piątek, 11 stycznia 2019

"The Dark Side of the Moon" - Pink Floyd [Recenzja]


Płyta-legenda. Jeden z najważniejszych i najwspanialszych albumów wszech czasów. Znana każdemu szanującemu się słuchaczowi muzyki rockowej i nie tylko.
Album ten jest początkiem okresu dyktatury muzycznej Rogera Watersa w zespole. Zgodnie z jego koncepcją, od tego momentu to właśnie przekaz tekstowy stał się najważniejszy i cała reszta musiała mu się podporządkować. Pisanie materiału na płytę zaczął już w okresie nagrywania albumu Meddle. Wtedy to właśnie powstała piosenka o tytule The Dark Side of the Moon (ostatecznie zatytułowana Brain Damage). Słychać w niej jakby echa utworu If z Atom Heart Mother, również autorstwa Watersa, w którym słychać rozmyślania nad utraconym talentem i tożsamością Syda Barretta. Pierwotnie płyta miała opowiadać właśnie o tym, jak świat naciska na ludzi i jak łatwo pogrążyć się przez niego w obłędzie.
Roger Waters udzielił niedługo potem wywiadu w pewnym czasopiśmie, w którym narzekał na życie w zespole: zbyt napięty harmonogram, ciągle goniące terminy, znużenie, stres, brak czasu na zwyczajne życie. Waters zrezygnował wówczas z pierwszego konceptu i zdecydował się napisać cykl tekstów opowiadających o tym, jak ciężkie jest życie muzyka. Ostatecznie nadał im jednak bardziej uniwersalnej wymowy, opowiadając o naciskach współczesnego świata, o pogonie za rzeczami bez wartości, o bólu istnienia, poczuciem beznadziei i pokusom, przez które można popaść w obłęd.
Po powrocie z trasy po Stanach, w grudniu 1971 roku Pink Floydzi przystąpili do pracy nad projektem, który roboczo nazwano The Dark Side of the Moon – A Piece For Assorted Lunatics. Musieli jednak tworzyć w pośpiechu, gdyż 13 grudnia wylatywali do Paryża, w celu kręcenia filmu Pink Floyd w Pompejach, a po świętach musieli zacząć przygotowania do swojej kolejnej trasy. Rick Wright wspomina, że wiele jammowali, starając się wyciągnąć z tego najlepsze fragmenty. David Gilmour dodaje, że bardzo pomocna była koncepcja, którą dla całości wymyślił Waters. Tak wspomina prace nad płytą:

Ja sam nie zaangażowałem się w tę pracę w takim stopniu jak powinienem. Co zresztą widać w opisie płyty. Natomiast Roger zasuwał do późnych godzin – kiedy my rozjeżdżaliśmy się już do domów na kolacyjkę, on w dalszym ciągu kombinował ze strukturą całości i pisał teksty. Nadal to doceniam. Wykonał świetną robotę.

Właśnie dzięki zaangażowaniu Watersa, materiał w roboczej wersji był już gotowy na nadchodzącą trasę i zespół mógł go wykonywać przedpremierowo dla publiczności. Rzecz jasna, tamta suita różniła się od tej, jaką znamy dzisiaj, jednak to właśnie wykonywanie jej na żywo pomogło zespołowi nadać jej ostateczny kształt. Taki tryb pracy im odpowiadał, jednak Gilmour przyznaje, że musieli zaprzestać tej metody ze względu na… piratów nagraniowych, którzy nagrywali premierowy materiał i następnie nielegalnie rozprowadzali.
W czasie gdy Waters napisał utwór Eclipse, okazało się że mało znana grupa Medicine Head wydała płytę o tytule… The Dark Side of the Moon. Roger, ku swojemu niezadowoleniu, był zmuszony zmienić tytuł na Eclipse – A Piece For Assorted Lunatics. Płyta Medicine Head okazała się jednak komercyjnym niewypałem i przepadła na rynku, a Waters mógł wrócić do pierwotnego tytułu, jednak ostatecznie usunął z niego tę drugą część.
Patrząc na daty nagrywania płyty, można odnieść wrażenie, że sesje trwały ponad pół roku. Jest to jednak nieprawda, gdyż zespół, owszem nagrywał album na przełomie tych miesięcy, ale z wieloma przerwami. W czerwcu, faktycznie Floydzi nagrał kilka utworów, jednak w lipcu i sierpniu zrobili sobie wakacje i nawet na chwilę nie weszli do studia. Wrócili do niego w październiku, jednak w listopadzie musieli ponownie wyjechać, tym razem na koncerty. W grudniu znowu zrobili sobie wakacje, a ostateczny kształt płycie nadali dopiero pod koniec stycznia, przez ostatnie 2 tygodnie. Wtedy też zostały zarejestrowane wypowiedzi losowo wybranych osób na kilka pytać, które na kartce dla każdego napisał Waters, który całą sytuację wspomina następująco:

Przygotowałem na kartkach serię około dwudziestu pytań, od bardziej ogólnych, w rodzaju „Co znaczą dla ciebie słowa ‘ciemna strona Księżyca’?”, do odnoszących się do każdego wprost, jak „Kiedy ostatni raz zachowywałeś się gwałtownie?”, a następnie „Czy uważasz, że miałeś powody?” Prosiliśmy ludzi, by weszli do pustego studia, spojrzeli na pierwsze pytanie, odpowiedzieli, przeszli do następnego, odpowiedzieli, i tak aż do końca. Pokazaliśmy te pytania wszystkim, którzy kręcili się w pobliżu, od Paula McCartneya do Gerry’ego O’Driscolla, portiera w Abbey Road.

Jedna z najsłynniejszych okładek w historii została zaprojektowana przez agencję Hipgnosis Storma Thorgersona, a znajduje się na niej… skopiowany rysunek z podręcznika fizyki - przedstawiający schemat działania pryzmatu - który umieszczono na czarnym tle. Oczywiście był to na początku tylko jeden z kilku projektów. Między innymi podsunięto muzykom również pomysł, by na okładce znalazło się zdjęcie wysokiej fali i postaci surfera w jej załamie. Członkowie Pink Floyd wybrali pryzmat, jednak, co ciekawe, grafika ta nie była przeznaczona na okładkę tej płyty, bowiem miała być na początku jedynie logiem firmy płytowej Clearlight. Okładka ta była jednak symbolicznie połączona z koncepcją treści albumu; światło od zawsze było ważnym elementem koncertów Floydów, a skoro płyta miała być o szaleństwie pochodzącym z ambicji, zdecydowano się umieścić na okładce także trójkąt, który jest jej symbolem.

Uwertura rozpoczynająca album powstała tak naprawdę, na zakończenie prac nad nim. Odgłosy „bicia serca” to w rzeczywistości Nick Mason i wytłumione uderzenia w bęben basowy. Ten utwór to najgenialniejszy wstęp do albumu, jaki kiedykolwiek powstał, bowiem jest on znakomitą zapowiedzią tego, co nas czeka. Mamy tu bicie serca z Time, Brain Damage i Eclipse, zegary z Time, kasę sklepową z Money, śmiech Peta Wattsa z Brain Damage, dźwięk śmigłowca z On the Run a także krzyk Clare Torry z The Great Gig In the Sky. Mamy tu także dwie wypowiedzi nagrane podczas pamiętnych sesji z przypadkowymi osobami: Jestem, cholera, szalony od wieków… a zaraz po niej słyszymy Zawsze byłem szalony. Szalony jak większość z nas… Speak To Me, czyli tytuł tej kompozycji, pochodzi od technicznego, Chrisa Adamsona, który, gdy któryś z muzyków wyrażał się nie dość jasno, prosił, by „mówił do niego”.
Krótkie Speak To Me płynnie przechodzi w Breathe, czyli klimatyczny i subtelnie zagrany i zaśpiewany przez Gilmoura utwór, który nadaje albumowi nieco marzycielskiego nastroju. Taki sam tytuł nosi kompozycja – również napisana przez Watersa – wykorzystana na soundtracku filmu The Body; mało tego, zaczyna się nawet od tych samych słów! Waters zorientował się za późno i postanowił zmienić tytuł na Breathe (In the Air), jednak nie było już czasu, by nanieść poprawkę na koperty. Według Watersa melodia była głównie dziełem Wrighta, a Gilmour wpadł na pomysł długiego wstępu, podczas którego gra na stalowej gitarze Fendera. Całość urzeka od początku do końca i hipnotyzuje swoim lirycznym klimatem. Tekst przestrzega przed zagubieniem się w życiu, utratą sensu i pogonią za czymś, co nie ma znaczenia, a także by nie zmarnować żadnej chwili.

Breathe, breathe in the air
Don’t be afraid to care
Leave, but don’t leave me
Look around, choose your own ground

For long you live and high you fly
And smiles you’ll give and tears you’ll cry
And all you touch and all you see
Is all your life will ever be

Podobnie jak Speak To Me przerywnik On the Run powstał już pod koniec prac nad albumem. Pierwotnie pomiędzy Breathe Time zespół wykonywał jam o tytule The Travel Sequence, jednak znudził się nim i postanowił w jego miejsce wstawić krótką improwizację na syntezatorze EMS-I. Kompozycja przekazuje treść podobną do konceptu całej płyty, a więc pogoń i szamotaninę za celem, który umyka nam, gdy wciąż żyjemy w biegu. Oprócz syntezatora można usłyszeć tu też hałasy imitujące silniki samolotów oraz huk komunikacji. Słyszmy także komunikat lotu British Arways i kroki pasażera, pędzącego na samolot. Kolejna wypowiedź nagrana podczas performance’u Watersa: Żyć dziś, odejść jutro – to cały ja, ha ha ha! Waters uważa się za twórcę On the Run, jednak kłam jego słowom zadaje Gilmour, twierdząc że to on zaprogramował tę sekwencję, a Roger tylko do niego dołączył. Nagranie to zdaje się zapowiadać nadejście muzyki elektronicznej, mimo że sam Waters pogardliwie odnosi się do tego gatunku. Niemniej ten krótki przerywnik spełnia swoją funkcję i nie daje nam zapaść w letarg po Breathe.
Skutecznie budzi nas także Time, który powstał właściwie w całości ze wspólnych improwizacji zespołu. Od początku wiadomo było, o czym będzie opowiadać ten utwór: o marnotrawieniu czasu, który wciąż ucieka i że niemożliwym jest by za nim nadążyć. „Tykanie zegara” to odgłosy wydawane przez Watersa, uderzającego w dwie wyciszone struny basu Fender Precision i Masona, który gra na płaskich strojonych bębenkach Rototomach. Można tu także ponownie usłyszeć „uderzenia serca”. Time zaśpiewany został głównie przez Gilmoura, jednak refreny odśpiewuje tu Wright. Jeden wnosi tu sporą dozę agresji, a drugi liryzmu. Zwraca uwagę także, rozpoczynająca utwór, genialna symfonia zegarów, której pomysł pojawił się już na debiutanckim albumie grupy, The Piper at the Gates of Dawn, w kompozycji Bike.


Ticking away the moments that make up a dull day
Fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way

Tired of lying in the sunshine staying home to watch the rain
You are young and life is long and there is time to kill today
And then one day you find ten years have got behind you
No one told you when to run you missed the starting gun

Pomysł, by utwór Time domknąć repryzą piosenki Breathe pojawił się w głowie Watersa podczas koncertowych wykonań tej suity. Chciał, by słuchacz nie miał wątpliwości, że ma tu do czynienia z jedną, wcześniej przemyślaną całością. Początkowo Roger nazwał tę repryzę Home Again, jednak ostatecznie przemianował na Breathe – Reprise. W tekściwędrowiec tęskni za swoim domem, ale Waters przemyca też tu parę cierpkich słów pod adresem Kościoła, który mami wiernych.


Home, Home again
I like to be here when I can
When I come home cold and tired
It’s good to warm my bones beside the fire
Far away across the field
The tolling of the iron bell
Calls the faithful to their knees
To hear the softly spoken magic spell

Najważniejszym momentem albumu jest bez wątpienia poruszająca słuchacza do głębi wokaliza Clare Torry w epickim The Great Gig In the Sky. Mało brakowało, a utwór ten nigdy by nie powstał. Waters miał bowiem wielką ochotę, by na albumie znalazły się słowa z biblijnej księgi Eklezjasta, które miały pojawiać się w formie recytacji, dla której tłem miała być żałobna partia organów Hammonda, którą skomponować miał Wirght. Pomysł ten jednak się nie sprawdził, co znaczyło że samodzielny utwór Wirghta miał wylecieć z płyty. Ten jednak poprosił kolegów z zespołu, by pozwolili mu na to miejsce skomponować coś innego, co miałoby wyrażać człowieczy strach przed śmiercią i wyegzaltowany ból istnienia. Zaprezentował niedługo potem smutny motyw fortepianowy, który jednak na pozostałych członkach zespołu nie zrobił wrażenia. Mimo to kompozycję zaakceptowano. Gilmour ożywił ją nieco swoją gitarą Fendera, jednak Waters wciąż szukał czegoś, co mogłoby uczynić ten utwór mocniejszym w wymowie, jednak nic poza kolejnymi dwoma wypowiedziami (Nie boję się śmierci. Przyjdzie, kiedy przyjdzie. Dlaczego miałbym się jej bać? Nie ma powodu. Na każdego przyjdzie jego czas… a także: Nigdy nie mówiłam, że byłam przerażona śmiercią…) nie potrafił wymyślić. Dopiero w ostatnich dniach sesji do albumu wpadł na pomysł, by użyć tu wokalizy, która dodałaby ekspresji tej kompozycji. Producent płyty, Alan Parsons, ściągnął więc do studia Clare Torry, wokalistkę sesyjną, z którą miał już okazję wcześniej pracować. Miała za zadanie zaśpiewać „pieśń bez słów na temat śmierci”. Na początku zupełnie nie rozumiała, co dokładnie ma zrobić. Zaczęła wymyślać na bieżąco tekst, jednak muzycy przerwali jej, powtarzając swoje wymagania. Torry wciąż nie bardzo rozumiała, na czym ma polegać jej rola, więc postanowiła zaśpiewać nie jak wokalistka, ale jako instrument. Zarejestrowała 3 lub 4 partie, po czym muzycy podziękowali jej za pomoc i pozwolili jej opuścić studio. Byli jednak zawiedzeni tym, co udało się Torry nagrać. Parsons nie dał jednak za wygraną i z najbardziej udanych fragmentów skleił jedną całość która sprawiła, że członkowie Pink Floyd zaniemówili z wrażenia. Tak naprawdę to Torry wymyśliła swoją partię od początku do końca, dostając od zespołu (głównie oczywiście od Watersa) szczątkowe wskazówki, których udzielał jej w trakcie jej śpiewu. Więc to właśnie jej zawdzięczamy najbardziej przejmujący wyraz lęku człowieka przed światem, który jest tu bardziej wymowniejszy niż niekończące się elaboraty współczesnych filozofów.
Na samym początku tworzenia suity, Watersowi wpadła do głowy partia na basie, która stała się podstawą dla kolejnej kompozycji z płyty, Money. Wspomina on, że muzyka przyszła mu do głowy, gdy tylko pomyślał, że będzie musiał stworzyć utwór poruszający temat niszczących człowieka pieniędzy, bo bez tego żaden opis współczesności nie może istnieć. Uznał też, że ciekawie by było, gdyby wstęp do niego stworzyć przy pomocy odgłosów rytmicznego brzęczenia monet. Według Parsonsa stworzenie tego loopu zajęło im bardzo długo czasy, gdyż musieli na siebie nałożyć dźwięki rozdzieranego papieru, centrali telefonicznej UNI, garści monet, które ciskane były na podłogę a także dzwonka kasy fiskalnej. Po nagraniu tego wstępu, zespół wszedł do studia i nagrał resztę praktycznie przy pierwszym podejściu (tylko Mason w środkowej części musiał dograć bębny). Podczas nagrań zarejestrowane zostało najpierw solo gitary, a dopiero potem saksofonu, mimo że w oficjalnej wersji to saksofon pojawia się wcześniej. Gilmour do tego utworu nagrał 3 partie gitar, które znacznie się od siebie różnią. Dwie nagrał na Fenderze, a trzecią na dwuoktawowym Lewisie. David bardzo długo szukał dla siebie dobrego brzmienia, ale gdy już na nie wpadł, nagrał solo w do jednego mikrofonu w taki sposób, by zdecydowanie odróżniało się ono od reszty instrumentów - zmienił w nim metrum. To właśnie Gilmour, a nie Waters, wpadł także na to, by w Money pojawiło się solo na saksofonie. Jest to zdecydowanie najbardziej rockowy moment płyty, a zawdzięcza to właśnie Gilmourowi i jego wściekłym partiom na gitarze i zadziornym, napastliwym wokalom.


Money it’s a crime
Share it fairly but don’t take a slice of my pie
Money, so they say
Is the root of all evil today
But if you ask for a rise it’s no surprise that they’re giving none away

Utwór Us And Them napisany został przez Wrighta już w 1969 roku (wtedy zatytułowany The Violent Sequence lub Divisions) i był improwizacją fortepianową, którą zespół potrafił rozciągać na scenie nawet do dwudziestu minut. Do czasu The Dark Side of the Moon nie została jednak wykorzystana. Przy tworzeniu The Dark Side of the Moon Waters nadał jej kształt i napisał poruszający tekst o wzajemnym braku zrozumienia. Tekst, co typowe u Rogera, ma wymowę antywojenną (przynajmniej w pierwszej zwrotce, jak twierdzi sam autor). Rolę wokalisty pełni tu, rzecz jasna Gilmour, którego głos urozmaicono efektem echa, a partie czteroosobowej grupy wokalnej zwielokrotniono na tyle, że brzmi jakby były śpiewane przez chór.

Us and them
And after all we’re only ordinary men
Me and you
God only knows it’s not what we would choose to do

Forward he cried from the rear
And the front rank died
And the General sat and the lines on the map
Moved from side to side

Początkowo Any Colour You Like nosiło tytuł Scat, gdyż demo zawierało wokalizy Gilmoura śpiewane bez słów. W pierwotnej wersji na pierwszy plan wysunięta była gitara, która dopiero potem zastąpiona została syntezatorem VCS 3. Po latach Waters uznał tę kompozycję za „instrumentalny wypełniacz”, a także „owoc wspólnego wysiłku całej grupy”. Jeżeli tak jest, zastanawia brak jego nazwiska wśród listy autorów. Nie wiadomo też, skąd wziął się tytuł, jednak Gilmour jako inspirację podaje kolejne powiedzonko technicznego (tego samego, od którego wzięła się nazwa uwertury).
Najważniejszym utworem na płycie jest Brain Damage. Od niego to bowiem powstał pomysł na całą suitę i od niego także album wziął nazwę. Początkowo miał opowiadać tylko o Barrecie, jednak ostatecznie tekstowo można połączyć go z każdym z nas. Miał on być opowieścią o szaleństwie Syda, jednak mówi on że wszyscy znajdujemy się bez przerwy na granicy obłędu. Na początku piosenka nosiła tytuł The Dark Side of the Moon, potem The Lunatic Song, a dopiero na końcu Brain Damage.

You lock the door
And throw away the Key
There’s someone in my head but it’s not me

And if the clouds bursts thunder in your ear
You shout and no one seems to hear
And if the band you’re in starts playing different tunes
I’ll see you on the dark side of the moon

Podczas pierwszych prezentacji suity, kończyła się ona swobodną improwizacją muzyków, a słowa „I’ll see you on the dark side of the moon” dodawały nieco optymizmu całości. Watersowi to jednak nie odpowiadało. Wciąż potrzebował godnego zwieńczenia, a takie nie mogło być optymistyczne, bo całość była tak od optymizmu daleka, jak to tylko możliwe. Postanowił więc stworzyć tekst, który wylicza wszystko, czego od życia się nauczyliśmy, by całość zakończyć słowami „I wszystko co pod Słońcem współistnieje w harmonii/Ale słońce zakrył księżyc”. Eclipse (początkowo zatytułowany All That You Touch traktowany jest jako jedność z Brain Damage i razem są jedynymi utworami zaśpiewanymi przez Watersa na płycie, do czego zresztą zachęcił go Gilmour. Całość kończy się zdaniem: Tak naprawdę nie ma żadnej ciemnej strony Księżyca. W rzeczywistości panuje ciemność…, a w tle można usłyszeć orkiestrową wersję Ticket To Ride Beatlesów, która pobrzmiewała akurat w studiu na Abbey Road, gdy nagrywano tę wypowiedź. Kompozycję kończy bicie serca, które powoli się oddala, kończąc opus magnum Pink Floyd. Tak właśnie kończy się Ciemna Strona Księżyca.

And everything under the sun is in tune
But the sun is eclipsed by the moon



Niemożliwym jest wskazać tu utwór najlepszy bądź najgorszy, gdyż wszystko stanowi jedną, nierozerwalną, absolutnie genialną całość. Album ten to po prostu dzieło, które nigdy się nie zestarzeje i nigdy nie straci nic ze swojej aktualności. Ta suita właściwie nie ma słabych punktów. Nie sposób się od niej oderwać, gdyż hipnotyzuje genialną muzyką, tekstami i klimatem, który jest jak narkotyk. Gdy raz już tej płyty posłuchamy, mamy ochotę do niej wracać. Podział na utwory jest tu właściwie tylko symboliczny; mamy tu do czynienia z jednym, 40-minutowym utworem i tak właśnie należy do tego albumu podejść. Nie sposób docenić jego wielkości słuchając go z przerwami, bądź pozwolić mu grać w tle podczas sprzątania. To album, który wymaga od słuchacza skupienia i poświęcenia mu należytej uwagi. Tylko wtedy go zrozumiemy, że The Dark Side of the Moon to po prostu jedna z najważniejszych płyt w historii muzyki, świadectwo wielkości Pink Floyd i muzyczne katharsis dla każdego słuchacza.

Ocena: 10/10


The Dark Side of the Moon: 43:09

1. Speak to Me - 1:13
2. Breathe - 2:43
3. On the Run - 3:36
4. Time - 6:53
5. The Great Gig in the Sky - 4:36
6. Money - 6:23
7. Us and Them - 7:49
8. Any Colour You Like - 3:26
9. Brain Damage - 3:49
10. Eclipse - 2:03

1 komentarz:

  1. Fantastyczna recenzja fantastycznej płyty. Setki razy słuchałem tych utworów ,ale teraz każdy kawałek muszę przesłuchać jeszcze raz osobno i odszukać te wszystkie szczególiki opisane w jakże profesjonalnej recenzji. Dzięki za dobre słowo o tej płycie.

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...