wtorek, 31 marca 2020

"Heaven and Hell" - Black Sabbath [Recenzja]


Tony Iommi poznał Ronniego Jamesa Dio jeszcze, gdy wokalistą w Black Sabbath był Ozzy Osbourne. Panów przedstawiła sobie Sharon Arden (później - żona Ozzy'ego) i muzycy bardzo się polubili. Dużo rozmawiali i dyskutowali o ewentualnej współpracy, aczkolwiek w grę wchodziło bardziej formowanie nowego zespołu, niż inne wcielenie Black Sabbath. Po długiej rozmowie napisali nawet piosenkę, którą zatytułowali Children of the Sea. Iommi był z niej tak zadowolony, że zaproponował ją nawet Osbourne'owi, ale ten nie był zainteresowany, bo kompozycja średnio przypadła mu do gustu. (Chociaż Iommi twierdzi, że jest w posiadaniu taśmy demo, na której Ozzy śpiewa wczesną wersję tej właśnie piosenki).
Wszyscy w Black Sabbath mieli już dość Ozzy'ego. Przy poprzednich płytach wykazywał jeszcze jakieś zainteresowanie procesem tworzenia, natomiast przy nagrywaniu Technical Ecstasy i Never Say Die! ograniczył się tylko do nagrania wokali. Gdy pozostali próbowali napisać parę kawałków, on nagle wychodził (mówił: "Idę zrobić sobie herbatę"), po czym koledzy znajdowali go pijanego i nieprzytomnego, niezdatnego do żadnej pracy. Akurat w tym czasie Ronnie James Dio zakończył współpracę z zespołem Rainbow (przyczyną były jego ciągłe konflikty z gitarzystą - Ritchiem Blackmore'em). Iommi uznał to za zrządzenie losu. Jako lider zakomunikował więc Geezerowi i Billowi, że usuwa z zespołu Osbourne'a i zastępuje go Dio. Muzycy nie byli zachwyceni. Ward był bliskim przyjacielem Ozzy'ego i do dzisiaj twierdzi, że dla niego był to koniec Black Sabbath. Również Butler nie był tym zadowolony i zagroził Tony'emu, że jeśli tak się stanie, to on odejdzie wraz z Osbourne'em i założą własny zespół. Iommi jednak podjął decyzję i nie zamierzał jej zmieniać. 
Bill przeżywał wówczas ciąg alkoholowy, a Geezer, w wyniku trwającego rozwodu, popadł w narkotyki i depresję. Koniec końców, Tony i Ronnie sami musieli wziąć się za komponowanie nowej płyty. Dio - oprócz pisania tekstów i śpiewania wokali - na etapie prób wziął też na siebie grę na basie. Dotychczas za pisanie słów odpowiedzialny był Geezer. Na początku pomagał mu jeszcze Ozzy, ale gdy całość spadła na niego, czuł się już tym przytłoczony, więc lider, który sam pisze teksty, był dla Butlera z pewnością wybawieniem. Gdy Geezer wreszcie wrócił do studia, wspomina że powalił go materiał (a konkretnie: utwór Die Young), który usłyszał i natychmiast wziął się do roboty. Ciekawostką może być fakt, że Ronnie wcale nie był taki zapalony do przyłączenia się do zespołu, a zrobił to głównie z powodu... kiepskiej sytuacji finansowej, w której się znalazł po opuszczeniu Rainbow.
Wytwórnia niezbyt wierzyła w sukces Black Sabbath, więc nie chcieli finansować sesji. Iommi był jednak przekonany, że idą w dobrym kierunku, więc zapłacił za studio z własnej kieszeni, a - co za tym idzie - narzucono szybsze tempo pracy, bo liczyła się każda minuta. Album ukazał się 25 kwietnia 1980 roku i okazał się największym sukcesem zespołu od czasu Sabotage, a dziś uznawany jest za jedną z klasycznych płyt Black Sabbath.

Rozpoczynamy mocnym, dynamicznym i ostrym Neon Knights, który na płytę załapał się w ostatnim momencie. Jak Iommi podkreśla, pisanie szybkich utworów zdecydowanie jest dla niego trudniejsze niż tworzenie powolnych, ciężkich riffów. Po przesłuchaniu albumu uznał, że potrzebują jakiegoś mocnego, ostrego i dynamicznego kawałka, który najlepiej umieścić na otwarcie. W ostatniej chwili skomponowali więc Neon Knights i nagrano to w styczniu 1980 roku. Piosenkę wydano na singlu i stała się  ona największym przebojem płyty. Nie jest to mój ulubiony fragment krążka, jednak zdecydowanie to rewelacyjny numer, warty uwagi. Mamy tu solidny riff, świetne wokale Dio i dość prostą konstrukcję. Cały utwór dąży od punktu A do punktu B i po prostu to znakomity i ostry hard rockowy numer na otwarcie bez żadnych większych niespodzianek i zaskoczeń w środku.

Circles and rings, dragons and kings
Weaving a charm and a spell
Blessed by the night, holy and bright
Called by the tool of the bell
Bloodied angels fast descending
Moving on a never-bending light
Phantom figures free forever
Out of shadows, shining ever-bright

Utwór, od którego właściwie wszystko się zaczęło. Children of the Sea Dio i Iommi skomponowali jesienią 1979 roku i dzięki tej piosence Tony podjął decyzję o przyjęciu do składu Ronniego. Cóż powiedzieć, to naprawdę świetny numer. Ponownie, mamy tu raczej typową metalową balladę z zaostrzeniami, jednak brzmi to rewelacyjnie i jak najbardziej może się podobać. Znajdziemy tu rewelacyjne wokale Ronniego i solówkę Iommiego, która po prostu zachwyca. Świetna piosenka.

In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun, a final sign
As the misty morning rolls away to die
Reaching for the stars, we blind the sky

Oh, they say that it's over
And it just had to be
Oh, they say that it's over
Poor lost children of the sea

Lady Evil otwiera bardzo krótkie, acz rewelacyjne solo basowe. To kolejny powrót do bardziej dynamicznego i raczej hard rockowego grania. Nie można jednak wypowiedzieć, że to słaby utwór, bo to całkiem zgrabna i wpadająca w ucho kompozycja. Sam Dio zarzeka się, że "Lady Evil nie opowiada o żadnej konkretnej osobie, tylko o starej wiedźmie mieszkającej gdzieś na bagnie". No cóż, mamy tu więc kolejny typowy dla twórczości wokalisty tekst. Świetnie przystaje on jednak do konwencjonalnej, acz jak najbardziej przyjemnej w odsłuchu muzyki.

There's a place just south of Witches' Valley
Where they say the wind won't blow
And they only speak in whispers of her name
There's a lady they say who feeds the darkness
It eats right from her hand
With a crying shout, she'll search you out
And freeze you where you stand

Zapytano kiedyś Dio o to, skąd czerpie inspiracje do pisania tekstów. Ten miał na to odpowiedzieć, że jego uwagę przykuwają chwytliwe tytuły. Zawsze nosił przy sobie notes, w którym zapisywał chwytliwe frazy, które zasłyszał, bądź też przyszły mu do głowy. Gdy trzeba było napisać tekst, otwierał ów zeszycik i szukał czegoś, co by tu najlepiej pasowało. Jak sam przyznawał, tytuł Heaven and Hell "pożyczył" sobie od piosenki zespołu The Easybeats. Co tu można nowego napisać o tej kompozycji? Że genialna rzecz? Powtarzano to już tysiące razy. Że rewelacyjny tekst? Było. Że riff, który zapamiętuje się na całe życie? Wiadomo. Właściwie w obliczu tego utworu, komentarz jest zbędny. Każdy fan rocka powinien po prostu chociaż raz w życiu posłuchać tego kawałka, chociażby po to, by nie zbłaźnić się w rozmowie samym faktem, że go nigdy nie słyszał.  Warto zapoznać się także z wersją koncertową, która była o wiele bardziej rozbudowana. Najważniejszy i najlepszy utwór płyty i całego okresu Black Sabbath z Ronniem Jamesem Dio.

Sing me a song, you're a singer
Do me a wrong, you're a bringer of evil
The Devil is never a maker
The less that you give, you're a taker

So it's on and on and on
It's Heaven and Hell

The lover of life's not a sinner
The ending is just a beginner
The closer you get to the meaning
The sooner you'll know that you're dreaming

Nie wiem, czy to kwestia konfrontacji z genialnym Heaven and Hell, ale Wishing Well to zdecydowanie słabszy moment albumu. Powrót do prostego i bardzo konwencjonalnego rockowego łupania z chwytliwym i melodyjnym (aż nawet trochę za bardzo) refrenem. To też zdecydowanie najbardziej optymistyczny kawałek płyty, który niepotrzebnie psuje tylko znakomity klimat longplaya.

Throw me a penny and I'll make you a dream
You find that life's not always what it seems
Then think of a rainbow and I'll make it come real
Roll me, I'm a never ending wheel

I'll give you a star
So you know just where you are
Don't you know that I might be your wishing well?
Your wishing well!

"Żyj szybko i umieraj młodo" - najbardziej oklepany motyw w muzyce rockowej. Łatwo więc domyślić się już na wstępie, jakim charakterem będzie obdarzony utwór Die Young. To oczywiście czysta, hardrockowa galopada (wzór dla Iron Maiden), jednak jakoś w połowie robi się ciekawiej za sprawą fajnego zwolnienia i ponownego, stopniowego powracania do pierwotnego tempa. Zdecydowanie wyższy poziom od Wishing Well.

Gather the wind
Though the wind won't help you fly at all
Your back's to the wall
Chain the sun and it tears away
And it breaks you as you run
Behind the smile there's danger
And a promise to be told
You'll never get old
Life's fantasy to be locked away
And still, to think you're free

Walk Away to ponownie spadek formy. Mamy tu kolejny sztampowy hard rock z motorycznym riffem, bardzo radio-friendly refrenem i świetnymi wokalami. Wszystko trzyma tu wysoki poziom, jednak nie jest to aż tak dobra kompozycja, by postawić ją w jednym szeregu ze znakomitą większością piosenek z tego albumu.

She moves in sunlight, never seen the night at all
Like a star in the midnight sky, burns before it falls
I've never been lonely and I can't imagine why
Maybe she could be the one to tell me, I guess it's do or die

Can't see her fire
Bit I can feel her heat, all right
It's rising higher
I'm walking the wire
Walk on by

Poziom jednak wraca przy rewelacyjnym Lonely is the Word. To posępny, mroczny i ponury utwór o samotności, opowiadany z perspektywy człowieka, który wszystko stracił. Mamy tu ciężki riff, świetne wokale i wprost powalające solo Iommiego. W ogóle nie czuć, że upłynęło aż 6 minut. Tak to jest, jak ma się do czynienia z dobrą muzyką. A Lonely is the Word to bez wątpienia wspaniała kompozycja.

It's a long way to nowhere
And I'm leaving very soon
On the way we pass so close
To the back side of the moon

Hey, join the traveler if you got nowhere to go
Hang your head and take my hand
It's the only road I know

Oh, lonely is the word


Heaven and Hell to już zupełnie inny Black Sabbath. Ponownie nad całym materiałem unosi się posępny, ponury klimat (po raz pierwszy od czasu Sabotage), a riffy Tony'ego znów zachwycają i nie wydają się jedynie bladymi cieniami przeszłości. Ronnie James Dio to kompletnie inny wokalista niż Ozzy Osbourne, więc - żeby polubić nowy Sabbath - trzeba lubić też jego. Nie każdemu musi odpowiadać jego bardzo teatralna maniera, która zastępuje tu dość oszczędny i prosty śpiew Ozzy'ego. Jeśli jednak lubi się muzykę, którą tworzy Dio, to Heaven and Hell jest prawdziwym arcydziełem. No właśnie, jeśli mówimy już o muzyce, którą tworzy Dio, warto poruszyć też kwestię samych kompozycji. Zmiana wokalisty to też kompletna zmiana stylu. Zniknęła wielowątkowość i rozbudowane solówki. Zamiast tego mamy prosty i mało wymagający hard rock. Można to lubić, albo i nie. Jak dla mnie muzyka nie musi zawsze być zaskakująca, prekursorska i ambitna. Warunkiem podstawowym jest jednak - jak to nazywam - słuchalność. Jeśli dobrze się tego słucha i mam z tego przyjemność, to uważam że płyta jest dobra. Tutaj wykonawczo jest na bardzo wysokim poziomie i mimo że aż 2 kompozycje na 8 są wyraźnie słabsze, to album zostawia po sobie bardzo dobre wrażenie.. To naprawdę udany longplay, spokojnie pokazujący że Black Sabbath to nie tylko Ozzy. Szkoda jednak, że ten tak świetnie otwarty tu rozdział, miał długo nie przetrwać.

Ocena: 8/10


Heaven and Hell: 39:46

1. Neon Knights - 3:53
2. Children of the Sea - 5:34
3. Lady Evil - 4:26
4. Heaven and Hell - 6:59
5. Wishing Well - 4:07
6. Die Young - 4:45
7. Walk Away - 4:25
8. Lonely is the Word - 5:51

"On the Third Day" - Electric Light Orchestra [Recenzja]


Zanim zespół w pełni się ukształtował, nastąpiło jeszcze wiele zamieszania podczas nagrywania następcy ELO 2. W trakcie sesji z grupy odeszli Wilfred Gibson (sprzeczki na tle finansowym), a także Colin Walker (źle znosił długą rozłąkę z rodziną). Jako skrzypek do grupy doszedł jednak Mik Kaminski, a także - pod koniec roku 1973 - wrócił Hugh McDowell (który, mimo że nie wziął udziału w nagraniach, pojawił się na okładce amerykańskiej edycji płyty).
Okładka wydania amerykańskiego
Nagrania do albumu On the Third Day ruszyły krótko po sesji do ELO 2. Tym razem zdecydowano się już na krótsze utwory, jednakże pierwszych kilka utworów ze strony A (w oryginalnym brytyjskim wydaniu - cała strona) układają się w formę suity. Na albumie można usłyszeć zespół zarówno w nowym składzie, jak i w tym, w którym nagrywano ELO 2 (wszakże nagrania ruszyły tuż po nagraniu drugiego albumu, a, wspomnieni wcześniej przeze mnie, muzycy odeszli w trakcie sesji).
Płyta ukazała się w listopadzie 1973 roku i w Wielkiej Brytanii nie była notowana, natomiast w Stanach trafiła na 52. miejsce. Od tego albumu datuje się jednak jeszcze jedna, bardzo istotna sprawa, a mianowicie kwestia nazwy zespołu. Na poprzednich longplayach grupa przedstawiała się jako The Electric Light Orchestra. To właśnie na On the Third Day zrezygnowała z "the" i przyjęła nazwę, jaką zapisała się w annałach muzyki rozrywkowej: Electric Light Orchestra.
Początkowo pierwszym singlem promującym album miał być (dziś już bardzo znany) Showdown. Tak też się stało, jednak prawa do niego miała inna wytwórnia niż ta wydająca album, więc piosenka nie ukazała się na oryginalnym brytyjskim wydaniu. W Stanach Zjednoczonych nie było jednak tego problemu, więc utwór trafił w ostatniej chwili na koniec strony A. Na późniejszych wznowieniach przyjęto już wzorzec amerykański (chociaż okładka pozostała oryginalna, brytyjska), więc i taką wersję zdecydowałem się tu omówić.

Ocean Breakup/King of the Universe to z pewnością bardzo dobre rozpoczęcie longplaya. Od początku mamy potężne uderzenie symfoniką, która jest tu rozbudowana i piękniej zaaranżowana niż na poprzednich dwóch albumach. Pierwsze wejście wokali jest zdecydowanie rozczarowujące słabszą melodią, jednak bardzo melodyjne i delikatne refreny już jak najbardziej trzymają poziom. Potem piosenka leci już bardzo poprawnie, acz nie jest jakąś wielką rewelacją. Po prostu to bardzo zgrabny utwór.

It's all making me ready
It's all doing what you gotta do
I know "A"
I see my life come shine

Golden sunrise
Tragic daydream
I am so afraid

O wiele bardziej przypadł mi do gustu beatlesowski Bluebird is Dead, którego melodia do złudzenia przypomina Jealous Guy Johna Lennona. To bardzo pięknie przyozdobiona smyczkami ballada, która pokazuje, jak wspaniały zmysł do melodii ma Jeff Lynne (oraz - jak wielkim jest fanem The Beatles). Okazało się, jak bardzo podobną melodyką (gdyby ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości po wysłuchaniu tych dwóch utworów) operowali obaj panowie, gdy wiele lat później ujawniono taśmę demo, gdzie John nagrał zarys refrenu do piosenki Free as a Bird, którą później dopracowała pozostała trójka Beatlesów i... sam Jeff. To dopiero nazywa się ironia i, jak widać po Bluebird is Dead, spełnienie marzeń.

Bluebird say it is not so
Please I cannot hear you speak
It must be that you're so tired
In the darkness of the night

Why do they say - Bluebird is dead?
I can still see her, touch her, my Bluebird
The love that she gave, I don't believe
No, no, I don't believe

Bliźniaczo do Bluebird is Dead wypada Oh No Not Susan. To również bardzo delikatna i charakteryzująca się sporym urokiem ballada z piękną beatlesowską melodią (tym bardziej jednak nieco bardziej harrisonową). Niemniej, mimo tego że to drugi raz to samo, to bardzo udany utwór i przyjemnie się tego słucha.

Susan spent the weekend at her stately home
Crying at the lions on the garden wall
And then she'd sigh - sneak away
Look at her style - free the day

Mimo, że Jeff Lynne zrezygnował z nieco bardziej rozbudowanych form na rzecz krótszych, bardziej skondensowanych i wpadających w ucho piosenek, cała strona A On the Third Day pomyślana jest jako jedna suita. Najdobitniej świadczy o tym połączenie bardzo ciekawego, dynamicznego New World Rising z repryzą Ocean Breakdown, czyli motywu, który rozpoczynał longplay. Bardzo udanie kończyło to stronę A w oryginalnym, brytyjskim wydaniu.

Hey there, why don't you join me?
I'll be glad to know you
Take some time-out
Would you like to work or play
Or wander slowly through this bright new day
Everyone laughs, can't believe what's goin' on round here
New world risin', everybody kicked their blues away
Not for today, but evermore

Patrząc na stronę A, można by jednak uznać, że popełniłem błąd. Przecież przed chwilą napisałem, że cała ta strona to mini-suita. Skąd więc po Ocean Breakdown (Reprise) wzięło się tu Showdown? Otóż, w zamyśle Lynne'a ta piosenka w ogóle nie miała znaleźć się na albumie. Ukazała się jako singiel, jednak problemy dotyczące praw wytwórni, nie pozwoliły włączyć jej w skład longplaya. W Stanach nie mieli jednak tego problemu, więc dołączyli ją do płyty; a że akurat na stronie A było jeszcze trochę miejsca, to Showdown wylądowało właśnie tam, i od tej pory to własnie na wersji amerykańskiej wzorowane są wznowienia tego albumu. Powiem tak: bardzo dobrze, że ta piosenka się tu znalazła, bo to naprawdę rewelacyjny utwór, który zostawia daleko za sobą resztę zawartości krążka. To pierwsza tak odważnie chwytliwa, pop rockowa melodia, którą napisał Lynne. Wcześniej były to jedynie nieśmiałe próby, natomiast tutaj mamy już hit pełną gębą od początku do końca, z wpadającymi w ucho rewelacyjnymi refrenami. Piosenka utrzymana jest w średnim tempie, jednak to kawałek rockowy z krwi i kości z rewelacyjnie dodanymi partiami smyczków. Najlepszy dotychczas utwór ELO. Sam Lynne uważa go do dziś za jeden ze swoich lepszych utworów, a pochwalił go nawet nie kto inny, jak John Lennon, twierdząc że tak w latach 70. mogliby brzmieć Beatlesi. Spory komplement, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Lennon raczej nie miał w zwyczaju chwalić byle czego.

She cried to the southern wind
About a love that was sure to end
Every dream in her heart was gone
Headin' for a showdown
Bad dreamer, what's your name?
Looks like we're ridin' on the same train
Looks as though there'll be more pain
There's gonna be a showdown

And it's rainin' all over the world
It's rainin' all over the world
Tonight, the longest night

Rozpoczynamy stronę B bardzo dobrym utworem instrumentalnym, zatytułowanym Daybreaker. To bardzo dobry, rockowo-symfoniczny numer, który trwa 4 minuty, więc nie ma nawet kiedy zanudzić. Aczkolwiek, pojawia się tu nieco za mało motywów, jak na kompozycję instrumentalną. Nie ma jednak co narzekać, bo jest naprawdę nieźle.
Nie mam jednak żadnych zastrzeżeń do rewelacyjnego, rockowego Ma-Ma-Ma Belle. Wpadający w ucho riff, głośno zaśpiewane zwrotki i jeszcze bardziej wybuchowe refreny. W to wszystko - klasycznie - wpleciono dobre partie smyków. No po prostu rewelacyjny kawałek.

There's one thing that's on my mind
And that's getting hold of you before I serve my time
Gotta keep on with my heavy load 'til I see you come
A strollin' down that open road

You gotta ma-ma-ma belle or I will get you
Don't you know you gotta ma-ma-ma belle, before I get you

Nieco psychodelicznie wypada natomiast Dreaming of 4000, a szczególnie jego początek. Potem robi się już nieco bardziej konwencjonalnie i mało ciekawie. Raz jest szybciej, raz wolniej, ale jakoś mało to angażuje. Generalnie bardzo porządnie napisany i zaaranżowany numer, acz jakoś bez polotu i miejscami nadmiernie udziwniony.

I heard them laugh, I heard them cry
I saw them praying to the sky
I heard the wind howl in the trees
Down there on bended knee
And I see the light
But I know I must be dreaming

Zupełnie niezrozumiałym dla mnie zabiegiem jest umieszczenie na samym końcu In the Hall of the Mountain King z opery Peer Gynt Edvarda Griega. Utwór nie jest zagrany w jakiejś szczególnie intrygującej wersji i sporo mu brakuje do oryginalności, którą objawiała się wersja ELO utworu Roll Over Beethoven. Niepotrzebne zakończenie, które miało zapewne zatuszować brak dostatecznej ilości materiału na krążek. 


On the Third Day to kolejny krok naprzód. Tym razem zespół (choć może powinienem raczej mówić: Lynne) ograniczył granie progresywne na rzecz bardziej dopracowanych piosenek pod względem melodii. Utwory są zwarte, żaden nie trwa więcej niż 6 i pół minuty i parę z  nich jest naprawdę dobrych. Jest ich jednak za mało, by ocenić ten longplay jednoznacznie pozytywnie. Wyróżnić tu bez wątpienia należy Bluebird is Dead, Showdown i Ma-Ma-Ma Belle. Niestety, piosenki nie są jakieś szczególnie zachwycające. Większość niestety nie ma jakieś takiej "iskry bożej", w związku z czym album sprawia bardziej wrażenie rzemiosła, niż prawdziwego muzycznego objawienia. Mimo, że ELO zrobiło spory krok w kierunku własnego, unikalnego brzmienia, to repertuarowo czuć tu spore niedostatki. Szanuję ten krążek ze względu na spory progres formalny, którego tutaj dokonał zespół, jednak nie jest to jeszcze wiekopomne dzieło i wypada o wiele słabiej w porównaniu z ELO 2. Jeśli chodzi o poziom - to zespół cofnął się tu do The Elctric Light Orchestra. Czyli: jest dobrze, ale jeszcze nie BARDZO dobrze.

Ocena: 6/10


On the Third Day: 39:26

1. Ocean Breakup/King of the Universe - 4:07
2. Bluebird is Dead - 4:24
3. Oh No Not Susan - 3:07
4. New World Rising/Ocean Breakdown (Reprsie) - 4:05
5. Showdown - 4:09
6. Daybreaker - 3:51
7. Ma-Ma-Ma Belle - 3:56
8. Dreaming of 4000 - 5:04
9. In the Hall of the Mountain King - 6:37

poniedziałek, 30 marca 2020

"Made In England" - Elton John [Recenzja]


Nowy album powstał w dość szybkim tempie. Elton o teksty poprosił - rzecz jasna - Berniego Taupina, o pomoc w produkcji poprosił Grega Penny'ego (po raz pierwszy od 1986 roku albumu Johna nie produkował Chris Thomas) i całość nagrano od lutego do kwietnia 1994. Do zespołu Eltona dołączył nowy basista - Bob Birch, który towarzyszył Johnowi aż do samobójczej śmierci w 2012 roku. Made In England to też ostatni album (aż do Wonderful Crazy Night z 2016), gdzie Eltona wspiera perkusista, Ray Cooper. Płytę Elton zadedykował swojemu ówczesnemu partnerowi (a później mężowi), Davidowi Furnishowi.
Podczas trasy koncertowej z Ray'em Cooperem, promującej soundtrack do filmu Król Lew, we wrześniu 1994 roku, Elton po raz pierwszy wykonał utwór, który miał później promować nowy album, Believe. Jako singiel, piosenka została wydana 20 lutego 1995 roku i była jedynym utworem z płyty, który dotarł do Top 20 w Stanach Zjednoczonych. W listopadzie, promując Made In England, Elton wyruszył w trasę, która objęła Brazylię, Argentynę, Chile, Peru, Szwajcarię, Polskę, Francję, Włochy, Wielką Brytanię i Japonię. Podczas koncertów grał w sumie aż 5 piosenek z nowej płyty.
Made In England ukazało się 17 marca 1995 roku i okazało się kolejnym złotym strzałem Eltona. Płyta wspięła się wysoko na listach przebojów, a także pokryła się złotem 7-krotnie, a platyną aż 10-krotnie. Ponadto Believe było też nominowane do nagrody Grammy w kategorii Best Pop Vocal Performance - Male, a sam Elton, jako wykonawca, otrzymał też nominację do American Music Awards w kategorii Favorite Pop/Rock Male Artist.

Rozpoczynamy mocnym akcentem, bo za taki niewątpliwie uznać trzeba potężny Believe. Mamy tu sporą dawkę patosu i powagi, ale nic dziwnego, bo i piosenka to nie leciutki radiowy przebój. To prawdziwa deklaracja Eltona i hymn skierowany do miłości. Jak mówi sam muzyk, w tej piosence zawarty jest cały jego światopogląd, i co myśli o współczesnym świecie. Taupin napisał przemawiający do świadomości tekst, a Elton okrasił go rewelacyjną, podniosłą muzyką, a do tego bezbłędnie zinterpretował to wokalnie. Utwór wypada więc bardzo mocno i zdecydowanie powala na kolana. Piosenka okazała się też sporym hitem, okupując listy przebojów na całym świecie. Elton lubił też wracać do niej okazjonalnie na koncertach (wykonując ją także np. na swojej pożegnalnej trasie, Farewell Yellow Brick Road). Zdecydowana perła i jedna z najbardziej olśniewających kompozycji nie tylko albumu, ale i całej dekady, jeśli chodzi o Eltona.

Without love
I wouldn't believe
In anything
That lives and breathes
Without love
I'd have no anger
I wouldn't believe
In the right to stand here

Without love
I wouldn't believe
I couldn't believe in you
And I wouldn't believe in me
Without love

Sporym kontrastem do Believe jest zdecydowanie bardziej dynamiczny, oparty na wpadającym w ucho riffie gitarowym, Made In England. Elton rozwiewa tu mit dotyczący swojej ojczyzny, jako pięknego i tolerancyjnego kraju. Wylewa wręcz wiadro pomyj na Wielką Brytanię, oskarżając ją o homofobię i zacofanie. Jednocześnie wcale nie odcina się od swoich korzeni, jednoznacznie deklarując, skąd pochodzi. Zwrotki są bardzo szybkie i wpadające w ucho, jednak to właśnie refren z charakterystycznymi zaśpiewami stanowi o głównej sile tej piosenki. Utwór dla wielbicieli takich utworów jak I'm Still Standing

If you're made in England
You're built to last
You can still say "homo"
And everybody laughs
But the joke's on you
You never read the song
They all think they know
But they've all got it wrong

Zwalniamy przy delikatnym i subtelnym House. To kolejna jak najbardziej udana kompozycja, choć prezentująca zupełnie inne tempo, niż poprzednie utwory. Nie jest ani podniosła jak Believe, ani dynamiczna jak Made in England. To po prostu bardzo uroczo brzmiąca ballada o przepięknej melodii i wspaniałym występie wokalnym Eltona. Kolejna piosenka warta uwagi.

'Cause this is my house
It belongs to me
Inside my head
It's all that left
This is my house
This is my bed
This is where I sleep
That was the dark
Those are my dreams
They belong to me

Po rozpoczęciu Cold spodziewać się można kolejnej ballady w stylu House. Temu utworowi zdecydowanie bliżej jednak do Believe, gdyż w refrenach napięcie zdecydowanie wzrasta, a Elton śpiewa niezwykle poruszająco i angażująco. Piosenka opowiada o zagubionym, porzuconym mężczyźnie i, słuchając tej piosenki, rzeczywiście można uwierzyć, że to właśnie on śpiewa. Kompozycja wypada zdecydowanie wspaniale, a w szczególności refreny, liryczna solówka gitarowa i absolutnie wspaniałe, zagrane i wyśpiewane z pasją zakończenie.

You said don't cry to me
He said I'm a dead man if you leave
I have no feelings, I have no heart
Love always cuts out
The warm and tender part

Love hurts so much
Love cuts so deep
It's a hot sweat and a cold shake
Like drowning in your sleep

Poziom spada jednak odrobinę przy Pain. To dynamiczny i fajnie oparty na grze gitary utwór, jednak jest trochę za mało wyrazisty. Szybkie granie w wykonaniu Eltona słyszeliśmy już w lepszych wersjach; nawet na tej płycie. Pain to niestety za mało - poprzednie 4 utwory zawiesiły poprzeczkę za wysoko.

Pain is love
Pain is pure
Pain is sickness
Pain is the cure
Pain is death
Pain is religion
Pain is life
Pain is television

Pain walks
Pain crawls
Pain is peace
Pain is war

Belfast rozpoczyna się przepięknym, symfonicznym preludium. Potem do orkiestry dołącza jeszcze fortepian Eltona i sam John śpiewający o Belfaście, które - jak sam mówi - jest jego zdaniem jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Skoro śpiewał już o Nowym Jorku (Mona Lisas and Mad Hatters), to czemu nie o mieście w północnej Irlandii? Tu i ówdzie przebijają się brzmienia dud i akordeonu, co dodaje piosence unikalnego kolorytu. Z pewnością jeden z piękniejszych utworów na albumie. 

And it's sad when they sing
And hollow ears listen
Of smoking black roses
On the streets of Belfast
And so say your lovers
From under the flowers
Every foot of this world
Needs an inch of Belfast

Latitude, choć utrzymane jest w nieco szybszym tempie, wypada równie pięknie, angażująco i przekonująco jak Belfast. Ponownie mamy piękną aranżację symfoniczną, tu połączoną jednak z brzmieniem zespołu Eltona. Melodia w refrenach jak najbardziej wpada w ucho, a cała piosenka wypada naprawdę świetnie.

And latitude
Fold back the morning and bring on the night
There's an alien moon
That hangs between darkness and light
Latitude
Between me and you
You're a straight line of distance
A cold stretch of black across blue
Latitude

Nieco słabiej wypada może Please, jednak absolutnie nie znaczy to, że jest to kompozycja nieudana bądź też niewarta uwagi. Mamy tu wpadające w ucho refreny, dynamiczne tempo i wszystko było by jak najbardziej w porządku, gdyby nie to, że utwór po prostu nie wytrzymuje porównania z konkurencją.

We've been living with sorrow
Been up, down and all around
We've buried our feelings
A little too deep in the ground
Stood daed in the doorway
The king and queen of clowns
We've been flipped like a coin
Both of us landing face down

Najsłabiej na płycie zdecydowanie prezentuje się Man. O ile Pain czy Please były po prostu nie dość dobre, tak ten numer jest po prostu słaby. Nie ma tu właściwie o co uchem się zaczepić, kompozycja zmierza donikąd i ciągnie się niemiłosiernie. Oczekujemy na jakąś kulminację, jednak nic nie następuje, a piosenka skończyła się, zanim zdążyliśmy się w nią wciągnąć.

I'm a man
I know what it feels like
I'm a man working on the living part of life
You see through me
I understand
Don't lose hope
If you can
Have a little faith in man

Lepiej robi się jednak przy okazji Lies. To kolejny dynamiczny - aczkolwiek tu już bardziej przekonujący - utwór z wpadającymi w ucho refrenami i rewelacyjnymi wokalami Eltona. Znakomity kawałek.

Some lie in the face of death
Some lie about their fame
Some kneel and lie to God
Some lie about their name

Some lie in words and speeches
With every living breath
The young lie with their guitars
The old lie for a little respect

Kończymy zdecydowanie z klasą. Blessed to jedna z moich ulubionych piosenek Eltona, opowiadająca o narodzinach dziecka (poniekąd temat znany już z The Greatest Discovery, aczkolwiek tam narodziny dziecka obserwowane są z perspektywy brata, natomiast tu podmiotem lirycznym jest bez wątpienia człowiek marzący o dziecku). Piękna, melancholijna i delikatna melodia, przywodzić może na myśl kołysankę, a być może nawet modlitwę.

Hey you, you're a child in my head
You haven't walked yet
Your first words have yet to be said
But I swear you'll be blessed

I know you're still just a dream
Your eyes might be green
Or the bluest that I've ever seen
Anyway you'll be blessed


Made In England to bez wątpienia najlepszy album Eltona z lat 90. To też pierwszy w pełni dojrzały album Johna. Muzyk próbował nagrać taki już przy okazji The One, jednak pokusa romansu z nowszymi trendami zwyciężyła. Tutaj Elton nie ogląda się już na ówczesny rynek muzyczny i po prostu stworzył zestaw 11 intymnych i angażujących utworów w swoim stylu. Jasne, nie wszystkie trzymają równy poziom, jednak całościowo longplay jak najbardziej wypada bardzo dojrzale, angażująco i szczerze. Kompozycje trzymają raczej równy poziom, jednak wśród tych najlepszych wymienić trzeba Believe, Made in England, House, Cold, Belfast czy wieńczące całość Blessed. Elton wreszcie zdecydował, jaką muzykę chce tworzyć i zaprezentował się z kompletnie nowej strony. Czapki z głów, bo Rocketman znów pozamiatał.

Ocena: 8/10


Made in England: 52:39

1. Believe - 4:55
2 Made in England - 5:09
3. House - 4:27
4. Cold - 5:37
5. Pain - 3:49
6. Belfast - 6:29
7. Latitude - 3:34
8. Please - 3:52
9. Man - 5:16
10. Lies - 4:25
11. Blessed - 5:01

"Never Say Die!" - Black Sabbath [Recenzja]


Po trasie promującej album Technical Ecstasy z zespołu odszedł Ozzy Osbourne, nie zgadzając się na zmiany, które do muzyki Black Sabbath forsował Tony Iommi. Lider nie przejął się nazbyt odejściem Ozzy'ego i zaczął szukać nowego wokalisty. Wybór padł na Dave'a Walkera i to właśnie pod niego zaczęto tworzyć nowe kompozycje. Sabbaci w nowym składzie zdążyli nawet zaprezentować się w programie Look Hear z wczesną wersją utworu Junior's Eyes.
Po jakimś czasie Osbourne uznał jednak, że może da sobie jeszcze jedną szansę na przywyknięcie do nowej sytuacji. Wrócił więc do zespołu, a Walker został zwolniony. Grupa miała już gotowe parę piosenek, jednak Ozzy powiedział, że nie zamierza śpiewać żadnej piosenki, którą napisano nie dla niego. Zespół więc dokonał kilku zmian w tych utworach, na których im zależało, by mimo wszystko znalazły się na płycie, po czym wzięli się za pisanie nowego materiału. Czasu zostało niewiele, więc panowie nowe piosenki tworzyli w dzień, a nagrywanie odbywało się wieczorem i w nocy.
W 1978 Black Sabbath ruszyli w trasę z zespołem Van Halen w roli supportu. Jak mówi Ozzy, czuł jednak że to nie oni są głównymi gwiazdami, a publiczność czeka bardziej na support niż na gwiazdę wieczoru. 
Po zagraniu trasy, Ozzy został ostatecznie wyrzucony z zespołu. Odpowiedzialnością za przekazanie mu tej wiadomości, obarczony został Bill Ward. Osbourne załamał się i wpadł w półroczny ciąg alkoholowo-narkotykowy. Gdy jednak z pomocą Sharon udało mu się z niego wydostać, rozpoczął karierę solową, a popularnością przebił zespół, z którego został wywalony. Tymczasem Black Sabbath ponownie musieli szukać nowego wokalisty. Tym razem wybór padł na niskiego, despotycznego i obdarzonego wielkim głosem niegdysiejszego wokalistę zespołu Rainbow...

Rozpoczynamy utworem tytułowym. I, trzeba to przyznać, Never Say Die to naprawdę mocne i solidne hardrockowe uderzenie. Od samego początku riff wpada w ucho, a wokale Ozzy'ego wypadają więcej niż rewelacyjnie. Mimo, że Black Sabbath po powrocie Osbourne'a do składu nie wykonywała już tego utworu, to wszedł on poniekąd w poczet klasyków zespołu. Mocna, dynamiczna sekcja rytmiczna (zwłaszcza genialne bębnienie Warda), nieustępująca gitara i śpiewający z pasją Ozzy; to brzmi jak przepis na wielki hit. Rzeczywiście, Never Say Die, jako drugi singiel Black Sabbath (obok Paranoid) zagwarantował zespołowi wejście do zestawień, a także to właśnie z nim Sabbaci wystąpili w niezmiernie wówczas popularnym programie Top of the Pops. Uwielbiam ten kawałek i uważam, że naprawdę świetnie rozpoczyna longplay, dając genialny rozpęd.
People going nowhere, taken for a ride
Looking for the answers that they know inside
Searching for a reason, looking for a rhyme
Snow white parasite, partners in crime

Don't they ever have to worry?
Don't you ever wonder why?
It's a part of me that tells you
Oh, don't you ever, don't ever say die
Never, never, never say die

Zespołowi wcześniej już zdarzyło się eksperymentować z syntezatorami (jak np. w Who Are You?) i Johhny Blade zdaje się kontynuować tę tradycję. Chociaż tutaj pojawiają się one tylko w tajemniczym i mrocznym wstępie, a potem wysuwają się na pierwszy plan raczej okazjonalnie.. Potem kompozycja jest jak najbardziej w porządku. Zwrotki nigdy szczególnie mnie nie zachwycają, jednak naprawdę znakomicie wypadają bardzo melodyjne refreny. Rewelacyjnie wypada też zmiana nastroju w połowie utworu, gdzie robi się zdecydowanie masywniej i ciężej. Według Butlera, tekst piosenki opowiada o bracie Billa, który w młodości zwykł zadawać się z gangami słynącymi z brutalności. Reasumując: uważam, że piosenka jest trochę przydługa, ale dużo się za to dzieje i słucha się tego naprawdę znakomicie.

Life has no meaning and Death's his only friend
Will fate surprise him, where will he meet his end?
He feels so bitter, yeah, he's so full of hate
To die in the gutter, I guess that Johnny's fate

Rivals all across the land
He kills them with his knife in hand

Junior's Eyes to pierwszy utwór napisany przez Black Sabbath z myślą o nowym wokaliście. Dave Walker zdążył nawet zaśpiewać jej wczesną wersję w telewizji wraz z zespołem. Po swoim powrocie do studia, Ozzy Osbourne dokonał porządnej selekcji materiału, odrzucając zdecydowaną większość piosenek, które nie były napisane na niego. Zdecydował się zostawić sobie jednak Junior's Eyes, jednak zmieniają tekst, by mógł opowiadać o dziecku, które straciło ojca. Trudno nie rozpatrywać tego w kontekście autobiograficznym, gdyż ojciec Osbourne'a zmarł w 1977 roku, czyli parę miesięcy przed nagrywaniem longplaya. Zaczyna się dość tajemniczo, lekko jazzująco, z bardzo emocjonalnymi wokalami Ozzy'ego. W refrenach mamy zaś typowe dla zespołu dociążenie. Potem mamy jednak powtórzenie tych samych patentów, co nie znaczy że jest nudno. Wszystko zagrane jest z pasją, a solo Iommiego zasługuje na uwagę. Rewelacyjny utwór; jeden z moich ulubionych na płycie.

Junior's eyes, they couldn't disguise the pain
His father was leaving and Junior's grieving again
Innocent eyes watched the man who gave everything
Junior's sorrow, he knew what tomorrow would bring

They're coming home again tomorrow
I'm sorry it won't be for long
With all the pain I've watched you live within
I'll try my hardest not to cry
When it is time to say goodbye

Hard Road rozpoczynamy bardzo dobrym, motorycznym riffem. Potem jednak jest  już trochę nudnawno. To bardzo prosty, mało angażujący i szybko wypadający w ucho wypełniacz. Utwór opowiada o trudnej sytuacji, w której znajdował się zespół w trakcie nagrywania płyty. Sytuacja była nienajlepsza, więc i utwór jest dość kiepski.

Old men crying, young men dying
World still turns as Father Time looks on
On and on
Children playing, dreamers praying
Laughter turns to tear as love has gone
Has it gone?

Nieco więcej życia ma w sobie bez wątpienia Shock Wave. Mamy tu konkretne riffowanie, rewelacyjne wokale Ozzy'ego i... to właściwie wszystko. Bo tak naprawdę brakuje tu momentów, o które można by się uchem zaczepić i które zostałyby z nami na dłużej. Podczas słuchania utwór jednak jak najbardziej wciąga i słuchając go można jak najbardziej dać się porwać. Aczkolwiek, warto pamiętać, że to raczej przyjemność 5-minutowa (bo tyle właśnie trwa kompozycja)

Ghostly shadows from the other world
Evil forces in your mind
Trapped between the worlds of life and death
Frozen in the realms of time
Look behind you

Tyle samo trwa również Air Dance, jednak to już utwór zupełnie innego kalibru. Mimo całej sympatii, którą darzę Shock Wave, to jednak bardzo prosty hard rock, w którym niewiele ciekawego się dzieje. Tutaj jednak mamy kompozycję o charakterze niemal progresywnym. Zaczynamy rewelacyjną harmonią gitarową Iommiego. Po chwili przechodzimy jednak do podkładu tworzonego przez gitarę akustyczną i fortepian. Do tego dochodzą jeszcze delikatne i liryczne wokale Osbourne'a. W refrenie przerywają je jednak pobrzdękiwania Tony'ego na gitarze elektrycznej. W środku mamy jednak ciekawe, psychodeliczne zawieszenie, które przywodzić może na myśl utwór Planet Caravan z albumu Paranoid. Nagle ponownie przerywamy ostrym wejściem gitary elektrycznej i przechodzimy do niemal jazzowego motywu. To bez wątpienia jeden z ciekawszych utworów w repertuarze Black Sabbath.

And as the seasons turn the days to years
She holds her pictures, hears the silent cheers
The days grow lonely for the dancing queen
And now, she dances only in her dreams

In days of romance
She was the queen of dance
She'd dance the night away

Poziom znacząco spada jednak przy Over to You. To nijaki kawałek w średnim tempie, w którym muzycy starają się przykryć niedostatki kompozycyjne nieco bardziej rozbudowaną warstwą instrumentalną. Oprócz fajnie brzmiących refrenów nie ma tu nad czym nawet się pochylić. Niepotrzebny wypełniacz.

Tears full of sadness
Sealed in my cell
Whispering secrets
What do they tell
Mad politicians
Can't tell it true
I handed my children
Over to you

Pewnego dnia, gdy Ozzy wszedł do studia, zobaczył nagle zespół jazzowy, który gra motyw przewodni Breakout. Pomyślał wtedy (tu cytat): "Do chuja z tym, wychodzę". Dodaje także: "Krótko mówiąc, Breakout, jak dla mnie, był już lekkim przegięciem". Ozzy odmówił zaśpiewania tego utworu, dlatego pojawia się tu w wersji instrumentalnej. Rzeczywiście, nie bardzo rozumiem sensu umieszczania utworu instrumentalnego z dęciakami w roli głównej na album Black Sabbath. 
Nie najlepiej wypada też wieńczący całość Swinging the Chain. To kolejna kompozycja, której zaśpiewania odmówił Osbourne, w efekcie czego jako wokalista występuje tu Ward. Jego głos nie jest jednak dobry do takich kompozycji. O ile Bill odnajdywał się jeszcze w It's Alright, tak tutaj brzmi po prostu okropnie. Ale, mówiąc szczerze, dopasował się tym samym do poziomu tej piosenki, która jest naprawdę słaba, nie do zapamiętania i bez jakiegokolwiek motywu przewodniego. 

Yes, we're sad and sorry
Really sorry that it happened that way
Yes, we're sad and sorry
We cannot go on in those days


Never Say Die! to zdecydowanie najsłabszy album klasycznego składu Black Sabbath. Początek mógł tego jeszcze nie zapowiadać, bo pierwsze 3 utwory to prawdziwy miód na uszy. Potem jednak robi się nieco wtórnie, przewidywalnie i sztampowo, a ciekawiej wypadają tylko Air Dance i, ewentualnie, Shock Wave. Czuć, jakby z zespołu trochę zeszło powietrze, a sama płyta brzmi bardzo wymuszenie. Gdzieś znikł ten mrok i niepowtarzalny klimat, który unosił się nad albumami Black Sabbath, a zamiast niego mamy dość proste, motoryczne i tworzone chyba na autopilocie, piosenki. W wokalach Ozzy'ego nie czuć już tej pasji i niespożytkowanej energii (poza paroma momentami), riffy są wyprane z pomysłów, i właściwie tylko Geezer i Bill prezentują wciąż wysoki poziom, trzymając to wszystko w jako takich ryzach. Oczywiście, to nie jest tak, że Never Say Die! to koszmarny longplay, który najlepiej omijać z daleka. Absolutnie. To wciąż kawał całkiem niezłej i przyzwoitej muzyki, która potrafi dać kopa, jednak jak na taki zespół, jak Black Sabbath, ten album to po prostu zwykłe popłuczyny.

Ocena: 5/10


Never Say Die!: 45:41

1. Never Say Die - 3:50
2. Johnny Blade - 6:28
3. Junior's Eyes - 6:42
4. A Hard Road - 6:04
5. Shock Wave - 5:15
6. Air Dance - 5:17
7. Over to You - 5:22
8. Breakout - 2:35
9. Swinging the Chain - 4:06

niedziela, 29 marca 2020

"ELO 2"/"The Electric Light Orchestra II" - The Electric Light Orchestra [Recenzja]


Swój pierwszy koncert pod szyldem The Electric Light Orchestra, zespół zagrał w pubie w Surrey, 16 kwietnia 1972 roku w składzie: Roy Wood, Jeff Lynne, Bev Bevan, Bill Hunt (klawisze), Andy Craig (wiolonczela), Mike Edwards (wiolonczela), Wilfred Gibson (skrzypce), Hugh McDowell (wiolonczela) i Richard Tandy (bas). W tym właśnie składzie grupa przystąpiła w maju do nagrywania nowego albumu. Znienacka Wood oznajmił jednak, że odchodzi i chce dołączyć do zespołu Wizzard. Razem z nim odeszło też trzech innych członków (Craig, Hunt i McDowell). Wood był przekonany, że bez niego - jako jednego z założycieli i twórców brzmienia - zespół się rozsypie. Lynne jednak postanowił nie odpuszczać. Bevan, Edwards, Gibson i Tandy (który przerzucił się z basu na klawisze) przecież zostali. Do składu dołączyli jeszcze Mike de Albuquerque na basie i Colin Walker na wiolonczeli. Z takim właśnie zapleczem The Electric Light Orchestra nagrało nowy longplay.
Okładka amerykańskiego wydania,
zatytułowanego The Electric Light
Orchestra II
Od samego początku Jeff założył sobie, że nagrają mniej komercyjny album i skupią się bardziej na dłuższej formie. żadna piosenka nie jest krótsza niż 6 minut (najkrótsza ma prawie 7, a najdłuższa - ponad 11). Oczywiście nadal jest to połączenie rocka z brzmieniem orkiestry, jednak - w zamiarze - z bardziej progresywnym brzmieniem. Początkowo album miał nazywać się The Lost Planet, ale zespół porzucił tę nazwę z niewyjaśnionych względów.
Oczywiście, w wydanie i tym razem zaingerowała wytwórnia amerykańska. Oryginalny tytuł ELO 2 zmieniono na The Electric Light Orchestra II, a także zdecydowano się na bardziej minimalistyczną i mroczniejszą okładkę. Zaingerowano też w listę utworów. Roll Over Beethoven wydano tu w wersji singlowej (skrócony o ponad 3 minuty), a tytuł piosenki Momma zmieniono na Mama.
Singlem promującym album, była okrojona wersja coveru Chucka Berry'ego - Roll Over Beethoven. Stało się to pierwszym wielkim przebojem zespołu. Mimo zdecydowanie mniej komercyjnego charakteru, płycie udało się dostać do British Top 40.

Rewelacyjnie rozpoczyna się In Old England Town (Boogie No. 2). Mroczny, tajemniczy, ale i mocny, na wpół symfoniczny, motyw bardzo ciekawie rozwija się aż do drugiej minuty, kiedy to wchodzi wokal. Wtedy następuje pewnego rodzaju stagnacja, gdyż przez jakiś czas jesteśmy raczeni dokładnie tym samym riffem. Linia melodyczna nie jest zbyt ciekawa i w tym utworze zdecydowanie lepiej sprawdza się symfoniczna warstwa instrumentalna. Wokale są całkiem niezłe, ale brak tu po prostu momentów, które zapadłyby bardziej w pamięć. Finalnie oceniam tę kompozycję raczej pozytywnie. Bardzo dobrze się jej słucha i wypada naprawdę z rozmachem. Jednak, jak na 7 minut, stosunkowo mało się tu dzieje, i po pewnym czasie mamy wrażenie nieco zbytniego rozwlekania całości, by nadać jej progresywnej nuty.


Down, down in old England town
There was air, and now there's smoke
Let's build more cars and drive away before we choke
Suddenly it's always night time

Down, down, at that nice trade fair
All the money gone astray
Let's inflate this price and float away
Just you and me and everyone

O wiele bardziej przypada mi do gustu Momma. To przepiękna ballada oparta na delikatnych wokalach i wyciszonych smyczkach. Piosenka ponownie jest raczej jednowymiarowa, jak na tak długi czas trwania (znów 7 minut), jednak tutaj taka prostota jest wskazana. In Old England Town (Boogie No 2) miało sprawiać wrażenie potężnej, rozbudowanej i epickiej, jednak za mało się tam działo, by mogło być za takie uznawane. Momma to od początku do końca piękna, melancholijna i prosta kompozycja ze wspaniałym tekstem i przejmującą interpretacją wokalną Lynne'a.

She came up from the country with a smile for everyone
She left her blue horizon just to find another home
A lonely girl who'd traveled many days
A lonely heart that could not find a way

And she said, "Mama, it's a hard life now you're gone
Mama, it's so hard to carry on
And I feel I'm a fool who lost it all
You used to make it all so very clear
That life must go on though the end is near
Oh Mama, it's a sad and lonely life"

Albumowi udało się wypromować jeden przebój, który wszedł na stałe do żelaznej klasyki zespołu. Jeff Lynne postanowił pokazać, skąd wywodzi się tak naprawdę Electric Light Orchestra, więc opracował utwór Chucka Berry'ego - Roll Over Beethoven. Zrobił to jednak po swojemu. Zaczynamy delikatnym akompaniamentem klawiszowym, by po chwili usłyszeć najbardziej charakterystyczny motyw V Symfonii Beethovena. Nagle, bez ostrzeżenia, uderza w nas mocny i rockowy riff rock and rollowego klasyka wykonywanego m.in. przez Beatlesów. Zaśpiewany jest raczej przeciętnie, jednak to nie wokal tu się liczy. Co chwila bowiem ELO fundują nam zwroty akcji, wstawiając znikąd do piosenki symfoniczne przerywniki, które skutecznie mieszają w głowach (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). W oryginale utwór trwał niespełna 3 minuty; na ELO 2 trwa aż 7. Ale to ani trochę nie przeszkadza, a słuchacz nie nudzi się ani przez moment. Cały czas dużo się dzieje, patenty są świeże i oryginalne, nadając piosence zupełnie nowego wyrazu i brzmienia. Nigdy wcześniej ani nigdy później nikt nie wykonał tej piosenki w tak oryginalny sposób, jak właśnie Electric Light Orchestra, które dało Roll Over Beethoven drugie życie.

You know my temeprature's rising, need a shot of rhythm and blue
Well, my heart's beating a rhythm, shakin' out rhythm and blues
Roll over Beethoven, rockin' in two by two

Well, if you feel you like it
Go get your lover and reel and rock it
Roll it over and move on up now
Go for cover and reel and rock it
Roll it over
Roll over Beethoven, tell Tchaikovsky the news

Bardzo ciekawie wypada także rozbudowane From the Sun to the World (Boogie No. 1). Rozpoczynamy bardzo dynamicznie, lecz w trakcie trwania utworu, nastrój wiele razy się zmienia. Oprócz charakterystycznego motywu rogu, mamy tu też piękne partie smyczków, bardzo dobre wokale i rewelacyjnie progresywny charakter całości.

Listen to me sister, I got news from the governor
And he's heard people shouting from the towers in the city
While their babies grow in test tubes over night

Run and fetch the priest, 'cause there's a light on in the building
And there's sounds blowin' out in the music of the night
And we should try to get the people out alive

Nie można piosence Kuiama odmówić ambicji. Utwór zdecydowanie pretenduje do bycia czymś więcej niż "zwykły" kawałek albumu. Przede wszystkim jest to najdłuższe studyjne nagranie ELO, które trwa aż 11 minut z hakiem. Nie brakuje tu dobrych motywów i niespodziewanych zmian nastrojów, które skutecznie wprowadzają konsternację i zachwyt. Gdyby piosenka była o połowę  (lub chociaż o jedną trzecią) krótsza, zdecydowanie robiłoby to większe wrażenie. Niestety, w takiej formie momentami to nudzi. Motywów jest zbyt mało, więc są kilkukrotnie powtarzane, co w końcu zaczyna nudzić. Największe wrażenie robi początek, zakończenie i parę momentów ze środka. Koniec końców ogólne wrażenie jest raczej pozytywne, acz do ideału trochę zabrakło.

Kuia, stop your cryin', there's no bombs-a-fallin'
No horsemen in the night a-ridin'
Through your dreams and tearing at your life
Baby, goodnight

No more silver rain will hit your ground
And no more guns will sound
No more life be drowned
No more trenches where the soldiers lie
And no more people die
Beneath that big black sky


ELO 2 to album zdecydowanie lepszy od The Electric Light Orchestra. Kompozycje są tu o wiele bardziej dopracowane, a i wydaje się wykorzystanie symfoniki stoi tu o poziom wyżej. Właściwie nie ma tu jednoznacznie nudnych bądź też wymuszonych momentów (no, może czasem w In Old England Town (Boogie No 2) i Kuiama), a całość trzyma bardzo wysoki poziom. O ile do pierwszego i ostatniego utworu mogę mieć jakieś drobne zastrzeżenia, o tyle centralne 3 utwory to istny miód na uszy. Znakomite połączenie gitarowego rocka z symfoniczną i klasyczną estetyką. Czemu więc nie daję maksymalnej oceny? Bo to wciąż nie jest jeszcze TO brzmienie. Lynne czuje się jeszcze niepewnie, jako wokalista, więc jego głos jeszcze nie porywa. Nie czuje się też na tyle dobrym kompozytorem, by tworzyć śmielsze linie melodyczne, więc brak tu zapadających w pamięć momentów. Po wysłuchaniu płyty orientujemy się bowiem, że mało co w głowie zostało, oprócz Roll Over Beethoven, no ale to przecież nie jest oryginalny utwór ELO. Z pewnością to krok w bardzo dobrą stronę, ale do ideału jeszcze dużo zabrakło. Generalnie to udana próba romansu z rockiem progresywnym, jednak - co jest bardzo znamienne - to wciąż tylko próba. 

Ocena: 8/10


ELO 2: 41:48

1. In Old England Town (Boogie No. 2) - 6:56
2. Momma - 7:03
3. Roll over Beethoven - 8:07
4. From the Sun to the World - 8:20
5. Kuiama - 11:19

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...