poniedziałek, 19 listopada 2018

"An Old Raincoat Won't Ever Let You Down"/"The Rod Stewart Album" - Rod Stewart [Recenzja]


Elton John powiedział o nim kiedyś "najlepszy wokalista, jakiego rock and roll mógł kiedykolwiek dostać". Niezależnie od tego, czy się z tym zgadzamy czy nie, Roderick David Stewart, urodzony 10 stycznia 1945 roku jest jedną z najważniejszych i najbarwniejszych postaci światowego rocka. Chociaż dzisiaj kojarzymy go głównie z błahymi, popowymi melodiami i słynną serią The Great American Songbook, (której wydał w sumie 5 części) dla wielu może być szokiem, że Rod Stewart swoją karierę zaczynał od prawdziwego, korzennego rock and rolla, bluesa, a nawet nie wahając się zahaczyć o hard rock!
Za młodu Rod był wielkim fanem Al Jolsona, a do pierwszego zespołu, The Kool Kats, dołączył już w wieku... 11 lat! We wczesnych latach 60. towarzyszył folkowemu wokaliście Wizzy Jonesowi w jego europejskiej trasie koncertowej, jednak został deportowany z Hiszpanii z powrotem do Anglii za włóczęgostwo. Stewart nie zniechęcił się jednak i dołączał do kolejnych zespołów, jednak nigdzie nie zagrzewał miejsca na dłużej. Przełom nastąpił, gdy w 1965 roku dołączył do grupy Steampacket, która otwierała koncerty The Rolling Stones i The Walker Brothers. Grupa rok później nagrała nawet album, jednak został on wydany dopiero w 1970 roku. Zespół rozpadł się w 1967 roku i Rod Stewart dołączył wówczas do The Jeff Beck Group, która zdobyła wówczas znaczną popularność. Po rozstaniu z Beckiem, Stewart, razem z Ronem Woodem, (gitarzystą Stonesów od 1975 roku) dołączył do grupy The Faces i to właśnie będąc jej członkiem rozpoczął karierę solową, nagrywając swój pierwszy, opatrzony własnym nazwiskiem album, czyli wydany w 1969 roku w Stanach, jako The Rod Stewart Album, natomiast w Wielkiej Brytanii rok później, pod tytułem An Old Raincoat Won't Ever Let You Down


Street Fighting Man akustycznie? Takie można odnieść wrażenie słysząc pierwsze akordy, ale na szczęście nie, gdyż zaraz już czuć ten "stonesowski" powiew i po chwili słyszymy ten dobrze znany nam, jakże charakterystyczny głos. Rod śpiewa ten kawałek zupełnie inaczej, niż Mick Jagger, jakby z większym wyczuciem i to właśnie w tej inności leży jego siła. Stewart zachowuje się tak, jakby to był jego utwór, a nie, już w tamtym czasie, klasyk drugiego najważniejszego zespołu świata. Zwraca uwagę świetna, niebanalna solówka perkusisty w połowie piosenki. Następnie muzyka milknie na chwilę, by za moment wrócić na uprzednio przerwany tor. Świetny kawałek, potrafi postawić na nogi. Czuć po prostu stary dobry rock and roll. Aż żal, że Stewart w latach 80. zrezygnował z takich klimatów na rzecz bogato zaaranżowanego popu. Czasem, jak pokazuje ten cover, wystarczą po prostu gitary, bębny, bas i, od czasu do czasu, pianino, by grać dobrze i z sercem.
Następny utwór to Man of Constant Sorrow, czyli szlagier śpiewany też wcześniej między innymi przez Boba Dylana na jego debiutanckim albumie. Jest to po prostu piękny utwór, którego najzwyczajniej w świecie nie da się zepsuć, a Stewart ze swoją chrypką nadaje mu jeszcze więcej prawdy i uczucia, jakby to o sobie śpiewał w "I am about to rob the morning railroad/Perhaps I'll die on that train". Po prostu piękna rzecz, zaśpiewana nie gardłem, lecz sercem. Brawo!
Pierwszy autorski utwór Stewarta i już czuć, że Rod świetnie się czuje w stylistyce obranej na początku albumu. Blind Prayer to rzecz, w której wokalista świetnie zdaje sobie sprawę ze swoich atutów wokalnych i jak ich używać, by robić wrażenie. Nie musi wcale się wydzierać; wystarczy po prostu, jak mówiłem przy okazji Man of Constant Sorrow, zamiast gardła do śpiewania używać serca. I to się sprawdza, a ciekawie wysuwająca się na pierwszy plan gitara co jakiś czas tylko dodaje kolorów kompozycji. Cały utwór ma zabarwienie raczej bluesowe niż rock and rollowe i słychać, że Rod wie, jak poruszać się także i w tej stylistyce. Najlepszy kawałek albumu!

I never knew how much love could hurt me
But it never ever come my way before
No, no, no, no, no
I never knew how much love could hurt me
Good God, it ain't never come my way before
Oh but, but you know what I'm trying to say
Really what I'm trying to say is
God, please don't take her away from me

Kolejny cover i pierwsza ballada z prawdziwego zdarzenia na płycie. Ogarnia nas przy niej po prostu zdumienie; jak ten facet odnajduje się też w balladach?! Taki zachrypnięty głos to raczej rock and roll. No dobra, blues może i też. Ale ballada?! A jednak, i to jak! Handbags and Gladrags ma piękny nastrój i wspaniałe pianino, które jest bazą dla lirycznych popisów Stewarta, który jednak nie daje nam odetchnąć zbyt długo.

Gdy tylko wybrzmią ostatnie akordy Handbags and Gladrags, hiszpańską gitarą wita nas tytułowy An Old Raincoat Won't Ever Let You Down. Rod wraca tu do rock and rolla. Podoba mi się zwłaszcza te momenty, kiedy utwór zwalnia, a do głosu dochodzą tylko bas i pianino, a Rod podśpiewuje sobie pod nosem; a wszystko to po to, by zaraz znowu wrócić do poprzedniego motywu i znów dać się ponieść Stewartowi i jego rock and rollowej duszy. Kolejny killer.


Did you sleep in a graveyard when it snowed?
Laid your head on an isle like me
With the Times on your face
And that old coat on your back
That kept you from a-withering away, good God
It just kept you from a-withering away

I Wouldn't Ever Change a Thing brzmi jak klasyczny tytuł dla klasycznej ballady. I tym właśnie jest, jednak nie tak rzewną i chwytającą za serce, jak Handbags and Gladrags. Ma raczej nieco szybsze tempo, a zwalnia tylko momentami, dzięki czemu nie pozwala nam całkowicie się rozmarzyć i usnąć, jednak ma lepszy, bardziej refleksyjny tekst Stewarta, w którym wspomina minione czasy i dochodzi do wniosku, że, mimo popełnionych błędów, nie zmieniłby w swoim życiu niczego. Pod koniec mamy też ciekawą partię organów, co tylko zwiększa atrakcyjność utworu.

What happened to the girl that you loved once and left?
Young man, did you break her heart?
Did she live, and did she marry?
Did she ever think on your face again?
Ah, now hold on a minute

Od organów zaczyna się również ostatni autorski utwór Stewarta na płycie, czyli Cindy's Lament, gdzie Stewart sięga po najostrzejsze dźwięki, jakie dotychczas od niego dostaliśmy. Bębny wtórują tnącej gitarze, a głos Stewarta tylko dociąża cały, i tak już gęsty, klimat. Najcięższy utwór na płycie i ciekawy zwrot akcji po uspokajającym przecież I Wouldn't Ever Change a Thing. Zaskoczenie, ale jak najbardziej pozytywne, gdyż utwór z każdą chwilą tylko się rozwija, dzięki czemu nie tylko możemy wsłuchiwać się w kolejne wokalne popisy Roda, ale też śledzić partie instrumentów, które odwalają tu kawał dobrej roboty, by grać nie tylko ciężko, ale też z rock and rollowym pazurem. Szczególnie zaskakujący jest fragment, gdzie muzyka już cichnie, a nagle znowu powraca jeszcze głośniej i cichnie już na dobre, by pozwolić płynąć ostatniej piosence.

And your mother, she can't stand my face
And your brother, keeps me from your door
But I'll stay around yes I'll stay around, honey
I'll even watch over your garden fence, aw yeah
I've watched your friends, Cindy, laugh in my face
But I won't apologise for the way that I am
If only they knew, baby, yes, if only they knew
That you've already spent one night with me, honey

Dirty Old Town. Rod kończy płytę najbardziej akustycznym i oszczędnym utworem na płycie, w którym opowiada o swoim pobycie w tytułowym brudnym, starym mieście. Gitara akustyczna pięknie uspokaja słuchacza, przybywające stopniowo kolejne dźwięki zagęszczają fakturę, a wyrazista harmonijka dodaje bluesowego posmaku. Czego chcieć więcej?


Wiele razy w tej recenzji używałem tu różnej odmiany słowa "rock and roll". Nieprzypadkowo, gdyż przedstawiany tu przeze mnie album to kwintesencja rock and rolla. Czyste, proste, ale nie prostackie, granie całym sercem, podczas którego czuć, że artysta po prostu kocha to, co robi. I dzieli się z nami tą miłością, którą my podzielamy, słuchają dzieła, które nam podarował. 
Rod Stewart na samym początku swojej kariery stworzył płytę, której właściwie niczego nie brakuje. Nie ma tu może ewidentnej "bożej iskry", jak na przykład na debiucie Led Zeppelin, nie jest to dzieło idealne, jednak artysta zaprezentował się tu z jak najlepszej strony. Album trwa nieco ponad pół godziny, a całe instrumentarium na płycie tworzą gitary, perkusja, bas, organy i pianino. Dowód na to, że "mniej" znaczy "więcej". Świetna płyta, polecam!

Ocena: 9/10

An Old Raincoat Won't Ever Let You Down/The Rod Stewart Album: 32:47

1. Street Fighting Man - 5:05
2. Man of Constant Sorrow - 3:12
3. Blind Prayer - 4:36
4. Handbags and Gladrags - 4:24
5. An Old Raincoat Won't Ever Let You Down - 3:30
6. I Wouldn't Ever Change a Thing - 4:44
7. Cindy's Lament - 4:26
8. Dirty Old Town - 3:42

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...