piątek, 25 września 2020

"S&M" - Metallica [Recenzja]


Wszystko zaczęło się od Michaela Kamena - twórcy muzyki do m.in. Szklanej pupłapki, a także współpracownika takich artystów jak Pink Floyd, czy choćby Metallica, której zaaranżował partie orkiestry na "Czarny Album". W 1997 roku wyszedł z pomysłem by zagrać cały koncert jako stara, dobra Metallica ale z wsparciem orkiestry symfonicznej. Nie było wtedy jeszcze mowy o płycie, nagraniu i tak dalej. Była po prostu chęć zrobienia czegoś nowego. Muzycy zapałali do pomysłu entuzjazmem i nawet wzięli Kamena ze sobą na parę koncertów, by mógł wczuć się w atmosferę ich muzyki. Potem rozpoczęły się negocjacje, co do układu setlisty. Z gotową listą Kamen zaszył się w swoim domu i zaczął pracę nad aranżacjami orkiestrowymi. Co ciekawe, Metallica nie miała żadnego wglądu w ich powstawanie i poznała je dopiero kilka dni przed występem, na próbie w Berkley Community Theatre.
Ostatecznie odbyły się dwa koncerty Metalliki z orkiestrą. Oczywiście, pomysł łączenia rocka (czy też metalu) z orkiestrą absolutnie nie był nowy i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Chcieli po prostu zrobić z Metalliką kolejny krok w ich muzycznych poszukiwaniach. Przy doborze utworów sięgnięto zarówno po stare kompozycje, jak i te pochodzące z wydanego przed dwoma laty ReLoad, ale i napisany tydzień przed występem No Leaf Clover, który powstawał gorączkowo, na kolanie, gdy muzycy musieli nie dość że uczyć się nowych wersji starych piosenek, to jeszcze nauczyć się grać nową kompozycję absolutnie od zera. 
Na koncerty zespołu w przeważającej ilości pojawili się słuchacze Metalliki. Muzycy mieli nadzieję, że może stawią się także jacyś fani muzyki symfonicznej, będący ciekawi, co też może wyjść z połączenia metalu z klasyką. Jednak jeśli jacyś przyszli, to szybko budynek opuścili, gdyż James Hetfield wspomina, że już przed przerwą widział sporo pustych miejsc. Oczywiście koncert zarejestrowano i zaraz po jego zakończeniu rozpoczęła się gorączkowa praca w studiu. Wytwórnia chciała wydać materiał, póki jeszcze sam pomysł wśród ludzi budził zaciekawienie, więc w studiu było bardzo mało czasu na miksowanie poszczególnych utworów. Mimo, że płyta powstawała z myślą, że co zagrane - to nagrane, to Ulrich ujawnił, że Kirk poprawiał w studiu swoje solówki, a Hetfield - nieliczne fałsze. Praca nad nagraniami odbywała się w ten sposób - obróbka Metalliki, obróbka orkiestry i próba zespolenia tego wszystkiego w jedną, słuchalną całość. Nie było to proste, a jednak wydawnictwo okazało się sporym sukcesem, i dziś ma już status kultowego. Mało tego - w 2019 roku doczekało się "kontynuacji", która ujrzała światło dzienne w 2020 roku.

Każdy koncert Metalliki już od lat rozpoczyna się zawsze w ten sam sposób. Bez zaskoczenia więc, po burzy braw słyszymy The Ecstasy of Gold Ennio Morricone. W wykonaniu orkiestry robi wrażenie.
Plus za to, że już na początku Meta sięga po nieoczywisty repertuar. Minus za to, że jest to The Call of Ktulu. Nie raz i nie dwa pisałem już o tym, co sądzę o "progresywnej" Metallice, więc nie będę przynudzał, pisząc o tym po raz kolejny. Ale napiszę jednak, że orkiestra została w to wkomponowana bardzo dobrze i ja takie wydanie tego utworu kupuję.
Jaka jest pierwsza myśl fana Metalliki, gdy dowiaduje się o tym, że grali z orkiestrą symfoniczną? Zapewne taka: "Oby tylko nie ta symfonika nie była tak perfidnie na siłę wciśnięta". Mam złą wiadomość: w Master of Puppets jest dodana bardzo, ale to bardzo na siłę. Ni ziębi, ni grzeje, a jedynie ma się wrażenie, że doklejona jest tam, byle tylko zaakcentować swoją obecność. Oczywiście, muszycy grają ze znakomitą werwą, ale ten aranż jest trochę zbyt gęsty i mało tu miejsca, by na czymś dostatecznie się skupić i spróbować wczuć się w muzykę.
Zupełnie inaczej sprawa się ma z mocnym Of Wolf and Man. To jeden z ciekawszych momentów koncertu. Tu orkiestra znakomicie wpasowała się w dynamiczną kompozycję, świetnie uzupełniając grę Mety. Nie ma tu zbędnego przedłużania, wszystko jest na swoim miejscu i rewelacyjnie się tego słucha.
Sprawnie użyto także symfoniki przy okazji The Thing That Should Not Be. Szkoda tylko, że sama kompozycja jest taka sobie i nie wykorzystano tu w pełni tej bardzo ciekawej aranżacji.
Fuel może i znów mamy dobry aranż, ale jakoś brakuje mi w tym wykonaniu pasji, energii i wykopu, który tak świetnie sprawdzał się  w wersji z Load. Szkoda zmarnowanego potencjału.
Żadnych uwag nie mam za to do The Memory Remains. Tu prawie wszystko jest na miejscu. Co więc jest chybione? Ano, trochę za słabo podkręcono publiczność, przez co brzmi to, jakby Hetfield dopingował pusta salę. Poza tym jednak - wszystko cacy.
Następnie mamy piosenkę napisaną specjalnie z myślą o S&M - No Leaf Clover. Chyba nie będę oryginalny - to naprawdę znakomita kompozycja, w której nie tylko mamy rewelacyjną melodię, ale też bezbłędnie wykorzystaną warstwę symfoniczną, która nadaje utworowi głębi i melodyjności.
Pięknie robi się przy Hero of the Day. Gdyby tylko nie ten monotonnie dudniący w tle Lars, byłoby nawet jeszcze lepiej.
Devil's Dance orkiestra wypada jednak odrobinę kiczowato, przez te swoje wstawki. W oryginale był to może i mało oryginalny, ale chociaż dobry i dynamiczny utwór, natomiast w tej wersji został trochę zanadto ugrzeczniony i umelodyjniony w złym tego słowa znaczeniu.
Już przy okazji recenzji Load pisałem, że dla mnie Bleeding Me to po prostu miałka i zdecydowanie za bardzo rozciągnięta ballada, która po tych ośmiu minutach jest wręcz bolesna przy słuchaniu. Tu ma wręcz 9 minut i wciąż to po prostu porcja kiczowatego wolnego grania, które zanudza słuchacza do granic wytrzymałości.


Na koncercie nie mogło oczywiście zabraknąć Nothing Else Matters. Jeśli ktoś jeszcze lubi tego słuchać, to i tu będzie miło. Ja lubię i słuchało mi się przyjemnie.
Until It Sleeps to dla mnie rzecz niepojęta. Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego to własnie ta, tak miałka i wyprana z jakiegokolwiek polotu piosenka stała się przebojem. Na mnie nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. No, chyba że w wersji z S&M. Bo tu mnie autentycznie drażni.
Nawet nie wiem dokładnie, czemu, ale spore wrażenie zrobiło na mnie wykonanie For Whom the Bell Tolls. Orkiestra sprawdza się tu znakomicie, podbijając napięcie i dodając całości iście potężnego brzmienia. A James Hetfield swoimi wokalami dosłownie rozkłada na łopatki. Świetnie zagrany numer z nieprzewidywalnym aranżem, który po prostu bardzo dobrze się sprawdził.
-Human może nie ma jakiejś świetnej melodii i zapewne na jakiejś regularnej płycie byłby tylko zapchajdziurą, jednak tu, ze świetnym wykorzystaniem symfoniki, wypada naprawdę rewelacyjnie. 
Wherever I May Roam to jeden z moich ulubionych numerów Metalliki, do którego często wracam. Tu jednak zupełnie mnie nie ruszył. Ot, płynie sobie, orkiestra swoja, Meta swoje, ale razem jakoś średnio się dopełniają i tak sobie to brzmi.
The Outlaw Torn to kolejny zupełnie nijaki kawałek, który może i nie brzmi tak źle z orkiestrą, ale no jednak niedostatków kompozycyjnych nawet najlepsza symfonika nie przykryje.
Zupełnie niepotrzebna orkiestra okazuje się być przy Sad But True. Od początku czułem, że do tak ciężkiej kompozycji będzie pasować jak pięść do nosa. Niestety, tak też jest, i symfonika wręcz wprowadza trochę luzu, przez co piosenka nie wypada tak mocno, jak by mogła. A szkoda, bo bardzo ją lubię i aż przykro tego słuchać.
Naprawdę dobrze sprawdziło się natomiast "filmowe" rozpisanie smyczków w One. Dzięki temu kompozycja ma szansę wybrzmieć tu nieco inaczej, w następstwie czego, słucha się tego z niemałym zainteresowaniem i naprawdę ciekawie to wszystko brzmi.
Enter Sandman to bez wątpienia kolejny obowiązkowy punkt każdego koncertu Metalliki. Szkoda tylko, ze tu zabrzmiał tak niemrawo, wtórnie i kompletnie nieangażująco.
Battery to kolejny kawałek, który po prostu nie miał szansy się udać w aranżacji symfonicznej. I się nie udał, bowiem orkiestra wydaje się tu doklejona na siłę, z zupełnie innej bajki.


S&M to projekt udany tylko połowicznie. Nie powiem, że nie ma tu fajnych, nierzadko ciekawych połączeń Metalliki z orkiestrą, bo są. Jednak jak na ponad 2 godziny muzyki, zdecydowanie za dużo tu dłużyzn, niepotrzebnych dodatków ze strony symfoników i trochę mało metalu. Często gitary przykryte są smyczkami w takim stopniu, że zdają się być zupełnie przytępione i nie ma w nich życia. Czasem zresztą nawet i James traci impet i funduje nam wokale wyśpiewane praktycznie na autopilocie. Gdyby tak skrócić ten koncert, może to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. W takiej formie jednak jest zdecydowanie za długi, za mało ekscytujący i momentami za mało orzeźwiający, jak na taką próbę odświeżenie repertuaru Metalliki. Nie jestem więc wielkim fanem S&M, aczkolwiek doceniam odwagę i próbę. To jednak trochę za mało, by ten album nazwać "objawieniem", "odkryciem", czy choćby "dobrą płytą". 

Ocena: 5/10


S&M: 133:13

CD 1:
1. The Ecstasy of Gold - 2:31
2. The Call of Ktulu - 9:34
3. Master of Puppets - 8:55
4. Of Wolf and Man - 4:19
5. The Thing That Should Not Be - 7:27
6. Fuel - 4:36
7. The Memory Remains - 4:42
8. No Leaf Clover - 5:43
9. Hero of the Day - 4:45
10. Devil's Dance - 5:26
11. Bleeding Me - 9:02

CD 2:
1. Nothing Else Matters - 6:47
2. Until It Sleeps - 4:30
3. For Whom the Bell Tolls - 4:52
4. -Human - 4:20
5. Wherever I May Roam - 7:02
6. The Outlaw Torn - 9:59
7. Sad But True - 5:46
8. One - 7:53
9. Enter Sandman - 7:39
10. Battery - 7:25

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...