sobota, 29 grudnia 2018

"G N' R Lies" - Guns N' Roses [Recenzja]


Dzięki Apetite For Destruction, Guns N' Roses stał się światową gwiazdą i muzycznym objawieniem lat 90. Wyruszył w długą, 16-miesięczną trasę, a także otwierał koncerty gwiazd typu Iron Maiden czy Aerosmith, a jego sława wciąż wzrastała. Menadżer tego drugiego zespołu wspomina: "Pod koniec trasy Guns N' Roses byli wielcy. Po prostu eksplodował. Wszyscy byliśmy wkurzeni, że Rolling Stone pojawił się, by napisać o Aerosmith, a magazyn skończył z Guns N' Roses na okładce. Nagle nasz support okazał się większy, niż my."
Gunsi postanowili więc wydać kolejny mini-album, na którym umieszczą swoją zapomnianą EP-kę z marca 1986 roku, Live ?!*@ a Suicide - ze względu na jej ograniczony nakład - i 4 zupełnie nowe, akustyczne kompozycje. Płyta okazała się kolejnym sukcesem zespołu (rzecz jasna, nie tak wielkim jak debiut), a jedyny singiel ją promujący osiągał poczesne miejsca na listach przebojów. Okładka tej płyty miała być parodią tabloidów, jednak zdecydowano się na usunięcie pewnych fikcyjnych nagłówków w obawie przed kontrowersjami.
Końcówka lat 80. utrwaliła też pozycję zespołu, jako "Najbardziej niebezpiecznego zespołu świata". Podczas występu w Atlancie Axl Rose zaatakował ochroniarza, na skutek czego został zatrzymany, a Gunsi musieli kontynuować trasę z wokalistą tymczasowym. W stanie Nowy Jork prawie doszło do zamieszek, a dwie osoby w Anglii zginęły podczas moshu. Jakby tego było mało, w październiku 1989 roku, gdy Guns N' Roses grali jako support dla zespołu The Rolling Stones, Axl Rose oświadczył ze sceny, że jeśli niektórzy członkowie tego zespołu nie skończą z heroiną, będzie to ostatni koncert grupy. Na szczęście ostatnim się nie okazał, a Gunsi jeszcze kilka lat mieli ze sobą grać, a rozstali się z zupełnie innych pobudek...

Na początek 4 utwory z Live ?!*@ a Suicide w tym 2 covery. Zaczynamy jednak od autorskiego Reckless Life. Słyszymy ogłuszający wrzask tłumu i Axla witającego nas jakże wysublimowanym zdaniem: "Hey fuckers! Suck on Guns N' fucking Roses". Nie jest to jednak nagranie z koncertu, jak można by pomyśleć. Sam Rose przyznał później, że odgłosy tłumu zostały dodane w studiu do nagranych wcześniej partii zespołu. Co do Reckless Life jest to prosta, hardrockowa łupanka, która bardzo fajnie otwiera longplay. Wyróżnia się świetnymi partiami wyrazistej gitary i dobrym śpiewem Axla. Następujący po niej Nice Boys to cover zespołu Rose Tattoo. Gunsi dodali mu nieco melodyjności, jednak wolę wersję oryginalną. Axl przesadza tu trochę ze swoją manierą i zamiast śpiewać zadziornie, w refrenach zdecydował się na wygładzoną partię wokalu, z którą może mógłby przebić się w jakimś popowym zespoliku, ale tutaj psuje to całkiem nieźle zagraną zwrotkę. Bardzo fajnie brzmi natomiast refren pod koniec piosenki, gdzie przez chwilę Rose śpiewa tylko przy wtórze bębnów. Taki sobie ten kawałek. Ni grzeje ni ziębi, a szkoda, bo potencjał był.
Początek Move To the City nasuwa skojarzenia z kawałkiem School's Out Alice Coopera nie tylko brzmieniem gitary, ale też samym riffem. Tutaj na szczęście Axl śpiewa o wiele lepiej niż w Nice Boys, a utwór jest naprawdę udany. Ciekawa jest też historia opowiadana w tekście o chłopaku, który za wszelką cenę marzył, by wynieść się z rodzinnego domu do miasta, a gdy już tam dotarł, nie było tak pięknie jak w jego snach.

You're on the streets and it ain't so pretty
You need to get a new what you please
You do what you gotta do for the money
All times you end up on your knees

EP-kę Live ?!*@ a Suicide kończył cover kawałka Mama Kin z debiutanckiego albumu zespołu Aerosmith. Gunsi dali tu swojego ducha, niestety kosztem całkiem fajnego bluesowego klimatu oryginału. A styl grupy nie jest tu aż tak dobry, by przebić pierwowzór. Pomijając to, Mama Kin to całkiem fajny utwór z mega-szybką solówką Slasha, chociaż szkoda że tak krótką. Niezły kawałek, ale po nim i po Nice Boys widać, że na początku kariery Gunsom nie udało się jednak wyrobić swojego stylu na tyle, by przebić grane covery. Zresztą, powiem szczerze, że nigdy nie byłem specjalnym fanem żadnego z wykonywanych przez nich cudzych kawałków (tak, zarówno Knockin' On A Heaven's Door jak i Live And Let Die wolę w oryginałach).
Pierwszym premierowym utworem z G N' R Lies jest jedyny singiel go promujący i największy przebój płyty, czyli Patience. Rozpoczyna się gwizdaniem Rose'a i świetną partią Slasha na akustyku. Następnie Axl śpiewa tak lirycznie, jak nikt by się po nim nie spodziewał, a 3/5 zespołu wtóruje mu w refrenach. Posiada też najlepszy miłosny tekst w całym repertuarze Gunsów. Utwór jest naprawdę zjawiskowy, można odpłynąć. Najlepszy kawałek na płycie i jeden z lepszych w całej karierze zespołu. Gdyby ktoś miał posłuchać tylko jednej piosenki z tej płyty, to niech to będzie właśnie ta.

Shed a tear 'cause I'm missin' you
I'm still alright to smile
Girl, I think about you every day now
Was a time when I wasn't sure
But you set my mind at ease
There is no doubt you're in my heart now

Said woman take it slow, and it'll work itself out fine
All wee need is just a little patience
Said sugar make it slow and we'll come together fine
All we need is just a little patience

Zdecydowanie żywsze, choć wciąż unplugged, jest nagranie Used To Love Her. Posiada on tekst stanowiący zabawny kontrapunkt do Patience. Jeśli się jednak zastanowić, słowa nie są wcale takie wesołe, a Rose śpiewa to w taki sposób, że trudno mu nie wierzyć. Kolejny rewelacyjny kawałek. 

I used to love her, but I had to kill her
She bitched so much
She drove me nuts
And now I'm happier this way

Guns N' Roses nigdy nie zagrali koncertu z cyklu MTV Unplugged co uważam za jeden z największych błędów w historii tej serii, gdyż uważam, że zespół mógłby to zrobić naprawdę ciekawie (przecież po Nirvanie czy Alice In Chains też nikt nie spodziewał się rewelacji, a to co zrobili, do dzisiaj jest niedoścignionym wzorem dla innych, którzy decydują się grać "bez prądu"). Dowodem na potwierdzenie mojej tezy może być akustyczna wersja utworu You're So Crazy z albumu Apetite For Destruction. Brzmi naprawdę rewelacyjnie, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że lepiej niż oryginał. Wokale Axla są tu rewelacyjne, a solo gitarowe bezbłędna. Po prostu perła.
Album kończy kawałek One In a Million, który swoim tekstem wzbudził sporo kontrowersji. Rose'a, jako autora tekstu, posądzono o rasizm i homofobię. Sam autor zaprzeczał potem, tłumacząc się że słowo "czarnuch" nie musi znaczyć wcale tylko jednego. Po latach dopiero przyznał, że miał na celu obrazić czarnoskórych, którzy chcieli go kiedyś obrabować. Co do homofobii stwierdził, że jest zdecydowanie za takimi związkami, ale miał złe doświadczenia z gejami. Tekst jednak jest o miłości i ma swój urok. Dobrze, że muzycy zdecydowali się dołączyć go do grupy kawałków granych unplugged, gdyż mocniejszy aranż tylko by go popsuł i przysłonił piękno tej melodii. 

Radicals and racists
Don't point your fingers at me
I'm a small town white boy
Just tryin'  to make ends meet
Don't need you religion
Don't watch that much TV
Just makin' my livin' baby
Well that's enough for me

You're one in a million
Yeah that's what you are
You're one in a million babe
You're a shooting star
Maybe some day we'll see you
Before you make us cry
You know we tried to reach you
But you were much too high


EP-ka Live ?!*@ a Suicide była dość nierówna i słaba. Bardzo złym pomysłem było umieszczenie jej na jednym albumie z czterema znakomitymi akustycznymi utworami. Guns N' Roses zagrali je naprawdę wspaniale i każdy z nich jest rewelacyjny; w zupełnie innym duchu niż debiut, jednak poziomem mu dorównujący. Gdyby zrobić z tego osobną EP-kę, zasługiwałaby na najwyższą ocenę. Jednak, niestety, postanowiono inaczej. Ktoś może powiedzieć "Gunsi się skomercjalizowali i dobrze że wpadli na pomysł by do tych smętów dodać trochę rockowego czadu". Ja natomiast powiem, że wolę już skomercjalizowaną muzykę z duszą niż niechlujne rockowe średniaki. Pierwsza połowa płyty: średnia. Druga: wybitna. 


Ocena: 7/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...