poniedziałek, 8 kwietnia 2019

"Paranoid" - Black Sabbath [Recenzja]


1970 rok był bez wątpienia jednym z najważniejszych w całej karierze Black Sabbath. 13 lutego wydali swój debiutancki longplay (zatytułowany Black Sabbath), a 7 miesięcy później (prawie co do dnia) ukazał się ich najważniejszy album, Paranoid, który na zawsze miał odmienić oblicze muzyki. (Warto zauważyć także, że był to ważny rok także dla całego heavy metalu, bowiem ukazały się wówczas także płyty Led Zeppelin III, a także In Rock Deep Purple).
Większość utworów na ten album powstała w stylu typowym dla pierwszych trzech płyt zespołu, czyli muzycy tworzyli kolejne piosenki na zasadzie improwizacji, oswajali się z nimi na koncertach, a nagrywanie w studiu ograniczało się do ich odegrania. Podczas trasy po Europie, promującej debiutancki longplay, powstawały nowe piosenki. Podczas koncertów wykonywano już takie numery jak Iron Man czy War Pigs. Utwory te powstawały w trasie i świeżo po napisaniu od razu grali je na koncertach. Były więc znakomicie przećwiczone, w związku z czym płytę nagrano w zaledwie 2 dni.
 Na Black Sabbath grupa nie miała jeszcze wypracowanego stylu i grała po prostu kawałki, które można być nazwać "ociężałym bluesem". Na Paranoid natomiast czuć już znamiona indywidualizmu i unikalnego podejścia do muzyki, które swoje apogeum miało znaleźć jednak dopiero na kolejnym longplay'u. Do dziś płyta ta jest najlepiej sprzedającym się albumem Black Sabbath, a przy okazji wiąże się on z pobiciem dość nietypowego rekordu. Na brytyjskiej liście przebojów osiągnął pierwsze miejsce, a na kolejny numer jeden zespół musiał czekać aż... 43 lata, kiedy to Sabbaci w (prawie) klasycznym składzie powrócili z płytą 13 (przebili tym samym dotychczasowy rekord Boba Dylana, który na swój kolejny numer jeden czekał "tylko" 4 lata krócej).
Sukces po wydaniu singla Paranoid (który w Wielkiej Brytanii trafił aż na 4. miejsce, a w Stanach spowodował pojawienie się zespołu na liście "Billboardu") umożliwił Black Sabbath wystąpić w niezwykle popularnym programie Top of the Pops, co bardzo rozkręciło promocję płyty. W Anglii album dotarł więc aż na szczyt list bestsellerów, a w Stanach (gdzie wydano go dopiero w styczniu 1971 roku) - na 12. Było to tym bardziej wyjątkowe, że nie towarzyszyła tej płycie żadna promocja. Kilka tygodni pojawiła się w sklepach bez żadnego szumu, a nagle trafiła na poczesne miejsca list przebojów. Podobnie jak debiut, została jednak zmieszana z błotem przez krytyków, którzy po wielu latach oddali jej jednak sprawiedliwość umieszczając na znaczących miejscach najważniejszych płyt wszech czasów. Magazyn "Rolling Stone" okrzyknął ją wręcz najważniejszą płytą heavy metalu.
Początkowo album miał nazywać się tak, jak utwór rozpoczynający płytę, a więc War Pigs i pod ten właśnie tytuł przygotowana została okładka. Wytwórnia obawiała się jednak, że oburzy to opinię publiczną (ze względu na trwającą wówczas kontrowersyjną wojnę w Wietnamie, a także ze względu na trwający w Stanach proces Charlesa Mansona, gdzie z kolei słowo "pigs" mogłoby budzić niekorzystne sprzedażowo konotacje) i postanowiła w ostatniej chwili zmienić nazwę krążka na Paranoid, który jeszcze przed wydaniem płyty przyniósł zespołowi spory sukces. Niestety, tytuł został zmieniony zbyt późno, by mieć jeszcze czas na zmianę okładki, w efekcie czego mamy do czynienia z jedną z najmniej przystających do tytułu okładek w historii (co nie przeszkodziło jej stać się ikoniczną).

War Pigs rozpoczyna potężny, ociężały i ciężki riff Tony'ego Iommiego. Jest to jeden z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych gitarowych motywów wszech czasów, który po dziś dzień robi wrażenie. W tle syreny i nagle początkowy ciężar ustępuje miejsca tylko rwanej perkusji i gwałtownej gitarze. Po chwili słyszymy intrygujący, nawiedzony głos Ozzy'ego Osbourne'a, który śpiewa tu zupełnie inaczej niż na debiucie. Słychać tu więcej życia i emocji; nikt już nie nazwałby go tu "śpiewającym robotem". Wyśpiewuje tu jedną ze swoich najlepszych linii melodycznych do pacyfistycznego, antywojennego tekstu Geezera Butlera, który porównuje naradę generałów do sabatu czarownic. Mamy tu, typowe dla tego okresu Black Sabbath, wypowiadanie się na społeczno-polityczne tematy pod płaszczykiem czarnej magii. Gdy jednak przedrzeć się przez tę zasłonę metafor, otrzymujemy tu tekst, jednoznacznie krytykujący wojnę w Wietnamie. Tekst początkowo nosił tytuł Walpurgis, gdyż "Noc Walpurgii" to święto satanistów, a dla Butlera wojna była właśnie ucieleśnieniem szatana. I tutaj jednak na przeszkodzie stanęła wytwórnia, która zdecydowała, że tytuł jest zbyt satanistyczny i trzeba to zmienić. Tak więc przemianowano to na War Pigs. Utwór ten jest naprawdę znakomity. To 8 minut metalowego grania z najwyższej półki. Wywołujące ciarki solówki gitarowe, jazzujące przejścia perkusyjne, podbijający gitarowe riffy bas no i wspaniale zawodzący Ozzy. Czego chcieć więcej. Takimi ciosami powinno się rozpoczynać wszystkie płyty!

Now in darkness world stops turning
Ashes where the bodies burning
No more war pigs have the power
Hand of God has struck the hour
Day of judgement, God is calling
On their knees the war pigs crawling
Begging mercies for their sins
Satan's laughing spreads his wings

Kolejny utwór to bez wątpienia największy przebój Black Sabbath - Paranoid. Ciekawostką jest fakt, że ta piosenka początkowo nie miała znaleźć się na albumie. Ba, miała w ogóle nie powstać! Otóż po nagraniu płyty producent, Rodger Bain, zadecydował że brakuje tu jednego, krótkiego strzału, który wypełniłby pustą przestrzeń i byłby dobrym materiałem na singiel. Muzycy więc, na kolanie w niecałe pół godziny, na sam koniec sesji, skomponowali ten utwór. Tony Iommi zaczął grać ten charakterystyczny, motoryczny riff (kojarzący się bardzo z Communication Breakdown Led Zeppelin), Ozzy od razu zaintonował charakterystyczną linię melodyczną, a Geezer w kilka minut napisał tekst. Utwór nagrano tak samo szybko, jak go stworzono (według różnych wersji - całość zajęła od pięciu do dwudziestu pięciu minut). O czym jest tekst? Butler mówi, że wszędzie w tamtych czasach słychać było o "paranoi" i "paranoikach". On jednak nie wiedział, co to właściwie znaczy, więc zinterpretował to po swojemu. Trzeba już na początku zaznaczyć, że mało jest piosenek tak prostych, a jednocześnie tak wybitnych i ponadczasowych. Jest to nic innego, jak prosty hard rockowy, rozpędzony cios, jednak do dziś nie zestarzało się to ani trochę. Sam Ozzy mówi, że jest to coś w rodzaju jego "hymnu", który musiał zaśpiewać na każdym koncercie (zarówno solo jak i z Black Sabbath). Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to utwór, który zostanie już na zawsze i już zawsze będzie brzmieć tak samo rewelacyjnie. Epokowa rzecz.

All day long I think of things
But nothing seems to satisfy
Think I'll lose my mind if I don't
Find something to pacify

Zupełnie w innym nastroju utrzymany jest natomiast Planet Caravan, gdyż jest to mistyczno-oniryczna ballada. Geezer Butler mówi, że Black Sabbath chciał mieć coś miłosnego, jednak chłopak zabierający dziewczynę do parku był zbyt banalny, więc zabrał ją... w przestrzeń kosmiczną. Wyróżnia się tu wspaniała, liryczna gra Iommi'ego, gra na fortepianie, za którym zasiadł producent nagrania i przetworzony wokal Ozzy'ego, który zaśpiewał tu nad wyraz delikatnie. Do dzisiaj jest jednym z bardziej kontrowersyjnych utworów Black Sabbath, jednak według mnie jest doprawdy zjawiskowy i powala swoją kreatywnością i oryginalnością. Odkrywa zupełnie nieznaną twarz zespołu, dając też chwilę wytchnienia między dwoma najwspanialszymi utworami tych czterech niezwykłych muzyków, a zarazem jednych z najlepszych w historii heavy metalu. Reszta zespołu nie była do niego przekonana, ale Iommi przekonał ich, że po tak balladowym numerze cała reszta będzie brzmiała jeszcze mocniej i ciężej.

We sail through endless skies
Stars shine like eyes
The black night sighs
The moon in silver dreams
Falls down in beams
Light of the night
The Earth, the purple blaze
Of sapphire haze
In orbit always

Riff do Iron Man zna każdy i zaraz obok Smoke On the Water i Nothing Else Matters jest jednym z pierwszych, których uczą się adepci gry na gitarze elektrycznej. Zaczyna się stopą perkusyjną, po czym do wtóru pojedynczych, ociężałych akordów gitary Ozzy przetworzonym głosem wymawia "I am Iron Man" (według różnych relacji efekt ten osiągnięto albo przepuszczając jego wokal przez modulator pierścieniowy, albo Ozzy... mówił przez wiatrak). Wbrew pozorom cała historia tu opisana nie nawiązuje do komiksowej postaci Marvela. Opowiada o człowieku, który przeniósł się w przyszłość i widzi zagładę ludzkości, więc chce cofnąć się do przeszłości i wszystkich ostrzec. Wracając wpada jednak w magnetyczną burzę i zamienia się w żelazo. Ludzie wyśmiewają go i mu nie wierzą i wtedy Iron Man z zemsty sam powoduje Armagedon. Ozzy zaprezentował tu jedną z najbardziej pomysłowych linii wokalnych w swojej karierze. Pomysłowość polega tu na... zachowawczości. Osbourne wspomina, że gdy nie miał pomysłu na linię melodyczną, podążał po prostu za gitarą. Wszystko w tym utworze jest na swoim miejscu. Jest to absolut - piosenka skończona i kompletna. Od ociężałego początku aż po szaleńczą galopadę w końcówce wszystko jest tu znakomite i nie ma słabych punktów. Utwór-wizytówka Black Sabbath.

Has he lost his mind?
Can he see or is he blind?
Can he walk at all
Or if he moves will he fall?
Is he alive or dead?
Has he thoughts within his head
We'll just pass him there
Why should we even care?

Prawdziwie ociężały jest także riff rozpoczynający Electric Funeral, czyli jeden z niesłusznie zapomnianych kawałków Black Sabbath. Tekst to obraz nuklearnych zgliszczy, jak łatwo się domyślić, cholernie ponury i mroczny, idealnie dopasowany do tej depresyjnej muzyki. Ponownie jest to krytyka polityki ówczesnego świata. Geezer Butler - jak sam mówił - chciał zastąpić Boba Dylana, który zniknął wówczas z tego pola, jako tekściarz. Stawiało to też zespół w ostrej opozycji do hipisowskiej rewolucji, która dokonała się w latach 60. i stawiała Sabbatów na pozycji zbuntowanego głosu młodego pokolenia. Był to przede wszystkim zapis lęków ówczesnych młodych ludzi; wszystko wyglądało na to, że Wielka Brytania zaangażuje się w wojnę w Wietnamie i trzeba będzie ruszyć na front. Muzycznie przełamanie następuje mniej więcej w połowie utworu, gdy całość nabiera tempa, a Ozzy wchodzi na zdecydowanie wyższe rejestry. Po chwili jednak wracamy do mroku i w tym nastroju kończymy ten utwór, który powoli wygasa. Coś wspaniałego.

Robot minds of robot slaves
Lead them to atomic graves
Plastic flowers melt in sun
Fading moon falls upon
Dying world of radiation
Victims of man frustration
Burning glow of obscene fire
Like electric funeral pyre

Jeszcze więcej oburzenia w związku z ówczesną wojną w Wietnamie wyraża Hand of Doom. Tekst powstał, gdy Geezer Butler usłyszał w radiu komunikat, że tamtego dnia w Wietnamie zginęło TYLKO kilkanaście osób. Basista, oburzony tym sformułowaniem, usiadł i natychmiast stworzył ten antywojenny protest-song. Słowa te opowiadają o wracających z wojny żołnierzach, uzależnionych od heroiny i zostawionych z tym przez państwo na pastwę losu. Przez większość utworu wokalom Ozzy'ego towarzyszy zresztą tylko Butler, do którego dołączają niekiedy gitara i perkusja. Taki stan rzeczy utrzymuje się od przełamania, gdzieś w połowie, kiedy to - podobnie jak w przypadku Electric Funeral - zaczyna się galopada i utwór gwałtownie przyspiesza. Po jakimś czasie do głosu dochodzi Iommi, który serwuje nam kolejne powalające na kolana i przygniatające ciężarem solo. Mimo, że za pierwowzór doom metalu uznaje się kompozycję Into the Void z kolejnego albumu Black Sabbath, moim zdaniem to właśnie Hand of Doom należy uznawać za pioniera tego odłamu. Dużo się tu dzieje i nie da się nudzić.

From life you escape
Reality's that way
Colours in your mind
Satisfy your time

Nie jestem zwolennikiem nagrywania solówek perkusyjnych na płytach, a niestety tym właśnie okazuje się Rat Salad. Swoje źródło miała na koncertach, kiedy to zespół musiał rozciągnąć sety do 45 minut, by dostać zakontraktowane wynagrodzenie. Brakujący czas wypełniał Bill Ward, wyczyniając cudy na swoich bębnach. Tutaj całość rozpoczyna się od gładkiego przejścia gitary z Hand of Doom, by rozwinąć się w prostą, acz efektowną improwizację wszystkich trzech instrumentalistów, choć - nie ma co ukrywać - rolę wiodącą pełni tu Ward. Podobnie jak w przypadku Moby Dick z "Dwójki" Zeppelinów, umieszczenie Rat Salad na tej płycie uważam za błąd. Szkodzi to tylko albumowi. Owszem, Ward jest bardzo sprawny technicznie (ogólnie uważam, że to jeden z najlepszych perkusistów wszech czasów), jednak jego popisówka jest tu zupełnie zbędna.
Wszystko wraca do normy jednak przy Fairies Wear Boots, czyli jedynym utworze, do którego tekst napisał także Osbourne. Całość napisana została po pewnym nieprzyjemnym wydarzeniu, kiedy po pewnym koncercie do Geezera i Ozzy'ego podeszła grupka skinheadów, którym nie podobały się ich długie włosy. Szybko powalili muzyków i zaczęli kopać ich po twarzach butami z metalowymi końcówkami. W obronie kolegów stanął Iommi i wspólnie udało im się odpędzić napastników (Ozzy podobno walnął jednego w głowę młotkiem). Jako odpowiedź na to wydarzenie powstał tekst do tego właśnie utworu ("fairy" w slangu znaczy tyle co "ciota"). Jeśli jakiś utwór z Paranoid mógłby znaleźć się na debiucie, to wskazałbym właśnie na ten, gdyż ponownie ujawniają się tu bluesowe zapędy zespołu. Zapadający w ucho riff, dynamiczne wokale Ozzy'ego i melodyjne refreny. Ponadto genialna gra Iommiego i niebanalne perkusyjne zagrywki Warda. Godne domknięcie arcydzieła metalu, bo ten album bez wątpienia można tak nazwać.

Going home, late last night
Suddenly I got a fright
I looked through the window and surprised what I saw
Fairy boots were dancing with a dwarf


Paranoid to najbardziej popularny i najważniejszy album Black Sabbath. To on właśnie zapewnił zespołowi rozgłos i wyniósł ich na sam szczyt. Z miejsca zespół stał się jednym z najbardziej liczących przedstawicieli młodego pokolenia. Ciężkie riffy, jazzująca perkusja, dudniący bas i melodyjny ale i mroczny wokal to wybuchowa mieszanka, dzięki której jest to płyta, której wspaniale słucha się nawet dziś, 50 lat od wydania. Mimo kilku niedociągnięć (najpoważniejszym jest umieszczenie tu Rat Salad) ciężko nie przyznać Paranoid, że jest on płytą wybitną. Jest najlepszym świadectwem czasów, w których powstała, gdy świat dokoła był niepewny, a ludzie nie chcieli już udawać, że wszystko jest w porządku. Epoka flower power minęła bezpowrotnie. Znalazło to odzwierciedlenie, rzecz jasna, w muzyce. Black Sabbath uznaje się dziś za pionierów heavy metalu, a Paranoid za ich najważniejsze dzieło, opus magnum. Nie jest to mój ulubiony album Sabbatów (pozostanie nim już chyba debiut a także Master of Reality), ale nie będę kłócił się z tym, że Paranoid to rzecz epokowa. Koniecznie do posłuchania, nie tylko dla fanów metalu!

Ocena: 9/10


Paranoid: 41:51

1. War Pigs - 7:57
2. Paranoid - 2:48
3. Planet Caravan - 4:32
4. Iron Man - 5:56
5. Electric Funeral - 4:53
6. Hand of Doom - 7:08
7. Rat Salad (instrumental) - 2:30
8. Fairies Wear Boots - 6:15

2 komentarze:

  1. Nie rozumiem dlaczego akurat "Paranoid" miałby być jakimś przełomem w twórczości Black Sabbath i czemu jemu miałaby być przypisywana "odmiana muzyki". Przecież już na debiucie był utwór tytułowy, który faktycznie był czymś nowym i inspirującym. Na "Paranoid" zespół nie wprowadził nic nowego, jedynie kontynuował stylistykę debiutu, odrzucając elementy bluesowe i tym samym zbliżając się do stworzenia zupełnie oryginalnego stylu, ale to nastąpiło dopiero na "Master of Reality". Był to więc swego rodzaju album przejściowy.

    Oczywiście, był to przełom pod względem komercyjnym.

    Jednak moim zdaniem, album jest zbyt niedopracowany i nierówny, by można było mówić o jakimś wielkim dziele. Są tu trzy doskonałe - w kategorii ciężkiego rocka - utwory: "War Pigs", "Iron Man" i "Faires Wear Boots". Przypadkiem lub nie, umieszczone w strategicznych miejscach płyty: na otwarcie, w środku i na zakończenie, co na pewno wpływa pozytywnie na odbiór całości. Reszta utworów tak dobra nie jest. "Planet Caravan" zepsuto udziwnionym wokalem (znacznie lepsza wersja tego utworu została wydana po latach w edycji dwupłytowej), "Electric Funeral" brzmi jak dwa różne utwory sklejone w jeden, "Hand of Doom" jest zanadto rozwleczony, choć niewiele się w nim dzieje, a "Rat Salad" to zupełnie niepotrzebny wypełniacz. A tak, jest jeszcze największy przebój zespołu, czyli kawałek tytułowy. Skomponowany na szybko, żeby czymś wypełnić album - i tak właśnie brzmi. Na braku tych dwóch ostatnich całość nic by nie straciła, a może nawet zyskała, gdyby w ich miejscu znalazło się coś ciekawszego. A trzy wcześniej wymienione można było zrobić lepiej (jeden, jak wspomniałem, zrobiono lepiej, ale nie wybrano tej wersji na album).

    Z pierwszych pięciu albumów Black Sabbath najmniej cenię właśnie "Paranoid" lub "Sabbath Bloody Sabbath". Natomiast tę piątkę stawiam wyżej od wszystkich późniejszych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie ze względu na komercyjność uważam że jest to album przełomowy. Nie ze względu na brzmienie, ale przez przedostatnie się tego typu muzyki do szerszej publiczności. Debiut sprzedawał się nieźle, zrewolucjonizował brzmienie, ale nie wprowadził metalu do świadomości publicznej.

    Zgadzam się, że swój styl dopracował Black Sabbath dopiero na "Master of Reality", jednak na "Paranoid" słuchać już zalążki tej indywidualności, a kompozycje są bardziej wyraziste.

    Zgadzam się, że "Rat Salad" jest niepotrzebne, "Hand of Doom" rozciągnięte, "Paranoid" niedopracowane a "Electric Funeral" jest zbitką dwóch utworów . Uważam jednak ze w przypadku tych dwóch ostatnich działa to raczej na ich korzyść. Dzięki "Paranoid" zespół zyskał sławę i piosenka do dzisiaj brzmi świeżo, a "Electric Funeral" wypada o wiele ciekawiej, aniżeli miałby zostać rozbity na dwie piosenki .

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...