. Zarzucił na kołek swoją teatralną manierę, wysokie i kiczowate zaśpiewy, a zamiast tego skupił się na nieco bardziej oszczędnym, acz jeszcze bardziej efektownym śpiewie. Przynosi to efekty zahaczające momentami o ideał. Oczywiście zdarza mu się czasem za bardzo szarżować (TV Crimes), ale to raczej na zasadzie wyjątków. Co do Iommiego: udowodnił, że wciąż jest w stanie tworzyć chwytliwe i ciężkie riffy, o czym pozwolił nam nieco zapomnieć na poprzednich kliku płytach. Geezer i Vinny: trzymają się raczej na uboczu, ale pokazują klasę i nie ustępują ani na krok. Nad całym albumem zaś unosi się ponury i mroczny nastrój, potęgowany jeszcze przez ciężką i walcowatą muzykę, która przywodzić może na myśl takie płyty z repertuaru Sabbathów jak Master of Reality czy Sabotage. Czy to oznacza więc, że jest idealna? Nie. Muzycy, zdaje się, skupili się bardziej na ciężarze, niż na samych kompozycjach, w związku z czym sporo piosenek jest po prostu do siebie bliźniaczo podobnych i nie wyróżniają się z reszty peletonu. Postawiono bardziej na klimat, niż na wartość muzyczną. Jednym to bardziej odpowiada, drugim mniej. Ja Dehumanizer uważam za powrót do składu z Dio, nie tylko w wielkim stylu, ale także w stylu, który przebił poprzednie dwie płyty z Ronniem. Ani Heaven and Hell, ani Mob Rules nie powalało bowiem na kolana tak jak właśnie Dehumanizer.

Ocena: 8/10


Dehumanizer: 52:17

1. Computer God - 6:10
2. After All (The Dead) - 5:37
3. TV Crimes - 3:58
4. Letters from Earth - 4:12
5. Master of Insanity - 5:54
6. Time Machine - 4:10
7. Sins of the Father - 4:43
8. Too Late - 6:54
9. I - 5:10
10. Buried Alive - 4:47

niedziela, 26 kwietnia 2020

"Armchair Theatre" - Jeff Lynne [Recenzja]


Po sporym fiasku Secret Messages i Balance of Power, Jeff Lynne spróbował swoich sił pod szyldem swojego nazwiska, aczkolwiek nie był to do końca jego pomysł. Jak sam wspomina, nie bardzo wiedział, w którym kierunku ma pójść po rozpadzie Electric Light Orchestra. Poświęcił się więc pracy producenta, pomagając nagrywać albumy innym, a nowe kompozycje nagrywał jako dema, dla siebie i trzymał je "w skrzynce pod schodami". W 1987 roku pomógł wrócić do łask George'owi Harrisonowi, produkując jego przebojowy Cloud Nine. Jako, że panowie byli w jednej wytwórni, jedna z osób w studiu zapytała Jeffa, czy nie myślał o wydaniu nowej muzyki pod swoim nazwiskiem. Lynne uznał, że to niezły pomysł, bo nazbierało mu się wystarczająco dużo piosenek, by zrobić z tego album.
Do nagrywania zaprosił parę znanych nazwisk m.in. Richarda Tandy'ego - klawiszowca ELO - George'a Harrisona (na szczęście i Beatles i Lynne byli w tej samej wytwórni, więc nie było żadnych problemów we wspólnym nagrywaniu; później w tej wytwórni dwie płyty wydali także Travelling Wilburys) i Ringo Starra. Płyta ukazała się 12 czerwca 1990 roku i, mimo ciepłego przyjęcia, cieszyła się raczej małą popularnością i szybko znikła z zestawień.

Every Little Thing to wręcz idealny utwór na otwarcie longplaya. Bez zbędnego przynudzania mamy mocne wejście perkusji i wokali Jeffa, do których po chwili dołączają chórki, gitary, bas, dęciaki i syntezatory, a sama piosenka nabiera świetnego rozpędu. Ciężko mi wyróżnić jeden motyw, bo kompozycja posiada ich parę, a każdy wpada w ucho i jest niemożliwie wręcz chwytliwy. Mostki przywodzą mi nieco na myśl odjechane i surrealistyczne Eldoardo, aczkolwiek reszcie piosenki najbliższej do Discovery, mimo braku symfonicznej oprawy. Warto dodać, że na gitarze akustycznej i w chórkach udziela się tu sam George Harrison. Zdecydowanie wspaniała i świetnie rozpoczynająca album piosenka.


If your heart could talk I wonder what it would tell me
If your mind could walk would it bring me a love never ending
Yes, I've got to know
I've got to know
No secrets anymore
You've got to tell me

Don't Let Go to jedyna na tej płycie premierowa piosenka, w powstawaniu której Jeff nie brał udziału; została napisana przez Jesse Stone. To oldschoolowy kawałek w starym, dobrym, rockandrollowym stylu, który miał zapowiadać romans Lynne'a z tą stylistyką przy okazji zespołu Travelling Wilburys. To znakomity, dynamiczny numer, który można by uznać wręcz za cover utworu z lat 50./60. Dla fanów tej stylistyki to bez wątpienia nie lada gratka.


Thunder, lightnin', wind and rain
Keep on poundin' inside my brain
I'm so glad that I can see
You've been keepin' on next to me

Lift Me Up to już jednak powrót do klasycznych, beatlesowskich klimatów ELO. Funkowy motyw, świetna melodia i znakomite wokale Lynne'a. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście Harrison, który, oprócz śpiewania chórków i grania na gitarze akustycznej, sięgnął także po jeden ze swoich znaków firmowych, czyli gitarę slide. Piosenka ta mogłaby zresztą spokojnie znaleźć się na Cloud Nine George'a. Kolejny wspaniały utwór.


So lift me up, finish what you started
Take me on for a ride
Lift me up from the broken hearted
River's deep and wide

'Cause life gets tougher every day
If you can't afford to pay
Even so you got to carry on

Nobody Home to z kolei utwór mniej dynamiczny, utrzymany raczej w średnim tempie, acz wciąż wypadający rewelacyjnie i świeżo. Znakomita melodia, wpadające w ucho refreny i parę intrygujących odgłosów w tle, które przyciągają uwagę. Wbrew pozorom, dużo się tu dzieje.


From the way that you act
I guess you hardly been there
By the look in your eyes
There's nobody in there

I said no

Ain't nobody home

September Song to amerykański przedwojenny standard, napisany przez Maxwella Andersona i Kurta Weilla specjalnie do przedstawienia Knickerbocker Holiday, które wystawiano wówczas na Broadway'u. I tu do Jeffa dołączył Harrison na gitarze akustycznej i slide, jednak i bez niego, ten utwór byłby jednym z moich ulubionych momentów krążka (choć, trzeba przyznać, że George, zwłaszcza we wstępie, dodaje tu sporo klasy i klimatu). Piękna melodia, delikatne wykonanie i kojący nastrój. Wszystko co najlepsze.


When the autumn weather
Turns the leaves to flame
And you ain't got time
For the waiting game

When days dwindle down to a precious few
September, November
And these few golden days I'd share with you
Those golden days I'd share with you

Now You're Gone to bez wątpienia najbardziej osobista piosenka na płycie. Jeff napisał ją bowiem, jako pożegnanie swojej matki, która zmarła kilka lat wcześniej. To, rzeczywiście, dość przygnębiająca, smutna piosenka, która wręcz poraża swoim egzystencjalnym brzmieniem. Może brzmi to nieco grafomańsko, ale to jedyne słowo, jakie nasuwa mi się po przesłuchaniu tej piosenki. Są tu i kościelne zaśpiewy, nuta orientu (wpływ Harrisona?), smutna melodia i poruszający tekst. Jedna z najbardziej emocjonalnych piosenek, jakie Lynne kiedykolwiek napisał.


Your photograph brings back sweet memories
Something about you I don't know what it is
Your face so young, the days so long
But now, you're gone

In my heart you were the one
But now, you're gone

Don't Say Goodbye to piosenka przywodząca na myśl rzewne klasyki Roya Orbisona (zapowiedź utworu Travelling Wilburys, Not Alone Any More, napisanego przez Jeffa, acz zaśpiewanego właśnie przez Orbisona). Mamy tu płaczliwą - acz nie ckliwą, a jeśli tak, to w dobrym znaczeniu tego słowa - melodię, klimatyczne solo gitary Harrisona i dość prostą, ale efektowną kompozycję kilku fajnych motywów. Po prostu kolejny świetny numer.


Things will be fine
And there's no doubt about it
I always knew that we'd survive

So hold me closer
Never let me go
I need you now
More than ever before

What Would It Take to lekki spadek formy, acz wciąż brzmiący bardzo przyjemnie. Melodia jest po prostu nieco mniej wyróżniająca się spośród reszty materiału, lecz na pewno nie powiem, że jest słaba czy mało chwytliwa. Po prostu nie zapada w pamięć aż tak, jak parę poprzednich.


Remember what you told me
That you would always be there
If you change your mind now

Oh, what would it take to save me?
What would it take to save me now?

Stormy Weather to już drugi przedwojenny standard na płycie, tym razem napisany przez Teda Koehlera i Harolda Arlena. Już po pierwszych dźwiękach słychać tę zamierzoną staromodność w brzmieniu. Wielka klasa, nie tylko autorska, ale i wykonawcza.


Since she went away
The blues walked in and met me
If she stays away
Old rocking chair will get me
All I do is pray
The Lord will let me
Walk in the sun once more

Blown Away to delikatna i szalenie melodyjna piosenka napisana przez Jeffa wespół z Tomem Pettym. Może przywodzić nieco na myśl album Full Moon Fever tego drugiego (wyprodukowany zresztą przez Lynne'a). Piękna ballada z wpadającym w ucho refrenem i świetnymi, ekspresyjnymi wokalami Jeffa.


So let it rain
Or let the sun shine down on me
I feel no pain
Now that you're here it's all the same

You are the same
I should have known
I'm blown away
Like a boat out on the ocean

Save Me Now to z kolei piosenka napisana przez Jeffa, jako zwrócenie uwagi na zmiany klimatyczne i zanieczyszczanie planety. To niesamowite, jak ten utwór jest aktualny 30 lat po jego wydaniu, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To piękna, akustyczna kompozycja, która zamyka longplay w świetnym, rozmarzonym i romantycznym stylu.


One day the Earth woke up, said:
Boy, I feel half dead
Somebody's churning up the poison
And it's getting in my head

Sometimes I wish my guests
Would move away somewhere
'Cause I'm burning up all over
I can't even breathe the air


Armchair Theatre to zdecydowany powrót Jeffa do formy, acz nie pod nazwą ELO, a pod własnym nazwiskiem. Z każdej piosenki po prostu czuć znowu radość z tworzenia muzyki. Nic nie jest tu na siłę (tak jak prawie całe Secret Messages i Balance of Power), a każda piosenka ma swoją indywidualność i oryginalność, które odróżniają ją od reszty. Ilość świetnych, wpadających w ucho melodii, idzie tu w dziesiątki. Lynne wreszcie nie pisze i nie nagrywa na zamówienie, a z pasji. I to po prostu czuć w każdym dźwięku. Mimo, że cała płyta trzyma wysoki poziom, to do moich faworytów zdecydowanie muszę zaliczyć Every Little Thing, Lift Me Up, September Song, Now You're Gone, Don't Say Goodbye, Blown Away i Save Me Now. Pozostałe też są bardzo udane, acz brakuje im "tego czegoś". Jednak Armchair Theatre to z pewnością świetny album, który od początku do końca trzyma poziom i udowadnia, że nie ma co na Jeffie stawiać krzyżyka. Potem przecież nadszedł zespół Travelling Wilburys, produkcja kolejnych przebojowych albumów, powrót Electric Light Orchestra... Armchair Theatre to więc początek drugiej muzycznej młodości Lynne'a.

Ocena: 8/10

sobota, 25 kwietnia 2020

"Sounds of Silence" - Simon & Garfunkel [Recenzja]


Prawdopodobnie nigdy nie usłyszelibyśmy o duecie Simon & Garfunkel, gdyby nie niejaki Tom Wilson,. Pośród społeczności studenckiej sporą popularnością cieszył się utwór The Sound of Silence z pierwszego albumu duetu. W tamtym czasie całym światem zachwiał w posadach Bob Dylan swoim utworem Like a Rolling Stone, gdzie ostatecznie porzucił akustyczne folkowe granie na rzecz stricte elektrycznego (chociaż de facto miało to miejsce na płycie Bringing It All Back Home, która poprzedzała Highway 61 Revisited ze wspomnianym przebojem). Tu właśnie pojawia się Tom Wilson - człowiek, który odkrył ów duet i przedstawił go wytwórni, a także twórca muzycznej transformacji Dylana - wpadł na pomysł, by przearanżować The Sound of Silence na nieco bardziej rockową modłę. Dzięki muzykom sesyjnym udało mu się stworzyć zupełnie nową warstwę instrumentalną do starszych wokali Paula i Arta. Co ciekawe, Wilson nie poinformował o swoich zamiarach Simona i Garfunkela. Piosenka ukazała się na singlu we wrześniu 1965 roku i... trafiła na listę Billboard Hot 100. W styczniu 1966 roku sprzedało się już ponad milion egzemplarzy.
Paul i Art postanowili więc ponownie się zjednoczyć i, na fali sukcesu The Sound of Silence, nagrać kolejny album. Wszystko robione było na szybko, więc złożyły się na niego tylko 4 nowe utwory, oczywiście nowa wersja wspomnianej piosenki, jeden cover i utwory, które wcześniej Paul nagrał na swojej solowej płycie The Paul Simon Songbook. CBS wymogło na muzykach, by album nazwać Sounds of Silence, by jeszcze bardziej zwiększyć popularność i poinformować słuchaczy, kto jest odpowiedzialny za nowy materiał. Płytę ukończono w 3 tygodnie i wydano ją w styczniu 1966 roku. Okazała się, zgodnie z przewidywaniami, sporym sukcesem, nieporównywalnym nawet z Wednesday Morning, 3 A.M. Poza The Sound of Silence, album wypromował jeszcze 2 przebojowe single: Homeward Bound (w wersji brytyjskiej) i I Am a Rock, a wśród fanów sporą popularnością do dzisiaj cieszą się także m.in. Kathy's Song i April Come She Will W parze z sukcesem, na duet spadły jednak oskarżenia, że zaprzedali swoje folkowe i akustyczne ideały, na rzecz popularności i komercji. Sam album wydano w dwóch różnych wersjach: brytyjskiej i międzynarodowej. Podstawą do późniejszych wznowień stała się jednak ta druga (na której zabrakło Homeward Bound, które pojawiło się "oficjalnie" dopiero na Parsley, Sage, Rosemary and Thyme), więc to ją tu omawiam.

Przy okazji The Sound of Silence na płycie Wednesday Morning, 3 A.M. napisałem, że dzięki tej piosence mamy duet Simon & Garfunkel. Przy okazji tej wersji warto uściślić: mamy ich dzięki tej aranżacji. Wykorzystano tu starsze wokale, jednak zmieniono kompletnie podkład. Generalnie jest zadeklarowanym przeciwnikiem remiksów i jakiegokolwiek ingerowania w oryginalne wersje utworów; wolę po prostu słuchać je tak, jak pomyślał to sobie autor. W tym przypadku jednak mój pogląd uległ poważnej weryfikacji. Po pierwsze: ciężko powiedzieć, jak Simon chciałby to nagrać; po prostu były wówczas takie warunki i okoliczności, że prawie wszystkie debiutanckie longplaye tego typu nagrywano tylko z towarzyszeniem gitary akustycznej. Po drugie: ta wersja po prostu wybija z butów i wypada nieporównywalnie lepiej od pierwowzoru. Mistrzostwo w każdym calu.

And the people bowed and prayed
To the neon god they made
And the sign flashed out its warning
In the words that it was forming
And the sign said:
"The words of the prophets are
Written on the subway walls
And tenement halls
And whispered in the sound of silence"

Leaves That are Green to utwór, który Paul umieścił wcześniej na swoim solowym debiucie zatytułowanym The Paul Simon Songbook. Nie muszę chyba mówić, że w wersji elektrycznej, i z cichym, delikatnym Garfunkelem w tle, wypada to po prostu znakomicie i lepiej niż w "pierwowzorze". Rewelacyjna, słodko-gorzka w wydźwięku, piosenka.

I was twenty-one years when I wrote this song
I'm twenty-two now but I won't be for long
Time hurries on

And the leaves that are green turn to brown
And they wither with the wind
And they crumble in your hand

Blessed to już jednak premierowa kompozycja, charakteryzująca się nieco bardziej podniosłym klimatem i ekspresyjnymi partiami wokalnymi, z niemal wykrzyczanymi zaśpiewami i mówionymi zwrotkami Paula. Kolejny świetny kawałek.

Blessed are the stained glass, windowpane glass
Blessed is the church service, makes me nervous
Blessed are the penny rockers, cheap hookers, groovy lookers
Oh Lord, why have you forsaken me?

Kathy's Song to piosenka, którą Paul napisał dla swojej ówczesnej dziewczyny, Kathleen Chitty. (Można zobaczyć ją wraz z Simonem na okładce albumu The Paul Simon Songbook). Choć powstały dla niej później jeszcze inne utwory (America, The Late Great Johnny Ace), to właśnie Kathy's Song jest moją ulubioną. Piękny, poetycki tekst, romantyczny, delikatny podkład i solowe wokale Simona.

My mind's distracted and diffused
My thoughts are many miles away
The lie with you when you're asleep
And kiss you when you start your day

And a song I was writing is left undone
I don't know why I spend my time
Writing songs I can't believe
With words that tear and strain to rhyme

Z kolei Somewhere They Can't Find Me to poniekąd kontynuacja (lub może wręcz uaktualniona wersja) Wednesday Morning, 3 A.M. Posiada parę cytatów z tamtej piosenki, jednak wypada zdecydowanie dynamiczniej, pogodniej i optymistyczniej. Muzycy wkładają w jej wykonanie dużo serca, energii i pasji, która wręcz zaraża.

I can hear the soft breathing of the girl that I love
As he lies here beside me asleep with the night
Her hair in a fine mist floats in my pillow
Reflecting the glow of the winter moonlight

Anji to nieco ponad dwuminutowy utwór instrumentalny, gdzie rolę przewodnią gra gitara akustyczna Simona.  To cover piosenki Davy'ego Grahama z początku lat 60. Fajny smaczek, acz raczej nie zostaje na długo w pamięci.
Richard Cory to, napisana przez Simona, nowa wersja poematu o tym samym tytule, napisanego przez Edwina Arlingtona Robinsona. Piosenka opowiada o Richardzie Corym, z perspektywy pracownika jego fabryki. Wychwala on swojego pracodawcę, jednak całość kończy się gorzkim akcentem, tak bardzo typowym dla Paula, które stanowi dość sporą rozbieżność względem oryginalnego liryku. To rewelacyjny dynamiczny numer ze znakomitymi wokalami Simona, mocną gitarą, perkusją i rockowym sznytem.

The papers print his picture
Almost everywhere he goes
Richard Cory at the opera
Richard Cory at a show
And the rumor of his party
And the orgies on his yacht
Oh he surely must be happy
With everything he's got

A Most Peculiar Man to utwór opowiadający historię mężczyzny, który popełnił samobójstwo. Do napisania tego tekstu zainspirował Simona artykuł w gazecie, który opowiadał właśnie o tym wydarzeniu. Paul dołożył do tego tło społeczne, dodał parę gorzkich przemyśleń w swoim stylu, i zrobił z tego kolejną piękną, wzruszającą i delikatną piosenkę, która ujmuje przy pierwszym przesłuchaniu.

He died last Saturday
He turned on the gas
And he went to sleep
With the windows closed
So he'd never wake up
To his silent world
And his tiny room
And Mrs. Riordan says he has a brother somewhere
Who should be notified soon

April Come She Will to jeden z większych przebojów duetu. Z rzeczy technicznych to też najkrótsza piosenka na płycie. Tutaj z kolei rolę wokalisty wiodącego pełni Art i, przyznam się szczerze, przemawia to do mnie o wiele bardziej niż Paul na swojej płycie The Paul Simon Songbook. To urocza, melodyjna i piękna piosenka, która wydaje się wręcz stworzona do piosenkowego i romantycznego wokalu Garfunkela. Przepiękne.

August, die she must
The autumn winds blow chilly and cold
September, I'll remember
A love once new has now grown old

We've Got a Groovy Thing Goin' oparty został w większości na melodii Anji. Dynamiczny, szybki kawałek, który porywa i skutecznie budzi z letargu, w który mógł może nieco wprawić April Come She Will.

Bad news, bad news
I heard you're packing to leave
I come a-running right over
I just couldn't believe it

Album kończymy I Am a Rock, czyli jednym z większych przebojów duetu. Dynamiczny, podniosły i zaraźliwie wręcz chwytliwy numer z uzależniającymi refrenami, których nie sposób zapomnieć i wyrzucić z głowy. Świetna rzecz na zakończenie.

Don't talk of love
Well, I've heard the word before
It's sleeping in my memory
I won't disturb the slumber
Of feelings that have died
If I never loved, I never would have cried

I am a rock
I am an island


Przepaść dzieląca Wednesday Morning, 3 A.M. Sounds of Silence jest wręcz kolosalna. Tam mieliśmy do czynienia z prostym, ascetycznym i dość zachowawczym longplayem typowym dla muzyki folk rockowej. Tutaj mamy dopracowany pod każdym kątem świetny zestaw piosenek, które bronią się każda z osobna, jednocześnie wypadając znakomicie jako zwarta całość. W nowych aranżacjach parę piosenek nabrało nowych barw. Simon okrzepł jako kompozytor (bo jako liryk już wcześniej czuł się całkiem pewnie) i stworzył porcję chwytliwych, wpadających w ucho piosenek. A Art... no cóż, jak to Art, raczy nas na każdym kroku swoim pięknym, czystym i kojącym wokalem, pozostając nieco w cieniu, acz pokazując klasę. To wszystko to po prostu perfekcyjna mieszanka, która umożliwiła Simonowi i Garfunkelowi stworzyć album niemal doskonały i zachwycający pod każdym względem.

Ocena: 9/10


Sounds of Silence: 29:09

1. The Sound of Silence - 3:08
2. Leaves That Are Green - 2:23
3. Blessed - 3:16
4. Kathy's Song - 3:21
5. Somewhere They Can't Find Me - 2:37
6. Anji - 2:17
7. Richard Cory - 2:57
8. A Most Peculiar Man - 2:34
9. April Come She Will - 1:51
10. We've Got a Groovy Thing Goin' - 2:00
11. I Am a Rock - 2:50

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...