środa, 24 lipca 2019

"Rock 'n' Roll" - John Lennon [Recenzja]


Jeśli chodzi o powstawanie jakiegokolwiek solowego albumu Johna Lennona, to właśnie Rock 'n' Roll charakteryzuje się, według mnie, najbardziej wyboistą drogą trwającą od pierwotnego pomysłu aż do wydania. W latach 70. Lennonowi nie dane było łatwo uzyskać "zielonej karty", która umożliwiłaby mu powrót do Stanów Zjednoczonych. Ze względu na jego stałe zaangażowanie polityczne i zamiłowanie Johna do mówienia wszystkiego, co tylko pomyśli, był pod stałą obserwacją służb, które miały po określonym czasie inwigilacji stwierdzić, czy ex-Beatlesowi można będzie spokojnie zezwolić na powrót do USA. W tej sytuacji upatrzył dla siebie okazję do zarobienia kilku groszy szef wytwórni Roulette Records o nazwisku Morris Levy. Pozwał on bowiem Lennona o plagiat, popełniony jeszcze w czasach Beatlesów. Chodziło tu konkretnie o utwór Come Together, rozpoczynający największe dzieło zespołu, jakim był album Abbey Road z 1969 roku. Według Levy'ego zawierał on melodię a także jeden wers ("Here come old-flat top") zapożyczone z utworu You Can't Catch Me Chucka Berry'ego, do którego Levy miał prawa autorskie. John, nie chcąc w okresie wzmożonej inwigilacji jego osoby ryzykować procesu mogącego zaszkodzić jego powrotowi do Stanów, zdecydował się na ugodę, w myśl której na jego kolejnej płycie miały znaleźć się 3 utwory, do których również Morris Levy posiadał prawa autorskie. Podczas szukania tychże piosenek, John ostatecznie zdecydował się na nagranie całego albumu złożonego właśnie z utworów, które w młodości ukształtowały przyszłą legendę muzyki.
Umowa ta została zawarta po wydaniu Mind Games. Wówczas Lennon i Yoko Ono zdecydowali się na separację. John wyjechał więc ze swoją sekretarką May Pang do Los Angeles, gdzie rozpoczął sesje do nowej płyty wraz z Philem Spectorem. Tym kolejnym albumem miał być właśnie Rock 'n' Roll. Temperament obu panów zamienił jednak sesje w niekończące się libacje alkoholowe i imprezy, które spowodowały, że właściciel studia zadecydował o wyrzuceniu z nich muzyka i producenta. Spector zabrał ze sobą taśmy - jedyny rezultat tamtych sesji - i zapadł się pod ziemię. Niezrażony Lennon wyjechał do Nowego Jorku i rozpoczął pracę nad kolejnym nowym materiałem, czyli płytą Walls And Bridges, która miała być już zbiorem całkowicie nowych piosenek. Na samym końcu umieszczono jednak jeden utwór, do którego Levy miał prawa autorskie - Ya Ya. Tuż przed wydaniem płyty, odnaleziono taśmy, które zabrał ze sobą Spector. Lennon jednak, całkowicie pochłonięty pracą nad Walls And Bridges, zdecydował się odłożyć je na później.
Levy nie był tym, rzecz jasna, zachwycony; umowa zakładała wszakże, że owe 3 utwory z katalogu Morrisa zostaną wydane na kolejnej płycie Johna po Mind Games. Lennon tymczasem wydał Walls And Bridges z tylko jedną umówioną piosenką. Opisał on jednak Levy'emu zaistniałą sytuację i obiecał, że na kolejnej płycie zamierza dotrzymać słowa. Zebrał więc tych samych muzyków, z którymi nagrywał pierwotną wersję - wśród nich znaleźli się m.in. Jose Feliciano, Klaus Voorman i Leon Russell - i dokończył całość w zaledwie kilka dni. Płyta okazała się wielkim sukcesem Lennona, a przeróbka standardu Bena E. Kinga, Stand By Me, podbiła listy przebojów na całym świecie. Jest to także ostatni album przed pięcioletnią przerwą Lennona w wydawaniu płyt spowodowaną narodzinami jego syna, Seana Lennona.

Be-Bop-A-Lula to jeden z największych rockandrollowych klasyków z repertuaru Gene'a Vincenta. Lennon, z racji dość sporego podobieństwa wokalnego do pierwowzoru, w swojej wersji pozostaje dość wierny oryginałowi. Sprawdza się tu jego surowy, momentami ostry wokal. Już od pierwszej piosenki słychać, że Lennon świetnie czuje się wracając do swoich muzycznych korzeni. Ta piosenka dla Johna jest ważna z jeszcze jednego powodu: otóż jej wykonanie przez Paula McCartneya spowodowało, że Lennon zdecydował się przyjąć swojego późniejszego muzycznego partnera do zespołu, który ostatecznie miał przemienić się w The Beatles. (McCartney zresztą także wrócił do niej po latach, a jego wykonanie można usłyszeć na koncertówce Unplugged: The Official Bootleg). Album zaczyna się obiecująco.

Well
She's the One in the red blue jeans
She's the queen of all the team
She's the woman walkin' that I know
She's the woman that loves me so

Stand By Me to piosenka, o której śmiało mogę napisać, że dzięki wykonaniu Lennona otrzymała drugie życie. Oryginał Bena E. Kinga to delikatna, ozdobiona pięknymi smyczkami laurka dla ukochanej. W wizji Johna nabrała ona rockowego sznytu, skrzypce zastąpiono gitarami, a wokal ex-Beatlesa sprawdza się w tej wersji wręcz znakomicie (szczególnie w refrenie). Oprócz wokali na uwagę zasługuje także krótkie, aczkolwiek bardzo liryczne solo gitary. Piosenka stała się jednym z większych przebojów Lennona i dziś pamiętana jest bardziej, niż pierwowzór. I chyba nawet słusznie.

If the sky that we look upon
Should tumble and fall
And the mountain should crumble to the sea
I won't cry
No I won't shed a tear
Just as long as you stand by me

Medley: Rip It Up/Ready Teddy to wiązanka dwóch utworów pochodzących z repertuaru jednego z pionierów rockandrolla: Little Richarda. Zaśpiew tegoż wokalisty znakomicie potrafił naśladować McCartney, gdyż wymagała ona znacznych umiejętności wokalnych. Z całym szacunkiem do Lennona, nie dorasta on jednak do pięt jeśli chodzi o technikę ani do Richarda, ani do Paula. Mimo, że medley trzyma fason i wypada nawet porywająco, to nie jest on nawet bladym cieniem oryginałów.

Well it's Saturday night, and I just got paid
Fool about my money, don't try to save
My hearts says "Go! go! have a time
'Cause it's Saturday night", baby I'm feeling fine

You Can't Catch Me aż prosi się o odczytanie jako mrugnięcie okiem do zorientowanych w sytuacji fanów. To właśnie przecież od tej piosenki "wywiódł się" pomysł na nagranie tego albumu. Jest to utwór Chucka Berry'ego, o którego splagiatowanie Lennon został oskarżony. Rzeczywiście, nie trzeba bardzo wytężać ucha, by wysłyszeć podobieństwo do Come Together. Melodia ze zwrotek została zerżnięta praktycznie 1:1, przy czym spisanie jednego wersu wydaje się tylko lekkim zapożyczeniem. Nie mniej, słychać tu, że Lennon "czuje Berry'ego" i daje się naprawdę ponieść tej kompozycji, dzięki czemu całość wypada na tyle przekonująco, że nawet nie brakuje tu tego charakterystycznego głosu "ojca chrzestnego rock and rolla". A w przypadku takiego artysty i takiej kompozycji jest to nie lada komplement.

Now you can't catch me
Baby, you can't catch me
'Cause if you get too close
You know I'm goin' like cool breeze

Przychodzi czas na kolejną legendę gatunku, czyli Fatsa Domino i jego niezapomniane Ain't That a Shame. Lennon odwzorowuje całość dość wiernie, jednak mimo wszystko wydaje się to wyprane z energii i nieco ociężałe. Tak jakby Johnowi zabrakło powera, by zaśpiewać to dostatecznie przekonująco. Szkoda, zwłaszcza że liczyłem na jego żywiołowe wokale w tym numerze chyba najbardziej na całej płycie. A taki zawód boli podwójnie.

You made me cry
When you said goodbye
Ain't that a shame?
My tears fell like rain
Ain't that a shame?
You're the one to blame

Do You Wanna Dance? to utwór z końcówki lat 50. (dokładniej z 1958 roku) wykonywany w oryginale przez Bobby'ego Freemana. Ma on nastrój bardziej balladowy, więc stanowi fajny przerywnik po kilku żywszych kawałkach. Jeśli chodzi o wersję Lennona, to w porównaniu z oryginałem prezentuje się po prostu poprawnie. W odróżnieniu od bezpłciowego Ain't That a Shame, słychać tu jednak serce ex-Beatlesa i może dlatego wypada to o wiele bardziej przekonująco od poprzednika.

Well do you wanna dance under the moonlight?
Hug and kiss all through the night, now?
Baby, do you wanna dance, dance, dance?

Sweet Little Sixteen to powrót do repertuaru Chucka Berry'ego i naprawdę wielka szkoda, że ostatni na płycie, bo po raz kolejny Lennon daje tu świadectwo, że naprawdę czuje tego wykonawcę. Żywiołowe dęciaki, żwawe tempo i znakomite wokalizy Johna. Po prostu klasa. Znowu!

Sweet little sixteen
She's just got to have
About half a million
Framed autographs
Her wall is filled with pictures
She gets them one by one
Becomes so excited
Oh watch her at the run, boy

Stronę B Lennon rozpoczyna od Slippin' And Slidin', czyli kolejnego standardu Little Richarda. Tutaj John brzmi już zdecydowanie lepiej niż przy zetknięciu z repertuarem tego twórcy na stronie A. Mamy tutaj już uderzenie z wysokiego C; głośne dęciaki, wyrazista instrumentacja i niewymuszone wokale Johna. Aż nóżka sama chodzi.

Slippin' and slidin' , peepin' and hidin', been told long time ago
I been told, baby, you been bold, I won't be your fool no more

Peggy Sue to absolutny klasyk klasyków niezapomnianego Buddy'ego Holly'ego. Jest to też piosenka, której po prostu nie da się zepsuć i absolutnie Lennon nie złamał tej reguły. Wciąż mamy tu do czynienia z galopadą godną oryginału, wypadającą tyleż energetycznie co przekonująco. Fajna rzecz.

If you knew, Peggy Sue
Then you'd know why I feel blue
About Peggy, my Peggy Sue
Oh well I love you girl, yes I love you Peggy Sue

Medley: Bring It On Home To Me/Send Me Some Lovin' to wiązanka piosenek Sama Cooke'a i Little Richarda. Obie jednak po prostu nie brzmią dobrze. Są to wykonania absolutnie wyprane z emocji i energii (nawet jak na tę płytę). Jeśli Lennon przy niektórych piosenkach z płyty się potknął, to przy tych wywalił się na całego.

If you ever
Change your mind
About leaving
Leaving me behind
You better bring it to me
Bring your sweet loving
Bring it on home to me

Bony Moronie to kolejna niepotrzebna zapchajdziura, która jedyną rolą, jaką spełnia, jest dopełnienie tej drugiej strony longplaya. Oryginał Larry'ego Williamsa nie był przesadnie interesujący, ale przynajmniej dało się tego słuchać z umiarkowaną przyjemnością. Tutaj - nie dość, że zostało to niechlujnie wykonane - to jeszcze kaleczy to "ściana dźwięku" Phila Spectora. Zdecydowanie nie do słuchania.

Well, she's my one and only, she's my heart's desire
She's a real up setter, she's a real live wire
Everybody's watching when my baby walks by
She's so good looking, really catches the sky

Ya Ya wybrzmiewa chociaż autentyczna radość z grania. Radosne wokale Lennona, naprawdę świetny bas Voormana, gitara podbijająca perkusję... Jak się okazuje, John jak chce to potrafi. Szkoda, że nie chciał przez resztę strony B. Tutaj powraca radość i serce, którym tak emanował na samym początku longplaya.

Well, I'm sittin' in the la la
Waitin' for my ya ya

It may sound funny
But I don't believe she's comin'

Just Beacause to smutny walc, w którym John wypada nad wyraz przekonująco. Przywołuje on echa ponurych ballad z Mind Games i Walls And Bridges, a to już znaczny komplement, gdyż tamte piosenki to zdecydowanie rzeczy warte uwagi. Lennon wykorzystuje tu odpowiednio swój wokal, który jest tu siłą napędową dla całości. Znakomite pożegnanie. Trzeba przyznać Johnowi, że inteligentnie rozmieścił utwory: nudną stronę B rozpoczął i zakończył czterema naprawdę udanymi piosenkami. 

Just beacause you left and said goodbye
Do you think that I will sit and cry?
Even if my heart should tell me so
Darlin', I would rather let you go


Jeśli chodzi o album Rock 'n' Roll, to bardzo wyraźnie słychać tu, że John Lennon nagrał go przede wszystkim dla własnej radochy i przyjemności. Publiczność zdecydowanie to wyczuła, gdyż wywindowała go na szczyty list sprzedaży, a także umożliwiła artyście na ponowne podbicie list przebojów ze swoją wersją Stand By Me. I to serce na dłoni tu czuć, nie ulega to dyskusji. Całość jednak wypada bardzo zachowawczo i jednowymiarowo, przez co materiał w 40-minutowej konfrontacji wypada dość nużąco. Jest to poważna usterka, szczególnie że 40 minut to optymalna rama czasowa dla jednopłytowych wydawnictw (żeby dłuższy album przez cały czas trzymał poziom, to muszą znaleźć się na nim naprawdę znakomite kompozycje). Piosenki tu zawarte to naturalne samograje - żeby je zepsuć, trzeba naprawdę nieźle się natrudzić. Słychać tu miłość Lennona do tych piosenek, jednak słychać tu też coś jeszcze: jazdę na autopilocie (chociaż na stronie A jeszcze jako tako się szamotał, by sprawić, że całość będzie interesująca, to na stronie B jakby złożył broń). John wiedział, że jedyne wyjście, by z powrotem wrócić do łask szerokiej publiczności, musi wrócić do starych, sprawdzonych patentów i dać im przemówić. Przekombinował jednak: zamiast po sprawdzone patenty, sięgnął po gotowce i tak bardzo skupił się na tym, by dać mówić muzyce, że zapomniał tego dobrze zaśpiewać. 

Ocena: 5/10

wtorek, 16 lipca 2019

"Dark Horse" - George Harrison [Recenzja]


W roku 1973 George Harrison, zmęczony już ciągłymi procesami i sporami z wytwórnią Apple Records, postanowił założyć własną wytwórnie płytową, którą nazwał Dark Horse Records. Okres 1973/74 był dla "cichego Beatlesa" dość ciężki: jego problemy z alkoholem, a także fiasko pierwszego małżeństwa zainspirowały pierwszy utwór napisany od czasu płyty Living In the Material World. Piosenkę tę zatytułował Dark Horse (i to właśnie od niej wzięła nazwę wytwórnia, a także kolejny longplay muzyka). Klaus Voorman, przyjaciel Harrisona, wspomina ten okres, jako "krok w tył jego rozwoju religijnego", natomiast Pattie Boyd opowiada, że ich wspólny przybytek można określić "zatopionym alkoholem i zasypanym kokainą domem wariatów". (Boyd w czerwcu 1974 roku zostawiła Harrisona dla... jego najlepszego przyjaciela, Erika Claptona). Pod wpływem tych - i wielu innych, których tu nie wspominam - czynników powstała płyta, którą Simon Leng, muzyczny biograf George'a, określił jako "muzyczna opera mydlana, która kataloguje muzyczne wybryki rockandrollowca, małżeńskie kłótnie, utracone przyjaźnie i zwątpienie w siebie".


Rozpoczyna się od Hari's On Tour (Express). Jest to stosunkowo długi - bo trwający prawie 5 minut - utwór instrumentalny. Mimo jego długości nie wieje tu nudą. Nagrania dokonano w 1974 roku w Friar Park i jest to nic innego, jak spontaniczne jam session. Prym wiedzie tu motyw oparty na gitarze, na której Harrison gra, używając swojego znaku rozpoznawczego, a więc stylu slide. Znaczącą rolę w nagraniu odgrywa także saksofon (na którym zagrał sam Tom Scott - członek The Blues Brothers). Mimo, że muzycznie jest to właściwie zapętlony motyw, to wspaniała jazzowa aranżacja dodaje całości blasku i sprawia, że ten numer świetnie sprawdza się w roli otwieracza albumu.
Simply Shady pojawia się już wokal Harrisona. Utwór ten napisany został w 1974 roku w Bombaju i jest reakcją George'a na rozpadające się małżeństwo z Pattie Boyd, a także skutki wynikające z nadużywania przez niego alkoholu i zbyt rozwiązłego życia muzyka. Ex-Beatles umieścił tu także nawiązanie do utworu Johna Lennona, Sexy Sadie z podwójnego albumu The Beatles (rok 1968). Piosenka utrzymana jest w nastroju country rocka i jest bardzo delikatna, wzruszająca i pełna smutku. Refren może nie zapada specjalnie w pamięć, ale jest piękną eskalacją budowanego w zwrotkach napięcia. Oprócz bardzo dobrych wokali zwraca tu uwagę również wspaniale łkająca w tle gitara (ale do tego Harrison zdążył nas już przyzwyczaić). Przepiękna ballada; jedna z bardziej udanych w repertuarze George'a.

The rest is simply shady
It's all been done before
But it doesn't make life simple
That's for sure
You may think about a lady
Cause yourself a minor war
And your life won't be so easy anymore

So Sad to kolejny przykład lirycznego Harrisona. Piosenka ta została pierwotnie nagrana na album Living In the Material World, lecz ostatecznie George zrezygnował z jej wydania i oddał ją Alvinowi Lee (gitarzyście i wokaliście Ten Years After), który nagrał to z piosenkarką gospel jako So Sad (No Love of His Own). Utwór został napisany przez George'a w 1972 roku, jako reakcja na pogłębiające się kłopoty w jego ówczesnym małżeństwie. Przedstawiony tu obraz zimy kontrastuje z wiosennym, radosnym i sielankowym obrazem z Here Comes the Sun z 1969 roku. Wersja z Dark Horse nagrana została zaledwie 8 miesięcy przed tym, gdy Pattie zostawiła "cichego Beatlesa" dla Erika Claptona. Mimo, że nie dorównuje Simply Shady, absolutnie nie uważam So Sad za porażkę. Jest to piękny, wzruszający utwór o radiowym potencjale (mimo wszystko, ze względu na zawarty w nim potężny ładunek smutku, nie było raczej możliwe, by mógł odnieść jakikolwiek sukces). Piękna rzecz.

Now the winter has come
To eclipse out the sun
That has lighted my love for sometime
And a cold wind now blows
Not much tenderness flows
From the heart of someone feeling so tired
And he feels so alone
With no love of his own
So sad, so bad

Bye Bye, Love to mocno zmodyfikowana przez George'a wersja piosenki zespołu The Everly Brothers. Harrison zmienił tu linię melodyczną i zdecydowanie przerobił tekst tak, by teraz zawierał odniesienia do Pattie i Erika. Mimo smutnego tekstu, jest to rzecz zdecydowanie żywsza niż poprzednie 2 kawałki. Niestety, jest zarazem słabsza. Po upływie tych czterech minut nic nie zostaje w głowie, a i podczas słuchania nie czuć specjalnie wielkiej przyjemności. Zwykły wypełniacz. Szkoda.

Goodbye happiness
Hello loneliness
I think I'm gonna cry
Bye bye my love bye bye
It's gonna be a raining out of doors
Hello happiness
Goodbye my love goodbye

Maya Love pierwotnie napisane było jako instrumentalny utwór slide, do którego dopiero po czasie Harrison dopisał słowa. Podobnie jak wszystko na tej płycie, tekst odnosi się do Pattie, która miała zostawić Beatlesa dla jego najlepszego przyjaciela. Słowa opowiadają o złudnej miłości, która szybko ulatuje i jest zdradliwa (maya w sanskrycie oznacza bowiem właśnie "iluzję" lub "coś, czym nie jest"). W nagrywaniu piosenki George'owi towarzyszył m.in. Billy Preston, który towarzyszył ex-Beatlesowi w trasie. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, George odchodzi tu od tradycyjnego dla swojej solowej kariery orientalnego zabarwienia na rzecz funku i r&b. Trzeba przyznać, że eksperyment wyszedł mu w miarę zadowalająco. Czemu "w miarę"? Ano dlatego, że słucha się tego z przyjemnością, jednak w głowie nic nie zostaje.

Maya Love is like the sea
Flowing in and out of me
Maya Love is like the day
First it comes, then it rolls away
Maya Love is like the wind
Blowing hard on everything
Maya Love is like the rain
Beating on your window brain
Maya Love is like the stream
Flowing through this cosmic dream

Ding Dong, Ding Dong to piosenka, która w założeniu miała być wielkim świątecznym przebojem George'a (chociaż według mnie ze świętami wiąże ją tylko refren i dźwięki dzwoneczków). Niestety piosenka nie jest dziś tak pamiętana, jak świąteczne hity kolegów z zespołu (Happy Xmas (War Is Over) Lennona i Wonderful Christmastime McCartney'a), jednak zdecydowanie jest warta uwagi. Jeśli chodzi o kwestie aranżacyjne, zastosowano tu typową dla Phila Spectora "ścianę dźwięku", co świetnie się tu sprawdza (piosenka spokojnie mogłaby być odrzutem z sesji do All Things Must Pass). Poziom też trzyma, a chwytliwy refren, przeznaczony do śpiewania w wieczór noworoczny, rzeczywiście wpada w ucho. Całkiem fajne.

Yesterday today was tomorrow
And tomorrow today will be yesterday
So ring out the old
Ring in the new

Dark Horse było pierwszym singlem promującym album. W Stanach zostało umiarkowanym przebojem trafiając do Top 20, jednak stało się też pierwszym nienotowanym w Wielkiej Brytanii singlem Harrisona. Osobiście bliżej mi chyba do podejścia Amerykanów, gdyż jest to zdecydowanie mój faworyt na albumie. Tekst może być adresowany zarówno do krytyków, którzy nie zostawili suchej nitki na albumie Living In the Material World przez zbyt wiele religijnych aluzji, do ex-żony Pattie Boyd, a także do byłych kolegów: Johna Lennona i Paula McCartneya. Pierwotnie George nagrywał tę piosenkę wraz z Ringo Starrem, jednak ostatecznie na album trafiła wersja zarejestrowana podczas prób do jego trasy koncertowej. Wtedy właśnie Harrison cierpiał na utratę głosu, stąd też bardzo zachrypnięte i wymuszone wokale. Jednak dodaje to tej piosence tylko zaangażowania, bowiem słychać w wokalach George'a niebywałą pasję i serce. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych kompozycji Harrisona w jego post-beatlesowskiej karierze i warty wysłuchania utwór.

I'm a Dark Horse
Running on a Dark Horse course
I'm a blue moon
Since I picked up my first spoon
I've been a cool jerk
Looking for the source
I'm a Dark Horse

Far East Man to utwór napisany przez George'a wespół z Ronniem Woodem (późniejszy gitarzysta The Rolling Stones), który przygotowywał wówczas swój debiutancki album. W efekcie tego kawałek ten pojawił się zarówno na Dark Horse, jak i I've Got My Own Album To Do Wooda. Piosenka powstała podczas romantycznego wzlotu miłosnego Harrisona i Boyd, jak i Wooda i jego żony Krissie. Miłostka skończyła się jednak z chwilą, gdy Pattie zostawiła George'a dla Erika (który był także przyjacielem Ronniego). Muzycy w tej piosence flirtują z soulem, jednak nie jest to eksperyment udany. Sporo mu brakuje co funkowego Maya Love. Piosenka ta po prostu JEST i nic więcej nie da się o niej powiedzieć.

All these ups and those downs
Makes me question what love is
Is it a lie or worthwile
I won't let him down
Got to do what I can
I won't let him drown
He's a far east man

Wieńczący album It Is "He" (Jai Sri Krishna) napisany został przez George'a podczas wizyty w północnych Indiach. Refren zaczerpnięty został z intonacji sanskrytu umieszczonej w parku poświęconym młodości Krishny. Ten kawałek to jedyny religijny hymn i manifest wiary Harrisona na Dark Horse i spokojnie mógłby się znaleźć na niezwykle uduchowionym Living In the Material World. Jest to fascynujący i rewelacyjny kawałek zawierający zarówno gospelowe klawisze, folkową gitarę akustyczną, indyjskie gitary i instrumenty perkusyjne, jak i partie zagrane na syntezatorze Mooga. Mimo, że nie kompozycja nie osiągnęła sukcesu poprzednich religijnych hymnów Harrisona, to według mnie nie ustępuje niczym My Sweet Lord i Give Me Love (Give Me Peace On Earth).

He whose eyes have seen
What our lives have been
And who we really are
It is 'He'
Jai Sri Krishna


Nastrój Dark Horse nie może dziwić, gdy wiemy, w jakich okolicznościach powstawał. Rozpad małżeństwa, skutki rockandrollowego, rozwiązłego życia w trasie, a także zmęczony swoim prześladującym go życiem z czasów Beatlesów, Harrison napisał bardzo pesymistyczny i rozpaczliwy album, który jest jednym wielkim krzykiem bólu i rozpaczy. Zbyt egzaltowana charakterystyka? Nie sądzę. Muzycznie jest to jednak krok w tyłu względem Living In the Material World (a tym bardziej All Things Must Pass). Mimo to, ex-Beatles wciąż jednak trzyma fason i potrafi zaserwować nam porcję pięknego gitarowego grania i jeden wybitny utwór (tytułowy Dark Horse). Koniec końców album można scharakteryzować w ten sposób: słucha się przyjemnie, ale nic na dłużej w głowie nie zostaje. Jest "po prostu" dobrze.

Ocena: 6/10

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...