niedziela, 17 maja 2020

"Alone in the Universe" - Jeff Lynne's ELO [Recenzja]


Po sporym sukcesie Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra, czyli nagranych na nowo przebojów Electric Light Orchestra, Jeff Lynne uwierzył, że litery ELO wciąż jeszcze przyciągają publiczność. Najbardziej utwierdził go w tym jednak koncert w Hyde Park, we wrześniu 2014 roku. Był to ogromny koncert, który zgromadził 50-tysięczną publiczność, a Jeff w końcu uwierzył, że ludzie wciąż chcą go słuchać. Zamknął się więc w swoim domowym studiu na 18 miesięcy, gdzie stworzył album Alone in the Universe
Zagrał tu praktycznie na wszystkich instrumentach (tylko w dwóch piosenkach chórki zaśpiewała jego córka, Laura Lynne, a ponadto inżynier dźwięku, Steve Jay, zagrał na shakerze i tamburynie). Początkowo płyta miała być wydana pod nazwiskiem Jeffa, jednak ze względów marketingowych, zdecydowano się na szyld Jeff Lynne's ELO. Jasno wskazane jest więc, kto tu jest główną gwiazdą, ale i kto odpowiedzialny jest za brzmienie, które wielu słuchaczy może kojarzyć sprzed wielu lat.
Album zapowiedziany został dokładnie 24 września 2015 roku, a ukazał się 13 listopada. Singlem promującym płytę było When I Was a Boy, które zostało bardzo ciepło przyjęte. Tak jak i cały album, który został okrzyknięty powrotem brzmienia Electric Light Orchestra. Został też zauważony na listach na całym świecie, a ponadto pokrył się platyną w Wielkiej Brytanii. Oryginalna edycja zawierała 10 piosenek (w wersji japońskiej - 11 wraz z piosenką On My Mind), a do edycji deluxe dodano jeszcze 2 utwory - Fault Line i Blue.

When I Was a Boy, który rozpoczyna płytę, spokojnie można nazwać największym przebojem Electric Light Orchestra od czasu Rock 'n' Roll is King. Ta nostalgiczna, piękna i czarująca ballada od pierwszych akordów fortepianu dosłownie hipnotyzuje i wciąga. Chwilę potem dochodzi do niej wokal Lynne'a, który wyśpiewuje o swoich dziecięcych latach i marzeniach o byciu muzykiem. Refreny absolutnie nie marnują potencjału zwrotek i wypadają bardzo chwytliwie i nie mniej urokliwie. Do tego dodać jeszcze ciepłą, "jeffową" produkcję i mamy piosenkę praktycznie gotową na to, by zostać przebojem. Tak też się stała; swoim pojawieniem się na rynku narobiła sporo szumu, powstał do niej nostalgiczny teledysk, a utwór przywołał w publiczności wspomnienie "starego, dobrego ELO". Najważniejsze jednak jest to, że nie była to tylko kompozycja sezonowa; publiczność wciąż o niej pamięta, a i sam Lynne nie omieszka sięgnąć czasem po nią na koncertach.

When I was a boy, I had a dream
All about the things I'd like to be
Soon as I was in my bed
Music played inside my head
When I was a boy, I had a dream

When I was a boy, I learned to play
Far into the night and drift away
Don't want to work for the milk or the bread
Just want to play my guitar instead
When I was a boy, I had a dream

And radio waves kept me company
In those beautiful days when there was no money
When I was a boy, I had a dream

Odmiennie prezentuje się natomiast dynamiczniejsze, bluesowe Love and Rain. Mamy tu świetną, lekko funkującą gitarę, Laurę Lynne w soulowych chórkach, a także wpadającą w ucho melodię. Całość wypada o wiele mroczniej, tajemniczo, ale też nie mniej intrygująco. Piosenka jest mało skomplikowana i pozornie niewiele się tu dzieje, jednak absolutnie hipnotyzuje i nie pozwala się od siebie oderwać.

It takes a lot of rain to make a flower grow
Yes it takes a lot of love and rain
And it makes a lot of pain to see you steppin' out
Yes it makes a lot of love and rain

Równie prosto, acz dynamiczniej i weselej wypada Dirty to the Bone. Piosenka przywodzi mi nieco na myśl takie albumy jak Time czy Secret Messages, choć ze swoją melodyjnością bez problemu odnalazłaby się także na Discovery. Mimo niezbyt radosnego tekstu, kompozycja z pewnością jest optymistyczna i rockandrollowa i może przypominać największe przeboje ELO (włączając to śpiewane falsetami refreny). Na początku nie mogłem się do niej przekonać, ale po kilku przesłuchaniach zacząłem ją lubić i dziś jest to jeden z moich ulubionych momentów krążka.

She'll drag you down, until you drown in sorrow
She'll pull you in, she'll take you down
She'll mess you up, she'll move around
She knows it all, she's dirty to the bone

She's dirty to the bone
She'll deceive you 'til the cows come home
She's dirty to the bone
She cares for nothing but herself

Przy When the Night Comes wracamy do nieco mroczniejszych i tajemniczych klimatów. Ciężko mi poza tym coś więcej o tym napisać. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że jest zachowawczo, mało oryginalnie lub nieciekawie. Po prostu to jeden z moich ulubionych utworów z albumu, do którego często wracam i za każdym razem dostarcza mi tej samej satysfakcji ze słuchania.

When the night comes
That's when I think of you
When the night comes
I get midnight blue

But what can I say
When the night comes to stay

The Sun Will Shine on You to natomiast nie tylko mój ulubiony moment krążka, ale i jeden z faworytów, jeśli chodzi o całą twórczość ELO. Jeff mówi, że napisał tę piosenkę jako pocieszenie dla bliskiej mu osoby, która przeżywała akurat naprawdę zły okres w życiu. Rzeczywiście, ta kompozycja spokojnie może być puszczana wszystkim, którzy potrzebują pocieszenia i dobrego słowa w trudnym czasie. Przede wszystkim jest znakomicie wyważona - nie ma tu hura-optymistycznej melodii z wpadającymi w ucho refrenami, a po prostu piękna, delikatna linia melodyczna ze szczerym i niewymuszenie uroczym tekstem. Najlepszy moment albumu.

You've got to learn how to fly
Before you learn how to fall
You've got tu turn from the darkness
And go through it all

Just remember that it's all right
It's all right to be true
And the sun will shine on you

Ain't It a Drag to z kolei kolejny bardziej optymistyczny i rockandrollowy kawałek, którego refren wpada w ucho od pierwszego przesłuchania. Podobnie jak z Dirty to the Bone, z nim również miałem problem, by się do niego przekonać. Po kilku podejściach jednak bardzo go polubiłem i dziś ma zagwarantowane miejsce w mojej playliście ulubionych piosenek ELO. No, może nie dorównuje tym najlepszym rockandrollowym hiciorom, ale sprawnie przywołuje ich klimat, klasę i chwytliwość.

How many times can you go through the pain
Just when you think it's cool, the shit hits the fan

Tomorrow brings the same old sun, but never shone our way
Ain't it a drag babe, ain't it a drag babe, oh what a drag babe
You're telling me, you're telling me

All My Life to powrót do stricte balladowego grania. To też pierwsza love song z prawdziwego zdarzenia na tej płycie. Mamy tu typową dla Lynne'a, sentymentalną, łagodną, delikatną i romantyczną kompozycję okraszoną romantycznym tekstem z falsetami w refrenach. Piosenka z pewnością powinna przypaść do gustu wszystkim miłośnikom takich utworów jak Strange Magic, Can't Get It Out of My Head, Telephone Line, Steppin' Out czy Ticket to the Moon, choć warto też dodać, że żadnej z nich nie dorównuje. 

All my life, I searched for you
But you were never there, were you?
Thought I'd found you once or twice
It was a sad affair or two

All my life

I'm so glad I found you
I just wanna be around you
All my life

I'm Leaving You to pierwszy tak ewidentny spadek formy. To zdecydowanie słabsza, bezbarwna i mało wyróżniająca się piosenka z przeciętną linią melodyczną i refrenem, który miał być w zamyśle przebojowy, a wyszedł zachowawczo i mało interesująco. Kawałek zalatuje mocno Royem Orbisonem (Jeff jednak twierdzi, że był to celowy zabieg i miał to być hołd dla tego artysty), jednak to trochę za mało, by uznać I'm Leaving You za dobry i godny uwagi utwór.

Golden days, drift into the haze
And times gone by, when days were so young
Now those days, have all slipped away
You think you're going to leave me, all on my own
You're leaving me, you're leaving me

But just before you go, there's something you should know
I've found somebody new, and I'm leaving you

Jeszcze gorzej wypada natomiast One Step at a Time brzmiące jak odrzut z sesji do Secret Messages czy Balance of Power. Niestety, słowo klucz tutaj to: "odrzut". Podobnie jak w przypadku I'm Leaving You mamy tu pseudo-przebojowy refren, który finalnie niczym szczególnym się nie wyróżnia, nie wpada w ucho, a sama piosenka kończy się, zanim zdążymy się w nią wciągnąć. Najgorszy utwór na albumie.

Talk to me, don't give me the silent treatment
Talk to me, 'cause I'm not in on the agreement
And then you might discover
One's better than the other
Talk to me

Piosenkę tytułową spokojnie można jednak zaliczyć w poczet tych najlepszych. Podczas oglądania programu dokumentalnego o kosmosie, Jeff pomyślał sobie: "To niesamowite, jak bardzo samotni jesteśmy w całym wszechświecie". Z tej właśnie myśli narodziła się piosenka Alone in the Universe. To zdecydowanie rewelacyjny utwór z niebanalną melodią i nieco futurystycznym brzmieniem, które wpasowałoby się idealnie do albumu Time (zresztą i tekstowo nawet nie jest wcale tak odległy od tematyki konceptu). Wspaniałe zakończenie płyty.

That's how it feels now you are gone
I knew it all along
I'm such a long long way from home

Alone in the universe

It gets so sad in the unknown
I'm tired of being alone
I'm such a long long way from home


Na Alone in the Universe Jeff nie próbuje przypodobać się młodej publiczności, czy też zaskarbić sobie nowych fanów. Adnotacja na okładce też jest jasna - to bardziej solowy album Lynne'a, tylko z pobudek marketingowych podpisany szyldem ELO. W rzeczywistości mało tu ducha Electric Light Orchestra; próżno szukać tu orkiestrowych aranżacji, czy porażających aranżacją i przepychem smakowicie zaaranżowanych potencjalnych przebojów. Płyta ma zdecydowanie więcej wspólnego z Armchair Theatre i Zoom niż A New World Record, Out of the Blue czy Discovery. Czy jest jednak coś, co łączy Alone in the Universe z najwybitniejszymi dziełami ELO? Jak najbardziej - Jeff Lynne. To przecież wciąż ten sam niezwykle utalentowany kompozytor, tekściarz, multiinstrumentalista i wokalista z rozpoznawalną od pierwszych dźwięków barwą, który wciąż jest we wspaniałej formie. Alone in the Universe nie udaje nawet, że ma być czymś innym niż sentymentalnym prezentem Jeffa dla najwierniejszych fanów swojego macierzystego zespołu. To wszak te same przebojowe, beatlesowskie melodie podane z klasą i wyczuciem. Próżno szukać tu polotu, poszerzania horyzontów, czy redefiniowania bądź renesansu swojej twórczości. To po prostu płyta powstała z miłości do muzyki - szczerej, niewymuszonej i po prostu ujmującej.

Ocena: 7/10


Alone in the Universe: 32:31

1. When I Was a Boy - 3:12
2. Love and Rain - 3:29
3. Dity to the Bone - 3:06
4. When the Night Comes - 3:22
5. The Sun Will Shine On You - 3:29
6. Ain't It a Drag - 2:34
7. All My Life - 2:50
8. I'm Leaving You - 3:07
9. One Step a Time - 3:21
10. Alone in the Universe - 3:54

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...