Surfin' Safari, mimo wpisania się w muzyczny trend modnego wówczas surfowania, nie odniosła wielkiego sukcesu, a The Beach Boys wciąż zostawali zespołem znanym jedynie wąskiej grupie odbiorców. Nie zrazili się tym jednak i od razu przystąpili do zbierania materiału na kolejny album. W proces pisania mocno zaangażował się po raz pierwszy Brian Wilson, który brał udział w powstawaniu aż ośmiu piosenek (z czego dwie napisał samodzielnie). Beach Boysi do studia weszli już 3 miesiące po premierze Surfin' Safari i większość utworów nagrali w pierwszym tygodniu 1963 roku, chociaż oficjalnie sesje trwały aż do 12 lutego. Mimo że wciąż były nadzorowane przez jednego z nadwornych producentów Capitol Studios, Nicka Veneta, to swoje pierwsze realizatorskie i producenckie kroki właśnie podczas pracy nad tą płytą stawiał też Brian Wilson, po raz pierwszy nakładając na siebie wokale i nieco eksperymentując, chociaż były to raczej wprawki i pierwsze nieśmiałe próby. Na jego odważniejsze i, jak na tamte czasy, kontrowersyjne i nowatorskie producenckie decyzje przyjdzie jeszcze czas.
Surfin' USA odniósł wielki sukces, trafiając na 2. miejsce list przebojów w USA, gdzie spędził 78 tygodni i pokrył się złotem. To właśnie ta płyta dała Beach Boysom rozpoznawalność (na razie tylko w ojczyźnie, gdyż w Stanach Surfin' USA został wydany dopiero 2 lata później, gdzie również odniósł sukces). Również krytycy bardzo ciepło przyjęli longplay, a utwór tytułowy (jako wiodący singiel) stał się mega-przebojem, do dziś będąc jedną z wizytówek The Beach Boys.
Album rozpoczyna piosenka tytułowa, a więc prawdopodobnie największy przebój The Beach Boys (przynajmniej tego pierwszego, surfrockowego okresu). Mało kto wie jednak, że Surfin' U.S.A. nie jest w pełni autorską piosenką. Mimo że na pierwszych wydaniach jako autor wpisany był tylko Brian Wilson, to nietrudno usłyszeć, że jest on autorem tylko tekstu, bowiem ułożył go do muzyki żywcem ściągniętej z wielkiego hitu Chucka Berry'ego - Sweet Little Sixteen. Po procesie, wszystkie późniejsze wydania od 1966 roku wzwyż mają już adnotacje, że autorami są Wilson/Berry. Na szczęście jednak Chuck nie miał o to pretensji, a nawet podczas jednego spotkania z zespołem, zapewnił ich, że uwielbia Surfin' U.S.A. Powiem tylko, że w pełni podzielam zdanie Berry'ego. To naprawdę rewelacyjna, pozytywna, lekka i poprawiająca humor pioseneczka, której przyjemnie słucha się bez wpływu na to, jaka akurat jest pora roku (chociaż wiadomo że upał i plaża zwiększają doznania luzu i relaksu).
We'll all be planning that route
We're gonna take real soon
We're waxing down our surfboards
We can't wait for June
We'll all be gone for the summer
We're on surfari to stay
Tell the teacher we're surfin'
Surfin' U. S. A.
Kolejnym świetnym utworem jest bez wątpienia Farmer's Daughter z falsetami Briana Wilsona i świetnymi harmoniami wokalnymi pozostałych Beach Boysów. Piosenkę tę Wilson napisał wespół z Mike'iem Love, ale przytłaczająco czuć tu już charakterystyczną melodykę Wilsona, więc podejrzewam, że wkład Love'a w powstawanie kompozycji był raczej symboliczny. Rewelacyjny kawałek, którego miło się słucha.
So long
Better leave your land
Many thanks
It was mighty grand
I do
Hope to see you again
Farmer's daughter
Pierwszy utwór instrumentalny na płycie to Misirlou. Przywodzi mi nieco na myśl momentami wiodący motyw z Pulp Fiction, a momentami - z Mission: Impossible. Oczywiście oba motywy powstały znacznie później, jednak i sama kompozycja nie jest autorstwa Beach Boysów. To tradycyjna, folkowa melodia religijna ze Wschodu, co bardzo mocno czuć. Fajny, króciutki fragmencik.
Mniej porywa mnie za to Stoked, które natomiast jest już autorstwa Wilsona. Jakoś niewiele się tu dzieje, aczkolwiek zagrane jest bardzo fajnie i z odpowiednią porcją energii.
Lonely Sea to natomiast już "normalna" piosenka. Oczywiście, w jej powstawaniu brał udział Wilson, tym razem wespół z Garym Usherem. Jednak i tu daje o sobie znać niezwykły zmysł melodyjny tego pierwszego, w typowej dla niego balladowej estetyce, tu utrzymanej w rytmie walca, ze świetnymi harmoniami pozostałych. Można się rozmarzyć.
This pain in my heart
These tears in my eyes
Please tell the truth
You're like the lonely sea
Po tej delikatnej balladce obudzić nas może Shut Down. To zdecydowanie energetyczny numer, który odrobinę przywodzi mi momentami późniejszy I Get Around. Z rytmu walca w Lonely Sea wpadamy prosto w dwunastotaktowego bluesa. Żwawe wokale, charakterystycznie prześcigają się z chórkami, a wszystko dodatkowo jest bardzo melodyjne i chwytliwe. Fajny numer.
Tach it up, tach it up
Buddy gonna shut you down
It happened on the strip where the road is wide
Two cool shorts standin' side by side
Yeah, my fuel injected Stingray and a four-thirteen
Revvin' up our engines and it sounds real mean
No i znów Wilson z Lovem w natarciu. Ich kolejna wspólna piosenka na płycie nosi tytuł Noble Surfer. Mamy tu kolejny zacny przykład melodyki Briana z szybkimi zwrotkami, które co jakiś czas przeplatają się z chwytliwymi refrenami, w których raz przebija się wokal, a raz chórki. Kolejny przyjemny i udany kawałek.
The surfers call him "Noble"
And that's just what he is
He's dedicated to the mighty sea
Surfin' night and day
Never twice in one spot
He's somethin' you and I would like to be
No i znów mamy cudzy instrumental. Tym razem jest to Honky Tonk, czyli rhythmandbluesowy klasyk z lat 50. Jakoś nie porywa mnie specjalnie, ale też nie przynosi wstydu i znacząco nie obniża poziomu. Po prostu jest tak bez wyrazu.
Jeśli ktoś nie lubi falsetów Wilsona, to Lana będzie dla niego nie do przebrnięcia. Jeśli jednak ktoś je uwielbia - to powinien tej piosenki posłuchać, bo to znakomity popis skali (a przynajmniej jej górnych rejestrów), jeśli chodzi o Briana. Oczywiście reszta nie zostaje w tyle i dzielnie mu wtóruje. Milutka pioseneczka.
We'll go
So far away
So happy we will be
I'll show
You another world
Alone with silver and gold
No i znów utwór instrumentalny, z tym że tym razem Surf Jam to już rzecz autorstwa Carla Wilsona. Szkoda tylko, że mało ciekawa.
Let's Go Trippin' - kolejna raczej średnio interesująca rzecz instrumentalna.
Na właściwy poziom wracamy za sprawą wieńczącego całość Finder Keepers. Świetna melodia od początku do końca, znakomite falsety, harmonia w refrenach... No coś rewelacyjnego. Najlepszy na tej płycie utwór duetu Wilson/Love, no i w ogóle jeden z lepszych momentów krążka.
He took off on a swell
When he saw the flag
He's just a crazy Hodaddy
Pullin' some kind of gag
He went over the falls
And now my board's
Coming back to me
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz