piątek, 2 sierpnia 2019

"Venus And Mars" - Wings [Recenzja]


Na docenienie publiczności, jako solowy artysta, Paul McCartney musiał czekać najdłużej spośród reszty członków Fab Four. George Harrison wszedł do łask już za sprawą debiutanckiego All Things Must Pass, John Lennon dzięki swojemu arcydziełu - Imagine, a nawet Ringo Starr zdołał przegonić Paula o miesiąc ze swoją płytą Ringo. Mimo, że zarówno McCartney, jak i spora część jego fanów, wiedzieli, że piosenki Beatlesów takie jak Blackbird, Hey Jude, czy Yesterday, to tylko i wyłącznie jego dzieła, nie chciał śpiewać ich na koncercie. I to absolutnie nie ze dlatego, że chciał się odciąć od przeszłości. Obawiał się po prostu, czy publiczność nie zareaguje na ich wykonania myślą: "Nic godnego uwagi nie zrobił od lat, więc odcina kupony". Mimo, że Ram to absolutny klasyk dyskografii Paula, a Red Rose Speedway wydawała się powrotem do popowej formy, to dopiero Band On the Run zapewniło mu uznanie. Nie ma się co dziwić, gdyż to właśnie ten krążek można jednym tchem wymienić spokojnie obok największych klasyków płytowych Beatlesów, a także uznać za opus magnum solowej fonografii McCartneya. Dzięki temu mógł na koncertach wrócić do utworów macierzystego zespołu, przeplatając je utworami nagranymi pod własnym nazwiskiem.
Mimo, że Band On the Run wydane zostało pod szyldem Paul McCartney & Wings, ex-Beatles uznał, że po takim sukcesie, nie jest potrzebne już jego nazwisko przed nazwą zespołu, by zapewnić krążkowi powodzenie komercyjne. Trio przekształciło się na powrót w kwintet; do Paula, Lindy i Danny'ego Laine'a (składu, który odpowiedzialny był za nagranie Band On the Run) dołączyli Jimmy McCulloch, a także Geoff Britton (zagrał on jednak tylko w trzech utworów, gdyż na skutek kłótni z tym pierwszym został wykluczony z zespołu, a zastąpił go Joe English). Zmieniło się także podejście McCartneya, gdyż dopuścił do głosu także pozostałych muzyków, ustępując im nawet trochę czasu przy mikrofonie. Tytuł albumu pochodzi od rozpoczynającego go utworu, a okładkę zdobi zdjęcie dwóch bil wykonane przez Lindę McCartney.

Tytułowy Venus And Mars to krótki, ale jakże zgrabny i piękny utworek na początek. Jak dla mnie, jest to jedna z najpiękniejszych piosenek Paula. Spokojnie można odpłynąć przy tych cudownych dźwiękach...

Sitting in the stand of the sports arena
Waiting for the show to begin
Red lights, green lights
Strawberry wine
A good friend of mine
Follows the stars
Venus and Mars
Are alright tonight

Momentalnie przechodzi jednak w zdecydowanie żywszy Rock Show (wielowątkowość nasuwa na myśl otwarcie Band On the Run). Mamy tu do czynienia z ostrymi gitarami, rozwrzeszczanym Paulem i generalnie wszystkim, co tylko kojarzyć może się ze znakomitym, koncertowym wykopem. Mamy tu jednak zmiany nastroju, a także bogatą aranżację. Mimo, że patrząc na to z boku, może wydawać się on średniakiem, to w połączeniu z delikatnym Venus And Mars wybrzmiewa należycie mocno i znakomicie otwiera album. Co z tego, że jest trochę na siłę rozciągnięty? Brzmi to wszystko świetnie.

The lights go down
They're back in town, O.K.
Behind the stacks
You glimpse an axe
The tension mounts
You score and ounce, ole!
Temperatures rise as
You see the whites of their eyes

Love In Song to jedna z pierwszych piosenek, które zostały napisane na album. Sam Paul mówi o niej, że po prostu "przyszła do niego", gdy brzdąkał coś na 12-strunowej gitarze. Ostatecznie jest to jeden z trzech utworów, w których można usłyszeć perkusję Geoffa Brittona. Ciekawostką jest nietypowe instrumentarium, gdyż w piosence usłyszeć można - obok gitar i syntezatora Mooga - bas, na którym Bill Black grał w słynnym Heartbreak Hotel Elvisa, a także... butelki po mleku. Mimo, że piosenka sama w sobie nie jest specjalnie oryginalna, ujmuje swoją piękną melodią i niewinnością. Paul znany jest z tego, że łatwo mu przychodzą przesłodzone balladki, jednak tutaj wszystko zdaje się mieć swoje miejsce i McCartney nie przeholował. Dlatego brzmi to tak fantastycznie.

I can see the places that
We used to go to now
Happiness in the homeland

My eye cries out
A tear still born
Misunderstanding
Love in song

You Gave Me the Answer zdaje się być echem takich utworów z repertuaru Paula (a właściwie Beatlesów) jak Honey Pie czy When I'm 64. Beatles bardzo lubił składać muzyczny hołd dla pastiszu, na którym wyrósł i który tak bardzo uwielbiał jego ojciec. Na koncertach dedykował ten utwór Fredowi Asteirowi. I, rzeczywiście, ten utwór pasował by do niego jak ulał. Wobec wymienionych jednak przeze mnie poprzedników, You Gave Me the Answer, jednak ustępuje. To całkiem fajna piosenka, jednak bez szału. Mimo to, zdaje się mieć tu swoje nieodzowne miejsce i po wyrzuceniu jej, czuć by było pustkę.

Heading back to old familiar places
Places where the cobwebs blow away
I can forget the airs and graces

Shall we dance?
This is fun
We should do this more often

Zupełnie nie szkoda by mi jednak było Magneto And Titanium Man. Ta narracyjna wersja komiksowych opowieści bohaterów z komiksów Marvela to zupełnie nieciekawy numer, który zapomina się zaraz, gdy się skończy. Nie ratuje go nawet przyjemne solo gitary elektrycznej. Piosenka jest po prostu słaba i to zdecydowanie najgorszy moment krążka.

You was involved in a robbery
That was due to happen
At a quarter to three
In the main street

I didn't believe them
Magneto and Titanium Man
But when the Crimson Dynamo
Finally assured me, well, I knew

Letting Go to zaś zupełnie inna bajka. Mroczny, klimatyczny, o hipnotyzującym riffie i wpadających w ucho niebanalnych wokalach to najjaśniejszy punkt krążka. Jak wiele piosenek z repertuaru Paula, i ta opowiada o Lindzie. Między melodią a tekstem czuć jednak ciekawy kontrast; radosne słowa wychwalające małżonkę zostały tu bowiem zestawione z dość ponurą i pełną napięcia muzyką. Mocne wejścia dęciaków, znakomity bas, no i ta gitara... To zdecydowanie jeden z najlepszych utworów McCartneya. Co ciekawe, i sam Paul zdaje się mieć do niego sentyment, gdyż - mimo, że nie był większym przebojem - lubi do niego wracać na koncertach nawet ponad 40 lat po wydaniu płyty. Utwór trwa 4 i pół minuty, a na mnie i tak wciąż największe wrażenie robi modulacja w okolicach trzeciej. Ciary...

She tastes like wine
Such a human being so divine
She feels like sun
Mother nature look at what you've done

Oh I feel like letting go

Venus And Mars (Reprise) to, jak sama nazwa wskazuje, powtórka z pierwszej odsłony Venus And Mars. Oprócz zmienionego tekstu, dodano tu też pogłos do wokalu Paula. Według mnie jest to jednak niepotrzebne i niepotrzebnie kaleczy tę przepiękną melodię. Umieszczenie takiej repryzy na początku strony B winyla, sugeruje jednak pewną ciągłość i przemyślane zestawienie utworów.

Come away on a strange vacation
Holiday hardly begun
Run into a good friend of mine
Sold me her sign
Reach for the stars
Venus and Mars
Are alright tonight

Spirits of Ancient Egypt rolę głównego wokalisty przejmuje gitarzysta Denny Laine. Trzeba przyznać, że radzi sobie znakomicie. Słychać, że umiejętnościami nie dorasta do stóp Paulowi, jednak absolutnie nie przeszkadza to w słuchaniu piosenki. Kiedy trzeba, śpiewa nisko, za chwilę - wysoko. Fakt, że sama piosenka, należy raczej do średniaków, jednak mimo to brzmi to całkiem fajnie.

Spirits of Ancient Egypt
Echoes of sunken Spain
Spirits of Ancient Egypt
Hung on the phone

Medicine Jar to kolejna piosenka, w której wokalistą staje się inny członek zespołu. W tym przypadku - Jimmy McCulloch. Mamy tu znakomite gitary, żywe tempo i stosunkowo szybkie wokale. Swoim zaśpiewem McCulloch przywodzi mi odrobinę na myśl Ringo i sądzę, że perkusista The Beatles również znakomicie poradziłbym sobie z tym utworem. Piosenka, mimo przyjemnego brzmienia, nie wyróżnia się jednak zanadto i po prostu przelatuje między uszami. Uwagę należy jednak zwrócić obowiązkowo na wysokie i pełne pasji sola gitary elektrycznej. Znakomita sprawa.

Dead on your feet
You won't go far
If you keep on sticking your hand
In the medicine jar

Call Me Back Again to powrót McCartneya do mikrofonu i warto zaznaczyć, że wraca z klasą, bowiem ten kawałek to przepełniony dęciakami i znakomitymi wokalami soulowy kawałek rodem z Nowego Orleanu. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości, co do umiejętności wokalnych Paula, to zachęcam do wysłuchania tego numeru. To, co ex-Beatles wyprawia tu ze swoim głosem, to - doprawdy! - coś niesamowitego. Skutecznie stawia na nogi i przykuwa uwagę po poprzednich kilku niewypałach. 

Well, when I was
Just a little baby boy
Every night I would call
Your number brought me joy

Listen to What the Man Said to zdecydowanie hit pierwszej wody. Najbardziej znany kawałek z tego krążka, a zarazem jedna z najbardziej rozpoznawalnych piosenek McCartneya. Sam Paul wspomina, że gdy grał go ludziom na fortepianie, to wszystkim się podobało, jednak kiedy zostało to nagrane, to każdy czuł, że czegoś tu brakuje. Jakby z nieba spadł im Tony Scott, znany muzyk jazzowy, który swoim saksofonem uzupełnił braki. Dzięki temu piosenka brzmi rewelacyjnie i nie przeszkadza w słuchaniu jej nawet aż powalający poziom przesłodzenia - wysoki nawet jak na Paula. Melodia wpada w ucho i nucimy ją już po pierwszym przesłuchaniu. Znakomity kawałek, udowadniający, że McCartney - jak żaden inny Beatles - posiada wybitny wręcz talent do sklecania znakomitych przebojów. I Listen to What the Man Said zdecydowanie zaliczyć trzeba do tych hitów, które poziomem muzycznym zasługują na status hitu.

Any time, any day
You can hear the people say
That love is blind
Well I don't know but I say love is kind

Soldier boy kisses girl
Leave behind a tragic world
But he won't mind
He's in love and he says love is fine

Treat Her Gently (Lonely Old People) to kolejna, typowo "paulowa" ballada. Nie jest ani wybitna, ani szczególnie oryginalna, ale zdecydowanie przyjemna w słuchaniu i jak najbardziej można się rozmarzyć i wracać do niej z prawdziwą przyjemnością.

Here we sit
Out of breath
And nobody asked us to play
Old people's home for the day
Nobody asked us to play

Treat her gently
Treat her kind
She doesn't even know her own mind

Crossroads Theme to krótki, ale uroczy temacik. Nie bardzo wiem, po co się to znalazło, gdyż absolutnie nic nie wnosi do całości, ale nie przeszkadza mi zanadto, więc nie będę się czepiał.


Venus And Mars udowadnia, że Band On the Run nie był szczęśliwym trafem. Paul wreszcie odnalazł "złoty środek" i wrócił do kompozytorskiej formy. Płyta ma charakter rockowej suity; mimo, że nie można tu mówić o albumie koncepcyjnym, to jednak każda piosenka ma tu swoje miejsce i wszystko bardzo ładnie się ze sobą zazębia i współgra. Paul okazał się też bardziej liberalnym liderem i dopuścił "do głosu" także pozostałych członków zespołu (z dosyć słabym skutkiem, ale widać, że McCartney zdawał sobie sprawę, że w takim składzie może naprawdę osiągać kolejne sukcesy, więc wolał dbać o dobrą atmosferę w grupie). Koniec końców, Venus And Mars nie lśni może jakoś szczególnie jasno wśród innych pozycji w dyskografii Paula, jednak koniecznie warto się z nią zapoznać, gdyż znajduje się tu sporo dobrej i wartościowej muzyki. 

Ocena: 8/10


Venus and Mars: 43:10

1. Venus and Mars - 1:16
2. Rock Show - 5:35
3. Love in Song - 3:04
4. You Gave Me the Answer - 2:15
5. Magneto and Titanium Man - 3:16
6. Letting Go - 4:33
7. Venus and Mars (Reprise) - 2:05
8. Spirits of Ancient Egypt - 3:04
9. Medicine Jar - 3:37
10. Call Me Back Again - 4:57
11. Listen to What the Man Said - 3:57
12. Treat Her Gently (Lonely Old People) - 4:21
13. Crossroads Theme - 1:00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...