wtorek, 8 stycznia 2019

"Magical Mystery Tour" - The Beatles [Recenzja]



Od początku kariery Beatlesów na rynku fonograficznym po obu stronach oceanu równolegle pojawiały się zupełnie czasem odmienne od siebie albumy. W ojczyźnie zespołu, Wielkiej Brytanii, płyty ukazywały się w wersji aprobowanej przez grupę, natomiast wydawnictwo Capitol – działające w Stanach Zjednoczonych – tworzyło krążki zupełnie odmienne od pierwowzorów; miały inne tytuły, okładki, inny dobór utworów i ich kolejność (oczywiście nie zawsze, gdyż na przykład album Revolver nosił taką samą nazwę także w Ameryce, jednak jego zawartość oryginału już zupełnie nie przypominała). Przy albumie Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band wydawca amerykański jednak zorientował się, że ingerencja w ten longplay jest bezcelowa, gdyż tu to właśnie jego przemyślany z góry całokształt decydował o jego sile. W przypadku następującego po nim Magical Mystery Tour postanowił jednak co nieco dodać.
W 2009 roku firma Apple postanowiła zrobić porządek w wydawnictwach Beatlesów (by uniknąć nieporządku wzorem z dyskografii Rolling Stonesów, która trwała aż do albumu Their Satanic Majesties Request i do dzisiaj nie doczekaliśmy się jakiejkolwiek próby jej usystematyzowania) i przeprowadzono proces remasterowania i ujednolicenia całego dorobku studyjnego zespołu. Zdecydowano się, by wersjami oficjalnymi i ostatecznymi albumów uczynić – rzecz jasna – te brytyjskie. Z wyjątkiem jednego…
Po zniewalającym sukcesie Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band Beatlesi zapalili się, by stworzyć kolejny film. Przekonali się jednak, że gdy sami się za to biorą, lepiej im to wychodzi, więc i obraz postanowili stworzyć sami. Głównym jego pomysłodawcą był Paul, który przyszedł pewnego dnia do Ringa i pokazał mu plan tejże produkcji, który bazował na rysunku koła i podzieleniu go na kilka części. Scenariusz właściwie nie istniał, a sam pomysł był bardzo luźno zarysowany: grupka ludzi podróżuje autokarem po kraju i przeżywają „magiczną i tajemniczą podróż”. Reszta zespołu uznała, że może to być zabawne i zabrali się do pracy. Ostatecznie film okazał się zbiorem gagów, których wspólnym mianownikiem jest muzyka Beatlesów. W trakcie kręcenia kolejnym członkom gru
py przychodziły do głowy kolejne pomysły, które następnie wcielano w życie na bieżąco.
Nad wszystkim od początku do końca (czyli post-produkcji, która z dwóch tygodni przeciągnęła się do jedenastu) czuwał McCartney. Całość miała być awangardową i zabawną historią i, przekonani że tak ją ludzie właśnie odbiorą, Beatlesi sprzedali całość dla telewizji BBC1. Zapomnieli jednak, że ta stacja swoje programy nadawała w czerni i bieli, a siłą napędową filmu miały być właśnie jasne i fantazyjne barwy, które nadawały całości dziwaczności i oniryczności. Film Magical Mystery Tour wyemitowany został w święta Bożego Narodzenia, kiedy to zazwyczaj publiczność oczekuje wesołych i głupkowatych sitcomów na rozluźnienie. Zamiast tego dostali odważną, awangardową porcję scen nie związanych ze sobą niczym poza postaciami Beatlesów. Jak nietrudno się domyślić, film został zmieszany z błotem, zarówno przez krytyków jak i przez widownię.
Po latach jednak produkcja została doceniona i przypomniano sobie o tym, jak bardzo była odważna (jak na swoje czasy). Każdy członek The Beatles zawzięcie jej bronił; zgodnie twierdzili, że ma wiele błędów i rzeczy, które można by dopracować, jednak generalnie jest to udana rzecz, której ludzie po prostu nie zrozumieli. Najlepiej podsumował wszystko Ringo:

Film pokazano początkowo w wersji czarno-białej, chociaż była przecież też kopia barwna. Po emisji zaczęły się miażdżące recenzje. Uważano, że poszliśmy za daleko, o co nam chodzi i za kogo się uważamy? Szukano czytelnej fabuły, a to była abstrakcja, zabawa dla tych, którzy brali w tym udział.

Co do krytyki i prawdziwego celu, dla którego powstał film odniósł się też George Harrison:

Prasa znienawidziła ten film. Nareszcie po naszych wszystkich sukcesach (płyta lub coś innego), coś co wszyscy mogli skopać. Po wyniesieniu The Beatles na szczyty jedyne, co mogli teraz zrobić, to zepchnąć nas na sam dół. Tak już jest, takie jest życie. Naprawdę nie podobał im się ten film, co było zrozumiałe, bo z artystycznego punktu widzenia nie było to świetnie nakręcone dzieło na podstawie znakomitego scenariusza. To był amatorski film, udziwniony film amatorski. Dla nas to była dobra zabawa. Musiało tak być, skoro zrobiliśmy sobie wycieczkę ze skrzynkami piwa i akordeonistą.

Jak widać Beatlesi nie przejęli się zbytnio odbiorem ich najnowszego dzieła.
Oczywiście równolegle do filmu ukazała się także ścieżka dźwiękowa. Tym razem zdecydowano się na podwójną EP-kę, która zawierała tylko utwory znajdujące się w filmie… Przynajmniej w Wielkiej Brytanii, gdyż w Stanach wydawca znów postanowił zaingerować w wydawnictwo i dodał do niego kilka piosenek pochodzących z tamtego okresu, jednak wydanych na singlach, bądź po prostu które nie znalazły się na albumach długogrających. I w tym przypadku okazało się to trafne, gdyż to właśnie wersja amerykańska jest dzisiaj podstawową tego albumu.
Na okładce znajdują się Beatlesi przebrani w swoje kostiumy zwierząt z filmu: Lennon jako mors, McCartney jako hipopotam, Harrison jako królik, a Starr jako kurczak. Ciekawym jednak jest fakt, że mimo że w filmie wyraźnie widać, że przy fortepianie siedzi przebrany za morsa Lennon, na okładce jest nim… McCartney. Dowiedzieć się tego możemy z piosenki Glass Onion z ich kolejnego albumu dzięki wersowi „the walrus was Paul”. Oczywiście stało się to podstawą kolejnych teorii spiskowych z cyklu „Paul is dead”.

McCartney bardzo lubi pisać utwory, dzięki którym może powspominać wydarzenia ze swojej przeszłości. Wspomina, że bardzo lubił przejezdne cyrki zatrzymujące się w Liverpoolu za jego młodych lat. Mógł wówczas oglądać różne dziwaczne rzeczy, czuć te charakterystyczne zapachy i słyszeć te nawoływania zachęcające do wstąpienia i wydania paru groszy. Mając w pamięci właśnie te nawoływania razem z Lennonem napisali utwór Magical Mystery Tour. Powstał on w erze Sierżanta Pieprza, więc – co charakterystyczne dla ich twórczości z tamtego okresu – pełni on funkcję uwertury, wprowadzenia do większej, z góry przemyślanej całości. Na pierwszy plan wysuwają się dęciaki i pulsujący bas Paula. Większość tekstu śpiewana jest przez panów wespół, jednak każdy z nich ma też swoje 5 minut. Utwór gwarantuje dobry humor i ciekawe nakręcenie tej maszyny, która ma zabrać nas w „magiczną tajemniczą podróż”.

The Magical Mystery Tour is waiting to take you away
Waiting to take you away

Roll up, roll up for the mystery tour

Pierwszym genialnym sztosem tej płyty jest ballada Paula, The Fool on the Hill. Można powiedzieć, że w całości należy do McCartneya i nawet pozostali Beatlesi doceniali jej urok, by wspomnieć tylko Johna, który miał powiedzieć o niej: „dowód, że potrafi pisać piosenki od początku do końca”. Piosenka na pozór jest prosta, jednak wystarczy spróbować klaskać w jej rytm, by przekonać się, jak złożona jest jej rytmika. Mamy tu przepiękny wokal Paula i wspaniałe solówki fletów poprzecznych. Ciekawy jest też tekst, który opowiada o człowieku stojącym na wzgórzu, wpatrującym się martwo w przestrzeń, przez co w oczach innych uważany jest za głupka. Ta piosenka to wspaniałe świadectwo maestrii Paula. Genialny utwór.

Day after day, alone on the hill
The man with the foolish grin is keeping perfectly still
But nobody wants to know him
They can see that he’s just a fool
And he never gives an answer
But the fool on the hill
Sees the sun going down
And the eyes in his head
See the world spinning ‘round

Następnie  mamy prawdziwy ewenement w dyskografii Beatlesów, czyli utwór instrumentalny. Zagrany został głównie przez Johna z użyciem melotronu. Ciekawe są tu także partie perkusji Ringa, którego to głos zresztą najwyraźniej słychać później w partii wokalnej pod koniec utworu. Jest ona dość prosta, pozbawiona tekstu i nadaje ciekawy klimat płycie, chociaż – moim zdaniem – lepiej sprawdziła by się w dalszej jej części. Z drugiej strony jednak ciężko mi wyobrazić sobie ją w innym miejscu niż jako oddech po genialnym The Fool on the Hill. Dobrze, że jest, aczkolwiek jest to tylko ciekawostka.
Ciekawostką nie jest jednak jedyny utwór Harrisona na płycie, czyli Blue Jay Way. Jest to najbardziej psychodeliczne ze wszystkich dzieł jakie stworzył, jednocześnie nie wyrzekając się swoich wcześniejszych, indyjskich inspiracji. Ciekawe jest, że ten oniryczny klimat osiągnięto tu bez korzystania z jakichkolwiek instrumentów wiążących się z kulturą Indii. Narastający dźwięk organów Hammonda otwiera tę niezwykłą kompozycję, a następnie pojawia się głos George’a z ciekawymi nałożonymi na niego efektami, a także z jękami McCartneya i Lennona w tle (czasami puszczanymi od tyłu). Tekst opowiada o prawdziwej historii, gdy Beatles umówił się z przyjaciółmi na Blue Jay Way w Los Angeles, jednak oni również nie byli z tego miasta i bardzo długo nie pojawiali się w umówionym miejscu. Podejrzewał, że również się zgubili i prosi w piosence by szybko przyjechali, bo zaraz zaśnie (efekt zmiany czasu, którą musiał pokonać podczas podróży). Jest to naprawdę niezwykły kawałek, którego tempo wzrasta niespostrzeżenie z każdą sekundą, by osiągnąć swój punkt kulminacyjny w wyśpiewywanym transowo refrenem pod koniec. Wielki utwór. Jeden z najlepszych, jakie George napisał w trakcie całej swojej kariery.

There’s a fog upon L.A.
And my friends have lost their way
“We’ll be over soon”, they say
Now they’ve lost themselves instead

Please don’t be long, please don’t you be very long
Please don’t be long or I may be asleep

Czym byłaby płyta “późnych” Beatlesów bez wodewillowego pastiszu Paula? Może i dałaby radę, ale czuć by było ten ubytek. Tutaj McCartney jawi nam się jako prawdziwy maestro piosenek tego typu, serwując nam radosną Your Mother Should Know. Tekst tutaj to zaledwie 2 zdania, ale przecież nie o niego tu chodzi. Mamy tu wpadający w ucho fortepianowy motyw, czysty wokal Paula i zabawne chórki. W filmie piosenka ta została przedstawiona w najlepszy dla niej sposób, czyli jako scena tańca Beatlesów ubranych w jednakowe białe fraki. Kolejna świetna piosenka. Paul znów błyszczy.

Let’s all get up and dance to the song that was a hit
Before your mother was born
Though she was born a long, long time ago
Your mother should know

Nieubłaganie przychodzi jednak moment, kiedy to przychodzi nam zmierzyć się z prawdziwą legendą. Najwspanialszym kawałkiem z tej płyty, jednym z najlepszych nie tylko Lennona, ale i w ogóle The Beatles. 4 słowa: I Am the Walrus. Ta piosenka to po prostu popis czystej awangardy w wykonaniu Johna i połączeniu jej z jego niezwykłym zmysłem do wpadających w ucho melodii. Zaczyna się fortepianem elektrycznym, a następnie wchodzi przesterowany głos Lennona śpiewający o… no właśnie, o czym? Inspiracją dla tytułowego „morsa” był wiersz Mors i Cieśla z książki Lewisa Carrolla, Alicja w krainie czarów. Jednak co było inspiracją dla napisania tak dziwacznego i pokręconego tekstu? Poniekąd można odpowiedzieć, że szkoła. Lennon dowiedział się bowiem, że w szkole do której uczęszczał za młodu, na lekcjach analizuje się i poddaje najróżniejszym interpretacjom jego teksty. Wściekł się, gdyż w pamięci miał sceny, gdy nauczyciele krzyczeli na niego, że to co pisze to głupoty bez ładu i składu i nikt w życiu tego nie przeczyta. Postanowił więc stworzyć im na złość tekst, którego za nic w świecie nie zinterpretują, gdyż… z założenia będzie o niczym. Wymyślił więc rozmaite dziwactwa i upchnął je w tym awangardowo-enigmatycznym tekście. Oczywiście nie mógł przewidzieć tego, że ta piosenka będzie najczęściej interpretowanym tekstem w całym jego dorobku. Do dzisiaj analitykom muzyki Beatlesów nie udało się do końca zgłębić tego, co zaszyfrował tu John. Oto prawdziwy geniusz tekstu: mimo upływu 50 lat, wciąż nie do końca został rozgryziony. Muzycznie też dużo się tu dzieje. W połowie następuje przełamanie muzyki i dźwięki jakby z zupełnie innej beczki. Orkiestracja wykonana przez George’a Martina (ale opisana mu szczegółowo przez Johna). Zespół wokalny zatrudniony specjalnie po to, by nagrać odgłosy typu: „ho ho ho”, „hee hee hee”, czy „oompah oompah, stick it up your jumper”. A na sam koniec dialog pochodzący z radiowej wersji szekspirowskiego Króla Leara. Czysta awangarda. Czysta magia. Czysty Lennon. Czyste dzieło.

Mister city, policeman sitting pretty
Little policeman in the row
See how they fly
Like Lucy in the sky
See how they run
I’m crying

Yellow matter custard
Dripping from a dead dog’s eye
Carablocker fishwife pornographic priestess
Boy you been a naughty girl
You let your knickers down

I am the eggman
They are the eggman
I am the walrus
Goo goo g’joob

Amerykańska ingerencja w ten album zaczyna się od piosenki Hello, Goodbye pełniącej funkcję strony A singla, na którego drugiej stronie wydany został I Am the Walrus. Lennon oczywiście był wściekły, że jego odważne, awangardowe dzieło musiało ustąpić miejsca kolejnej prostej i mdłej piosence Paula. Czy jednak ten utwór jest zły? Absolutnie. Faktycznie, blednie przy Lennonowskim arcydziele, jednak ma niezaprzeczalny urok a i nie jest tylko prostą, knajpianą przyśpiewką na wzór utworów typu Wild Honey Pie  z Białego Albumu. Ma prosty tekst, wpadającą w ucho melodię i bardzo ciekawą środkową część z popisami wokalnymi Paula. Pierwotnie w tym miejscu miała znajdować się solówka Harrisona, jednak ostatecznie McCartney ją wyciął na rzecz swoich wokaliz. George podobno nigdy nie wybaczył mu tej ingerencji, jednak moim zdaniem piosenka z nią brzmi naprawdę rewelacyjnie, więc nie ma o co kruszyć kopii. Utwór od początku miał potencjał by zostać kolejnym hitem zespołu, jak zresztą się stało.

You say yes, I say no
You say stop, and I say go, go, go
Oh no
You say goodbye and I say hello

Nagrywania do Sierżanta Pieprza Beatlesi rozpoczęli od utworu napisanego przez Lennona na cześć Strawberry Fields, czyli domu dziecka prowadzonego przez Armię Zbawienia niedaleko domu Johna, w którym mieszkał razem ze swoją ciocią Mimi. Utwór Strawberry Fields Forever jest dla Lennona okazją do wyrażenia swojego zagubienia w świecie i podzielenia się myślą, że nie ma w nim niczego pewnego… poza rzecz jasna Truskawkowymi Polami. John wielokrotnie bawił się z dziećmi -wychowującymi się w domu dziecka - mimo licznych zakazów ciotki. Gdy suszyła mu o to głowę, miał w zwyczaju jej pyskować słowami: „Przecież za to nie wieszają!” Można tak tłumaczyć także jeden z wersów zawartych w tekście przez Johna, jednak ciężko stwierdzić to na pewno, gdyż zawiera on masę gier słownych i zagadek tworzących własną, surrealistyczną rzeczywistość. Beatlesi kilka razy podchodzili do nagrywania tej piosenki, za każdym razem zmieniając aranżację. W pewnym momencie John poprosił jednak George’a Martina, by zaangażował mu do tej piosenki wiolonczele i trąbki. Ostatecznie Lennon postanowił połączyć tę wersję z tą zagraną wspólnie z zespołem. Było to o tyle trudne, że obie zagrane były w różnych tonacjach. Na szczęście producent za pomocą opcji przesuwu taśmy zdołał to przyspieszyć, tamto zwolnić i wyszedł z tego utwór, którym zachwycamy się do dziś. Nic dziwnego, gdyż do dziś jest to popis wielkości Lennona i jego twórczych umiejętności. Po prostu magia i geniusz zawarty w czterech minutach. Wielka rzecz.

Living is easy with eyes closed
Misunderstanding all you see
It’s getting hard to be someone
But it all works out
It doesn’t matter much to me

Let me take you down ‘cause I’m going to
Strawberry Fields
Nothing is real
And nothing to get hung about
Strawberry Fields forever

Always know, sometimes think it’s me
But you know, I know when it’s a dream
I think a “No”, I mean a “Yes”
But it’s all wrong
That is, I think I disagree

Między Johnem a Paulem od początku ich współpracy istniała swoista songwriterska rywalizacja. Gdy jeden napisał dobrą piosenkę, drugi musiał napisać lepszą i tak bez końca. Gdy John napisał piosenkę o swoim dzieciństwie, Paul też musiał. John opisał dom dziecka nieopodal swojego domu, a Paul pętlę autobusową znajdującą się na końcu ulicy Penny Lane, na której musiał wysiąść, chcąc dostać się do Johna. Nagrania do piosenki rozpoczęto zaraz po Strawberry Fields Forever i muzycznie jest to rzecz jednak zupełnie odmienna. Dzieło Lennona proponuje nowe, awangardowe muzyczne rozwiązania, natomiast Penny Lane dźwiękowo ma zasygnalizować, że czas w opisywanym miejscu jakby się zatrzymał i wszystko jest tak, jak zostało przez McCartneya zapamiętane. Punktem kulminacyjnym jest tu oczywiście słynne solo na trąbce oraz napędzające całość 3 fortepiany. Tekstowo mamy tu odniesienia do młodzieńczych doświadczeń seksualnych, a także całą paletę barwnych i charakterystycznych postaci, z których każdą można poddawać różnorakiej interpretacji. Obie piosenki miały znaleźć się na nadchodzącym wówczas albumie (Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band), jednak wytwórnia zażądała dwóch nowych utworów do wydania na singlu, by przerwać długi okres muzycznego milczenia zespołu. Wybrane zostały właśnie te dwie piosenki, które razem złożyły się na pierwszy w historii singiel z podwójną stroną A. W chwili wydania już został on okrzyknięty najlepszym singlem, jaki kiedykolwiek się ukazał i właściwie te miano nosi po dziś dzień. Aż do końca swojego życia George Martin mówił, że niewłączenie tych dwóch utworów na Sierżanta Pieprza było największym błędem w całej jego karierze. Gdziekolwiek by te utwory się nie znalazły, razem tworzą piękną całość i są jedynymi z najgenialniejszych dzieł spółki autorskiej Lennon/McCartney.

Behind the shelter In the middle of the roundabout
The pretty nurse is selling poppies from a tray
And though she feels as if she’s in a play
She is anyway

In Penny Lane, the barber shaves another customer
We see the banker sitting waiting for a trim
And then the fireman rushes in
From the pouring rain, very strange

Penny Lane is in my ears and in my eyes
There beneath the blue suburban skies…
Penny Lane!

Najbardziej rockowym kawałkiem na płycie jest zdecydowanie Baby, You’re a Rich Man. Nagrana została wyjątkowo w studiu Olympic Sound Studios, gdzie zazwyczaj nagrywali Rolling Stonesi (w chórkach udziela się nawet Mick Jagger). Najbardziej wyróżnia się tutaj partia Lennona na claviolinie. Ma wpadający w ucho, agresywny jak na tę płytę refren. Szkoda, że tekst jest złośliwością w stronę menadżera grupy, Briana Epsteina (który popełnił samobójstwo 6 tygodni po ukazaniu się tego singla). Epstein uznał to jako kolejny wybryk Johna i potraktował to z dystansem, jednak z dzisiejszej perspektywy wydaje się naprawdę niesmaczne, gdy w ostatnim refrenie zamiast „you’re a rich man too” Lennon śpiewa „you’re a rich fag Jew” (odniesienie do tego, że Epstein miał żydowskie pochodzenie i był gejem). Muzycznie piosenka jest naprawdę dobra, chociaż nie może konkurować z poprzednikami.

How does it feel to be one of the beautiful people?
How often have you been there?
Often enough to know
What did you see when you were there?
Nothing that doesn’t show

Baby, you’re a rich man too
You keep all your money in a big brown bag inside a zoo
What a thing to do

Na prośbę organizatorów pierwszego trasmitowanego na cały świat program telewizyjnego Our World, Beatlesi napisali utwór All You Need Is Love. Podczas nagrania puszczano z taśmy podkład składający się ze skrzypiec, kontrabasu, klawesynu, banjo, fortepianu, gitary rytmicznej, partii orkiestry i chórków, zaś na żywo grano na basie, gitarze prowadzącej i perkusji, a Lennon zajął się częścią wokalną. Mam jednak problem z tą piosenką. Doceniam jej wagę dla epoki, w której się ukazała. Zdaję sobie sprawę, że dla ludzi żyjących w tamtych czasach ten hippisowski tekst i natchniony głos Lennona były czymś naprawdę ważnym. Podoba mi się także podkład muzyczny, słowa i solo gitary Harrisona. Swój urok ma nawet bałagan w ostatniej części piosenki, gdzie Beatlesi najzwyczajniej w świecie się wygłupiają. Jednakże ta piosenka po prostu do mnie nie przemawia. Od Beatlesów oczekuję więcej niż zwrotki ze szczątkową melodią i prostackiego refrenu. Sytuacji nie ratują nawet zabawne chórki i partie instrumentów dętych w refrenach. Nigdy specjalnie nie lubiłem tej piosenki i mimo wielu przesłuchań nie umiem się do niej przekonać, aczkolwiek doceniam jego wagę. W skrócie: dobry, ale nie dla mnie.

Nothing you can make that can’t be made
No one you can save that can’t be saved
Nothing you can do, but you can learn how to be you in time
It’s easy

All you need is love
Love is all you need



Beatlesi po wybitnym Sierżancie Pieprzu nagrali znakomite Magical Mystery Tour. Ta pływa to właściwie apogeum Beatlesów, jako zespołu awangardowo-psychodelicznego. Na żadnym albumie nie ma tak odważnych eksperymentów z dziedziny rozwiązań muzycznych, a także takiej odwagi jeśli chodzi o teksty. Zespół łączy tu odważne i awangardowe rozwiązania instrumentalne z niebywałą wręcz, wpadającą w ucho melodyjnością, a wielowymiarowe teksty zmuszają do przemyśleń. Ta płyta to jedno ze szczytowych osiągnięć The Beatles, jednak to właśnie tu po raz pierwszy słychać postępujący rozpad zespołu. Piosenki duetu Lennon/McCartney krystalizują się w piosenki Paula i piosenki Johna. Każdy zaczyna już śpiewać swoje, rzadko dzieląc się z drugim. Może nie jest to tu tak widoczne jak na późniejszych albumach, jednak to właśnie tu narodziło się ich tworzenie „na własny rachunek”. Beatlesów trawił wewnątrzzespołowy konflikt, który miał doprowadzić ostatecznie do ich rozpadu, jednak zanim to nastąpiło, zespół miał dać nam jeszcze wiele wspaniałej muzyki.



Ocena: 9/10



Magical Mystery Tour: 36:35

1. Magical Mystery Tour - 2:48
2. The Fool on the Hill - 2:59
3. Flying - 2:16
4. Blue Jay Way - 3:54
5. Your Mother Should Know - 2:33
6. I Am the Walrus - 4:35
7. Hello, Goodbye - 3:24
8. Strawberry Fields Forever - 4:05
9. Penny Lane - 3:00
10. Baby, You're a Rich Man - 3:07
11. All You Need Is Love - 3:57

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...