środa, 21 listopada 2018

"Elvis Presley" - Elvis Presley [Recenzja]


Za początek rock and rolla uznaje się piosenkę Billy'ego Halley'a "Rock Around the Clock". Jednak to nie tego artystę uważa się za "Króla" tego gatunku. Za takiego uznany został Elvis Presley, którego twórczość John Lennon scharakteryzował słowami: "Muzyka dzieli się na >>Przed Elvisem<< i >>Po Elvisie<<". Takie słowa z ust jednego z najważniejszych artystów wszech czasów są już rekomendacją dla muzyki Króla Rock And Rolla same w sobie. 
Elvis Aaron Presley urodził się 8 stycznia 1936 roku w Tupelo w stanie Missisipi. Jego pierwszym kontaktem z muzyką były msze w kościele Zborów Bożych, na które chodził wraz z rodzicami. Pierwszy publiczny występ Elvis zaliczył w wieku dziesięciu lat, na szkolnym konkursie talentów, w którym śpiewał, przebrany za kowboja, i zajął 5-te miejsce. W 1948 roku przeprowadził się wraz z rodzicami do Memphis, gdzie, w tamtejszej szkole, nauczyciel powiedział mu, że nie ma talentu do muzyki. Wkurzony Elvis, który zazwyczaj stronił od występów publicznych, (był bardzo nieśmiały i z tego powodu rówieśnicy przezywali go "mamisynkiem") przyniósł do szkoły gitarę i zaśpiewał "Keep Them Cold Icy Fingers From Me", by udowodnić belfrowi, że się mylił. 
Profesjonalną karierę Elvis rozpoczął jednak w 1954 roku, nawiązując współpracę z Samem Philipsem, który był właścicielem wytwórni płytowej Sun Records. Sesje były jednak bezowocne i dopiero piosenka "That's Alright" spodobała się Samowi na tyle, by postanowił ją nagrać. Parę dni później kompozycja została nadana w radio i spodobała się słuchaczom.
Pierwszym wielkim sukcesem Elvisa był jednak singiel "Heartbreak Hotel". Zachwycony nim wydawca postanowił kuć żelazo póki gorące i zacementować sukces singla pierwszym albumem długogrającym w karierze Elvisa, który zatytułowano po prostu "Elvis Presley".

Pierwsze dźwięki płyty i już uśmiech gości na naszej twarzy. Utwór Blue Suede Shoes znany jest nawet największemu muzycznemu laikowi. Piosenka ta stała się ogólnoświatowym hitem i do dzisiaj pamiętana jest jako jeden z najważniejszych utworów Króla. Kompozycja ta właściwie nie zestarzała się pod względem energii, jaką ze sobą niesie. Zawadiacki i pełen energii głos Elvisa świetnie trzyma tempo, nie pozwalając nam zwolnić i trzyma nas w objęciach od początku utworu do końca. Jest to mój ulubiony fragment płyty (nie będę silił się na oryginalność) i jeden z moich ulubionych utworów w całej karierze Króla. Takie otwarcie zdecydowanie robi wrażenie, więc co dopiero 60 lat temu, kiedy ten album się ukazywał...
Drugi utwór, I'm Counting On You, i już mamy pierwszą z tych słynnych "elvisowskich" ballad. Ten typ kompozycji stał się już znakiem rozpoznawczym Elvisa. Piosenka śpiewana jest delikatnym, ale głębokim głosem Króla, a na drugim planie mamy dość zabawne chórki, które jednak dodają kompozycji uroku, a nie kiczowatości. 
No, ale jest to jednak płyta rock and rollowa, więc po balladzie jest miejsce na I Got a Woman, czyli utwór spod znaku country. Może nieco przypominać energiczne nagrania Johnny'ego Casha. Utwór jest, podobnie jak każdy z tego albumu, na wysokim poziomie muzycznym i, mimo że od jego wydania minął już szmat czasu, co momentami słychać, słucha się tego wybornie.
Radosny One-Sided Love Affair zaczyna się barowym pianinem, by za moment wybrzmieć już równie charakterystycznie co pozostałe kompozycje. I Love You Beacause to kolejna elvisowska ballada, rozpoczynająca się tym razem radosnym gwizdaniem na początku. Brzmi ona bardzo podobnie do I'm Counting On You, jednak śpiew Elvisa jest tu nieporównywalnie lepszy; przechodzi on od swoich charakterystycznych, niskich not do łagodnego, niemal atłasowego, wyższego śpiewu, z którego nie jest przecież aż tak znany jak ze swego barytonu rozpoznawalnego na pierwszy "rzut ucha". Przepiękna piosenka. Można się rozmarzyć.
W Just Beacause znowu mamy powrót country. Trzyma poziom. Gdy jednak utwór się kończy, mamy ponownie szybkie i dynamiczne granie, jak w rozpoczynającej album piosence Blue Suede Shoes. Elvis porwał się bowiem na cover jednego z najważniejszych i najbardziej rewolucyjnych kawałków rocka, czyli słynne Tutti Frutti, Little Richarda. Wersja ta może nie dorównuje oryginałowi, ale Elvis wziął się za to z szacunkiem, przekształcając to, owszem, na "swoje kopyto", jednakże nie zmienił najważniejszego: dynamicznego wydźwięku utworu. Fakt, że ciężko wyobrazić sobie tę kompozycję w wersji balladowej, ale dobrze, że Elvis nie próbował nam udowodnić, że się da. Po co, skoro tak brzmi dobrze? I dobrze, że Elvis dobrze to zaśpiewał.
Tryin' To Get You nieco ciężej sklasyfikować. Jest to piosenka o bardziej balladowym zabarwieniu, jednak Elvis zdziera tu momentami gardło niemal tak, jak w swoim słynnym Heartbreak Hotel. Wrażenie zostaje jednak pozytywne, co zresztą można by powiedzieć właściwie o każdym utworze z tego album.
Następne jest słynne I'm Gonna Sit Right Down And Cry (Over You). Utwór ten jest oczywiście świetny, jednak nie wyróżnia się niczym na tle pozostałych, więc w perspektywie albumu nie wypada tak dobrze, jak słuchany samodzielnie, gdyż tutaj po prostu stapia się w jedno z innymi kompozycjami, zbyt do siebie podobnymi.
O I'll Never Let You Go (Little Darlin') można napisać właściwie to samo, co o I Love You Beacause: ot, kolejna przyjemna ballada Elvisa; ani lepsza, ani gorsza. Po prostu "kolejna ballada Elvisa", ten zwrot jest już znakiem wywoławczym na "tak", albo na "nie". 
Następnie mamy drugi najważniejszy utwór tej płyty, a więc osławiony Blue Moon. Chyba nie muszę tu mówić, że jest to kolejna ballada, jednak ta jest zdecydowanie poziom wyżej od poprzedniczek. Już pierwsze dźwięki uświadamiają nam, że "Tak, znamy to!". Jest to jedna z tych piosenek, które "są od zawsze" i na zawsze pozostaną. Mamy tu bowiem do czynienia z zaaranżowaną najprościej jak się da kompozycją, z wspaniałym popisem wokalnym Elvisa. Utwór, mimo że się zestarzał, wciąż brzmi dobrze i przekonująco. Co najmniej raz w życiu trzeba posłuchać od początku do końca z zamkniętymi oczami i się rozmarzyć. 
Money Honey. Elvis postanowił pożegnać się z nami jednak czymś bardziej optymistycznym. Jest to utwór, który świetnie buja, jednak nie jest ani lepszy ani gorszy od podobnych mu na tej płycie. Po prostu kolejna piosenka Króla, jednak to wystarcza, żeby wprowadzić nas w pozytywny nastrój.



Płyta ta trwa niespełna pół godziny. Całe szczęście, bo w większej dawce ta muzyka zaczęłaby nudzić, a tak jest idealnie. Elvis już na samym początku stanowczo zdefiniował swój styl, którym posługiwał się już przez całą karierę. Po odsłuchu tej płyty zdamy sobie sprawę, że właśnie takiego albumu oczekiwalibyśmy od Elvisa, oczywiście patrząc na to z dzisiejszej perspektywy. Jest tu trochę rock and rollowej energii, trochę country, nieco bluesa i parę rzewnych ballad. Wszystko po prostu się zgadza. Przy każdej z tych piosenek można by napisać "w stylu Elvisa" i wiadomo już, jaki ten utwór jest. I tak też można by napisać o tej płycie.
Tak więc: ta płyta jest "w stylu Elvisa".

Ocena: 7/10





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...