sobota, 19 września 2020

"Opus Eponymous" - Ghost [Recenzja]


Ghost to jeden z najciekawszych rockowych zespołów ostatnich lat. Lider grupy, Tobias Forge, koncept na to, jak ma wyglądać grupa, co sobą reprezentować, jaką muzykę grać, i w jakiej otoczce, wymyślił już na samym początku działalności. Nic nie może dziać się w tym zespole przez przypadek. Fascynację muzyką rozpoczęły zespoły shockrockowe, choć nie odżegnuje się też fascynacji muzyką lat 60. i 70. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że to shock-rock miał na niego największy wpływ. Dodaje też, że był raczej wyobcowanym dzieckiem, a w szkole miał bardzo dużo religii. To wywołało w nim chęć bycia kimś odmiennym, więc zaczął interesować się okultyzmem.
Występował w wielu zespołach, jednak każdy z projektów, w których brał udział, kończył się raczej niepowodzeniami. W 2006 roku napisał piosenkę Stand by Him, która może być uznawana za pierwszy numer zespołu Ghost (choć wtedy jeszcze nie było mowy ani o tej nazwie, ani o takim zespole). Napisał kolejne dwie piosenki, nagrał wraz z kolegami na taśmie demo i wywołał niemałe poruszenie wśród tej wąskiej grupy odbiorców, którzy ją zdobyli. Mimo że Forge na niej śpiewa, na początku wcale tego nie chciał; wolał być gitarzystą, a wokal nagrał tylko, by przyszły wokalista wiedział, jak ma to wyglądać. Niestety, żaden się nie zgłosił, więc stanęło na Tobiasie.
Od kiedy po raz pierwszy usłyszał nagrane przez swój zespół utwory, wiedział że to nie wystarczy, jeśli chcą się wybić. Połączył swoją fascynację okultyzmem z lat młodzieńczych, z zamiłowaniem do musicalu, teatralności i artystów, którzy uwielbiali szokować na scenie mini-przedstawieniami, takich jak Kiss czy Alice Cooper. Swoich muzyków odział więc w jednakowe kostiumy ukrywające ich oblicza, a sam stał się Papą Emeritusem - powstałym z martwych (anty)papieżem. Cała ta otoczka wynikała z tego, że Forge źle czuł się funkcjonując w "normalnym" społeczeństwie. Wymyślił więc sobie całkiem nowy świat, w którym to on ustala reguły.
12 marca 2010 roku można uznać za dzień debiutu Ghost. Wtedy właśnie muzycy udostępnili swoje nagrania na portalu MySpace. Stali się sensacją i odkryciem podziemnego metalu. Nic dziwnego, że szukanie wydawcy nie zajęło im wiele czasu. By być jeszcze bardziej tajemniczym, sami wymyślili wiele legend odnośnie genezy powstania zespołu, a także samych muzyków w nim grających. To wszystko umiejętnie podsycało medialną otoczkę i robiło się o nich coraz głośniej. Mimo to, ich debiutancki album Opus Eponymous nie okazał się wcale wielkim sukcesem, wdrapując się w ich rodzimej Szwecji na zaledwie 30. pozycję. W tymże 2010 roku Ghost zagrał tylko parę razy, prawdziwą trasę zaczynając rok później, wyjeżdżając do USA.

Deus Culpa to wstęp może i niedługi, ale bez wątpienia nastrojowy. Prosta i wolna partia organów i to właściwie tyle.
Z kopyta ruszamy już po Con Clavi Con Dio, a więc na pierwszy cios nie trzeba wcale długo czekać. Przyznam się już na wstępie, że to jeden z moich ulubionych utworów Ghost. Mam do niego duży sentyment, bowiem to od niego właśnie zacząłem poznawać ten zespół i to właśnie on mnie zaintrygował na tyle, że zechciałem poznawać resztę ich dokonań. Zaczynamy rytmicznym wstępem na basie, a po chwili powala nas feeria gitar, perkusji i klawiszy. Sam tekst - jak to u wczesnego Ghost - jest bardzo łopatologiczny, kiczowaty i nie pozostawiający domysłów, jednak absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze tej jakże mrocznej i chwytliwej piosenki. Oprócz niemal popowych melodii w zwrotkach, w refrenach dochodzi do nas męski chór, który spokojnie może nasuwać skojarzenia ze śpiewaniem pieśni sakralnych. Te 3 i pół minuty mijają jak z bicza strzelił i z pewnością intrygują.


Demigod, our task
Behind mask, Chosen Son
You rebel chief, Destroyer of the Earth
Rise from precipice through birth

Sathanas
We are one
Out of three
Trinity


Zdecydowanie mocniej już od pierwszych dźwięków jawi nam się Ritual o wiele mówiącym tytule. To raczej cięższa kompozycja, a jednak ani trochę nie ustępuje pierwszej, jeśli chodzi o chwytliwość. Oparta jest na rytmicznej linii basu, którą podbija od czasu do czasu gitara, a do wokali Forge'a... znaczy się Papy Emeritusa I co chwila dołączają chórki, które dodają piosence przebojowości i większego rozmachu. Utwór bez słabych punktów; nie brakuje tu zaostrzeń i mocniejszych akcentów, ale i znalazło się sporo miejsca dla przebojowości godnych popowych hiciorów. 

This chapel of ritual smells of dead
Human sacrifies from the altar bed
On this night of ritual, invoking our master
To procreate the unholy bastard

"Our father, who art in Hell
Unhallowed be thy name
Cursed be the sons and daughters
Of thine nemesis whom are to blame
Thy kingdom come, Nema!"

Singlem promującym płytę była piosenka Elizabeth opowiadająca historię Elżbiety Batory. Ghost nie pierwszy wziął się za opowiadanie historii tej mrocznej postaci, jednak robi to zdecydowanie w swoim stylu. Tu jednak gitary zepchnięte są nieco na dalszy plan, a do głosu o wiele bardziej dochodzą klawisze, które trochę łagodzą brzmienie. Ciekawa odmiana, dzięki której piosenki brzmią nieco mniej jednakowo. Mi ten utwór nieco mniej przypadł do gustu, jednak dla zwolenników popowych melodii Ghost, będzie to kolejny bardzo dobry numer. Ja słucham go z przyjemnością, ale nie żebym aż miał do niego częściej wracać.


Her pact with Satan
Her despisal of mankind
Her acts of cruelty
And her lust for blood
Makes her one of us


O wiele bardziej bierze mnie Stand by Him. Tu też mamy riffy gitarowe złagodzone klawiszami, jednak mam wrażenie, że jakoś lepiej to wszystko zagrało, a całość nie traci rockowego impetu; tym bardziej, że gitary mają tu niemało do powiedzenia przy solówkach. Oczywiście mamy tu chwytliwe wokale Papy Emeritusa I, tekst wychwalający szatana, kanonadę gitar i perkusji, no i przebojowe klawisze. A więc wszystko, za co można kochać Ghost. Znakomity kawałek.


All witchcraft comes from carnal lust
Which is in women isatiable

A moon shone brightly above her trial
As flames are through her body defiled

The witch hammer struck her down
On our Sabbath, she's unbound


Poziom bez wątpienia trzyma również dynamiczny i absolutnie nie ustępujący reszcie przebojowością Satan Prayer, chociaż tu i ówdzie dodano parę akcentów, dzięki którym wydaje się nieco mroczniejszy niż poprzednie parę piosenek. Kolejny udany numer.


Believe in one God do we
Satan almighty
The uncreator of heaven and soil
And the invisible and the visible
And in his son begotten of father
By whom all things will be unmade
Who for man and his damnation
Incarnated rise up from hell
From sitteth on the left hand of his father
From thence he shall come to judge
Out of one substance with Satan
Whose kingdom shall haveth no end


Zdecydowanie najcięższy kawałek na płycie to Death Knell. Już od pierwszych dźwięków te walcowate gitary, ponury wokal... i wszystko siada w refrenie, gdzie znalazło się - dla odmiany - ciut za dużo tego popu. Doceniam więc dociążenie, ale tu akurat melodia stosunkowo mało mnie zachwyciła. Nie pomijam tego utworu podczas słuchania Opus Eponymous, ale tez nie wracam do niego w oderwaniu od reszty.


Can you say his name?
Carrier of the light
Legions of his seed
A child you as spouse will feed

S-A-T-A-N
Under spell
Of the death knell, death knell


Właściwie to samo mógłbym powtórzyć przy Prime Mover. Nie wiem, czy to kwestia tego, że album już tyle trwa i wszystko wydaje mi się powtarzalne, czy może panowie z Ghost trochę za bardzo bali się na początku eksperymentować i napisali te raczej podobne melodie. Tak czy siak, znów, słucham bez bólu, ale i bez jakiejś szczególnej ekscytacji.


Mother, filth in her womb
Father, waiting in tomb
Sathanas, Anti-Christ, spiritus non sancti

Selected heir, machinery insect
The bloodline of the dark architect
Toxic blood of not known birth
Antichrist will walk the earth


Bardzo interesująco wypada 4-minutowy utwór instrumentalny Genesis. Dużo się tu dzieje, mamy tu kilka zmian nastrojów, a mimo wszystko nie traci to hard rockowego impetu, który utrzymuje słuchacza w klimacie reszty albumu. Świetna rzecz na zakończenie.


Już po pierwszym przesłuchaniu Opus Eponymous można z łatwością zrozumieć oburzenie fanów "prawdziwego metalu" o samą obecność takiego zespołu jak Ghost, nie mówiąc już o jego popularności. Panowie, którzy stylizują się na czcicieli Szatana, wyśpiewujący takie teksty, wydając płyty z tak ponurymi okładkami... grają do hard rockowych (choć momentami i zaczepiającymi o heavy metal) gitar popowe melodie. Gdy jednak odłożymy na bok te wszystkie bezzasadne kpiny i wątpliwości, nie trudno jest zauważyć, że Opus Eponymous to po prostu kawał dobrej muzyki, a panowie z Ghost po prostu sobie z nas zadrwili. Oni się tym bawią, robiąc w balona wszystkich metalowych purystów, a jednocześnie pokazują, że spokojnie można łączyć hard rocka i heavy metal z radiowymi melodiami i harmoniami rodem z klasycznych płyt Beatlesów. Mimo, że na 9 piosenek aż 3 nie wywołały we mnie szczególnej ekscytacji, tak cała reszta już i owszem. Opus Eponymous to debiut udany, a rzekłbym wręcz, że bardzo udany. Panowie z Ghost zaprezentowali, że nie zamierzają deptać po cudzych śladach, ale chcą być współczesnym zespołem rockowym z własnym, niepodrabialnym stylem. I to się tu udaje. Wyróżniają się i po tych piosenkach nie sposób ich z nikim innym pomylić. A to już zasługuje na wyróżnienie, abstrahując od samej muzyki.

Ocena: 8/10


Opus Eponymous: 34:41

1. Deus Culpa - 1:34
2. Con Clavi Con Dio - 3:33
3. Ritual - 4:28
4. Elizabeth - 4:01
5. Stand by Him - 3:56
6. Satan Prayer - 4:38
7. Death Knell - 4:36
8. Prime Mover - 3:53
9. Genesis  - 4:03

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...