sobota, 24 listopada 2018

"Ride The Lightning" - Metallica [Recenzja]


W 1983 roku panowie z zespołu Metallica przeprowadzili się z San Fransisco do New Jersey, gdzie zaczęli komponować materiał na swój kolejny longplay. Dwa miesiące później rozpoczęli kolejną trasę koncertową z zespołem Anthrax, podczas której prezentowali już publice nowe utwory: Fight Fire With Fire, Ride the Lightning, Creeping Death oraz When Hell Freezes Over, którego tytuł został ostatecznie zmieniony na The Call of Ktulu
Parę dni przed zakończeniem trasy została skradziona zespołowi ciężarówka, w której trzymali sprzęt muzyczny, za wyjątkiem dwóch gitar, które zostały zabrane uprzednio do hotelu, by nie zostały uszkodzone w wyniku zimna. Zainspirowany tym wydarzeniem zespół skomponował pierwszą w swojej karierze balladę, Fade To Black. James Hetfield mówił potem, że bali się zaszufladkowania i ograniczenia. Nie chcieli grać wyłącznie szybkich i ostrych rzeczy, chcieli mieć większą swobodę w tworzeniu i nie być kolejnymi metalowcami, którzy tworzą tylko utwory oparte na identycznych schematach. 
W lutym 1984 roku Metallica wraz z zespołem Venom wyruszyła na siedmiodniową trasę po Europie i była to też pierwsza wizyta na tym kontynencie. Postanowili nagrać album w Danii, gdzie akurat mieli występy i, jak wspomina Hetfield, "było tam też dość tanio". Producentem nagrania został Flemming Rasmussen, który, jak mówi Lars Ulrich, nie miał wpływu na bezpośredni "kształt artystyczny nagrań", a jedynie miał za zadanie porządnie to nagrać. Udało mu się to świetnie, gdyż album ma o wiele głębsze i bardziej przestrzenne brzmienie od debiutu, który brzmiał momentami jak zwyczajna taśma demo. Sesja nagraniowa trwała od 20 lutego do 14 marca, a sam materiał wydany został 27 lipca.

Album rozpoczynają dźwięki gitary akustycznej (autorstwa Cliffa Burtona), co jeszcze na poprzednim albumie byłoby nie do pomyślenia. Rodzi to obawy, czy aby Metallica nie wyrzekła się poprzednich korzeni, lecz gdy słyszymy już riff gitary rytmicznej Hetfielda, wiemy już, że wszystko gra. Kawałek Fight Fire With Fire to thrash metal w najczystszej postaci wraz ze skandowanym przez Jamesa tekście i ciekawą zmianą tempa w refrenie. Bębnom Ulricha, jak zwykle, brakuje finezji i polotu, ale nadrabiają to ostrym i potężnym napędzaniem całej kompozycji. Na uwagę zasługuje także solo Hammetta, które zawiera już sporo elementów charakterystycznych dla obranego przez niego stylu gry. Metallica nie zwalnia ani na moment i tym potężnym i diabelnie szybkim akcentem godnie otwiera swój drugi album. Zdecydowanie czuć tu większą wprawę w wykonywaniu szybszych kawałków, dzięki czemu każda nuta jest tu idealnie słyszalna, czuć tu niebywały feeling i groove, mimo tak dynamicznego grania. Sam tekst to strach przed katastrofą nuklearną i obawa przed wojną.

Do unto others as they've done to you
But what the hell is this world coming to?
Blow the universe into nightmares
Nuclear warfare shall lay us to rest

Riff otwierający utwór tytułowy to najgenialniejsza rzecz na albumie, a i sama piosenka jest moim ulubionym fragmentem longplaya. Jest to dłuższy utwór o charakterze jeszcze bardziej progresywnym niż The Four Horsemen z Kill 'Em All. Hetfield śpiewa zupełnie inaczej niż dotychczas, a utwór jest zdecydowanie najbardziej melodyjną rzeczą, jaką zespół do tamtej pory stworzył. Nic dziwnego, gdyż w tworzeniu jej pomagał jeszcze Hetfieldowi i Ulrichowi Dave Mustaine, co wyjaśnia bardziej skomplikowaną budowę kompozycji. Interesujące dociążenie w około 1/3-ciej utworu i najlepsze, bo najmniej oczywiste, solo Kirka. Bas jest może nieco zepchnięty na dalszy plan, ale gdy wsłuchać się w jego linię, Burton również pokazuje klasę. Ciężko nadążyć za zespołem, który co rusz proponuje nam inny wątek, (delikatna zapowiedź tego, co Metallica miała pokazać na ....And Justice For All)  a w dodatku ani myśli zwalniać i dać nam chwilę na wytchnienie. Wielki moment płyty i epicki utwór.

Wait for the sign to flick the switch of death
It's beggining of the end
Sweat, chilling cold, as I watch death unfold
Consciusness, my only friend

Dzwony przywodzące na myśl otwierającą debiut Black Sabbath kompozycję tytułową (co prawda bez deszczu i burzy) służą także jako intro do jednego z najbardziej znanych fragmentów Ride the Lightning, a więc From Whom the Bell Tolls. Znowu szok, tak ciężkiego otwarcia zespół jeszcze nam nie prezentował. A tu mamy basowy riff, (tak, tak, to co słyszmy, to zniekształcony bas Burtona!) jakby żywcem wyjęty z twórczości wspomnianej grupy Ozzy'ego i spółki. Mamy tu dość długi wstęp, co sprawia że zaczynamy wierzyć, że Metallica serwuje nam tu utwór instrumentalny. Nic bardziej mylnego, (przynajmniej jeszcze nie teraz) gdyż gdy słyszymy wreszcie Hetfielda, mamy do czynienia z zapewne najbardziej melodyjną linią wokalną, jaką dotychczas zdążył nam zaprezentować. Ma się to jednak zaraz zmienić, gdyż po tej rewelacyjnej, nie tracącej na szczęście ciężaru, kompozycji będziemy mieć do czynienia ze wspomnianą we wstępie balladą.

Take a look to the sky just before you die
It's the last time you will
Blackened roar, massive roar fills the crumbling sky
Shattered goal fill his soul with a ruthless cry
Stranger now are his eyes to this mystery
Hears the silence so loud
Crack of dawn, all is gone except the will to be
Now they see what will be, blinded eyes to see
Ponownie gitara akustyczna, ale tu próżno nam oczekiwać po chwili ostrej perkusji Ulricha, gdyż Metallica powoli i z wyczuciem uspokaja nasze uszy po poprzednich trzech killerach, robiąc przy okazji nastrój pod jedną z najpiękniejszych melodii na gitarze, jaką kiedykolwiek zagrano. Po chwili Hetfield daje nam jasny dowód, że oprócz świetnego wydzierania się, potrafi pokazać również bardziej liryczną twarz. Ciekawe jest także zagęszczenie faktury muzycznej po pierwszej zwrotce, które świetnie przypomina nam, że jest to jednak METALOWA ballada. Tekst opowiada o samobójcy, żegnającym się ze światem. Fani narzekali na kompozycję - nie dając się przekonać słowom Hetfielda o chęci wyrwania się z szufladki "kolejnych metalowców" - twierdząc, że był to pierwszy ruch zespołu ku komercjalizacji ich muzyki. Balladowa część jednak w końcu się kończy, a rozpoczyna się część szybsza, w której podczas słuchania Hetfielda można mieć ciarki na całym ciele. Piękny tekst i kolejna wielka kompozycja Mety.

No one but me can save myself, but its too late
Now I can't think, think why I should even try
Yesterday seems as though it never existed
Death greets me warm, now I will just say goodbye

No, dobra, ale nie samymi balladami człowiek żyje, więc panowie fundują nam teraz kolejną jazdę bez trzymanki w postaci Trapped Under Ice. Utwór rozpoczyna się rozszalałą gitarą Hammetta, by po chwili przejść do skandowania tekstu przez Hetfielda. Refren, co potrafi tylko Metallica, wpada w ucho, co w kompozycji thrashowej nie jest wcale takie częste. Świetny kawałek do headbangingu, nawet w warunkach domowych. Metallica daje do pieca, a my czujemy się tak, jakby tej łagodzącej ballady wcale nie było. Nie ma tu może tyle agresji co w Fight Fire With Fire, ale solówki Kirka zdecydowanie są tu bardziej wyraziste. Escape to kolejny depresyjny tekst o beznadziejności życia, jednak pojawia się tu odrobina optymizmu. Utwór nieco lżejszy od Trapped Under Ice, ale i tak daleko mu do Fade To Black. Ciekawy jest zwłaszcza zaśpiewany w niższych rejestrach refren, który ciągnie się aż do wyciszenia utworu. Muszę przyznać, że niezbyt przepadam za takim kończeniem piosenek, ale w tym wypadku inne zakończenie mogłoby jedynie popsuć tę kompozycję, która w takiej formie jest po prostu kolejnym killerem. 

Feel no pain, but my life ain't easy
I know I'm my best friend
No one cares, but I'm so much stronger
I'll fight until the end

Creeping Death to kolejny bardziej znany utwór albumu, chociaż nie przebił się do mainstreamu jak Fade To Black.Jest to kolejny znakomity, mocarny, ostry acz i wpadający w ucho kawałek. Nie jest to może przebój, ale klasyk jak najbardziej i obowiązkowy punkt koncertów Metalliki. Oprócz szczególnie ciekawego tekstu, największe wrażenie robi też część z chóralnymi krzykami "Die! Die! Die!" i przebojowymi wokalizami Hetfielda, która jest zarazem najciekawszym momentem albumu. Świetny numer.

I rule the midnight air
The destroyer
Born, I shall soon be there
Deadly mass
I creep the steps and floor
Final darkness
Blood, lamb's blood painted door
I shall pass

Na sam koniec Metallica proponuje nam jednak po części słabe, a po części znakomite zakończenie tak wspaniałego albumu, czyli osławiony progresywny, instrumentalny utwór The Call of Ktulu. Tytuł pochodzi od jednego z opowiadań H. P. Lovercrafta, Klątwa Cthulu, który przedstawił reszcie zespołu Cliff Burton. Zaczyna się tajemniczo, solem na gitarze, by po chwili wszystko wybuchło i zespół wystrzelił ze wszystkich dział. Wiodącą rolą w całym utworze pełni jednak bas Burtona, którego gra jest tutaj istnym majstersztykiem i popisem maestrii. Jednak poza tym kompozycja nie prezentuje ze sobą nic szczególnego. Jest to, rzecz jasna, granie jak najbardziej ciężkie i godne uwagi, jednakże po 9-cio minutowej kompozycji oczekiwałbym jednakże nieco więcej zmian tempa i większych fajerwerków. Zespół miał okazję ponieść się tutaj wodzom fantazji, jednak zamiast tego wybrał bezpieczniejsze rozwiązanie. Rzecz bardzo dobra, lecz nie wybitna, mimo że zadatki były.


To niewiarygodne, ile killerów Metallica zawarła na jednym albumie. Pod koniec z zespołu jakby nieco zeszło powietrze i zabrakło im pomysłów, by rozwinąć niektóre patenty, jednak nie szkodzi to w ogóle poziomowi tej płyty, która pokazała że Metallica ma zadatki na to, by być kimś wielkim. I jest. Właśnie, między innymi, dzięki takim albumom jak Ride the Lightning. O ile bardzo lubię Kill 'Em All, to ten album właśnie uwielbiam. Słuchanie go uzależnia i aż chce się raz na jakiś czas do niego wrócić. Każda kompozycja tutaj ma "to coś" nie ma ani jednego wypełniacza, ani jednego słabszego momentu. Przez cały czas poziom jest bardzo wysoki i satysfakcjonujący, zarówno dla tych, co oczekują od Mety mocnego i bezkompromisowego grania, jak i nieco ambitniejszych, rozbudowanych form. 

Ocena: 9/10

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem, jedyne co ta płyta ma dobrego, to tę fantastyczną recenzję. Rób dalej to, co robisz.

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...