Na wydanej w 1967 roku płycie The Piper At the Gates of Dawn Pink Floyd byli zupełnie innym zespołem, niż są w dzisiejszej świadomości większości słuchaczy. W drugiej połowie lat 60. kwitła psychodelia, lato miłości, Beatlesi wydali Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, a rok wcześniej The Beach Boys zaskoczyli świat swoim Pet Sounds. Wtedy właśnie narodził się Pink Floyd, który najpierw sławę zyskał w klubowym podziemiu, wykonując psychodeliczne i rozbudowane kompozycje, zupełnie różne od tego, co wówczas proponowały inne zespoły.
Swój debiutancki album zespół nagrywał w studiu Abbey Road, w tym samym czasie, gdy Beatlesi za ścianą nagrywali swoją najważniejszą płytę, a więc wspomnianego już Sgt. Pepper. Głównym autorem materiału był lider grupy, Syd Barrett, którego kompozytorski styl zadecydował o takim, a nie innym klimacie albumu. Nad piosenkami unosi się psychodeliczny, odjechany i oniryczny klimat, podobny nieco do tego, co wówczas na płytach Beatlesów prezentował John Lennon.
Tytuł wymyślony został właściwie w ostatnim momencie, gdyż materiał nazywać miał się początkowo Projection, ale ostatecznie Syd postanowił nadać mu nazwę zaczerpniętą z książki O czym szumią wierzby.
Kiedy grupa nagrywała album, nikt nie wiedział, że u lidera postępuje schizofrenia. Muzyk zachowywał się dziwnie podczas sesji nagraniowych i większość ludzi obecnych w studiu (łącznie z członkami zespołu) podejrzewała, że Barrett po prostu jest złośliwy i otumaniony narkotykami, które zażywał wówczas w ilościach hurtowych. Powracający w piosenkach zgiełk często interpretowany jest, jako próba Syda w przekazaniu słuchaczowi, co dzieje się w jego głowie.
Początkowo na płytę trafić miały tylko utwory prosto z ich koncertów, a więc piosenki szalone, rozimprowizowane i nieprzewidywalne, jednak producent, Peter Jenner, wymagał od Syda większej zwięzłości, komunikatywności i "bardziej piosenkowych piosenek".
Płytę nagrywano od 15 marca do połowy lipca, a 5 sierpnia płyta z psychodeliczną okładką autorstwa Vica Singha ukazała się na sklepowych półkach.
Pierwszą kompozycją na płycie, jest osławione Astronomy Domine, które, wraz z Interstellar Overdrive, uważane jest za prekursora space rocka. Mimo tego, że muzycznie była raczej improwizowana, sprawia wrażenie przemyślanej i przejrzystej. Jest tu wszechobecny zgiełk i poetycki tekst, na którym Barrett, jak wspomina jego przyjaciel, siedział wyjątkowo długo. Piosenka świetnie otwiera album i już zapowiada, że to zdecydowanie będzie psychodeliczna jazda bez trzymanki.
Lime and limpid green, a second scene
A fight between the blue you once knew
Floating down, the sound resounds
Around the icy waters underground
Jupiter and Saturn, Oberon, Miranda and Titania
Neptune, Titan, Stars can frighten
Druga piosenka, Lucifer Sam, i już pierwsze zaskoczenie; mimo ponownego zgiełku i gęstego nałożenia na siebie instrumentów, utwór ten ma bardziej konwencjonalną formę, jakiej nie oczekiwałoby się bezpośrednio po takim rozpoczęciu. Tekstowo wydaje się ona dziś pierwszym świadectwem walki Syda z chorobą. Cały utwór opiera się na mrocznym riffie gitary basowej Rogera Watersa, a pod koniec na pierwszy plan wysuwa się solo na organach Richarda Wrighta. Szczerze mówiąc kompozycja ta przypadła mi do gustu bardziej, niż chaotyczne Astronomy Domine.
At night prowling sifting sand
Hiding around on the ground
He'll be found when you're around
That cat's something I can't explain
Matilda Mother jest, można by rzecz, najzwyczajniejszą kompozycją na płycie. Od pięknego i delikatnego wstępu aż do końca prym wiodą tu organy Wrighta i delikatny głos Barretta. W połowie piosenki nagle następuje wyciszenie, by po kilku sekundach muzyka przyspieszyła pozwalając by organy przyjęły nieco bardziej orientalne brzmienie. Mimo jednak tych wszystkich zalet, niknie ona wśród znakomitszych rywali.
For all the time spent in that room
The doll's house, darkness, old perfume
And fairy sories held me high on
Clouds of sunlight floating by
Oh, Mother, tell me more
Flaming tekstem i linią wokalu może przypominać wesołe piosenki dla dzieci, jednak podkład im towarzyszący, to już czysty popis psychodelii w wykonaniu zespołu. Ma ona senny i surrealistyczny klimat, który czyni z niej jedną z najlepszych piosenek płyty.
Watching buttercups cup the light
Sleeping on a dandelion
Too much, I won't touch you
But then I might
Pow R. Toc H. Cóż właściwie znaczy ten tytuł? Wiele było hipotez, ale po latach Roger Waters przyznał, że ma on wymowę antywojenną, gdyż Toc H. to - według wojskowego kodu telegraficznego - nazwa klubu dla stacjonujących żołnierzy, a Pow R. to po prostu udziwniona pisownia słowa "power". A teraz o piosence: jest zdecydowanie jedna z najdziwniejszych, najbardziej psychodelicznych i surrealistycznych piosenek na płycie. Jest ona o tyle ciekawa, że nie wiadomo, w którą stronę pójdzie zaraz zespół. Nie jest ona jednak aż tak interesująca, jak wyczyny Barretta w pozostałych piosenkach, mimo że nie ma tu wokalu, więc, teoretycznie, zespół miał tu większą swobodę, gdyż nie musiał podporządkowywać się części śpiewanej. Jest tu gitara, jazzowe pianino, organy, a wszystko spowijają krzyki, szepty i śmiechy. Rzecz dobra, ale nic ponadto.
O następnej kompozycji, jej autor, Roger Waters, ma jak najgorsze zdanie i jego zdaniem jest to jeden z najgorszych utworów, jakie kiedykolwiek stworzył. Faktycznie, w Take Up Thy Stethoscope And Walk Waters trochę przeholował muzycznie, chcąc stworzyć z tego kolejny Floydowy odjazd, szczególnie w rozimprowizowanym, hałasliwym jamie w środku utworu. Nie pomaga tu nawet surrealistyczny tekst o pacjencie wyliczającym swoje kolejne, coraz to dziwniejsze schorzenia. Krótko mówiąc: popieram zdanie Watersa o tej piosence.
Music seems to help the pain
Seems to cultivate the brain
Doctor kindly tell your wife that
I'm alive - flowers thrive - realize
Riff Interstellar Overdrive sugeruje już, że czeka nas jazda bez trzymanki i, faktycznie, tak jest, gdyż jest to, mimo tego że najdłuższy, najbardziej interesujący fragment płyty. Kompozycja ta i tak została skrócona na potrzeby płyty, gdyż w wersjach koncertowych potrafiła trwać nawet pół godziny. Ciekawa jest też historia powstania riffu otwierającego utwór. Otóż Peter Jenner, menażer zespołu chciał polecić Barrettowi pewną piosenkę amerykańskiego zespołu Love. Nie pamiętał jednak tytułu i zaczął nucić rytm, ale z racji, że nie umiał śpiewać, nie brzmiało to tak, jak w oryginale. Syd wziął wówczas gitarę i zagrał to, co Peter zanucił, pytając co chwilę "Czy to to? Czy o to ci chodziło?". Oczywiście riff ten w najmniejszym stopniu nie przypominał tego, co Jenner miał na myśli, ale wyszedł z tego świetny motyw przewodni do kolejnej piosenki zespołu. Producent nagrania, Norman Smith, by uczynić to nagranie jeszcze bardziej niezwykłym, postanowił nałożyć na siebie dwie taśmy z dwoma wykonaniami utworu różniącymi się nieco od siebie fakturą i szczegółami. W wyniku tego wszystkiego powstała najbardziej intrygująca piosenka na płycie i jedna z bardziej interesujących w całym dorobku Pink Floyd.
The Gnome wzorowany jest na pomyśle hobbita z książek J. R. R. Tolkiena. Główną rolę odgrywa tu gitara Barretta i czelesta Watersa. Melodia wzorowana jest na muzyce okresu międzywojennego. Piosenka zdecydowanie potrzebna, jako oddech po Interstellar Overdrive, jednak nie wyróżnia się niczym szczególnym poza urokiem melodii i lekkim wykonaniem.
I want to tell you a story
About a little man
If I can
A gnome named Grimble Grumble
And little gnomes stay in their homes
Eating, sleeping, drinking their wine
Inspiracją dla powstania Chapter 24 była lektura przez Syda książki I Cing - Księga przemian, która poruszała zagadnienia konfucjanizmu. Gdy trzeba było napisać piosenkę na nadchodzące nagranie, sięgnął do heksagramu 24 i ze zdań, które tam przeczytał, ułożył tekst. Mimo prostoty melodii i akompaniamentu mamy tu do czynienia z piosenką jakby z innego świata, która ponownie wprowadza nastrój rozmarzenia.
The time is with the month of winter solstice
When the change is due to come
Thunder in the other course of heaven
Things cannot be destroyed once and for all
Change returns success
Going and coming without error
Action brings good fortune
Sunset, sunrise
Jedna z najprostszych piosenek w całym dorobku zespołu, The Scarecrow, opiera się na dźwiękach organów Farfisa, które mogą przypominać flet, a tekst rozprawia o strachu na wróble, który pogodził się ze swoim losem. Jedyny ewidentny wypełniacz na płycie
The black and green scarecrow is sadder than me
But now he's resigned to his fate
'Cause life's not unkind - he doesn't mind
He stood in a field where barely grows
Bike, ostatni utwór na płycie, to kolejne zaskoczenie - piosenka o miłości, w której chłopak chciałby dać dziewczynie rower, ale już go komuś pożyczył. Piosenka jest sama w sobie zamierzenie dziecięca i naiwna, co może być komentarzem do tego, co autor sądził o miłości. Zwracają uwagę zmiany tempa i chwile ciszy w akompaniamencie pomiędzy zwrotkami. Na sam koniec słyszymy zaskakujący kolaż dźwiękowy, zapowiadający niejako to, do czego Pink Floyd wrócą choćby przy okazji płyty The Dark Side of the Moon. Loop kończący album to ewidentne nawiązanie do Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, który ukazał się w dniu, gdy grupa kończyła w studiu pracę nad płytą. Niezwykłe zakończenie niezwykłej płyty.
I've got a bike. You can ride it if you like
It's got a basket, a bell that rings and
Things to make it look good
I'd give it to you if I could, but I borrowed it
Być może dla letnich słuchaczy Pink Floyd ta płyta może być zaskoczeniem, ale zaręczam, że warto się w nią słuchać, gdyż kryje ona w sobie nie mniej ciekawych rozwiązań muzycznych niż późniejsze dokonania zespołu. Warto podczas słuchania tego albumu zamyślić się nad utraconym talentem Barretta. Nigdy już nie osiągnął bowiem poziomu, który tutaj zaprezentował, a zespół Pink Floyd nigdy już w takim stopniu nie powrócił do rocka psychodelicznego, którego był przecież prekursorem.
Ocena: 8/10
The Piper at the Gates of Dawn: 41:54
1. Astronomy Domine - 4:12
2. Lucifer Sam - 3:07
3. Matilda Mother - 3:08
4. Flaming - 2:46
5. Pow R. Toc H. - 4:26
6. Take Up Thy Stethoscope and Walk - 3:05
7. Interstellar Overdrive - 9:41
8. The Gnome - 2:13
9. Chapter 24 - 3:42
10. The Scarecrow - 2:11
11. Bike - 3:21
Nie potrafię tej płyty uczciwie ocenić. Kupiłem ją w 1982 roku, w Pewexie za 4,5$ mam oczywiście do dziś. To były takie czasy, wtedy ja kilkunastoletni gnojek kibicowałem grupie już bardzo mocno. Jednak nie znałem ich całej twórczości. Z płyt Pink Floyd w Pewexie stać mnie było tylko na tą, więc tę właśnie kupiłem. Jakie było moje zdumienie gdy okazało się, że ta muzyka nie ma zbyt wiele wspólnego z innymi płytami które słuchałem i ukochałem z "Obscured by clouds" na 1 miejcu piłowanej wówczas niemiłosiernie. I za każdym razem gdy jej słucham (i w pewnym sensie nie lubię) tak bardzo się cieszę, że Syd odsunął się od zespołu.
OdpowiedzUsuń