W nocy z 26 na 27 września 1986 roku, muzycy jechali autokarem ze Sztokholmu do Kopenhagi na kolejny koncert. Zdarzył się jednak tragiczny wypadek; pojazd wpadł w poślizg, wyleciał z autostrady i przewrócił się na bok. Śpiący wówczas Burton wyleciał przez okno i został przygnieciony przez autobus. Pozostałym nic się nie stało, jednak stracili przyjaciela i jedną z głównych sił napędowych zespołu. Mimo, że za większość pomysłów kompozycyjnych odpowiedzialni byli Lars Ulrich i James Hetfield, to właśnie Burton wnosił sporo ciekawych pomysłów, dzięki którym mogli uprogresywniać te kompozycje.
Panowie za tworzenie nowego materiał wzięli się dopiero rok później, Wraz z nowym basistą, Jasonem Newstedem, podjęto decyzje, by tym razem propozycje kompozycji wychodziły od każdego muzyka i w zespole zapanowała pełna demokracja. Tak się jednak nie stało, i ponownie głównym głosem decyzyjnym w kwestii repertuaru byli panowie Ulrich i Hetfield. Ostatecznie jedynym wkładem nowego basisty w cały album, był główny riff do Blackened. Poza tym jednak, James i Lars znów zamknęli się w garażu i znów skomponowali praktycznie cały materiał. Jak wspominają, skupili się wtedy na mocnym rozbudowywaniu piosenek, chcąc oddać hołd Burtonowi i zobaczyć, jak sami poradzą sobie w pisaniu progresywnego materiału.
Sesje trwały od lutego do maja 1988 roku. Jasonowi dano wyraźnie do zrozumienia, że nie jest jeszcze pełnoprawnym członkiem Metalliki; wszystkie partie basu zarejestrował w jeden dzień, a pozostali muzycy nawet nie pofatygowali się na ową sesję. Z nagrywaniem trzeba było się spieszyć, bo zespół miał już zaplanowane koncerty, na które ruszył już w czerwcu. Trasa zaczynała się we wrześniu, a wytwórnia coraz bardziej naciskała na wydanie nowego albumu. Tylko że materiał nie był jeszcze zmiksowany. Hetfield i Ulrich przylatywali więc do studia między kolejnymi koncertami. By najlepiej opisać wynik tych "eksperymentów", przytoczę teraz opowieść Steve'a Thompsona:
Lars miał konkretną wizję brzmienia bębnów. Powiedziałem więc Michaelowi Barbiero, żeby popracował z nim nad bębnami i jak skończą, niech mnie zawołają. Minęło dużo czasu, zanim się uwinęli. Kiedy mnie zawołali, Lars był szczęśliwy. Posłuchałem, co tam wykombinowali, ale brzmiało to okropnie. Zupełnie mi się nie podobało. Wyrzuciłem więc wszystkich z pomieszczenia, został chyba tylko Hetfield. Zmieniłem brzmienie, dodałem bas, gitary. (...) Skończyłem miksy, Hetfield pokazał mi kciuki w górę, zawołałem więc pozostałych. Lars wszedł, posłuchał kilku sekund, pokręcił głową i powiedział: "Zatrzymaj taśmę". "W czym problem?". "Co się stało z moim brzmieniem bębnów?". Musieliśmy przywrócić jego brzmienie bębnów A następnie powiedział: "A teraz bas. Chcę, żebyś wyciszył bas tak, żeby go ledwie było słychać". Pomyślałem, że to żart, ale zrobiłem to. Opuściłem go o jakieś 6-8 decybeli.Tak właśnie powstało (nie)sławne brzmienie ...And Justice for All.
Album okazał się jednak wielkim sukcesem, sprzedając się w wielomilionowym nakładzie, a także zapewniając zespołowi nagrodę Grammy za utwór One.
Pomimo tego, że nie nazwałbym ...And Justice for All klonem Ride the Lightning lub Master of Puppets, nie da się ukryć, że jeśli chodzi o kolejność następujących po sobie utworów, da się wskazać kilka podobieństw. Pierwsze z nich dostajemy już na początek, bowiem zaczynamy od Blackened, czyli rozpędzonego, trashowego i potężnego ciosu prosto w twarz. Zacznijmy od mniej oczywistej rzeczy, czyli od tekstu; trzeba przyznać, że w takie rejony Hetfield jako tekściarz się jeszcze nie zapuszczał, ponieważ śpiewa tu o umierającej planecie i o tym, że trzeba o nią dbać. Kompozycyjnie mamy tu rasowy killer typowy dla Mety; jest tu parę zwrotów tempa, aczkolwiek przez całe 7 minut mamy bardzo dobry i spójny klimat, który gwarantuje świetne wrażenia z odsłuchu. No i w końcu najczęściej poruszany temat przy okazji tej płyty, więc miejmy go z głowy już na początku: bębny Larsa. Rzeczywiście, brzmienie jest dość kontrowersyjne, momentami uwypukla wręcz niedostatki gry Ulricha, jednak naokoło tyle się dzieje, że na spokojnie da się do tego brzmienia przyzwyczaić i przestać zwracać na nie uwagę. Mi nie przeszkadza zanadto, więc odbieram też i samą zawartość na nieco innej płaszczyźnie. No dobrze, skoro kwestię perkusji mamy już za sobą, to pozwolę sobie również zakończyć temat Blackened jednym słowem: mocarne.
Blistering of Earth
Terminate its worth
Deadly nicotine
Kills what might have been
Callous frigid child
Nothing left to kill
Never seen before
Breathing nevermore
Never
Fire to begin whipping dance of the dead
Blackened is the end
To being whipping dance of the dead
Color our world blackened
W utworze tytułowym (pod indeksem drugim - kolejne podobieństwo do poprzednich dwóch albumów) najbardziej słychać pogubienie muzyków, ale i wielkie ambicje by stworzyć coś bardziej wyszukanego niż zestaw prostych trashowych serii. ...And Justice for All to zdecydowanie najbardziej progresywny kawałek w repertuarze Metalliki. Wiem, że niektórych odstraszy już sam czas trwania (prawie 10 minut!), ale warto zrobić chociaż jedne podejście. Może nie są to jakieś wyżyny metalowej progresywności (zwłaszcza jeśli chodzi o finezję w przejściach), ale z pewnością nie można powiedzieć, by fan Metalliki "po Kill 'Em All" się tu nudził. Najpierw akustyczny wstęp, a później stopniowo rozwijamy kompozycję, by w końcu przejść do jednego z najbardziej zaangażowanych tekstów Hetfielda. Jak sam wspomina, inspiracji dostarczyła im... telewizja. I nie mówię tu tylko o filmie ...i sprawiedliwość dla wszystkich z Alem Pacino, ale podobno samo oglądanie CNN namieszało muzykom w głowach i uświadomiło im, jak bardzo świat jest skorumpowany. ...And Justice for All to bezkompromisowa krytyka systemu sądownictwa z mocnym napiętnowaniem jego niedostatków i podważaniem jego obiektywności. Warto jednak dodać, że tekst został tu okraszony naprawdę udaną muzyką. Nie ukrywam, że pierwsze kilka podejść okazało się dla mnie raczej nieudanych; czułem się za bardzo pogubiony i nie wiedziałem o co w tym chodzi. "Serio? Powtarzanie w kółko tych samych motywów to jest niby >progresywność<?" No cóż, dla Mety najwyraźniej tak. Jeśli ktoś lubi coś takiego, to będzie na tym kawałku z pewnością bardzo dobrze się bawić. Mi zajęło trochę czasu by się do niego przekonać, dzięki czemu mogę dziś powiedzieć, że bardzo go lubię. Ostrzegam jednak, że nie dla każdego może to być od razu miła konfrontacja i sporo słuchaczy może się tu nieźle wynudzić.
Lady justice has been raped, truth assassin
Rolls of red tape seal your lips, now you're done in
Their money tips her scales again, make your deal
Just what is truth? I cannot tell, I cannot feel
The ultimate in vanity
Exploiting their supremacy
I can't believe the things you say
I can't believe, I can't believe the price
You pay
Nothing can save us
Justice is lost, justice is raped, justice is gone
Pulling your strings, justice is done
Seeking no truth, winning is all
Find it so grim, so true, so real
Eye of the Beholder to piosenka z kolejnym zaangażowanym społecznie tekstem. Tym razem dotyczy on jednak ograniczania wolności słowa (a także wolności jako takiej). Trzeba przyznać, James na poziomie tekściarza zdecydowanie się rozwinął i na ...And Justice for All widać doskonale ten progres. Co do samej warstwy kompozycyjnej: jest średnio. Niby wszystko tu gra, ale nawet rozciągnięty do granic możliwości utwór tytułowy przekonywał mnie bardziej. Jakoś ani nie ma to większej mocy, ani nie wpada w ucho, ani specjalnie nie angażuje. Szkoda, bo czuć wyraźny spadek poziomu.
Do you see what I see?
Truth is an offense
You silence for your confidence
Do you hear what I hear?
Doors are slamming shut
Limit your imagination
Keep you where they must
Czwarty numer na płycie to ballada? Znamy to już z dwóch poprzednich albumów. Zarówno Fade to Black jak i Welcome Home (Sanitarium) są już dziś klasykami, jednak żadna z nich nie dorasta popularnością do pięt One. To jedna z ikonicznych kompozycji Metalliki, znana nawet tym, którzy zespołu nie za bardzo słuchają, a być może nawet o nim nie słyszeli. Najpierw niespieszny, powoli się rozwijający wstęp, a następnie przechodzimy do najbardziej poruszającego tekstu na płycie, który opowiada historię okaleczonego na wojnie żołnierza, który prosi, by pozwolono mu umrzeć (mocna inspiracja Johnny poszedł na wojnę). Cóż mam o tej piosence napisać, co nie zostałoby jeszcze napisane? Z pewnością nagroda Grammy w kategorii Najlepsze Metalowe Wykonanie "im się po prostu należała". Najpierw balladowe zwrotki, ostrzejsze refreny, aż w końcu konkretne przyspieszenie i jazda bez trzymanki już do samego końca. Po prostu klasyk. Wstyd nie znać!
Darkness imprisoning me
All that I see, absolute horror
I cannot live, I cannot die
Trapped in myself, body my holding cell
Landmine has taken my sight
Taken my speech, taken my hearing
Taken my arms, taken my legs
Taken my soul, left me with life in Hell
Czy The Shortest Straw jest kolejnym udanym utworem? Cóż, na pewno ma dobry początek. Instrumenty fajnie się zazębiają i tworzą intrygującą oprawę pełną kilku zwrotów akcji i ciekawych zagrań, zapowiadając niebanalny utwór. Dalej jednak jest raczej przeciętnie, choć niekoniecznie nieudanie. Jest to dość przyjemna i raczej typowa dla Metalliki piosenka, która dużo nie wnosi do płyty, ale jak już leci, to słucha się jej bardzo dobrze. O czym tym razem opowiada James-tekściarz? Przytacza paranoiczną atmosferę lat 50., kiedy to Joseph McCarthy straszył Amerykanów znanymi ludźmi z kręgów władzy i show-businessu, którzy mieli podejrzenia komunistycznej przeszłości. Z pewnością chociaż na tym polu Hetfield nie zawiódł i wyskrobał kolejny znakomity tekst. Szkoda, że muzyka nie dorasta mu do pięt i nie potrafi równie ciekawie go opowiedzieć, ale no nie ma co się nad tym kawałekim znęcać - nie jest w końcu najgorzej.
Shortest straw
Challenge liberty
Downed by law
Live in infamy
Rub you raw
Witchhunt riding through
Shortest straw
This shortest straw has been pulled for you
Nienajprzyjemniejsze wrażenie po The Shortest Straw skutecznie zaciera Harvester of Sorrow. To jedna z najlepszych piosenek na albumie. Kroczący riff i mroczne powolne tempo mogą spokojnie stanowić pewien rodzaj hołdu dla Black Sabbath, chociaż - by być uczciwym - należy zauważyć, że brakuje mimo wszystko tu trochę ciężaru i nieco gęstszego klimatu. Sama kompozycja jednak rozpoczyna się bardzo intrygująco i skutecznie przyciąga uwagę całkiem niezłym riffowaniem. Po wcale nie przydługim wstępie wchodzi Hetfield i wypluwa z siebie kolejne wersy, które układają się w historię mężczyzny molestowanego za młodu, a przenoszącego w dorosłym życiu te doświadczenia na swoją rodzinę. Przejmujący tekst i naprawdę mocny numer, który wciąga i potrafi skutecznie zapaść w pamięć.
My life suffocates
Planting seeds of hate
I've loved, turned to hate
Trapped far beyond my fate
I give, you take
This life that I forsake
Been cheated of my youth
You've turned this lie to truth
The Frayed Ends of Sanity to raczej mało wyróżniający się kawałek, jednak z pewnością zasługuje na uwagę. Mamy tu szybki riff i Jamesa wypluwającego z siebie kolejne wersy. Niestety, jest on zdecydowanie za długi; jak na 8 minut, dzieje się zdecydowanie za mało, by uznać to za kompozycję wciągającą i udaną. Może i słucha się tego dobrze, ale gdyby skrócić go o połowę - tylko by na tym zyskał.
Birth of terror, death of much more
I'm the slave of fear, my captor
Never warnings, spreading its wings
As I wait for the horror she brings
Loss of interest, question, wonder
Waves of fear, they pull me under
To Live Is to Die kontynuuje niestety niechlubną tradycję The Call of Ktulu i Orion, tu jednak wzbijając się na istne wyżyny nudziarstwa. Główny riff tego utworu został ułożony przez Cliffa Burtona podczas sesji do Master of Puppets. Muzycy chcieli złożyć mu na ...And Justice for All hołd, więc uznali że ułożą instrumentalny utwór w stylu tragicznie zmarłego basisty. Niestety, te 10 minut to prawdziwa karuzela nudy i kręcenia się wokół jednego motywu, co obnaża tylko brak pomysłów na samą kompozycję. Nie zdziwiłbym się, gdyby słuchacz, który pierwszy raz tego słucha, wyłączył płytę, albo po prostu zasnął.
Jeśli jednak ktoś by płytę wyłączył, sporo by stracił. Jeśli ktoś natomiast zasnął, to na pobudkę Metallica funduje nam jeszcze Dyers Eve. To zdecydowanie najszybszy numer na płycie, przywodzący na myśl czasy Kill 'Em All. Hetfield wylał tu z siebie całą frustrację, których źródeł można upatrywać się w jego dzieciństwie. Nic dziwnego, że śpiewa tu z taką furią i autentyczną wściekłością łatwo wyczuwalną w głosie. Całość jest może mało skomplikowana, ale galopuje do przodu z całą mocą i jak najbardziej może się podobać.
Dear mother, dear father
What is this hell you have put me through?
Believer, deceiver
Day in, day out, lived my life through you
Pushed onto me what's wrong or right
Hidden from this thing that they call life
Dear mother, dear father
Every thought I'd think you'd disapprove
Curator, dictator
Always censoring my every move
Children are seen but are not heard
Tear out everything inspired
Podczas komponowania i nagrywania ...And Justice for All, panowie porwali się na bardzo trudne zadanie, szczególnie dla muzyków o ich umiejętnościach. Czy wyszli z tego starcia z tarczą? I tak, i nie. Przede wszystkim warto już na samym początku wspomnieć, że ten album jest zdecydowanie za długi. Ponad 60 minut grania? Ciężko jest przez taki okres czasu utrzymywać uwagę odbiorcy. I nie zawsze się to tu udaje, bo ...And Justice for All to płyta cholernie nierówna. Z jednoznacznie udanych utworów wyróżniłbym tylko Blackened, One, Harvester of Sorrow i Dyers Eve, a radę daje jeszcze kawałek tytułowy. Poza tym jednak mamy tu po prostu mielizny. Panowie za bardzo skupili się na rozciąganiu poszczególnych piosenek, zapominając jednak o nieco większym dopracowaniu melodii; przejścia często są toporne, melodie rzadko kiedy zapadają w pamięć, a prawie każdy numer jest niepotrzebnie rozciągnięty. Czy jednak nie ma tu żadnych pozytywów. Są, jak najbardziej, bo, co by nie mówić, znalazło się tu sporo naprawdę udanej muzyki. Te 5 utworów, które wcześniej wymieniłem, trzymają fason i słucha się ich naprawdę dobrze. Czuć jednak regres w stosunku do Master of Puppets wynikający jednak bardziej z zagubienia zespołu i ich przerostu ambicji nad faktycznymi umiejętnościami, niż ze spadku formy.
Ocena: 6/10
...And Justice for All: 65:24
1. Blackened - 6:41
2. ...And Justice for All - 9:47
3. Eye of the Beholder - 6:30
4. One - 7:27
5. The Shortest Straw - 6:36
6. Harvester of Sorrow - 5:46
7. The Frayed Ends of Sanity - 7:44
8. To Live is to Die - 9:49
9. Dyers Eve - 5:13
To był pierwszy metalowy album, jaki poznałem. Mogłem go słuchać na okrągło ;) Teraz nie byłbym w stanie wysłuchać go w całości. Fragmentów w sumie też nie mam po co słuchać.. Fatalnie to brzmi i jak żaden inny album Metalliki pokazuje, jacy to są przeciętni / słabi instrumentaliści oraz kompozytorze. Nie żeby pozostałe albumy były jakieś wybitne. Ale takie "Ride the Lightning" i "Master of Puppets" bronią się w swojej stylistyce (choć nie w całości, bo i tam poziom utworów nie jest równy) i nie obnażają tak bardzo niekompetencji członków zespołu. Choć to i tak głównie zasługa Burtona, który jako jedyny potrafił grać i nadać kompozycjom sensownego kształtu. Co dobrego o Metallice mogę powiedzieć to tyle, że już w thrashowym okresie próbowali łamać schematy, a jak zdali sobie sprawę, że nic już w tym stylu nowego nie zaproponują, to go porzucili i poszukiwali czegoś innego. Z tego też powodu krytycznie oceniam dwa ostatnie albumy, na których grają dokładnie to, co chcą usłyszeć fani, a więc kopiują swoje pomysły sprzed wielu lat. Ogólnie jest to straszliwie przereklamowany zespół, powszechnie uważany za nie wiadomo co, a tak naprawdę nawet jak na (niewysokie) metalowe standardy będący taki sobie, by nie powiedzieć: kiepski.
OdpowiedzUsuńCzytając Twój komentarz miałem wrażenie, jakby ktoś momentami wszedł do mojej głowy ;)
Usuń"...And Justice for All" to również był mój pierwszy metalowy album. Wtedy jeszcze uważałem, że najlepszym rockowym zespołem jest Queen, i postanowiłem poszerzyć moje horyzonty, poznając heavy metal. A od czego najlepiej zacząć jak nie od najgłośniejszego zespołu z tego gatunku, a więc Metalliki. Ściągnąłem sobie parę ich płyt, i uznałem że zacznę alfabetycznie. Padło więc na "...And Justice for All". Te utwory mnie powaliły i przez długi czas uznawałem ją za najlepszą płytę Metalliki, "Ride the Lightning" i "Master of Puppets" zostawiając daleko z tyłu.
Śledzę Twojego bloga i wiem, że mamy kosmicznie wręcz różne gusta muzyczne, jednak zgadzamy się choćby w tym, że ta płyta najboleśniej odkryła niedostatki techniczne i kompozycyjne muzyków Mety. Kiedyś, gdy słuchałem tego albumu, siedziałem jak na szpilkach, nie mogąc doczekać się kolejnych piosenek. Teraz, gdy wróciłem do niego po długim czasie, niemal na nim zasnąłem. Panowie po prostu nie mierzyli sił na zamiary. Robią to teraz, dlatego ich poprzednie płyty są takie zachowawcze. Ja jednak "Hardwired... to Self-Destruct" cenię bardziej niż "...And Justice for All" choćby za to, że tam nie ma takiego przynudzania, bo muzycy po prostu wiedzą, co grać. Jasne, jest to mało zachowawcze lecenie na starych i ogranych patentach, ale przynajmniej nie usypia.
Choć trzeba przyznać Ci rację w tym, że Meta to srogo przeceniany zespół. Nie robi może (zazwyczaj) złej muzyki, lubię do niego wracać od czasu do czasu i to ze sporą przyjemnością (przynajmniej do tego okresu "Kill 'Em All" do "Black Album" i okazjonalnie do dwóch ostatnich płyt), jednak nie dorasta do kultu, który wokół niego wyrósł, moim zdaniem nieco na wyrost.
"Ogólnie jest to straszliwie przereklamowany zespół, powszechnie uważany za nie wiadomo co, a tak naprawdę nawet jak na (niewysokie) metalowe standardy będący taki sobie, by nie powiedzieć: kiepski.".
UsuńA tu muszę dopytać dla sprostowania: jak kiepski, skoro pierwsze 3 płyty i "Czarny album" mają u Ciebie wysokie oceny w przedziale 7-8, o których ok. 97% innych albumów metalowych może sobie obecnie "pomarzyć"? Chyba że nie są już aktualne. Po analizie ocen zawsze wydawało mi się, że Metallica to jeden z tych zespołów metalowych, które cenisz najwyżej (w porównaniu do np. Iron Maiden, Black Sabbath po latach 70-tych, nie mówiąc już o niżej ocenianych Judasach, Diach, Megadethach, Panterach czy praktycznie całym ruchu NWOBHM).
Wartość zespołu oceniam na podstawie całej dyskografii, a nie dwóch albumów, które akurat jakimś cudem wybijają się ponad średnią ;) Zresztą nawet te dwa albumy nie są aż tak dobre, by na ich podstawie robić z Metalliki wybitny zespół.
UsuńNo cóż, w zasadzie brałem pod uwagę tylko te metalowe dzieła ("Loady" są bardziej rockowe). Ogólnie chodziło mi tu o porównanie Metallici do wielu innych zespołów grających metal (w tym powyżej wymienionych), których dyskografie wcale nie są u Ciebie oceniane lepiej, a wręcz czasem dużo niżej, więc można pomyśleć że na tym tle twórczość Metallici nie jest kiepska, a wręcz wybija się na plus w ramach "metalowych standardów". Jak widać, założenie było błędne :)
UsuńA ja dla przeciwwagi uważam ten album za najwolniej nudzący. Tak jak poprzednie można bardzo szybko wykuć na pamięć, tak tutaj dzieje się tyle, że ciężko to ogarnąć nawet po 5 przesłuchaniach. Najgorzej jest z brzmieniem.
UsuńTylko to, co się tutaj dzieje, przeważnie nie ma żadnego sensu. Muzycy kompletnie nie mieli pojęcia o kompozycji, ani nie byli wystarczająco zdolni, by w jakiś ciekawy sposób przełamać klasyczne zasady komponowania. Te nagrania często brzmią tak, jakby poszczególne części zostały zestawione w zupełnie losowy sposób - mnóstwo motywów czy przejść jest tam wepchnięta tylko po to, by tam były, a nie dlatego, ze ich obecność ma jakiekolwiek znaczenie dla całości. A wszystko i tak sprowadza się do tego, że mamy tu albo thrashowe łojenie, albo balladowe smucenie, więc równie dobre można powiedzieć, że prawie nic tu się nie dzieje.
Usuń