czwartek, 31 stycznia 2019

"Animals" - Pink Floyd [Recenzja]


Na kolejny, po Wish You Were Here, album Pink Floyd fani musieli czekać 2 lata. Floydzi przyzwyczaili publiczność do niespodzianek, jednak chyba nikt nie spodziewał by się usłyszeć grupę w estetyce… punkowej. Krytycy po odsłuchaniu materiału przechrzcili nawet zespół na „Punk Floyd”. Rzeczywiście, Animals został wydany w idealnym dla siebie czasie; gdy niezadowolenie społeczne rosło w zastraszającym tempie, miały miejsce liczne zamieszki uliczne, szerzyła się nienawiść rasowa, a także miał miejsce wybuch muzyki punkrockowej. Można by więc powiedzieć, że Floydzi sięgnęli po coś „na czasie”. Nie jest to jednak prawdą, gdyż lwia część repertuaru na tę płytę została napisana w czasie sesji sprzed Wish You Were Here (mowa tu o utworach Raving And Drooling i You’ve Got To Be Crazy, które po niewielkich zmianach zostały przemianowane na, odpowiednio, Sheep oraz Dogs). Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Pink Floyd wyprzedził swoją muzyką erę punku.
Podczas prac nad tą płytą, Waters przejął nad grupą zdecydowane dowództwo; o ile nagrywając poprzednie albumy reszta zespołu miała czasem jakiś głos w pewnych sprawach, tak przy tej płycie to się skończyło. Basista, po sukcesie poprzednich dwóch albumów, które stworzone zostały według jego koncepcji, uwierzył w swoją nieomylność i postanowił całkowicie stworzyć nie tylko koncept nowego projektu, jak i przygotować całą jego zawartość samodzielnie. Uznał, że Pink Floyd może działać tylko wówczas, gdy on odpowiada za ich materiał. Funkcjonuje więc tu nie tylko jako jedyny autor tekstów, ale także jako główny kompozytor i wokalista. Atmosfera w zespole robiła się więc coraz bardziej napięta…
Waters zaplanował, by koncept tego albumu był otwartą i ostrą krytyką społeczeństwa. Podzielił więc je na 3 grupy (psy, świnie i owce), a następnie każdej z nich po kolei ostro dopiekł w swoich bezkompromisowych tekstach. Oczywiście natychmiast pojawiły się głosy, że głównym źródłem inspiracji dla basisty musiał być słynny Folwark zwierzęcy autorstwa George’a Orwella. Waters jednak od początku wypierał się tej książki jako inspiracji, twierdząc, że zdarzyło mu się przeczytać ją tylko raz w życiu i nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia. Mówi, zamiast tego, że najłatwiej jest społeczeństwo porównać do zwierząt, więc inspiracji daleko nie musiał szukać.
Floydzi nagrywali tę płytę w swoim własnym studiu przy Britannia Row w Lonydnie. Dzięki temu, mogli wreszcie pozwolić sobie na pełną niezależność. Dotychczas nagrywali bowiem w studiu na Abbey Road, jednak niejednokrotnie, po rozpoczęciu sesji, byli wypraszani, gdyż ktoś inny przyszedł nagrywać i musieli czekać kilka dni, by znów tam wrócić, a nagrywanie nie było już takie proste, gdy zostali wybici z nastroju i klimatu, który chcieli osiągnąć na danym albumie. Własne studio dało im więc znaczny komfort.
Storm Thorgerson ponownie
został poproszony przez zespół o przygotowanie okładki dla albumu. Stworzył więc grafikę przedstawiającą przytulającego misia chłopca w piżamie, który przez otwarte drzwi sypialni widzi swoich rodziców uprawiających seks. Zespół nie był do końca przekonany do tego projektu, a Waters zdecydowanie go odrzucił i zaproponował własną wizję:

Koledzy powiedzieli więc: „Jeśli uważasz, że potrafisz wymyślić coś lepszego, czekamy na propozycje”. Pokazałem im wtedy zdjęcie londyńskiej elektrowni Battersea i zaproponowałem, by wypuścić w powietrze nadmuchaną świnię i sfotografować ją właśnie nad tym budynkiem. Wszystkim mój pomysł spodobał się bardziej niż to, co przedstawił Storm Thorgerson. Elektrownia Battersea jest czymś tak niesamowitym, szalonym… Można przyjąć, że kominy reprezentują nas czterech. W takim razie obiekt symbolizuje zespół. Jego gwałtowną naturę, jego siłę. Ale zarazem jego upadek. Wygląda przecież zarazem jak odwrócony do góry nogami stół. Moim zdaniem w tamtym momencie to był najlepszy symbol Pink Floyd, jaki mogłem sobie wyobrazić. A jeśli chodzi o świnię… Mamy w języku angielskim takie powiedzonko: „Dobrze, że świnie nie potrafią latać”. Chodzi o to, że gdyby umiały latać, bylibyśmy pokryci od stóp do głów gównem, bo srałyby na nas cały czas. Świnie na okładce symbolizuje więc siły zewnętrzne, nad którymi nie ma się kontroli, a które mogą cię zniszczyć, nawet jeśli masz w sobie tyle mocy co zespół Pink Floyd wyrażony potęgą elektrowni Battersea…

Waters chciał jednak, żeby to zdjęcie było zrobione bez fotomontażu. Pierwszego dnia nie udało im się napełnić balonu w kształcie świni helem, więc fotograf zrobił zdjęcie samej elektrowni. Drugiego dnia świni udało się wznieść w powietrze, jednak urwała się z lin i odleciała w stronę lotniska Heathrow. Dopiero trzeciego dnia udało się zawiesić świnię między kominami i zrobić kilkaset ujęć. Żadne nie było jednak dostatecznie przekonujące, a najlepsze światło było pierwszego dnia. Wbrew sugestiom Watersa na okładkę trafiło zdjęcie, na którym świnia została wmontowana na ujęcie budynku z pierwszego dnia.

Album rozpoczyna miniaturka Pigs On the Wing, Part 1, czyli miłosna piosenka napisana przez Watersa dla jego ówczesnej żony, Carolyne Christie. Powstała w końcowej fazie tworzenia płyty i, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Shine On You Crazy Diamond, autor podjął decyzję na rozdzielenie jej na dwie części i umieszczenie ich na początku i końcu longplaya tak, by stanowiły one swoistą klamrę, dającą świadectwo nierozerwalności utworów i pomyślanej wcześniej całości i ciągłości materiału. (A poza tym Waters sam przyznaje, że wylewając z siebie hektolitry jadu w trzech ostrych utworach, chciał złagodzić to nieco - choćby minimalną - dawką optymizmu, a ponadto dodać albumowi osobistego wydźwięku). Utwór jest niezwykle przyjemną i delikatną kompozycją, jak na Watersa, a śpiewaną przez niego tylko przy akompaniamencie gitary akustycznej.

If you didn't care what happened to me
And I didn't care for you
We would zig zag our way through the boredom and pain
Occasionally glancing up through the rain
Wondering which of the buggers to blame
And watching for pigs on the wind

Delikatnie i niepozornie rozpoczyna się także Dogs, jednak riff otwierający kompozycję grany jest z pazurem, który sugeruje nam, że możemy spodziewać się tu czegoś wielkiego. I przeczucia nas nie mylą, mamy bowiem do czynienia z najdłuższym utworem na płycie i, zarazem, najbardziej rozwiniętym. Jest to jedna z dwóch piosenek, którą muzycy napisali z myślą o albumie Wish You Were Here i początkowo nosiła tytuł You've Got To Be Crazy. Tekst oczywiście uległ znacznej modyfikacji i w tej wersji Waters postanowił dokopać "psom", a więc karierowiczom, którzy z fałszywym uśmiechem na ustach pną się po szczeblach kariery, nie wahając się iść po trupach do celu. Głównym kompozytorem jest David Gilmour, który zalicza tu także swój jedyny wokalny występ na płycie. Płyta powstawała podczas nieustannych spięć między Watersem a Gilmourem, a apogeum tych starć nastąpiło podczas produkcji. Gdy utwór muzycznie został już dopracowany, Gilmour postanowił dodać kilka solówek, w tym jedną, w której wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Waters jednak niezbyt znał się na - nowym wszakże - sprzęcie, który zakupili do swojego nowego studia i, przez nieuwagę, ową solówkę skasował. Gilmour wpadł wtedy w szał i sytuację złagodził dopiero Snowy White (który miał dołączyć do Floydów na koncertach). Gilmour nagrał solówkę jeszcze raz i, chociaż był względnie zadowolony z efektu, aż do dziś powtarza, że nawet nie zbliżył się w niej poziomem do pierwotnej wersji. Jednak nie tylko tych dwóch panów miało znaczący wpływ na ostateczną postać Dogs, bowiem całkiem sporo dorzucił od siebie także Rick Wright. Wzbogacił on bowiem utwór o rozmaite partie klawiszowe, zwłaszcza te zagrane na syntezatorze ARP, który stanowi wspaniałą eskalację napięcia narastającego od samego początku. Utwór zapiera dech przy każdym przesłuchaniu i, mimo długiego czasu trwania (17 minut), ani przez chwilę nie mamy poczucia dłużyzny. Mamy tu akustyczne wyciszenia stanowiące wyśmienite kontrapunkty do niemal heavymetalowych zagrywek. Towarzyszy nam też szczekanie psów, jednak muzycy pokusili się o jego modyfikację, a mianowicie przepuścili ten odgłos przez vocoder i głośniki Leslie, dzięki czemu nabrał on mechanicznego pogłosu. Potęguje to tylko chłód kompozycji. Wybitny utwór i godny następca tworów typu Atom Heart Mother czy Echoes, mimo że wyróżniający się od nich o wiele prostszą konstrukcją.

Who was born in a house full of pain?
Who was trained not to spit in the fan?
Who was told what to do by the man?
Who was broken by trained personnel?
Who was fitted with collar and chain?
Who was given a pat on the back?
Who was breaking away from the pack?
Who was only a stranger at home?
Who was ground down in the end?
Who was found dead on the phone?
Who was dragged down by the stone?

Kolejny utwór jest moim ulubionym fragmentem płyty. Pigs (Three Different Ones) to utwór krytykujący osoby uzurpujące sobie prawo do dyktowania innym, jak mają żyć i wypowiadania się w ich imieniu, tj. przywódców religijnych i politycznych. Muzycznie kompozycja ta jest o wiele bardziej ascetyczna od Dogs i właściwie jest tylko pretekstem dla Watersa do wygłoszenia swojej tyrady (zresztą do takiego stylu w wykonaniu basisty już zdążyliśmy przywyknąć, a później miał on zostać tylko pogłębiony). Mimo to są tu jednak kolejne wielkie zagrywki Gilmoura, klawiszowe smaczki Wrighta, a temu wszystkiemu wtóruje świetnie przetworzone chrząkanie świni. Znakomity jest też Gilmour, który za pomocą voice boxu przetworzył partię gitary tak, by grała w "świńskim języku".

Big man, pig man, ha ha, charade you are
You well heeled big wheel, ha ha, charade you are
And when your hand is on your heart
You're nearly a good laugh
Almost a joker
With your head down in the pig bin
Saying "keep on digging"
Pig stain on you fat chin
What do you hope to find?
When you're down in the pig mine
You're nearly a laugh
You're nearly a laugh
But you're really a cry

"Właściwą" część albumu kończy utwór Sheep. On również powstał podczas sesji do Wish You Were Here i nosił wtedy tytuł Raving And Drooling. We wcześniejszej wersji była bardzo podobna do ostatecznej, jednak zasadniczym zmianom uległy linie wokalne, zakończenie, no i - oczywiście - tekst. Ten opisuje tym razem ludzi bojaźliwych, bojących się wszystkiego i ślepo podążających za wyżej od siebie postawionymi, bez refleksji nad tym, czy to słuszne, czy nie; szukających miejsca, w którym mogli by niepostrzeżenie wniknąć w tłum i zanadto się nie wychylać. Waters sparafrazował tu także treść Psalmu 23 znacząco zmieniając jego wydźwięk (Pan jest moim pasterzem/Z pomocą połyskującego noża uwalnia moją duszę). Gilmour starał się złagodzić to, mówiąc że to tylko żart, jednak Waters zdecydowanie twierdzi, że chciał pokazać tu zakłamanie i hipokryzję religii (nie był jednak na tyle pewny siebie, by wyśpiewać to samemu - przepuścił więc swój głos przez vocoder, dzięki czemu jest praktycznie nierozpoznawalny). Na Animals nie ma prostszego, bardziej zwartego i punkowego utworu; jest on zdecydowanie najbardziej z poprzedników agresywny (budzi skojarzenia chyba tylko z The Nile Song z soundtracku do filmu More i z Welcome To The Machine z albumu Wish You Were Here). Beczenie owiec i śpiew ptaków są jednak wplecione w taśmę w tej samej formie, w jakiej zostały nagrane, jednak ciekawe są tu syntezatorowe przedłużenia nut śpiewanych przez Watersa w pierwszej frazie każdej zwrotki. Kolejny wspaniały i zapierający dech w piersiach utwór.

The Lord is my shepherd, I shall not want
He makes me down to lie
Through pastures green He leadeth me the silent waters by
With bright knives he releaseth my soul
He maketh me to hang on hooks in high places
He convereth me to lamb cutlets
For lo, He hath great power and great hunger
When cometh the day we lowly ones
Through quiet reflection, and great dedication
Master of the art of karate
Lo, we shall rise up
And then we'll make the bugger's eyes water

Płyta zamyka się podobnie, jak została otwarta: drugą częścią utworu Pigs On The Wing. Pomyślana na początku jako jeden utwór, lepiej wypada jednak jako klamra spinająca ze sobą 3 pozostałe kompozycje. Dodaje ona nieco optymizmu i stara się zatrzeć ten chłód, który bił wręcz z poprzednich utworów.

You know that I care what happens to you
And I inow that you care for me
So I don't feel alone
Of the weight of the stone
Now that I've found somewhere safe
To bury my bone
Any any fool knows a dog needs a home
A shelter from pigs on the wing


Powiem szczerze, że ciężko napisać o tej płycie cokolwiek, a co dopiero samo podsumowanie. Jest to bowiem muzyka, której po prostu trzeba posłuchać, bowiem żadne słowa nie oddadzą emocji, które ze sobą niesie. Utwory tu zamieszczone są do bólu autentyczne, zgryźliwe i ironiczne, a muzycy wznoszą się tu na wyżyny swoich możliwości, fundując nam, bez wątpienia, najbardziej agresywny i gitarowy album w dorobku któregokolwiek z nich (razem czy osobno). Waters nikogo tu nie oszczędza: podzielił społeczeństwo na 3 grupy i każdej z nich po kolei przywalił, nie szczędząc słów. Takie treści wymagały ostrej i dosadnej muzyki. Pink Floyd stworzyli kolejny, niesamowity album. Szkoda, że jest dziś zapomniany w obliczu równie znakomitych poprzedników (The Dark Side of the Moon, Wish You Were Here) i wielkiego następcy (The Wall), bowiem w niczym im nie ustępuje. To kolejne świadectwo wielkości i wszechstronności zespołu. Dla mnie jest to jedna z najwspanialszych płyt wszech czasów. Wstyd nie znać!

Ocena: 10/10


Animals: 41:40

1. Pigs on the Wing (Part 1) - 1:24
2. Dogs - 17:04
3. Pigs (Three Different Ones) - 11:28
4. Sheep - 10:20
5. Pigs on the Wing (Part 2) - 1:24

2 komentarze:

  1. Waters wpadł na pomysł, że jak podzieli "Pigs on the Wing" na dwie części będzie mógł pobierać większe tantiemy z płyty , do czego zresztą się potem przyznał, a co spowodowało potem napięcia w grupie, i popsuło zwłaszcza jego relacje z Gilmourem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uzupełnienie odnośnie "Pigs on the Wing", nie wiedziałem o tym. Aczkolwiek uważam, że i tak nie wyszło to płycie na złe i, mimo że większość słuchaczy raczej nie przepada za taką klamrą, tworzy naprawdę fajny klimat. Tak więc czy motywacja jest taka ważna, skoro nie zaszkodziło to muzyce?

      Napięcia między Gilmourem a Watersem rodziły się jednak już dużo wcześniej. Owszem, na "Animals" uniemożliwiały już wręcz pracę i dogadywanie się w studiu, jednak ich źródeł trzeba szukać dużo wcześniej, tym bardziej że wiadomo iż na dość zaawansowanym etapie konflikt miał miejsce już podczas nagrywania "Wish You Were Here", a nawet na finalnym etapie miksowania "The Dark Side of the Moon".

      Usuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...