piątek, 30 października 2020

"Welcome to My Nightmare" - Alice Cooper [Recenzja]


Po rozpadzie zespołu, Alice Cooper nie zamierzał składać broni. Wiedział, że musi zapewnić fanom płytę, która sprawi, że uwierzą, że jest w stanie tworzyć dobrą muzykę nawet bez macierzystej formacji. Tylko jeden człowiek mógł mu w tym pomóc - Bob Ezrin, którego zespół zwolnił przy okazji Muscle of Love. Na szczęście producent zgodził się na współpracę z Alice'em, głównie dlatego, że szalenie zaintrygował go koncept albumu i uznał, że można naprawdę tu zaszaleć i stworzyć świetną płytę.
Cooper uznał, że powrót do prostego glamowego i hard rockowego grania nie wyszedł grupie na dobre, skoro Muscle of Love w gruncie rzeczy okazał się porażką. Uznał, że wróci do nieco bardziej teatralnego brzmienia i zafunduje swoim słuchaczom prawdziwe muzyczne przedstawienie. Wymyślił więc historię młodego chłopca, Stevena, który każdej nocy śni przerażające koszmary. Jeden z nich postanowił opowiedzieć...
Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie; zamiast starać się stworzyć zestaw przebojowych piosenek, Alice zdecydował się na jedną, spójną historię, której najlepiej słuchać w całości. Ryzyko się jednak opłaciło. Album okazał się wielkim sukcesem (mimo, że w chwili wydania zebrał raczej mieszane recenzje) i zapewnił Cooperowi dalszy byt na muzycznej scenie. Do dzisiaj Welcome to My Nightmare uznawane jest za najwybitniejsze solowe dzieło Alice'a. 

Płytę rozpoczyna utwór tytułowy, będący nie tylko świetnym wprowadzeniem do historii, ale też jednym z większych przebojów Coopera, uznanym za jedną z "Top 10 Halloween Songs". Jest spora szansa na to, że nawet słuchacze nie przepadający za hard rockiem mogą odebrać Welcome to My Nightmare bardzo pozytywnie, bowiem mamy tu fuzję disco, jazzu, hard rocka, a wszystko to oparte na funkowym motywie. To bardzo interesująca kompozycja, która zaskakuje niebanalną mnogością barw i nastrojów. Wszystko oczywiście jest utrzymane w nieco tajemniczym klimacie (choć i to nie jest tak oczywiste choćby przez znakomitą partię dęciaków). Sam Cooper świetnie szafuje nas też swoim wokalem, przechodząc od szeptu, przez bardzo melodyjny "zwyczajny" śpiew, aż po swój teatralny, "chropowaty" okrzyk. Znakomity numer, w sam raz na początek tej barwnej i niebanalnej historii.

Welcome to my nightmare
I think you're gonna like it
I think you're gonna feel you belong
We sweat and laugh and scream here
Cause life is just a dream here
You know inside you feel right at home here

Welcome to my nightmare
Welcome to my breakdown

Znacznie mocniej wybrzmiewa już Devil's Food. Wchodzimy w piosenkę mocarnym, niemal metalowym riffem i rozkrzyczanymi wokalami Coopera, by już w refrenach być zaskoczonymi fajnie przetworzonym głosem Alice'a. Sama część piosenkowa nie trwa zbyt długo, bo już w połowie numeru mamy gościa specjalnego - najbardziej rozpoznawalny głos horroru. Panie i panowie - Vincent Price. Jego monolog wywołuje dreszcze. Sama część muzyczna jest raczej średnio ciekawa, więc dobrze, że nie trwała zbyt długo, dzięki czemu nie zdążyła znudzić, a jedynie zaciekawić. 

Get ready for the lady
She's gonna be a treat
Simmer slightly 'til ready
Make her soft too
Make her sweet

I kiss the tear off from your chest
I felt the poison fright that's in your breath
I knew your precious life and I know your death
I squeeze the love out of your soul
All the perfect love that's in your soul
You're just another spirit on parole

Płynnie, niemal nieazuważalnie, przechodzimy do The Black Widow. To jeden z mocniejszych punktów albumu. Są tu ciężkie gitarowe zagrywki, aktorski Cooper, który w zwrotkach mamrocze tajemniczy tekst, by w refrenach ostatecznie wbić nas w fotel niemożliwie chwytliwą melodią. Ten trochę metalowy, a trochę popowy numer jak najbardziej może się podobać. Jak dla mnie, to jedna z lepszych piosenek na Welcome to My Nightmare. Mamy tu dreszcze niepewności, tajemniczy, mroczny i zmienny podkład, świetny tekst i rewelacyjne wokale. Alice Cooper w najlepszej odsłonie.

These words he speaks are true, we're all humanary stew if
We don't pledge allegiance to The Black Widow
The horror that he brings, the horror of his sting
The unholiest of kings, The Black Widow
Our minds will be his toy
And every girl and boy will learn to be employed by The Black Widow

Love him, yes, we love him, love him, yes, we love him

Zupełną woltą w stosunku do The Black Widow jest za to Some Folks. To utwór wykonywany w stylu typowej piosenki kabaretowej. Mamy tu więc śpiewanie do rytmicznego pstrykania, dęciaki, barowe pianino, chórki w refrenach, melodyjny wokal Coopera... ale żeby nie było zbyt oczywiście, są tu też mocne gitary, chropowate okrzyki Alice'a i ponury tekst. Kolejny znakomity numer.

Some folks love to feel pain
Some folks wake up every mornin'
Some folks live for no reason
Some folks die without a warning

I'm just no good without it
I'm not a man at all
It makes my skin crawl

Gładko przechodzimy do pierwszej na tej płycie typowej ballady - Only Women Bleed. Piosenka ta znana jest nawet laikom, jeśli chodzi o twórczość Coopera. To jeden z jego absolutnie największych przebojów, choć z jego wydaniem nie było wcale tak łatwo. Mocny tekst opowiada o przemocy domowej i znęcaniu się nad kobietami, jednak tytuł sugerował wielu słuchaczom i radiowcom, że Cooper śpiewa tu o... menstruacji. W związku z czym odmówiono grania kompozycji w eterze. Do radia trafił dopiero po zmianie tytułu na Only Women. Ale wracając już do samej piosenki; to jeden z najlepszych dowodów na to, że Cooper odnajduje się świetnie w graniu także rockowych ballad. Delikatność, niebanalna melodia i świetne, emocjonalne wokale. Poruszający numer.

Man makes your hair gray
He's your life's mistake
All you're really lookin' for's
An even break
He lies right at you
You know you hate this game
Slaps you once in a while
And you live in love and pain

She cries alone at nights too often
He smokes and drinks and don't come home at all

Only women bleed

No, ale nie zapominajmy, że Alice Cooper to jednak dziecko hard rocka, więc zaraz po uśpieniu naszej czujności delikatnym i poruszającym Only Women Bleed, atakuje nas rewelacyjnym Department of Youth. Mamy tu ostry, gitarowy riff, melodyjne zwrotki i wpadające w ucho, skandowane refreny, których nie sposób wyrzucić z głowy. Wraz z Ezrinem Cooper powtórzył zresztą (po raz pierwszy zrobili to na School's Out) patent z nagraniem chóru dziecięcego w refrenach (co 4 lata później usłyszymy na The Wall Pink Floyd, też zresztą produkcji Boba Ezrina). Nie ma tu jednak typowej hard rockowej aranżacji, bo... a zresztą, nie powiem. Warto posłuchać, bo to kolejny mocniejszy punkt albumu.

We talk about this whole stupid world
And still come out laughing
We never make any sense
But hell, that never mattered
But we'll make it through our blackest hour
We're living proof
And we've never heard of Billy Sunday
Damon Runyon, manners or couth

We're the Department of Youth
You're new Department of Youth
We're the Department of Youth
Just me and youth

Mimo wielkiej popularności kompozycji Cold Ethyl, jakoś nigdy ta piosenka specjalnie do mnie nie przemawiała. Melodia jest mało chwytliwa, a aranżacja mało interesująca. Sam utwór, choć świetnie wyprodukowany i wykonany, jest dla mnie najsłabszym momentem Welcome to My Nightmare, bez szans na to, by zapaść w pamięci. Acz muszę przyznać, że ciężko mi sobie wyobrazić tę płytę bez tej piosenki, więc może jednak jest tu "po coś".

One thing I miss
Is Cold Ethyl and her skeleton kiss
We met last night
Making love by the refrigerator light

Ethyl, Ethyl, let me squeeze you in my arms
Ethyl, Ethyl, come and freeze me with your charms

Najmroczniejszym momentem albumu jest natomiast przejmujące Years Ago zagrane i zaśpiewane w formie kołysanki. To przejmujący utwór opowiadający o mężczyźnie nie potrafiącym pogodzić się z tym, że już nie jest małym chłopcem. To właśnie tu ujawnia się nam opowiadający całą historię Steven. Chyba podczas słuchania żadnej piosenki w życiu nie czułem tak przejmującego mariażu niepewności, przygnębienia, smutku i mroku (no, może jeszcze przy Hurt Johnny'ego Casha). Wokale Coopera są niewymuszenie przerażające, a mi za każdym razem podczas słuchania po plecach przechodzi dreszcz niepokoju.

All my toys and broken and
So am I inside mom
The carnival has closed
Years ago

I'm a little boy
No, I'm a great big man
No, let's be a little boy
For a little while longer
Maybe an hour?

No Steven
We have to go back now
Isn't that our mom calling?
"Steven come home!"

Płynnie przechodzimy do równie niepokojącego motywu fortepianowego rozpoczynającego kompozycję Steven. Tu właśnie poznajemy prawdziwy koszmar; Steven widzi samego siebie jako dziecko. Jest smutny, płacze, a on nie może nic na to poradzić. To niebanalna, wybuchająca w refrenach kompozycja, która znów wywołuje ciarki.

I don't want to see you go
I don't even want to be there
 I will cover up my eyes
And pray it goes away

You've only lived a minute of your life
I must be dreaming, please stop screaming

I don't like to hear you cry
You just don't know how deep that cuts me
So I will cover up my eyes
And it will go away

Steven płynnie przechodzi w The Awakening, gdzie Steven wreszcie budzi się z koszmaru i próbuje dojść do siebie i rozróżnić, co było jawą, a co snem...

I wake up in the basement
I'm so hungry
I'm dry
I must be here sleepwalking
Musn't I?

No i na sam koniec dostajemy jeszcze proste, hard rockowe Escape. To jeden z prostszych kawałków na płycie, jednak absolutnie nie znaczy to, że jest gorszy. To świetna bomba energetyczna, w której sporo się dzieje aranżacyjnie, a sama kompozycja zapewnia świetną zabawę podczas słuchania.

Paint on my cruel or happy face
I hide me behind it
It takes me inside another place
Where no-on can find it
Escape
I get out when I can
I escape
Anytime I can
Yes, I'll escape
I'm crying in my beer
Come on, let's escape
Just get me out of here


Welcome to My Nightmare to album wybitny w swoim gatunku. Alice Cooper nieskrępowany typowo hard rockową otoczką macierzystego zespołu, dał w końcu upust swojej wyobraźni bez żadnych zahamowań. Wraz z Bobem Ezrinem, który jak nikt inny potrafi przenieść pomysły Coopera na taśmę, stworzyli album wspaniały, niejednoznaczny i - co najważniejsze - powalający swoją feerią barw i nastrojów. Świat koszmarów przybiera tu raz radosne, kabaretowe szaty, raz przejmujące i smutne, a raz przerażające... Jednak teksty zawsze utwierdzają nas w przekonaniu, że z koszmarami nie ma żartów. Cooper jednak żartuje, bawi się z nami i nadaje całości musicalowego rozmachu, będąc tak pewnym siebie i tego, co nam proponuje, że po prostu nie da się temu oprzeć. Te makabryczne (raz bardziej poważne, a raz - mniej) historie po prostu nas fascynują, a Alice nie podaje nam ich jednowymiarowo, za każdym razem bawiąc nas czymś nowym, byśmy nie zdążyli się nawet znudzić. Koniec końców, prawie nie czujemy, że minęły niemal 3 kwadranse. Welcome to My Nightmare to chyba najlepsza muzyczna propozycja na Halloween, ale równie dobrze sprawdza się w każdej sytuacji, bo to po prostu porcja świetnej muzyki. Alice Cooper w najlepszym wydaniu. Mimo że zbliżał się jeszcze do tego poziomu wielokrotnie, to nigdy nie wydał już tak wspaniałej, rewelacyjnej, bezbłędnej i perfekcyjnie dopracowanej płyty, jak właśnie Welcome to My Nightmare.

Ocena: 10/10


Welcome to My Nightmare: 43:19

1. Welcome to My Nightmare - 5:19
2. Devil's Food - 3:38
3. The Black Widow - 3:37
4. Some Folks - 4:19
5. Only Women Bleed - 5:49
6. Department of Youth - 3:18
7. Cold Ethyl - 2:51
8. Years Ago - 2:51
9. Steven - 5:52
10. The Awakening - 2:25
11. Escape - 3:20

środa, 28 października 2020

"Nevermind" - Nirvana [Recenzja]

Po kilku koncertach promujących Bleach, z zespołu odszedł perkusista - Chad Channing. Taką przynajmniej wersję podaję się oficjalnie. W rzeczywistości został wyrzucony przez dwóch pozostałych. Na początku okazywał w studiu kreatywność, jednak później stał się tylko "automatem perkusyjnym", a dodatkowo między nim a Cobainem pojawiały się liczne napięcia. Rozpoczęły się więc poszukiwania nowego bębniarza. Oczywiście część trasy trzeba było w związku z tym przełożyć. Utrata muzyka stała się jednak w kluczowym momencie, ponieważ Sub Pop dostawał coraz to nowe oferty znacznie większych wytwórni, które chciały pozyskać Nirvanę, jako wschodzącą gwiazdę sceny alternatywnej. Sub Pop chciał jednak zachować jakieś udziały, więc Cobain i Novoselic uznali, że skoro mają podpisywać nowy kontrakt z Sub Pop, który sprzymierza się z większą wytwórnią, to lepiej podpisać kontrakt bezpośrednio z tym bardziej znaczącym graczem.
No, ale w między czasie zdążyli nagrać jeszcze kolejny singiel dla Sub Pop. 11 lipca wraz z perkusistą Danem Petersem (Mudhoney) weszli do studia, by nagrać Sliver. No, początkowo mieli nagrać In Bloom, bo mieli to już zarejestrowane na demówce, ale w wyniku próby z Petersem, narodził się zupełnie nowy utwór. Pierwsza wersja została zarejestrowana w godzinę. Nie mieli jednak studia na wyłączność, więc musieli przerwać pracę w połowie i wrócić dopiero po dwóch tygodniach. We wrześniu ukazał się więc Sliver z piosenką Dive na stronie B. Nirvana ruszyła w trasę po Zachodnim Wybrzeżu, jednak znów z innym perkusistą - Dale'em Croverem. Supportowali tam Sonic Youth, czyli zespół, który wydał płytę w wielkiej wytwórni, nie tracąc zarazem wiarygodności, jako niszowy, alternatywny zespół. 
W sierpniu 1990 roku Kurt i Krist wybrali się na koncert zespołu Scream. Na scenie po raz pierwszy zobaczyli wówczas Dave'a Grohla - perkusistę. Zespół jednak się rozpadał, więc dzięki kilku wspólnym kontaktom, Cobain i Novoselic przyjęli do siebie Grohla, pozbywając się Petersa. Następnie ruszyli w trasę, ogrywając nowego członka zespołu. Grało im się świetnie, więc coraz odważniej zaczęli grać na koncertach nowe utwory. 
Pod koniec kwietnia 1991  muzycy wyjechali do Los Angeles. Mieli nagrywać swój pierwszy album dla wielkiej wytwórni. Najpierw spędzili kilka dni w sali prób. Na producenta - po długich dyskusjach z wytwórnią - w końcu wybrany został Butch Vig. Z tym, że praca Viga nie była zbyt ciężka - zespół wysłał mu taśmy demo, w których aranżacje były gotowe, a teksty wymagające dopracowania. Butch zasugerował więc tylko parę rzeczy, a potem nadzorował miksy. Nagrywania szły szybko; Cobain bardzo nie lubił kilkukrotnego podchodzenia do wokali, więc często śpiewał z taką pasją, że pod koniec dnia miał zdarte gardło. Vig zachęcał jednak muzyków, by dublowali swoje instrumentalne partie, dzięki czemu będą mogli uzyskać głębsze i pełniejsze brzmienie. Cobain nie chciał dublować swoich wokali, ale gdy Butch powiedział mu, że tak samo robił też John Lennon, Kurt ustąpił. Ostatecznie jednak, gdy Vig przymierzał się do miksowania, został zwolniony. Przedstawiciele wytwórni uznali, że jego zbyt surowa produkcja nie zagwarantuje Nevermind odpowiednio wielkiego sukcesu. Na jego miejsce wskoczył Andy Wallace, który zmiksował całość w jakieś dziesięć dni. 
Nikt chyba jednak nie spodziewał się sukcesu, który odniosło Nevermind. Strąciło ze szczytu list Billboardu Dangerous Michaela Jacksona, sprzedawało się w milionach egzemplarzy, a Smells Like Teen Spirit stał się wielkim przebojem. Nirvana więc wreszcie mogła nie bać się o to, jak przetrwać kolejny dzień, jednak zyskali zarazem popularność tak wielką, której nie tylko się nie spodziewali, ale nawet nie chcieli. To właśnie ta popularność doprowadziła do pogarszania się stanu psychicznego coraz bardziej zamykającego się w sobie i żyjącego w świecie heroiny Kurta, doprowadzając ostatecznie do jego śmierci 4 lata później.

Nirvana od początku zdawała sobie sprawę z potencjału, jakie niesie Smells Like Teen Spirit. Wobec tego wręcz bezczelna wydaje się odwaga zespołu, który zdecydował się umieścić tę właśnie kompozycję na samym początku płyty. Rozpoczynamy chwytliwym riffem, który wpada w ucho jeszcze zanim w ogóle wejdzie wokal Cobaina. To energetyczny i pełen agresji kawałek, który - co ironiczne - opowiada o apatii pokolenia lat 90. Ten tekst to też krytyka Kurta wobec młodych ludzi, który wszystko kwitują wzruszeniem ramion i nie mają żadnych potrzeb rozwoju lub czynienia dobra. W tym wszystkim pojawiają się także typowe dla niego, sarkastyczne komentarze (sam przyznaje, że jest najgorszy w tym, co robi najlepiej, a całość kwituje "wszystko mi jedno, nieważne", co jest ironicznym przyznaniem się, że sam należy do tej generacji, automatycznie samemu strzelając sobie w kolano zanim zdążył zrobić to jakikolwiek krytyk). Same zwrotki są też pełne znużenia, niechęci i rezygnacji, by wszystko przerwać agresywnym, wykrzyczanym refrenem, który ujawnia dopiero w pełni dynamikę tej piosenki. Nirvana miała być z założenia grupą daleką od mainstreamu, jednak stworzyła jeden z hymnów lat 90., który po dziś dzień jest nie tylko najważniejszym utworem Nirvany, ale i jednym z najistotniejszych całej dekady. Umieszczając tę piosenkę na samym początku albumu, muzycy rzucają nam wyzwanie. A ten utwór jest tak cholernie dobry i działa mimo tylu przesłuchań, że po prostu nie mamy wyboru. Musimy podjąć rękawicę.

With the lights out, it's less dangerous
Here we are now, entertain us
I feel stupid and contagious
Here we are now, entertain us
A mulatto
An albino
A mosquito
My libido
Yeah, hey, yay

And I forget just why I taste
Oh yeah, I guess it makes me smile
I found it hard, it's hard to find
Oh well, whatever, never mind

Jeśli ktoś jednak myśli, że na tym kończy się arsenał przebojów Nirvany na tym krążku, to z tego przekonania z pewnością wyprowadzą go pierwsze takty In Bloom. To kolejny wielki hit zespołu, który do dziś nie zestarzał się ani trochę. Co więcej, wciąż jest aktualny. Ale o czym tak właściwie jest ta piosenka? Otóż to kolejna kpina Cobaina ze słuchaczy, którzy oczekują chwytliwych melodii i przestają zwracać uwagę na to, o czym te utwory opowiadają. Tu na przykład Kurt śpiewa o rozmnażaniu, płodności natury, a także o prostactwu słuchacza. Ironią może być to, że te przytyki wydają się wciąż bardzo aktualne, a Cobain wiedział, co robi. Ten tekst obudował cholernie wpadającą w ucho melodią, a stacje radiowe nie miały innego wyboru, jak po prostu to grać, bo In Bloom stało się z miejsca przebojem i jest nim do dziś. I po dziś dzień słuchacze słuchają tego numeru, nucąc potem nawet pod nosem te refreny. Co jednak ważniejsze, ta piosenka po prostu do dziś zniewala. Szczególnie po tak mocnym i energicznym Smells Like Teen Spirit, ten utwór ujmuje swoją chwytliwością i nośnymi refrenami. Na uwagę szczególnie zasługują mocarne bębny Grohla. Cobain i Novoselic oczywiście trzymają fason, ale to, co wyrabia tu Dave, zasługuje na osobną wzmiankę.

Sell the kids for food
Weather changes moods
Spring is here again
Reproductive glands

He's the one
Who likes all our pretty songs
And he likes to sing along
And he likes to shoot his gun
But he knows not what it means
Knows not what it means, when I say

Come as You Are to względne wyciszenie po poprzednich dwóch ciosach. W tym numerze mamy już senną atmosferę i Cobaina śpiewającego jakby był w stanie katatonii. Pojawiają się przytłumione wokale i tekst, który może być mylący. Z jednej strony Kurt prezentuje się jako osoba otwarta, która z radością przyjmie każdego, ale po chwili dodaje, że tylko jeśli będzie "taki, jak on chce". W przeciwieństwie do dwóch poprzednich numerów, nie ma tu jednoznacznego refrenu, co nie znaczy, że utwór w czymkolwiek im ustępuje. Mamy tu tę samą dawkę chwytliwego grania, uzależniających zaśpiewów i kolejną melodię, która nie pozwala się od siebie uwolnić jeszcze długo po przesłuchaniu.

Come as you are, as you were
As I want you to be
As a friend, as a friend
As a known enemy

Powrotem do bardziej agresywnego grania jest Breed. Gdyby ktoś zadawał sobie pytanie: "Jak brzmiałoby Bleach, gdyby było mniej niechlujnie nagrane i zagrane?", to ten numer chyba jest całkiem niezłą odpowiedzią. Mamy tu jazgot, dość zwięzły tekst, skandowanie, świetną melodię i znakomite tempo. Leci to wszystko na łeb na szyję tak rewelacyjnie, że nawet nie zdążymy się połapać, kiedy ten utwór już zleciał. Rewelacyjne granie, szkoda że słabiej pamiętane niż wcale nie lepsze poprzednie parę numerów. Może mniej radiowe, ale to właśnie w tym jest jego siła.

Even if you have, even if you need
I don't mean to stare, we don't have to breed
We could plant a house, we could build a tree
I don't even care, we could have all three
She said

Jeszcze ciekawszym numerem jest Lithium, w którym Cobain gra na emocjach. Najpierw śpiewa do relatywnie wesołej melodii tekst, w którym opowiada o zaburzeniach maniakalno-depresyjnych, który być może ma związek z pierwszymi próbami zażywana narkotyków przez Kurta. Pierwsze linijki nawiązują do schizofrenii, a Cobain po wydaniu Nevermind podkreślał, że piosenka opowiada o stanie niepewności i katatonii, w który wpadają ludzie samotni, szukając potem pocieszenia np. w Kościele. Bo mimo tych wesołych (jak na Nirvanę) dźwięków w zwrotce, to Cobain śpiewa tu o samotności, pustce i potrzebie akceptacji. Zaczynamy już darzyć sympatią podmiot liryczny, kiedy Nirvana nagle zaczyna grać ostrzej, a Kurt najpierw się po prostu wydziera, a potem wyśpiewuje ponurą litanię, w której raczej ogłasza zamiar niesienia kary i zemsty niż miłości. Tekst jest więc niebanalny, a w ślad za nim idzie pokręcona kompozycja, która zmienia nastrój i sprawia, że czujemy się jak bohater tekstu - balansujemy na krawędzi między obłędem a racjonalnością. A gwałtowne urwanie piosenki nie kieruje nas ostatecznie w żadną stronę i zostajemy z tą niepewnością.

I'm so happy, 'cause today I've found my friends
They're in my head
I'm so ugly, that's okay, 'cause so are you
We've broke our mirrors
Sunday morning, is every day for all I care
And I'm not scared
Light my candles, in a daze, 'cause I've found God

Jednym z największych tekstowych majstersztyków Cobaina jest Polly, gdzie opowiedziana jest autentyczna historia zgwałconej czternastolatki. Kurt opowiada jednak z perspektywy gwałciciela, nie skupiając się na jego krytykowaniu, wyszydzaniu i potępianiu. Wręcz przeciwnie, stara się spojrzeć na sytuację z jego strony, tworząc portret empatycznego i zagubionego człowieka. Początkowo piosenka miała mieć znacznie ostrzejszą aranżację, a jej pierwszą wersję nagrano jeszcze w 1989 roku. Ostatecznie jednak przychylono się do jej wydania nagranego przez Cobaina w domu na demówkę. A więc przez większość piosenki mamy tylko Kurta z gitarą akustyczną. Ten delikatny i bardzo intymny nastrój kontrastuje z mocnym w wydźwięku tekście, czyniąc ten numer jednym z bardziej poruszających kawałków Nirvany. Emocjonalne wokale, ascetyczny aranż i świetna, kolejna wpadająca w ucho melodia. Kolejny świetny numer.

Polly wants a cracker
Maybe she would like some food
She asks me to untie her
Chase would be nice for a few

Isn't me, have a seed
Let me clip, dirty wings
Let me take a ride, cut yourself
Want some help, please myself
Got some rope, have been told
Promise you, have been true
Let me take a ride, cut yourself
Want some help, please myself

No i wracamy do rewelacyjnego, mniej komercyjnego i agresywnego grania. Territorial Pissings to kolejny dowód na to, że Nirvana nie porzuciła punku na rzecz nieco większego ukłonu w stronę masowej publiczności. Agresywne wejście perkusji i lecimy z tym koksem bez owijania w bawełnę. Cobain daje tu kolejną popisówkę, jako wokalista, który wydziera się, aż (nie)miło słuchać. Kolejny kozacki numer, od którego trudno się oderwać.

When I was an alien, cultures weren't opinions

Gotta find a way, to find a way, when I'm there
Gotta find a way - a better way - I had better wait

Never met a wise man, if so it's a woman

Drain You Cobain uznawał za jeden ze swoich najulubieńszych utworów Nirvany. Najlepiej świadczy o tym fakt, że zespół grał go na koncertach znacznie częściej niż Smells Like Teen Spirit. Dzięki optymistycznej melodii, wydaje się być też jednym z bardziej pozytywnych momentów Nevermind. Tekstowo oczywiście nie jest wciąż za wesoło, bo Cobain opowiada tu o niszczącym uzależnieniu od drugiej osoby wynikającym z zakochania. Nie przykrywa to wciąż jednak optymistycznej nuty kompozycji. Muszę przyznać jednak, że to pierwsza piosenka na Nevermind, która jakoś mi nie podchodzi. Wydaje się być mało przekonująca i raczej średnio ciekawa w porównaniu z poprzednimi. Najciekawsze wydaje się mostek ze sprzężeniami i dziwnymi piskami gitar i fajną perkusyjną partią Grohla. Reszta piosenki jest natomiast taka sobie.

One baby to another says
I'm lucky to have met you
I don't care what you think
Unless it is about me
It is now my duty to completely drain you
I travel through a tube
And end up in your infection

Chew your meat for you
Pass it back and forth
In a passionate kiss
From my mouth to yours
I like you

Znacznie bardziej wolę Lounge Act. Mało tego, po tych wielu przesłuchaniach Nevermind, powiedziałbym nawet, że to jeden z moich ulubionych momentów. Najpierw krótkie intro na basie, a później ruszamy bez żadnych niepotrzebnych wstępów. Kawałek może nie powala tempem, nie ma tu żadnych wydziwianek, a proste granie, które swój moment kulminacyjny ma pod koniec, gdy Cobain świetnie wykrzykuje zwrotkę. Serio, mam ciarki za każdym razem, gdy tego słucham. 

Don't tell me what I wanna hear
Afraid of never knowing fear
Experience anything you need
I'll keep fighting jealousy
Until it's fucking gone

I've got this friend, you see
Who makes me feel and I
Wanted more than I could steal
I'll arrest myself, I'll wear a shield
I'll go out of my way to prove I still
Smell her on you

Stay Away zaczyna z kolei popisówka Grohla na bębnach. Potem jest już dość typowo jak na Nirvanę, ale nie znaczy to wcale, że utwór nudzi, albo jest mało ciekawy, wręcz przeciwnie. Refreny potrafią przyczepić się do słuchacza na resztę dnia, a przekonujący, głównie skandowany przez Cobaina tekst robi wrażenie. Jak zresztą i cała piosenka.

Monkey see, monkey do
I don't know why I'd - rather be dead than cool
I don't know why - every line ends in rhyme
I don't know why - less is more, love is blind
I don't know why

O ile Drain You raczej średnio lubię, o tyle On a Plain jakoś mnie irytuje. I nawet nie potrafię podać uzasadnienia, dlaczego tak jest. Mam po prostu nieodparte wrażenie, że Kurt za wszelką cenę chciał pokazać, że świetnie czuje melodykę Beatlesów i potrafi ją dociążyć w taki sposób, by pasowała do reszty płyty. No do mnie to nie przemawia, a ta "chwytliwość" wręcz mnie odpycha od tego utworu. Nie jest to może jakaś tragedia, ale zdecydowanie nie dla mnie.

My mother died every night
It's safe to say, don't quote me on that

I love myself better than you
I know it's wrong so what should I do?

The black sheep got blackmailed again
Forgot to put on the zip code

I love myself better than you
I know it's wrong so what should I do?

Najmocniejszy cios Nirvana zostawiła jednak na sam koniec. Bowiem po wszystkich mocniejszych i słabszych momentach otrzymujemy przygnębiający Something in the Way. To jeden z najbardziej ponurych, cynicznych, dojmujących tekstów Cobaina. Czuć tu niemal namacalnie samotność, wyobcowanie, porzucenie, alienację i rezygnację. Podobno do nagrania muzycy podchodzili kilka razy, jednak za każdym Cobain przerywał i mówił, że to nie ma sensu. Poszedł w końcu do producenta, wziął gitarę akustyczną i zagrał mu to w takiej wersji, w jakiej napisał to i nagrał na taśmę demo w domu. Producent zrozumiał wtedy, że to musi być piosenka delikatna. Zagonił więc Kurta do nagrywania, wyłączył klimatyzację, słuchawki i wszystko, co mogłoby zakłócić ciche wokale Cobaina i po prostu kazał mu śpiewać. Novoselic, Grohl i wiolonczela zostały dodane później. Szkoda, że po tak pięknej piosence mamy tu jeszcze Endless, Nameless, czyli chaotyczną improwizację, w której muzycy napieprzają bez melodii, bez ładu i składu. Kompletnie niszczy to dojmujący i ponury wydźwięk Something in the Way.

Underneath the bridge
The tarp has sprung a leak
And the animals I've trapped
Have all become my pets
And I'm living off of grass
And the drippings from the ceiling
It's okay to eat fish
'Cause they don't have any feelings


Nevermind nie jest płytą wybitną. Od tego może zacznijmy. Jednak słuchając jej, nietrudno zrozumieć kult, który wokół niej narósł. Lata 90. to powrót do gitarowego, surowego grania po przepełnionych klawiszami, syntezatorami, blichtrem i sztucznością latach 80. Nevermind wydaje się być pomostem między tymi dwoma, zupełnie różnymi dekadami. Reprezentuje zbuntowaną młodzież, którzy czuli się bezwartościowi, zagubieni i chcący zmiany, ale jednocześnie dzięki chwytliwym melodiom, pozwolił im - choćby z radia i z telewizji MTV - dowiedzieć się, że oto "idzie nowe". Dla niektórych Nirvana na tej płycie się sprzedała i w imię komercji i sławy porzuciła ideały, które przyświecały im na Bleach. Dla mnie jednak, zespół się rozwinął. Muzycy oczywiście nie są żadnymi wirtuozami i nie może być tu mowy o wymyślnych popisówkach (na tym polu najlepiej wypada Grohl), ale grają z autentyczną furią, pasją i młodzieńczym wkurwem. Cobain nic nie stracił na wydźwięku jego prostych, ale i wymownych tekstów, a także na wokalnym wygarnięciu. Melodie są chwytliwe, wpadające w ucho i świetnie przemycają często niewygodne i dość przykre treści przypadkowemu słuchaczowi. Nie zamierzam tu ani dokładać kolejnej cegiełki do muru "chwalenia geniuszu" Nevermind, ani też nie zamierzam deklasować jej poziomu i popularności. Jak dla mnie, to bardzo, bardzo dobry album, który niesie masę świetnej, ponadczasowej muzyki. Bo tak naprawdę każdy młody człowiek mógłby utożsamiać się z częstym bohaterem tekstów Cobaina. Dlatego właśnie, 30 lat po wydaniu ten krążek wciąż jest tak ważny, tak uniwersalny i tak dobry. 

Ocena: 8/10


Nevermind: 49:07

1. Smells Like Teen Spirit - 5:01
2. In Bloom - 4:14
3. Come as You Are - 3:39
4. Breed - 3:03
5. Lithium - 4:17
6. Polly - 2:57
7. Territorial Pissings - 2:22
8. Drain You - 3:43
9. Lounge Act - 2:36
10. Stay Away - 3:32
11. On a Plain - 3:16
12. Something in the Way - 10:36

poniedziałek, 26 października 2020

"Layla and Other Assorted Love Songs" - Derek and the Dominos [Recenzja]


Derek and the Dominos to prawdopodobnie najsłynniejszy zespół jednej płyty. A zrodził się on właściwie z pomysłu i frustracji Erika Claptona. Gitarzyście było bowiem bardzo nie w smak to, że jego poprzednie zespoły (Cream i Blind Faith) odniosły taką popularność, czego stali się niewolnikami. W międzyczasie wydał jeszcze eponimiczny album debiutując jako solista, jednak jego nazwisko było już zbyt wielkim magnesem. Zapragnął znowu zacząć od zera i grać to, co mu w duszy gra, a nie to, czego się od niego oczekuje. A najlepszym wyjściem, by to osiągnąć, było utworzenie kolejnego zespołu. Dołączył więc do duetu Delaney & Bonnie and Friends. Pech jednak prześladował Claptona, gdyż niedługo potem zespół się rozpadł. Do Erika dołączył więc Bobby Whitlock. Od kwietnia 1970 roku spędzili parę tygodniu na pisaniu nowych piosenek, by mieć w ogóle z czym wyjść do ludzi. Niedługo potem dołączyli do nich Carl Radle i Jim Gordon. Większość tekstów autorskich numerów zespołu opowiadała o miłości Claptona do Pattie Boyd - żony George'a Harrisona, prywatnie, bliskiego przyjaciela Erika. Stąd też w wielu tekstach pojawia się motyw nieodwzajemnionej miłości, miłości ukrytej, tuszowanej, a także poczucie winy z powodu przyjaźni, która stoi w mocnej opozycji do okazania kobiecie swoich uczuć.
Nazwa zespołu narodziła się podczas koncertów grupy w pierwszych tygodniach sierpnia 1970 roku. Odbywały się one głównie w małych klubach w Wielkiej Brytanii. A na takich koncertach konferansjerka nie zawsze stoi na wysokim poziomie. Na skutek gafy prowadzącego, który przejęzyczył się, zapowiadając zespół, Eric & The Dynamos przerodził się w Derek and the Dominos. Chociaż, fakt faktem, Clapton od początku myślał, by zmienić nazwę, bo nie odpowiadało mu, że jego imię jest w szyldzie grupy, odbierając mu anonimowość. Gdy Derek and the Dominos zakończyli swoją krótką trasę, weszli do studia, by nagrać swój pierwszy (i - jak się później okazało - jedyny) album.
Gdy Derek and the Dominos wchodzili do studia w Miami, akurat swój drugi longplay nagrywali Allman Brothers pod czujnym okiem Toma Dowda. Do producenta zadzwonił Clapton z pytaniem, czy ten nie chciałby wziąć nagrywania pod swoje skrzydła. Dowiedział się o tym Duane Allman, a że był fanem Erika, zapytał, czy może pojechać z Dowdem i sobie trochę posiedzieć i posłuchać, jak nagrywają. Na miejscu okazało się jednak, że Clapton zna i podziwia umiejętności gitarowe Duane'a, a ostatecznie skończyło się na tym, że Allman wziął udział w nagrywaniu Layla and Other Assorted Love Songs.
Płyta ukazała się 9 listopada 1970 roku i okazała się wielkim niewypałem. W Wielkiej Brytanii nawet nie dostała się do zestawień, a w Stanach ledwo co weszła do pierwszej dwudziestki. Również krytycy nie zostawili na niej suchej nitki. Dziś, po pięćdziesięciu latach od premiery, album uważany jest jednak za jeden z najwybitniejszych krążków wszech czasów i jedno z największych dokonań Erika Claptona. Także krytycy po latach go docenili i dziś kierują pod jego adresem niezliczoną liczbę pochwał i okrzyków zachwytu.

Pierwszą piosenką albumu jest zdecydowanie mocno bluesowy, balladowy I Looked Away. Mamy tu opowieść o nieodwzajemnionym uczuciu, porzuceniu i samotności; wymarzona tematyka do dobrego bluesa. I I Looked Away to bez wątpienia bardzo dobry blues. Mamy świetną, łkającą gitarę, emocjonalne wokale Claptona i świetne tempo, które przez 3 minuty nie pozwala nam się znudzić. Piosenka jest bowiem dość jednostajna i dość niedużo się w niej dzieje, tym większe uznanie należy się instrumentalistom, którzy grają z taką pasją i feelingiem, że ciężko przejść obok tego utworu obojętnie.

She took my hand
And tried to make me understand
That she would always be there

But I looked away
And she ran away from me today
I'm such a lonely man

I Looked Away to blues na poziomie, nie powiem że nie. Jednak pierwszym prawdziwym ciosem prosto w serce jest znakomity Bel Bottom Blues. Balladowe zwrotki świetnie kontrastują z wybuchowymi refrenami. Zabieg w muzyce rozrywkowej przecież nienowy, ale tu jak najbardziej się sprawdza. Na szczególne wyróżnienie, oprócz wokali, zasługuje Clapton jako gitarzysta. Piosenka została nagrana jeszcze przed dokooptowaniem do zespołu Allmana, więc to Eric odpowiedzialny jest tu za wszystkie gitarowe partie. W każdym dźwięku czuć jego kunszt, a także emocje, które wkłada w ten wykon. Także i w jego głosie słychać, że śpiewa prosto z serca. Trudno się dziwić - w końcu opowiada tu o historii swojego nietrafionego zakochania. Z jednej strony ciągnie go miłość, a z drugiej - na drodze stoi lojalność wobec przyjaciela. Czuć to rozdarcie w każdej nucie. Świetny numer, który mógłby okazać się niepotrzebnym rozciąganiem, a okazał się przepiękną balladą śpiewaną przez człowieka na rozdrożu. Co zabawne, Bell Bottom Blues brzmi w moich uszach zupełnie tak, jakby w jego powstawaniu mógłby mieszać palce sam George Harrison, a piosenka spokojnie odnalazłaby się np. na Living in the Material World. Być może to już nieco za daleko idąca konfabulacja, ale czyżby Clapton chciał dać tym coś do zrozumienia?

I don't want to fade away
Give me one more day, please
I don't want to fade away
In your heart I want to stay

It's all wrong but it's alright
The way that you treat me, baby
Once I was strong but I lost the fight
But you won't find a better loser

Zdecydowanie dynamiczniej zaczyna się Keep on Growing. Mamy tu już zupełnie inny gitarowy groove, który zapowiada, że Layla and Other Assorted Love Songs nie będzie płytą przepełnioną wyłącznie balladami. To ostatni utwór, w którym nie grał jeszcze Allman, więc za wszystkie gitarowe wstawki można chwalić tylko Claptona. Znakomity, dynamiczny numer, który podbija puls i pokazuje, że smutek i nostalgię można wyrazić też nieco inaczej, niż tylko smęceniem. Tu panowie dają do pieca i nie pozwalają się oderwać od znakomitego, bluesrockowego grania.

I was standing
Looking in the face
Of one who loved me
Feeling so ashamed

Hoping
Praying, Lord
That she could understand me
But I didn't know her name

Mniej rockowo, a bardziej bluesowo wypada poruszający Nobody Loves You When You're Down and Out. To, rzecz jasna, już nie autorski utwór Derek and the Dominos, a cover standardu Jimmy'ego Coxa z 1923 roku. Czuć tu rdzennego bluesa prosto z delty Missisipi, który pięknie został tu przyozdobiony gospelowym chórem. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się tu rewelacyjne solo gitarowe, ale także wokale Claptona, który po raz kolejny pokazuje, że po prostu "czuje tego bluesa". Wypada to niemniej poruszająco i ujmująco niż pierwowzór, a wielu artystów i zespołów mogłoby na podstawie tego numeru uczyć się, jak coverować z klasą. 

Once I lived the life of a millionaire
Spent all my money, I just did not care
Took all my friends out for a good time
Bought bootleg whiskey, champagne and wine

Then I began to fall so low
Lost all my good friends, I did not have nowhere to go
If I get my hands on a dollar again
I'm gonna hang on to it till that eagle grins

I Am Yours to pierwsza na tej płycie kompozycja, w której Clapton nie skorzystał z pomocy Whitlocka. Sam skomponował bowiem muzykę do poematu XII-wiecznego perskiego poety - Nizami. To już nieco mniej gitarowe i bluesowa, a bardziej akustyczne granie w klimacie stereotypowej ballady. Bardzo przyjemnie się tego słucha, choć nie zapiera tchu w piersiach, jak parę poprzednich numerów.

I am yours
However distant you may be
There blows no wind, but wafts your scent to me
There sings no bird, but calls your name to me
Each memory that has left its trace with me
Lingers forever as a part of me

Do pisania z Clapton wraca Whitlock, a Derek and the Dominos wracają na bardziej bluesrockowe tory. W Anyday mamy już jednak trochę więcej banału, jeśli chodzi o samą kompozycję, jednak nadrabia to - jak zwykle - znakomita gra instrumentalistów; wyróżnić należy przede wszystkim Allmana i jego świetną partię na gitarze, którą zagrał techniką slide. Wszystkie te zalety bledną jednak przy gwoździu do trumny dla tej piosenki - niepotrzebnym rozwleczeniu. Serio, zupełnie nie rozumiem, czemu panowie zdecydowali się na tak długie ciągniecie tej piosenki, tym bardziej że nie jest szczególnie zachwycająca. Gdyby skrócić tak o połowę, byłoby o wiele lepiej. Tak natomiast, gdzieś tak w okolicach piątej minuty dopada nas znużenie, które - szczególnie biorąc pod uwagę tempo tego numeru - nie powinno się pojawić. Nie jest to zły numer, ale zabrakło trochę, bym z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że jest dobry.

But if you believed in me
Like I believe in you
We could have a love so true
We would go on endlessly

And I know, any day, any day
I will see you smile
Any way, any way
Only for a little while

Żeby jednak nie było, że mam coś przeciwko rozciąganiu utworów - czasem może być to naprawdę świetnym zabiegiem, który działa tylko na korzyć utworu. Najlepszym tego dowodem może być rewelacyjny Key to the Highway, który uważam za bezapelacyjnie jeden z najjaśniejszych momentów albumu. Mamy tu bluesowe, walcowate tempo, świetne partie gitary, nieco analogowo brzmiące nagranie i rewelacyjne wokale Claptona. Utwór trwa grubo ponad 9 minut, ale wiecie co? Ani przez sekundę się nie nudziłem, nie spojrzałem na zegarek, ani nie przeszło mi przez myśl, że "mogliby już skończyć, po kiego grzyba to ciągną". O nie, wręcz przeciwnie; jak dla mnie, mogliby całą stronę winylowej płyty przeznaczyć na rozciąganie i improwizowanie na bazie tego standardu bluesowego z początku lat 40. Przez prawie 10 minut szło im rewelacyjnie, a czuć, że mogliby jeszcze tak grać i grać.

I got the key to the highway
Billed out and bound to go
I'm gonna leave here runnin'
Walkin's most too slow

I'm going back, back to the border
Where I'm better known
You know you haven't done nothin'
Drove a good man away from home

Drugą część albumu rozpoczynamy niesamowitym feelingiem, którym charakteryzuje się dynamiczny, bluesrockowy Tell the Truth. Świetny, hipnotyzujący rytm, wpadający w ucho riff, no i elementy, o których wspominałem już wcześniej wiele razy, więc nie będę się powtarzać. Po prostu kolejny bardzo dobry i satysfakconujący numer. Również i tu nie mam żadnych zarzutów, co do stosunkowo długiego czasu trwania utworu, co pokazuje, że jednak panowie, jak chcą, to potrafią. Szkoda, że nie postarali się tak przy Anyday, w efekcie czego skutki są, jakie są.

The whole world is shaking now
Can't you feel it?
A new dawn is breaking now
Can't you see it?

Tell the truth
Tell me who's been fooling you
Tell the truth
Who's been fooling who?

Poziom spada jednak przy banalnym Why Does Love Got to Be So Sad?, gdzie muzycy ewidentnie chcieli połączyć grania bluesowe z dynamicznym, zakorzenionym w rytmie samby. Dynamiczne tempo, dość słaba melodie i gitara, która - choć świetna - brzmi tu trochę za bardzo jazgotliwie i sprawia wrażenie dodanej na siłę. Miało dziać się tak dużo, że nie wiadomo, czemu się przysłuchiwać. Zamiast tego jest taki przesyt, że odechciewa się słuchać czegokolwiek z tego numeru.

Gotta find me a way
Get me back to yesterday
How can I ever hope to forget you?
Won't you show me a place
Where I could hide my lonely face
I know you're gonna break my heart if I let you

Zdecydowanie lepiej wypada Have You Ever Loved a Woman? znacznie bardziej stanowczo usadzona w estetyce pure bluesa. To 12-taktowy blues z początku lat 60., dzięki któremu panowie z Derek and the Dominos po raz kolejny pokazują, że dobrze wiedzą, jak obchodzić się z cudzymi utworami. Ten kawałek wykonują bowiem z szacunkiem do oryginału, ale przy okazji nie wahają się wpleść tu i ówdzie parę swoich dźwięków, dzięki czemu nie redefiniują kompozycji na nowo, ale zostawiają w niej trwały ślad swojej ingerencji. Taki ruch zasługuje na głęboki ukłon, podobnie zresztą, jak i samo wykonanie tej rewelacyjnej piosenki.

But all the time you know, yes you know
She belongs to your very best friend

Have you ever loved a woman
And you know you can't leave her alone?
Have you ever loved a woman, yes
And you know you can't leave her alone?

Something deep inside of you
Won't let you wreck your best friend's home

Little Wing to kolejny cover, jednak relatywnie świeży (a przynajmniej najświeższy w dniu wydania). To bowiem utwór Jimiego Hendrixa z albumu Axis: Bold As Love. Hendrix jednak nie zdążył wysłuchać tej wersji, bowiem zmarł 18 września 1970 roku, zaledwie kilka dni po nagraniu wersji Derek and the Dominos. Nie mam jednak wątpliwości, że ten wykon by mu się spodobał. Oczywiście, nie znam gustu Hendrixa, ale sposób, w jaki ten utwór potraktowali Clapton i spółka jak najbardziej budzi szacunek. Nie zostało tu może dużo z pierwowzoru; panowie postanowili wywrócić oryginał do góry nogami i nieco bardziej poszaleć. Zdecydowanie się opłaciło, bo słucha się tego wprost wybornie.

Well, she's walking through the clouds
With a circus mind that's running around
Butterflies and zebras and fairy tales
That's all she ever thinks about

It's Too Late to kolejny cover, tym razem piosenki z lat 50. wykonywanej przez Chucka Willisa. To jednak też najsłabszy cudzy kawałek w tym zestawieniu. Panowie grają tu trochę bez ikry, a kompozycyjny potencjał przykryty został zbyt niechlujną produkcją, w której wszystkie instrumenty zlewają się ze sobą tworząc ścianę dźwięku, której bardzo nie lubię. Nie ma może tragedii, ale trochę to za słabe, by uznać za godne znakomitej większości kompozycji z tej płyty.

It's too late, she's gone
It's too late, my baby's gone
Wish I had told her she was my only one
But it's too late, she's gone

It's a woman that cries
So I guess I have to dry my eyes
Yes, I will miss her more than anyone
But it's too late, she's gone

No i w końcu TEN utwór. Jeden z rockowych hymnów i z pewnością jedna z bardziej rozpoznawalnych kompozycji wszech czasów. Co ciekawe, Layla na początku miała być balladą (pewnie coś w stylu, w jakim Clapton zaprezentował ją w ramach koncertu z serii MTV Unplugged), a wszystko zmienił dopiero ikoniczny riff zagrany przez Allmana podczas sesji. Panowie zaczęli się bawić, grając Laylę "na szybko" i wtedy kompozycja ujawniła swój rockowy potencjał. Muzykom spodobało się to tak bardzo, że postanowili umieścić to na płycie właśnie w takiej wersji (nie bez przyczyny zapewne byłby fakt, że gdyby była to ballada, to pod koniec albumu zrobiłoby się już zbyt wolno). Powiem szczerze, że jest to tak dobra kompozycja, że nie umiem się zdecydować, którą wersję wolę; obie przemawiają do mnie tak samo mocno. Elektryczna ma jednak znakomitą kodę (o ile kodą można nazwać połowę kompozycji) ze świetną partią fortepianu i wspaniałymi solówkami gitarowymi. Cóż mogę powiedzieć, jak dla mnie Layla to serce tej płyty i jej najwspanialszy moment.

Let's make the best of the situation
Before I finally go insane
Please don't say we'll never find a way
And tell me all my love's in vain

Layla
You've got me on my knees
Layla
I'm begging, darling, please
Layla
Darling, won't you ease my worried mind?

Na koniec dostajemy jeszcze krótki (jak na standardy tego albumu, bo 3-minutowy) Thorn Tree in the Garden. To akustyczna kompozycja w stylu I Am Yours, jednak bez dwóch zdań, to właśnie ta przypadła mi bardziej do gustu. Czuć tu po prostu więcej emocji, pasji i złamanego serca (jakkolwiek to brzmi). Przepiękne domknięcie płyty z piosenkami o miłości, choć zupełnie zaprzeczające jej brzmieniowemu emploi.

There's a thorn tree in the garden
If you know just what I mean
And I hate to hurt your feelings
But it's not the way it seems
'Cause I miss her

She's the only girl I've cared for
The only one I've known
And no one ever shared more love
Than we've known
And I miss her


Layla and Other Assorted Love Songs to z pewnością jedno ze szczytowych dokonań Erika Claptona. Nie pokusiłbym się może na nazwanie tego albumu jego największym osiągnięciem, ale z pewnością zasłużył sobie na ścisłą czołówkę. Zacznę może od jego najistotniejszej wady, by potem przejść do superlatywów. Największym minusem Layla and Other Assorted Love Songs jest cecha, która rzuca się na pierwszy rzut oka, a mianowicie - jego długość. Nie ma wielu ponadgodzinnych albumów, które trzymałyby wysoki poziom przez cały czas (ad hoc jestem w stanie wymienić chyba tylko Goodbye Yellow Brick Road Eltona Johna, Songs in the Key of Life Steviego Wondera i świeży Rough and Rowdy Ways Boba Dylana). Również tej płycie się ta sztuka nie udała. Jest tu sporo niewypałów, zdarzyły się dłużyzny i piosenki niepotrzebne. Nie zaryzykowałbym jednak stwierdzenia, że Layla... lepiej by na tym wyszła, gdyby skrócić ją do albumu jednopłytowego, bo wtedy nie mogło by się tu znaleźć sporo innych wspaniałych numerów, lub trafiłyby w innych - niewykluczone, że słabszych - wersjach. Tak więc długość tego longplaya traktuję jako zło konieczne, choć - co jasne - nie mogło to nie znaleźć odbicia w mojej końcowej ocenie. Poza trzema wyraźnie odstającymi od reszty piosenkami nie mam jednak temu albumowi nic do zarzucenia. Eric potraktował ten projekt jako swoistą terapię i przelał w kompozycje całą swoją frustrację, ból, rozdarcie i smutek, co po prostu czuć w każdym utworze. To przede wszystkim muzyka szczera, której nie sposób nie przyznać, że grana jest z czystej miłości do samego jej grania. To świetnie osadzone piosenki w blues rocku, aczkolwiek nie dające się też jednoznacznie zaszufladkować gatunkowo. Jasne, długość i nierówny poziom to wady znaczące, ale w ostatecznym rozrachunku, tylko niewiele ujmujące poziomowi emocji i po prostu dobrego grania, które płyną z Layla and Other Assorted Love Songs.

Ocena: 9/10


Layla and Other Assorted Love Songs: 76:44

1. I Looked Away - 3:05
2. Bell Bottom Blues - 5:02
3. Keep on Growing - 6:21
4. Nobody Knows When You're Down and Out - 4:57
5. I Am Yours - 3:34
6. Anyday - 6:35
7. Key to the Highway - 9:40
8. Tell the Truth - 6:39
9. Why Does Love Got to Be So Sad? - 4:41
10. Have You Ever Loved a Woman - 6:52
11. Little Wing - 5:33
12. It's Too Late - 3:47
13. Layla - 7:05
14. Thorn Tree in the Garden - 2:53

sobota, 24 października 2020

"In Dreams" - Roy Orbison [Recenzja]


Crying ugruntowało pozycję Roya Orbisona na rynku muzycznym. Dzięki kolejnym przebojom wspiął się na szczyt i stał się jednym z najistotniejszych graczy na rockandrollowej scenie. Był też tam Artystą nietypowym, gdyż słynął - jak wiadomo - raczej ze smutnych utworów o porzuceniu i samotności, nie wpisując się bezmyślnie w obowiązującą modę. O jego pozycji najlepiej świadczy fakt, że w 1963 roku podczas jego trasy koncertowej supportował go młody zespół, który właśnie zaczynał swoją drogą na szczyt. Ten zespół nazywał się The Beatles.
Mimo że Orbison wszedł do studia celem nagrywania longplaya w 1963 roku, to parę utworów zaczerpnięto też z sesji nawet sprzed dwóch lat. In Dreams okazał się kolejnym wielkim sukcesem Roya i wypromował kolejne dwa wielkie przeboje - utwór tytułowy i Blue Bayou.

Rozpoczynamy utworem tytułowym. In Dreams, jak większość piosenek Roya, przyszła do niego podczas snu. Zasypiał, gdy w jego głowie wciąż wybrzmiewała melodia jakiegoś przeboju Elvisa, który usłyszał w radiu. Rano, gdy się obudził, miał już gotową piosenkę. Napisanie tekstu i skomponowanie zajęło mu nieco ponad 20 minut. Tak właśnie powstał jeden z moich ulubionych utworów Roya Orbisona. Mamy powoli rosnące napięcie, które ujście znajduje dopiero we wspaniałych w refrenach. Jak to u Roya bywa, rockandrollowe instrumentarium jest tu przyozdobione wspaniałymi smyczkami. Kompozycja ma romantyczny, rozmarzony i hipnotyzujący klimat, który nie pozwala się oderwać od słuchania. Utwór absolutnie nie nudzi, a wręcz można powiedzieć, że uzależnia i ciężko się od niego uwolnić. Przepiękna piosenka. Najbardziej udany moment krążka i jeden z największych sztosów w całej karierze Orbisona.

A candy-colored clown they call the sandman
Tiptoes to my room every night
Just to sprinkle stardust and to whisper
"Go to sleep. Everything is all right."

I close my eyes, Then I drift away
Into the magic night. I softly say
A silent prayer like dreamers do.
Then I fall asleep to dream My dreams of you.

In dreams I walk with you. In dreams I talk to you.
In dreams you're mine. All of the time we're together
In dreams, In dreams.

Równie romantycznie wypada Lonely Wine. Może brak tu takiej magii jak w In Dreams, ale co z tego. Słucha się wspaniale i można się rozmarzyć przy tej przepięknej, delikatnej melodii i wspaniałych wokalach Roya.

Teardrops fall but all they bring is heartache
It's better if I never think at all
Still they soothe the pain my lonely thoughts make
I never quite succeed in hiding all, so let them fall

Where ever you may be, I'll still be true
And when the clouds roll by I'll come to you
But until then I'll drink my lonely wine

Niczym nie ustępuje jej też nieco filmowo brzmiąca Shahdaroba. Nie wiem czemu, ale gdy jej słuchałem, na myśl natychmiast przyszedł mi Ojciec chrzestny (oczywiście w tych bardziej intymnych i rodzinnych scenach, żeby nikt nie pomyślał, że ten utwór nadaje się do ilustracji gangsterskich porachunków, nic z tych rzeczy); chodzi głównie o znakomity, chwytliwy motyw wiodący. Piosenka może nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale bardzo przyjemnie płynie i uzależnia.

So when tears flow
And you don't know
What on earth to do
And your world is blue

When your dream dies
And your heart cries
Shahdaroba
Fate knows what's best for you

W kategorii Autocytat chyba mamy zwycięzcę. No One Will Ever Know bezczelnie wręcz nasuwa skojarzenia z Runing Scared. Gdy już przejdziemy do porządku dziennego z tym, że jest to ewidentne żerowanie na przebojowym singlu z poprzedniego albumu, zauważymy jednak, że jest to chińska podróbka; brakuje tu tego napięcia, dreszczyku niepewności, symfonicznego, operowego rozmachu, no i przede wszystkim wokali, które wbijały w fotel. Tu wszystko jest takie na pół gwizdka.

No one will ever know how much I'm pining
Each time the past comes back to haunt me so
No one will ever see the tears I'm hiding
Yes you've hurt me but no one will ever know
I'll tell them I've found true love with another
And that I was glad the day you set me free
I'll even make believe I never loved you then no one will ever know the truth but me

Niesmak naprawia jednak zdecydowanie bardziej dynamiczne Sunset. Właściwie nie mam do czego się tu doczepić - to po prostu czysty, rockandrollowo-symfoniczny Roy Orbison w pełnej krasie. Klasa sama w sobie.

I see the shadows on the run
I see the setting of the sun
At last my working day is done
The setting of the sun has finally come

It's sunset I'm gonna see my sweetheart
Gonna hold her so tight
It's sunset I'm gonna see my baby
My baby tonight

Poziom trzyma bardziej stonowane House Without Windows. I znów: po prostu nie mam nic do dodania. Świetny numer.

I'll take all my broken dreams
And I'll take my broken heart
And from now on you will find me there
Crying there, trying to forget
In my house without windows
In my house without windows
And without love.

Dream
to jeden z bardziej znanych standardów z lat 40. Roy może nie dał mu tu drugiego życia, ale z pewnością przypomniał go nieco młodszym odbiorcom, wykonując go z niemniejszym zaangażowaniem od kompozycji napisanych przez siebie.

Dream, when you're feeling blue
Dream, that's the thing to do
Just watch the smoke rings rise in the air
You'll find your share of memories there

So dream, when the day is through
Dream, and they might come true
Things never are as bad as they seem
So dream, dream dream

Obok In Dreams zdecydowanie największym przebojem z tego albumu stało się Blue Bayou. Może i nie stawiałbym go w jednym rzędzie z rewelacyjnym utworem tytułowym, ale przyznać trzeba, że jest to nad wyraz urodziwy kawałek, który wpada w ucho, hipnotyzuje i nie pozwala się od siebie uwolnić. Nic, tylko słuchać.


I'm going back some day, gonna stay on Blue Bayou
Where the folks are fine and the world is mine on Blue Bayou
Oh, that girl of mine by my side the silver moon and the evening tide
Oh, some sweet day gonna take away this hurtin' inside
I'll never be blue, my dreams come true on Blue Bayou

(They Call You) Gigolette to piosenka z o wiele większym, nieco musicalowym rozmachem. Chodzi tu zarówno o bezbłędną aranżację, jak i urzekający wokal Orbisona. Świetna melodia, rewelacyjne wykonanie... aż się prosi, żeby słuchać tego bez końca.

Oh, they call you Gigolette, they say that you're the Devil's pet.
They say beware for you destroy, the heart and soul of everyboy.

They say that your lips are soft and warm.and they say that your touch has a magic charm
But that you're a butterfly flying from guy to guy.

Nieco słabiej wypada natomiast All I Have to Do is Dream. Nie jest to może zły numer, ale jakoś mało się wyróżniający z tłumu.

When I feel blue in the night
And I want you to hold me tight
Whenever I want you all I have to do
Is dream

I can make you mine
Taste your lip of wine
Any time night or day
Only trouble is gee whiz
I'm dreamin' my life away

Szans na zapamiętanie nie ma też Beautiful Dreamer, ale temu urokowi i przepięknej melodii po prostu nie można się oprzeć. Tak to pięknie płynie, że nie można się nie rozmarzyć.

Beautiful dreamer, out on the sea
Mermaids are chanting the wild lorelei
Over the streamlet vapors are borne
Waiting to fade at the bright coming morn

Beautiful dreamer, beam on my heart
E'en as the morn on the streamlet and sea
Then will all clouds of sorrow depart

My Prayer to domknięcie z klasą. Niby to tylko kolejny numer w rytmie walca, w smutnym tempie, z płaczliwymi wokalami i dość tradycyjnym jak na Roya aranżem... a jednak jest w nim coś nieuchwytnego, dzięki czemu można się zasłuchać i rozpłynąć.

When the twilight is gone and no songbirds are singing
When the twilight is gone you come into my heart
And here in my heart you will stay while I pray

My prayer is to linger with you
At the end of the day in a dream that's divine
My prayer is a rapture in blue
With the world far away and your lips close to mine


Po rewelacyjnym Crying można było mieć obawy, czy Roy udźwignie ciężar i wyda kolejny tak dobry longplay. Na szczęście obawy były bezzasadne, bo In Dreams to fenomenalny album. Orbison zaserwował nam fantastyczny longplay, utrzymany raczej w średnim tempie, z przepięknymi i smutnymi melodiami, ale nie pozbawiony też kilku bardziej dynamicznych momentów. Wokalnie, oczywiście, jak zwykle wybija z butów, wbija w fotel i tak dalej, ale o tym chyba nie ma sensu nawet pisać, bo to oczywistość, jeśli chodzi o tego Artystę. In Dreams to krążek, w którym bardzo czuć lata 60., parę piosenek dość słabo zniosło próbę czasu, ale całościowo jest to muzyka na tyle ponadczasowa, że potrafi poruszyć serca nawet dziś, po 60 latach od premiery. Serdecznie polecam. 

Ocena: 8/10


In Dreams: 28:12

1. In Dreams - 2:51
2. Lonely Wine - 2:57
3. Shahdaroba - 2:41
4. No One Will Ever Know - 2:31
5. Sunset - 2:23
6. House Without Windows - 2:15
7. Dream - 2:32
8. Blue Bayou - 2:38
9. (They Call You) Gigolette - 2:27
10. All I Have to Do is Dream - 2:22
11. Beautiful Dreamer - 2:21
12. My Prayer - 2:47

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...