Od początku kariery Beatlesów na rynku fonograficznym po obu stronach
oceanu równolegle pojawiały się zupełnie czasem odmienne od siebie albumy. W
ojczyźnie zespołu, Wielkiej Brytanii, płyty ukazywały się w wersji aprobowanej
przez grupę, natomiast wydawnictwo Capitol – działające w Stanach Zjednoczonych
– tworzyło krążki zupełnie odmienne od pierwowzorów; miały inne tytuły,
okładki, inny dobór utworów i ich kolejność (oczywiście nie zawsze, gdyż na
przykład album Revolver nosił taką
samą nazwę także w Ameryce, jednak jego zawartość oryginału już zupełnie nie
przypominała). Przy albumie Sgt. Pepper’s
Lonely Hearts Club Band wydawca amerykański jednak zorientował się, że
ingerencja w ten longplay jest bezcelowa, gdyż tu to właśnie jego przemyślany z
góry całokształt decydował o jego sile. W przypadku następującego po nim Magical Mystery Tour postanowił jednak
co nieco dodać.
W 2009 roku firma Apple postanowiła zrobić porządek w wydawnictwach
Beatlesów (by uniknąć nieporządku wzorem z dyskografii Rolling Stonesów, która
trwała aż do albumu Their Satanic
Majesties Request i do dzisiaj nie doczekaliśmy się jakiejkolwiek próby jej
usystematyzowania) i przeprowadzono proces remasterowania i ujednolicenia
całego dorobku studyjnego zespołu. Zdecydowano się, by wersjami oficjalnymi i
ostatecznymi albumów uczynić – rzecz jasna – te brytyjskie. Z wyjątkiem jednego…
Po zniewalającym sukcesie Sgt.
Pepper’s Lonely Hearts Club Band Beatlesi zapalili się, by stworzyć kolejny
film. Przekonali się jednak, że gdy sami się za to biorą, lepiej im to
wychodzi, więc i obraz postanowili stworzyć sami. Głównym jego pomysłodawcą był
Paul, który przyszedł pewnego dnia do Ringa i pokazał mu plan tejże produkcji,
który bazował na rysunku koła i podzieleniu go na kilka części. Scenariusz
właściwie nie istniał, a sam pomysł był bardzo luźno zarysowany: grupka ludzi
podróżuje autokarem po kraju i przeżywają „magiczną i tajemniczą podróż”.
Reszta zespołu uznała, że może to być zabawne i zabrali się do pracy.
Ostatecznie film okazał się zbiorem gagów, których wspólnym mianownikiem jest
muzyka Beatlesów. W trakcie kręcenia kolejnym członkom gru
py przychodziły do
głowy kolejne pomysły, które następnie wcielano w życie na bieżąco.
Nad wszystkim od początku do końca (czyli post-produkcji, która z
dwóch tygodni przeciągnęła się do jedenastu) czuwał McCartney. Całość miała być
awangardową i zabawną historią i, przekonani że tak ją ludzie właśnie odbiorą,
Beatlesi sprzedali całość dla telewizji BBC1. Zapomnieli jednak, że ta stacja
swoje programy nadawała w czerni i bieli, a siłą napędową filmu miały być
właśnie jasne i fantazyjne barwy, które nadawały całości dziwaczności i
oniryczności. Film Magical Mystery Tour wyemitowany
został w święta Bożego Narodzenia, kiedy to zazwyczaj publiczność oczekuje
wesołych i głupkowatych sitcomów na rozluźnienie. Zamiast tego dostali odważną,
awangardową porcję scen nie związanych ze sobą niczym poza postaciami
Beatlesów. Jak nietrudno się domyślić, film został zmieszany z błotem, zarówno
przez krytyków jak i przez widownię.
Po latach jednak produkcja została doceniona i przypomniano sobie o
tym, jak bardzo była odważna (jak na swoje czasy). Każdy członek The Beatles
zawzięcie jej bronił; zgodnie twierdzili, że ma wiele błędów i rzeczy, które
można by dopracować, jednak generalnie jest to udana rzecz, której ludzie po
prostu nie zrozumieli. Najlepiej podsumował wszystko Ringo:
Film pokazano początkowo w wersji
czarno-białej, chociaż była przecież też kopia barwna. Po emisji zaczęły się
miażdżące recenzje. Uważano, że poszliśmy za daleko, o co nam chodzi i za kogo
się uważamy? Szukano czytelnej fabuły, a to była abstrakcja, zabawa dla tych,
którzy brali w tym udział.
Co do krytyki i prawdziwego celu, dla którego powstał film odniósł się
też George Harrison:
Prasa znienawidziła ten film.
Nareszcie po naszych wszystkich sukcesach (płyta lub coś innego), coś co
wszyscy mogli skopać. Po wyniesieniu The Beatles na szczyty jedyne, co mogli
teraz zrobić, to zepchnąć nas na sam dół. Tak już jest, takie jest życie.
Naprawdę nie podobał im się ten film, co było zrozumiałe, bo z artystycznego
punktu widzenia nie było to świetnie nakręcone dzieło na podstawie znakomitego
scenariusza. To był amatorski film, udziwniony film amatorski. Dla nas to była
dobra zabawa. Musiało tak być, skoro zrobiliśmy sobie wycieczkę ze skrzynkami
piwa i akordeonistą.
Jak widać Beatlesi nie przejęli się zbytnio odbiorem ich najnowszego
dzieła.
Oczywiście równolegle do filmu ukazała się także ścieżka dźwiękowa.
Tym razem zdecydowano się na podwójną EP-kę, która zawierała tylko utwory
znajdujące się w filmie… Przynajmniej w Wielkiej Brytanii, gdyż w Stanach
wydawca znów postanowił zaingerować w wydawnictwo i dodał do niego kilka
piosenek pochodzących z tamtego okresu, jednak wydanych na singlach, bądź po
prostu które nie znalazły się na albumach długogrających. I w tym przypadku
okazało się to trafne, gdyż to właśnie wersja amerykańska jest dzisiaj
podstawową tego albumu.
Na okładce znajdują się Beatlesi przebrani w swoje kostiumy zwierząt z
filmu: Lennon jako mors, McCartney jako hipopotam, Harrison jako królik, a
Starr jako kurczak. Ciekawym jednak jest fakt, że mimo że w filmie wyraźnie
widać, że przy fortepianie siedzi przebrany za morsa Lennon, na okładce jest
nim… McCartney. Dowiedzieć się tego możemy z piosenki Glass Onion z ich kolejnego albumu dzięki wersowi „the walrus was
Paul”. Oczywiście stało się to podstawą kolejnych teorii spiskowych z cyklu „Paul
is dead”.
McCartney bardzo lubi pisać utwory, dzięki którym może powspominać
wydarzenia ze swojej przeszłości. Wspomina, że bardzo lubił przejezdne cyrki
zatrzymujące się w Liverpoolu za jego młodych lat. Mógł wówczas oglądać różne
dziwaczne rzeczy, czuć te charakterystyczne zapachy i słyszeć te nawoływania
zachęcające do wstąpienia i wydania paru groszy. Mając w pamięci właśnie te
nawoływania razem z Lennonem napisali utwór Magical
Mystery Tour. Powstał on w erze Sierżanta Pieprza, więc – co charakterystyczne
dla ich twórczości z tamtego okresu – pełni on funkcję uwertury, wprowadzenia
do większej, z góry przemyślanej całości. Na pierwszy plan wysuwają się dęciaki
i pulsujący bas Paula. Większość tekstu śpiewana jest przez panów wespół,
jednak każdy z nich ma też swoje 5 minut. Utwór gwarantuje dobry humor i
ciekawe nakręcenie tej maszyny, która ma zabrać nas w „magiczną tajemniczą podróż”.
The Magical Mystery Tour is waiting to take you away
Waiting to take you away
Roll up, roll up for the mystery tour
Pierwszym genialnym sztosem tej płyty jest ballada Paula, The Fool on the Hill. Można powiedzieć,
że w całości należy do McCartneya i nawet pozostali Beatlesi doceniali jej
urok, by wspomnieć tylko Johna, który miał powiedzieć o niej: „dowód, że
potrafi pisać piosenki od początku do końca”. Piosenka na pozór jest prosta,
jednak wystarczy spróbować klaskać w jej rytm, by przekonać się, jak złożona
jest jej rytmika. Mamy tu przepiękny wokal Paula i wspaniałe solówki fletów
poprzecznych. Ciekawy jest też tekst, który opowiada o człowieku stojącym na
wzgórzu, wpatrującym się martwo w przestrzeń, przez co w oczach innych uważany
jest za głupka. Ta piosenka to wspaniałe świadectwo maestrii Paula. Genialny
utwór.
Day after day, alone on the hill
The man with the foolish grin is keeping
perfectly still
But nobody wants to know him
They can see that he’s just a fool
And he never gives an answer
But the fool on the hill
Sees the sun going down
And the eyes in his head
See the world spinning ‘round
Następnie mamy prawdziwy
ewenement w dyskografii Beatlesów, czyli utwór instrumentalny. Zagrany został głównie
przez Johna z użyciem melotronu. Ciekawe są tu także partie perkusji Ringa,
którego to głos zresztą najwyraźniej słychać później w partii wokalnej pod
koniec utworu. Jest ona dość prosta, pozbawiona tekstu i nadaje ciekawy klimat
płycie, chociaż – moim zdaniem – lepiej sprawdziła by się w dalszej jej części.
Z drugiej strony jednak ciężko mi wyobrazić sobie ją w innym miejscu niż jako
oddech po genialnym The Fool on the Hill.
Dobrze, że jest, aczkolwiek jest to tylko ciekawostka.
Ciekawostką nie jest jednak jedyny utwór Harrisona na płycie, czyli Blue Jay Way. Jest to najbardziej
psychodeliczne ze wszystkich dzieł jakie stworzył, jednocześnie nie wyrzekając
się swoich wcześniejszych, indyjskich inspiracji. Ciekawe jest, że ten
oniryczny klimat osiągnięto tu bez korzystania z jakichkolwiek instrumentów wiążących
się z kulturą Indii. Narastający dźwięk organów Hammonda otwiera tę niezwykłą
kompozycję, a następnie pojawia się głos George’a z ciekawymi nałożonymi na
niego efektami, a także z jękami McCartneya i Lennona w tle (czasami puszczanymi
od tyłu). Tekst opowiada o prawdziwej historii, gdy Beatles umówił się z
przyjaciółmi na Blue Jay Way w Los Angeles, jednak oni również nie byli z tego
miasta i bardzo długo nie pojawiali się w umówionym miejscu. Podejrzewał, że
również się zgubili i prosi w piosence by szybko przyjechali, bo zaraz zaśnie
(efekt zmiany czasu, którą musiał pokonać podczas podróży). Jest to naprawdę
niezwykły kawałek, którego tempo wzrasta niespostrzeżenie z każdą sekundą, by
osiągnąć swój punkt kulminacyjny w wyśpiewywanym transowo refrenem pod koniec.
Wielki utwór. Jeden z najlepszych, jakie George napisał w trakcie całej swojej
kariery.
There’s a fog upon L.A.
And my friends have lost their way
“We’ll be over soon”, they say
Now they’ve lost themselves instead
Please don’t be long, please don’t you be very
long
Please don’t be long or I may be asleep
Czym byłaby płyta “późnych” Beatlesów bez wodewillowego pastiszu Paula?
Może i dałaby radę, ale czuć by było ten ubytek. Tutaj McCartney jawi nam się
jako prawdziwy maestro piosenek tego typu, serwując nam radosną Your Mother Should Know. Tekst tutaj to
zaledwie 2 zdania, ale przecież nie o niego tu chodzi. Mamy tu wpadający w ucho
fortepianowy motyw, czysty wokal Paula i zabawne chórki. W filmie piosenka ta
została przedstawiona w najlepszy dla niej sposób, czyli jako scena tańca
Beatlesów ubranych w jednakowe białe fraki. Kolejna świetna piosenka. Paul znów
błyszczy.
Let’s all get up and dance to the song that was
a hit
Before your mother was born
Though she was born a long, long time ago
Your mother should know
Nieubłaganie przychodzi jednak moment, kiedy to przychodzi nam
zmierzyć się z prawdziwą legendą. Najwspanialszym kawałkiem z tej płyty, jednym
z najlepszych nie tylko Lennona, ale i w ogóle The Beatles. 4 słowa: I Am the Walrus. Ta piosenka to po
prostu popis czystej awangardy w wykonaniu Johna i połączeniu jej z jego
niezwykłym zmysłem do wpadających w ucho melodii. Zaczyna się fortepianem
elektrycznym, a następnie wchodzi przesterowany głos Lennona śpiewający o… no
właśnie, o czym? Inspiracją dla tytułowego „morsa” był wiersz Mors i Cieśla z książki Lewisa Carrolla,
Alicja w krainie czarów. Jednak co
było inspiracją dla napisania tak dziwacznego i pokręconego tekstu? Poniekąd
można odpowiedzieć, że szkoła. Lennon dowiedział się bowiem, że w szkole do
której uczęszczał za młodu, na lekcjach analizuje się i poddaje najróżniejszym
interpretacjom jego teksty. Wściekł się, gdyż w pamięci miał sceny, gdy
nauczyciele krzyczeli na niego, że to co pisze to głupoty bez ładu i składu i
nikt w życiu tego nie przeczyta. Postanowił więc stworzyć im na złość tekst,
którego za nic w świecie nie zinterpretują, gdyż… z założenia będzie o niczym.
Wymyślił więc rozmaite dziwactwa i upchnął je w tym awangardowo-enigmatycznym
tekście. Oczywiście nie mógł przewidzieć tego, że ta piosenka będzie
najczęściej interpretowanym tekstem w całym jego dorobku. Do dzisiaj analitykom
muzyki Beatlesów nie udało się do końca zgłębić tego, co zaszyfrował tu John. Oto
prawdziwy geniusz tekstu: mimo upływu 50 lat, wciąż nie do końca został
rozgryziony. Muzycznie też dużo się tu dzieje. W połowie następuje przełamanie
muzyki i dźwięki jakby z zupełnie innej beczki. Orkiestracja wykonana przez
George’a Martina (ale opisana mu szczegółowo przez Johna). Zespół wokalny
zatrudniony specjalnie po to, by nagrać odgłosy typu: „ho ho ho”, „hee hee hee”,
czy „oompah oompah, stick it up your jumper”. A na sam koniec dialog pochodzący
z radiowej wersji szekspirowskiego Króla
Leara. Czysta awangarda. Czysta magia. Czysty Lennon. Czyste dzieło.
Mister city, policeman sitting pretty
Little policeman in the row
See how they fly
Like Lucy in the sky
See how they run
I’m crying
Yellow matter custard
Dripping from a dead dog’s eye
Carablocker fishwife pornographic priestess
Boy you been a naughty girl
You let your knickers down
I am the eggman
They are the eggman
I am the walrus
Goo goo g’joob
Amerykańska ingerencja w ten album zaczyna się od piosenki Hello, Goodbye pełniącej funkcję strony
A singla, na którego drugiej stronie wydany został I Am the Walrus. Lennon oczywiście był wściekły, że jego odważne,
awangardowe dzieło musiało ustąpić miejsca kolejnej prostej i mdłej piosence
Paula. Czy jednak ten utwór jest zły? Absolutnie. Faktycznie, blednie przy
Lennonowskim arcydziele, jednak ma niezaprzeczalny urok a i nie jest tylko
prostą, knajpianą przyśpiewką na wzór utworów typu Wild Honey Pie z Białego
Albumu. Ma prosty tekst, wpadającą w ucho melodię i bardzo ciekawą środkową część
z popisami wokalnymi Paula. Pierwotnie w tym miejscu miała znajdować się
solówka Harrisona, jednak ostatecznie McCartney ją wyciął na rzecz swoich
wokaliz. George podobno nigdy nie wybaczył mu tej ingerencji, jednak moim
zdaniem piosenka z nią brzmi naprawdę rewelacyjnie, więc nie ma o co kruszyć
kopii. Utwór od początku miał potencjał by zostać kolejnym hitem zespołu, jak
zresztą się stało.
You say yes, I say no
You say stop, and I say go, go, go
Oh no
You say goodbye and I say hello
Nagrywania do Sierżanta Pieprza Beatlesi rozpoczęli od utworu
napisanego przez Lennona na cześć Strawberry Fields, czyli domu dziecka
prowadzonego przez Armię Zbawienia niedaleko domu Johna, w którym mieszkał
razem ze swoją ciocią Mimi. Utwór Strawberry
Fields Forever jest dla Lennona okazją do wyrażenia swojego zagubienia w
świecie i podzielenia się myślą, że nie ma w nim niczego pewnego… poza rzecz
jasna Truskawkowymi Polami. John wielokrotnie bawił się z dziećmi -wychowującymi
się w domu dziecka - mimo licznych zakazów ciotki. Gdy suszyła mu o to głowę,
miał w zwyczaju jej pyskować słowami: „Przecież za to nie wieszają!” Można tak
tłumaczyć także jeden z wersów zawartych w tekście przez Johna, jednak ciężko
stwierdzić to na pewno, gdyż zawiera on masę gier słownych i zagadek tworzących
własną, surrealistyczną rzeczywistość. Beatlesi kilka razy podchodzili do
nagrywania tej piosenki, za każdym razem zmieniając aranżację. W pewnym
momencie John poprosił jednak George’a Martina, by zaangażował mu do tej
piosenki wiolonczele i trąbki. Ostatecznie Lennon postanowił połączyć tę wersję
z tą zagraną wspólnie z zespołem. Było to o tyle trudne, że obie zagrane były w
różnych tonacjach. Na szczęście producent za pomocą opcji przesuwu taśmy zdołał
to przyspieszyć, tamto zwolnić i wyszedł z tego utwór, którym zachwycamy się do
dziś. Nic dziwnego, gdyż do dziś jest to popis wielkości Lennona i jego
twórczych umiejętności. Po prostu magia i geniusz zawarty w czterech minutach.
Wielka rzecz.
Living is easy with eyes closed
Misunderstanding all you see
It’s getting hard to be someone
But it all works out
It doesn’t matter much to me
Let me take you down ‘cause I’m going to
Strawberry Fields
Nothing is real
And nothing to get hung about
Strawberry Fields forever
Always know, sometimes think it’s me
But you know, I know when it’s a dream
I think a “No”, I mean a “Yes”
But it’s all wrong
That is, I think I disagree
Między Johnem a Paulem od początku ich współpracy istniała swoista
songwriterska rywalizacja. Gdy jeden napisał dobrą piosenkę, drugi musiał
napisać lepszą i tak bez końca. Gdy John napisał piosenkę o swoim dzieciństwie,
Paul też musiał. John opisał dom dziecka nieopodal swojego domu, a Paul pętlę
autobusową znajdującą się na końcu ulicy Penny Lane, na której musiał wysiąść,
chcąc dostać się do Johna. Nagrania do piosenki rozpoczęto zaraz po Strawberry Fields Forever i muzycznie
jest to rzecz jednak zupełnie odmienna. Dzieło Lennona proponuje nowe,
awangardowe muzyczne rozwiązania, natomiast Penny
Lane dźwiękowo ma zasygnalizować, że czas w opisywanym miejscu jakby się zatrzymał
i wszystko jest tak, jak zostało przez McCartneya zapamiętane. Punktem
kulminacyjnym jest tu oczywiście słynne solo na trąbce oraz napędzające całość 3
fortepiany. Tekstowo mamy tu odniesienia do młodzieńczych doświadczeń
seksualnych, a także całą paletę barwnych i charakterystycznych postaci, z których
każdą można poddawać różnorakiej interpretacji. Obie piosenki miały znaleźć się
na nadchodzącym wówczas albumie (Sgt.
Pepper’s Lonely Hearts Club Band), jednak wytwórnia zażądała dwóch nowych
utworów do wydania na singlu, by przerwać długi okres muzycznego milczenia
zespołu. Wybrane zostały właśnie te dwie piosenki, które razem złożyły się na
pierwszy w historii singiel z podwójną stroną A. W chwili wydania już został on
okrzyknięty najlepszym singlem, jaki kiedykolwiek się ukazał i właściwie te
miano nosi po dziś dzień. Aż do końca swojego życia George Martin mówił, że niewłączenie
tych dwóch utworów na Sierżanta Pieprza było największym błędem w całej jego
karierze. Gdziekolwiek by te utwory się nie znalazły, razem tworzą piękną
całość i są jedynymi z najgenialniejszych dzieł spółki autorskiej
Lennon/McCartney.
Behind the shelter In the middle of the
roundabout
The pretty nurse is selling poppies from a tray
And though she feels as if she’s in a play
She is anyway
In Penny Lane, the barber shaves another
customer
We see the banker sitting waiting for a trim
And then the fireman rushes in
From the pouring rain, very strange
Penny Lane is in my ears and in my eyes
There beneath the blue suburban skies…
Penny Lane!
Najbardziej rockowym kawałkiem na płycie jest zdecydowanie Baby, You’re a Rich Man. Nagrana została
wyjątkowo w studiu Olympic Sound Studios, gdzie zazwyczaj nagrywali Rolling
Stonesi (w chórkach udziela się nawet Mick Jagger). Najbardziej wyróżnia się
tutaj partia Lennona na claviolinie. Ma wpadający w ucho, agresywny jak na tę
płytę refren. Szkoda, że tekst jest złośliwością w stronę menadżera grupy,
Briana Epsteina (który popełnił samobójstwo 6 tygodni po ukazaniu się tego
singla). Epstein uznał to jako kolejny wybryk Johna i potraktował to z
dystansem, jednak z dzisiejszej perspektywy wydaje się naprawdę niesmaczne, gdy
w ostatnim refrenie zamiast „you’re a rich man too” Lennon śpiewa „you’re a
rich fag Jew” (odniesienie do tego, że Epstein miał żydowskie pochodzenie i był
gejem). Muzycznie piosenka jest naprawdę dobra, chociaż nie może konkurować z
poprzednikami.
How does it feel to be one of the beautiful
people?
How often have you been there?
Often enough to know
What did you see when you were there?
Nothing that doesn’t show
Baby, you’re a rich man too
You keep all your money in a big brown bag
inside a zoo
What a thing to do
Na prośbę organizatorów pierwszego trasmitowanego na cały świat program
telewizyjnego Our World, Beatlesi
napisali utwór All You Need Is Love.
Podczas nagrania puszczano z taśmy podkład składający się ze skrzypiec,
kontrabasu, klawesynu, banjo, fortepianu, gitary rytmicznej, partii orkiestry i
chórków, zaś na żywo grano na basie, gitarze prowadzącej i perkusji, a Lennon
zajął się częścią wokalną. Mam jednak problem z tą piosenką. Doceniam jej wagę
dla epoki, w której się ukazała. Zdaję sobie sprawę, że dla ludzi żyjących w
tamtych czasach ten hippisowski tekst i natchniony głos Lennona były czymś
naprawdę ważnym. Podoba mi się także podkład muzyczny, słowa i solo gitary
Harrisona. Swój urok ma nawet bałagan w ostatniej części piosenki, gdzie
Beatlesi najzwyczajniej w świecie się wygłupiają. Jednakże ta piosenka po
prostu do mnie nie przemawia. Od Beatlesów oczekuję więcej niż zwrotki ze
szczątkową melodią i prostackiego refrenu. Sytuacji nie ratują nawet zabawne
chórki i partie instrumentów dętych w refrenach. Nigdy specjalnie nie lubiłem
tej piosenki i mimo wielu przesłuchań nie umiem się do niej przekonać,
aczkolwiek doceniam jego wagę. W skrócie: dobry, ale nie dla mnie.
Nothing you can make that can’t be made
No one you can save that can’t be saved
Nothing you can do, but you can learn how to be
you in time
It’s easy
All you need is love
Love is all you need
Beatlesi po wybitnym Sierżancie Pieprzu nagrali znakomite Magical Mystery Tour. Ta pływa to
właściwie apogeum Beatlesów, jako zespołu awangardowo-psychodelicznego. Na
żadnym albumie nie ma tak odważnych eksperymentów z dziedziny rozwiązań
muzycznych, a także takiej odwagi jeśli chodzi o teksty. Zespół łączy tu
odważne i awangardowe rozwiązania instrumentalne z niebywałą wręcz, wpadającą w
ucho melodyjnością, a wielowymiarowe teksty zmuszają do przemyśleń. Ta płyta to
jedno ze szczytowych osiągnięć The Beatles, jednak to właśnie tu po raz
pierwszy słychać postępujący rozpad zespołu. Piosenki duetu Lennon/McCartney
krystalizują się w piosenki Paula i piosenki Johna. Każdy zaczyna już śpiewać
swoje, rzadko dzieląc się z drugim. Może nie jest to tu tak widoczne jak na
późniejszych albumach, jednak to właśnie tu narodziło się ich tworzenie „na
własny rachunek”. Beatlesów trawił wewnątrzzespołowy konflikt, który miał
doprowadzić ostatecznie do ich rozpadu, jednak zanim to nastąpiło, zespół miał
dać nam jeszcze wiele wspaniałej muzyki.
Ocena: 9/10
Magical Mystery Tour: 36:35
1. Magical Mystery Tour - 2:48
2. The Fool on the Hill - 2:59
3. Flying - 2:16
4. Blue Jay Way - 3:54
5. Your Mother Should Know - 2:33
6. I Am the Walrus - 4:35
7. Hello, Goodbye - 3:24
8. Strawberry Fields Forever - 4:05
9. Penny Lane - 3:00
10. Baby, You're a Rich Man - 3:07
11. All You Need Is Love - 3:57
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz