czwartek, 2 maja 2019

"Some Time in New York City" - John Lennon with Yoko Ono & The Plastic Ono Band [Recenzja]


We wrześniu 1971 roku John Lennon i Yoko Ono opuścili swoją posiadłość pod Londynem i udali się do Nowego Jorku. Byli zmęczeni i wściekli na angielską prasę, która coraz bardziej wyśmiewała ich dziwaczne pomysły (np. bed-in) oraz wyzywała ich od świrów i narkomanów (to drugie akurat było uzasadnione, a co do pierwszego... no to już każdemu wedle uznania). Jednak to, na co natrafili w Stanach Zjednoczonych, dosłownie ich zatkało; od początku wrogo do nich nastawiona administracja prezydenta Nixona oraz śledzenie pary przez FBI, obsmarowanie ich w prasie i nazwanie narkomanami (ponownie) i komunistami. By oddać sprawiedliwość, Lennon i Ono sami do tych oskarżeń ich poniekąd spowodowali. Publicznie potępili bowiem brutalne tłumienie buntu osadzonych w więzieniu Attica State i bronili czarnoskórej działaczki komunistycznej (Angela Davis). Wszystkie te ostentacyjne manifestacje poglądów ex-Beatlesa sprawiły, że FBI założyło mu teczkę, w której miały być zbierane dokumenty, mające doprowadzić do jego deportacji. Ostatecznie, pod wpływem impulsu (Lennon twierdzi, że co do nagrania jakichkolwiek z jego albumów, decyzja nigdy nie zapadła tak szybko), postanowili nagrać płytę odnośnie tego, co działo się wówczas w Stanach i nie tylko. Błyskawicznie napisali zestaw piosenek i nagrali je w ciągu dziewięciu dni. Para poprosiła o pomoc w nagraniu grupę Elephant's Memory i perkusistę sesyjnego, a za stołem producenckim zasiadł - ponownie - Phil Spector. Sam John mówił po wydaniu płyty, że to jest typ muzyki jaki chce robić: prosty rock and roll, w którym może jednocześnie się wypowiadać o istotnych sprawach, które dzieją się wokół niego. Podkreśla też jednak, że ich zamysłem nie było stworzenie jakiegoś koncepcyjnego arcydzieła, a po prostu wypowiedzenie się na bieżące tematy w sposób, który mu najbardziej odpowiada.
Lennon i Ono nie skończyli jednak tylko na 10 nowych nagraniach studyjnych. Do oryginalnego wydania dołączono także drugi album, zawierający utwory zarejestrowane podczas dwóch koncertów: charytatywnego dla UNICEF-u w 1969 roku (poza Johnem i Yoko brali w nim tez udział, Eric Clapton, George Harrison oraz perkusista The Who, Keith Moon) i londyńskiego w 1971, w którym towarzyszył im Frank Zappa.
Okładka płyty - jedna z najlepszych w solowej karierze Lennona, o ile nie najlepsza - jest stylizowana na numer gazety. Nadrukowane są na niej teksty do wszystkich piosenek (dowodzi to, jak ważne było dla Johna, by ludzie się z nimi zapoznali), a także różne zdjęcia, m.in. Nixona i Mao Zedonga pogrążonych w nagim tańcu.
Płyta nie trafiła wówczas w gusta krytyków i fanów, którzy oczekiwali zupełnie czego innego. Dali to odczuć twórcy bardzo niskimi wynikami sprzedaży i słabymi notowaniami na listach przebojów. Lennon, dotknięty, zawiesił swoją twórczą działalność na niespełna rok.


Początek to mocny, podbijany dęciakami, song poruszający problem seksizmu. Woman Is the Nigger of the World zostało bardzo skrytykowane w ówczesnej prasie, głównie przez użycie słowa, oznaczającego "czarnucha". Tytułowa fraza została użyta po raz pierwszy przez Yoko podczas jednego z wywiadów w 1969 roku. John zapierał się jednak, że nie użył tego w tym kontekście, a poza tym, że to nie to słowo jest najważniejsze w tym utworze, a ogólna wymowa. Piosenka ma dobrą melodię - chociaż jest bardzo prosta - i zwraca tu uwagę ciekawe tempo walca. Lennon śpiewa tu wspaniale, jednak już na tym etapie płyty (więc na samym początku) bez trudu można usłyszeć, jak inne będzie to dzieło od Imagine. Wsłuchując się w tekst, słychać że jest to coś o wiele bardziej zaangażowane od Working Class Hero czy I Don't Want To Be a Soldier Mama. Kończąc: piosenka wypada nad wyraz dobrze i oryginalnie, dając całkiem niezły rozpęd dla reszty zawartości krążka.  

We insult her everyday on TV
And wonder why she has no guts or confidence
When she's young we kill her will to be free
While telling her not to be so smart we put her down for being so dumb
Woman is the nigger of the world... yes she is
If you don't believe me take a look to the one you're with
Woman is the slave to the slaves
Yes she is... If you believe me, you better scream about it

Sisters, O Sisters to rzecz napisana i w całości zaśpiewana przez Yoko Ono. Jest to hymn feministyczny, który Ono wyśpiewuje do "swoich sióstr w opresji", jak określił to jeden z krytyków. Lennon twierdził, że piosenka była początkowo napisana w stylu reggae, ale zespól Elephant's Memory, z którym nagrywał płytę, był z Nowego Jorku i nie bardzo wiedział, na czym polega ta stylistyka, więc nagrano to w nieco innym stylu. Jeśli chodzi o piosenkę, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze, jak na umiejętności kompozytorskie Yoko. Przeszkadza mi natomiast jej wokal, za którym nigdy nie przepadałem i mimo wielu podejść do jej nagrań, nie potrafię się do niej przekonać. Pół biedy, kiedy śpiewa zwrotki, jednak gdy przychodzi czas na refren, Ono po prostu zawodzi (dobrze chociaż, że nie zaczęła się wydzierać, tak jak ma to w zwyczaju). Mimo momentami słabych wokali, koniec końców oceniam ten numer pozytywnie.

We lost our green land
We lost our clean air
We lost our true wisdom
And we live in despair

Sisters, o sisters
Let's stand up right now
It's never too late
To start from the start

Attica State to manifest Lennona przeciwko tłumieniu buntu w więzieniu Attica State. Użyto tam bowiem metod siłowych, w wyniku czego zginęło ponad 30 osadzonych. John jednak nie poprzestaje tylko na tym wydarzeniu i jednocześnie zahacza o ostrą ocenę amerykańskiego stanu sądownictwa i więziennictwa, a także - w końcowych linijkach tekstu - zachęca słuchacza, by przyłączyli się do tego buntu. Piosenka sama w sobie jest okej, chociaż melodia jest może nieco za mało wyszukana. Główną rolę odgrywa tu tekst i John chyba zapomniał skupić się też na warstwie muzycznej. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej, gdyby trochę jeszcze nad tym popracować.

Free the prisoners, free the judges
Free all the prisoners everywhere
All they want is truth and justice
All they need is love and care

They all live in suffocation
Let's not watch them die in sorrow
Now's the time for revolution
Give them all chance to grow

Born In a Prison to kolejna rzecz napisana i zaśpiewana przez Yoko. "Więzienie" jest tu oczywiście metaforą życia w ucisku współczesnego świata. Na szczęście Ono nie fałszuje tu jakoś bardzo natrętnie i słucha się tego nawet ze względną przyjemnością. Songwriterskie możliwości Yoko nie są, rzecz jasna, tak zaawansowane jak Johna, a mimo to piosenka jest całkiem niezła. Kiedy Ono hamuje nieco swoje awangardowe zapędy i skupia się na robieniu po prostu dobrych numerów, to może wyjść z tego nawet coś całkiem dobrego (co udowodnić miała potem przy okazji płyty Double Fantasy). Suma sumarum oceniam ten kawałek na solidną trójkę z plusem.

We live in a prision
Among judges and wardness
And wait for no reason to use
We laugh in a prison
Go through for all seasons
And die with no vision
Or truth

Piosenka New York City to już czysty rock and roll. Świetny riff gitary, dynamiczne wokale i po prostu świetnie się tego słucha. Numer został napisany przez Johna chwilę po ich zamieszkaniu na Manhattanie i opowiada głównie o samym mieście i ludziach tam spotkanych. Piosenkę tę można uznać jako swoisty sequel utworu The Ballad of John and Yoko, nagranego przez Lennona w końcowym okresie działalności z Beatlesami. Nie tylko ze względu na muzyczne podobieństwo, ale też dlatego, że sporo rzeczy opisanych tu pod przykrywką miasta, to opis wydarzeń z życia Johna i Yoko. Mamy tu opisane m.in. spotkanie z muzykami ulicznymi, koncert z Frankiem Zappą czy spotkanie z zespołem Elephant's Memory. Muzycznie jest to naprawdę dobry, rasowy rocker, który ma wszystko, za co można kochać i nienawidzić ten właśnie typ muzyki. Ja osobiście uwielbiam rock and rolla, więc ten kawałek przypadł mi szczególnie do gustu. Świetna rzecz.

Standing on the corner
Just me and Yoko Ono
We was waiting for Jerry to land
Up come a man with the guitar in his hand
Singing "Have a marijuana if you can"
His name was Davis Peel
And he found that he was real
He sangs "The pope smokes dope everyday"
Up come a policeman shoved us up to the street
Singing, "Power to the people today"

Podczas marszu, który odbył się 30 stycznia 1972 roku, 13 protestujących zostało zastrzelonych przez służby porządkowe. Wydarzenie to szybko nazwano "krwawą niedzielą". Sunday Bloody Sunday to odpowiedź Lennona na tę sytuację. Czuć tu masę agresji i furii, którą John wyrzuca z siebie przy pomocy ostrego tekstu, gdzie jasno opowiada się za protestującymi. Wyrazisty beat, mocne refreny Johna i refren, gdzie świetnie wykorzystano manierę wokalną Yoko. Jest to mój ulubiony kawałek z płyty; za każdym razem mnie porywa i robi olbrzymie wrażenie swoją energią i masą emocji. Piosenka trwa 5 minut, a mimo to nie męczy swoją powtarzalnością, a wręcz jeszcze bardziej angażuje. Refren wpada w pamięć i nucimy go jeszcze długo po wyłączeniu albumu. Znakomity kawałek i jak dla mnie jedna z najlepszych rzeczy, jakie solowo napisał Lennon.

You anglo pigs and scotties
Sent to colonize the north
You wave your bloody Union Jacks
And you know what it's worth
How dare you hold on to ransom
A people proud and free
Keep Ireland for the Irish
Put the English back to sea

The Luck of the Irish to pseudo-folkowy numer napisany w rytmie walca. Lennon przyznał, że uważał wówczas, że jeśli napisze się folkową piosenkę, to ludzie łatwiej się z nią utożsamią i zrobi na nich większe wrażenie. John wespół z Yoko śpiewa tu o trudnych relacjach Anglików z Irlandczykami. Tytuł jest ironiczny, a zwrot "kill with God on our side" jest odniesieniem do piosenki Boba Dylana God On Our Side, w której bard śpiewał o Amerykanach idących na wojny "z Bogiem po swojej stronie". Piosenka jest bardzo przyjemna, jednak nic ponadto nie można o niej powiedzieć. Jest dość konwencjonalna, ale przyjemnie sączy się z głośników.

Why the hell are the English there anyway?
As they kill with God on their side
Blame it all on the kids the IRA
As the bastards commit genocide

If you had the luck of the Irish
You'd be sorry and wish you was dead
You should have the luck of the Irish
And you'd wish you was English instead

Powrotem do rock and rolla jest pieśń o amerykańskim poecie i politycznym aktywiście Johnie Sinclairze. Piosenka zatytułowana po prostu John Sinclair zawiera typową dla wczesnego rock and rolla gitarę, jednak w niczym nie przypomina mocnego New York City. Piosenkę można zestawić z  niektórymi dokonaniami Elvisa. Irytuje mnie tutaj "refren", który polega na powtarzaniu jednego zwrotu raz po raz, co robi wrażenie tzw. "zaciętej płyty". Zwrotek słucha się całkiem przyjemnie, ale refren psuje cały urok. Szkoda zmarnowanego potencjału.

If he had been a soldier man
Shooting gooks in Vietnam
If he was the CIA
Selling dope and making hay
He'd be free, they'd let him be
Breathing air, like you and me

Angela to piosenka o największym komercyjnym potencjale z tej płyty. Jest to piękna ballada, będąca wyrazem poparcia dla komunistycznej działaczki, Angeli Davis. John dzieli się tu wokalami z Yoko, jednak przyznam się, że tutaj akurat była to dobra decyzja. Głos Japonki pasuje bowiem idealnie do tej melodii, a Lennon śpiewa ją trochę od niechcenia. Piosenka jednak jest piękna, chociaż w refrenach jakby zabrakło pomysłu na jej rozwinięcie. 

Sister, you're still a people teacher
Sister, your world reaches far
Sister, there's a million different races
But we all share the same future in the world

They gave you sunshine
They gave you sea
They gave you everything but the jailhouse key
They gave you coffee
They gave you tea
They gave you everything but the equality

We're All Water to 7-minutowy kolos (chociaż dość jednostajny) napisany i wyśpiewany w całości przez Yoko. Oparty jest częściowo na jej poemacie Water Talk z 1967 roku. W tekście wyśpiewuje ona, że wszyscy ludzie na świecie są tak naprawdę tacy sami. Kiedy Ono śpiewa, jest całkiem w porządku, natomiast niepomiernie irytują mnie jej skrzeki między kolejnymi zwrotkami (a zwłaszcza wrzaski ciągnące się przez dobrych kilka minut pod koniec numeru). Kawałek ten jest bardzo dynamiczny, co już samo w sobie jest nietypowe jak na dotychczasowy dorobek twórczy Japonki. Jest jednak też zaskakująco chwytliwy i po prostu bardzo dobrze napisany. Piosenka finalnie zostawia po sobie dobre wrażenie i efektownie kończy ten niezwykły album najlepszą i najbardziej optymistyczną konkluzją, ostatecznie zostawiając słuchacza w pozytywnym nastroju, mimo ostrych i pełnych jadu piosenek wypełniających w większości krążek.

We're all water from different rivers
That's why it's so easy to meet
We're all water in this vast ocean
Someday we'll evaporate together
(...)
There may be not much difference
Between Charles Manson and the Pope
If we press their smiles


Do oryginalnego wydania dołączona została także druga płyta. Pochodzące z niej nagrania to rejestracje kilku koncertowych wykonów, które miały miejsce podczas dwóch występów. Pierwszy to charytatywny koncert w Lonydnie dla UNICEF-u, który odbył się 15 grudnia 1969 roku. Rozpoczyna się piosenką, którą John zapowiada, jako kawałek "o bólu" - Cold Turkey. Numer został wydłużony do 8-miu minut i prezentuje się dość wiernie w stosunku do oryginału. Wykonany został raczej odtwórczo, ale słucha się tego znakomicie (chociaż głównie dlatego, że to po prostu znakomity numer). John śpiewa z tym samym bólem, gitara jest tak samo przenikliwa i ostra i tak dalej, i tak dalej. Jest więc naprawdę dobrze, a dodatkowym atutem jest fajna, rockowa coda w nastroju całego utworu.
Don't Worry Kyoko natomiast wypada o wiele lepiej niż na Live Peace In Toronto 1969. Mamy tu bowiem do czynienia z bardziej rockowym aranżem. Do krzyków Yoko dołożono ostre gitary i dynamiczną perkusję, które sprawiają, że całość już bardziej zasługuje na miano "utworu muzycznego". Wciąż jest to 16 minut (!) wrzasków Ono, jednak ta wersja przekonuje mnie o wiele bardziej niż z wspomnianej koncertówki sprzed trzech lat.
Kolejne 4 utwory to już rejestracja występu, który odbył się 6 czerwca 1971 roku w Nowym Jorku z Frankiem Zappą i jego zespołem The Mothers of Invention. Zaczyna się od numeru, który Beatlesi grali jeszcze podczas koncertów Cavern Club pod koniec lat 50. i na początku 60. (pierwszy koncert zagrali tam w 1957); tam zresztą po raz pierwszy (9 listopada 1961) zobaczył ich Brian Epstein - ich przyszły manager. Well (Baby Please Don't Go), bo o tym numerze mowa, to prosty i energetyczny rock and roll, jednak tutaj wykonany z taką pasją i polotem, że wypada to niemal wybitnie. Świetne solówki gitarowe, nienaganny wokal Johna, zwolnienia i przyspieszenia... jedynym minusem są zupełnie niepotrzebne i irytujące wrzaski Yoko, które okropnie irytują. Mimo tego ostatniego, ten wykon jest po prostu niesamowity.
Jamrag to pierwszy z trzech jamów, który muzycy zagrali podczas tego koncertu. Pierwotnie zatytułowany King Kong, ostatecznie otrzymał do Johna i Yoko nazwę, która w slangu brytyjskim oznacza tampon. Jest to bardzo przyjemne 5 i pół minuty grania, które nie zapada może w pamięć, ale podczas słuchania dostarcza sporo muzycznej satysfakcji.
Scumbag to właściwie jego ciąg dalszy, a podział na 2 osobne utwory jest tu raczej symboliczny. W dalszym ciągu jest to swobodna improwizacja i po prostu dobra zabawa muzyką, z tą różnicą, że pojawiają się tu wokale Lennona, który wyśpiewuje tu w zasadzie tylko tytuł całości.
Au to jednak rzecz kompletnie nie udana. Monotonność i wrzaski Ono są tu nie do zniesienia i irytują niemiłosiernie. Fatalne zakończenie.


Fani i krytycy - gdy tylko krążek ukazał się w sklepach - byli w niemałym szoku. Oczekiwali bowiem kolejnego zbioru starannie przygotowanych, melodyjnych piosenek o znacznym potencjale przebojowym. Otrzymali jednak zamiast tego 10 mocno zaangażowanych politycznie numerów, w których melodia była tak daleka od dotychczasowych dokonań Lennona, jak to tylko możliwe. Some Time in New York City to bowiem rzecz niełatwa do przetrawienia, ale - uwaga! - tylko, jeżeli nastawimy się na to, że ex-Beatles musi tworzyć tylko piękne, miłe dla ucha i lekko strawne melodyjki. Jeśli otworzymy się na zupełnie coś nowego, wówczas zauważymy bez trudu, że to naprawdę bardzo ciekawy projekt. Rzecz jasna, muzyka jest tutaj tylko środkiem podawczym dla tekstów (które są tak ważne w piosenkach Johna, jak nigdy dotąd), jednak Lennon nie zapomniał należycie się zająć i warstwą muzyczną zająć. W niektórych numerach, rzeczywiście, jakby zabrakło pomysłu, w związku z czym są trochę niedopracowane, jednak jest to do wybaczenia, gdyż - koniec końców - płyta zostawia za sobą naprawdę dobre wrażenie.
Co do dołączonej do całości koncertówki, mam jednak mieszane uczucia. Są tu naprawdę dobre wykony (Cold Turkey, Well (Baby Please Don't Go)), jednak cała reszta to po prostu nieskładne i niezapadające w pamięć improwizacje z rozwrzeszczaną Yoko. Moim zdaniem lepiej jednak, żeby się nie ukazała i sprawia, że nie mogę dać całości wyższej oceny, chociaż bardzo bym chciał.

Ocena: 7/10


Some Time in New York City: 90:52

CD 1:
1. Woman is the Nigger of the World - 5:15
2. Sisters, O Sisters - 3:46
3. Attica State - 2:54
4. Born in a Prison - 4:03
5. New York City - 4:30
6. Sunday Bloody Sunday - 5:00
7. The Luck of the Irish - 2:56
8. John Sinclair - 3:28
9. Angela - 4:06
10. We're All Water - 7:11

CD 2:
1. Cold Turkey - 8:35
2. Don't Worry Kyoko - 16:01
3. Well (Baby Please Don't Go) - 4:41
4. Jamrag - 5:36
5. Scumbag - 4:27
6. Au - 8:04

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...