środa, 22 stycznia 2020

John Lennon - na skróty (przegląd dyskografii)


Z całej czwórki Beatlesów to właśnie John Lennon zapamiętany został, jako ten najważniejszy, najbardziej utalentowany i największy. Czy tak rzeczywiście było? Cóż, zdania na ten temat są podzielone i należałoby się zastanowić, na ile wynika to rzeczywiście z obiektywnego porównania dokonań każdego z Fab Four, a na ile z tragicznych okoliczności związanych z jego przedwczesną śmiercią. W wyniku koszmarnego końca Johna, Paul McCartney - z którym Lennon wówczas się spierał - uznany został za zapatrzonego w siebie dupka, który myśli tylko o sobie, a zapomniano o wszystkich wadach (muzycznych i nie tylko) Johna i skupiono się na jego przebojach i pacyfistycznym przesłaniu.
Moim ulubionym Beatlesem pozostanie już chyba na zawsze McCartney, ale nie potrafię nie doceniać rzeczy, które stworzył Lennon i w zespole The Beatles i solowo. Mimo, że nie wszystkie jego płyty są równie dobre, to jednak poniżej pewnego poziomu John nie schodził (czego nie można powiedzieć o Paulu, który nagrywał płyty wybitne, a chwilę potem potrafił nagrać album koszmarny wręcz). Prezentuję więc skrótowy przegląd twórczości Johna Lennona, a zainteresowanych szerszym omówieniem każdej płyty odsyłam do pełnych recenzji, które linkuję przy okazji każdej płyty.
Jeszcze mała uwaga: opisuję tu tylko albumy studyjne (i jedną live, która jednak jest częścią longplaya Some Time In New York City), jednak pomijam 3 pierwsze awangardowe płyty Johna nagrane wspólnie z Yoko Ono: Two Virgins, Life with the Lions oraz Wedding Album. Nie jestem specjalistą w tego typu muzyce i kompletnie mi ona nie podchodzi, więc omówienie ich zostawiam krytykom, którzy są w tym gatunku większymi znawcami i specjalistami.


Ocena: 9/10

Swój solowy (piosenkowy) album Lennon wydał najpóźniej ze wszystkich Beatlesów. Warto było jednak na to czekać, bo prezentowana na nim zawartość jest doprawdy niezwykła. W tamtym czasie John chodził na terapię krzykiem, według której, by pozbyć się traum, lęków i złości, należy wszystko wykrzyczeć. Wobec tego Lennon napisał na ten album teksty osobiste, ostre i gorzkie, jak już nigdy potem. Mamy tu więc smutne i poruszające Mother, Working Class Hero, Love, mój ulubiony z całej płyty God i My Mummy's Dead. Pojawiają się tu też oczywiście zrywy, takie jak I Found Out, Well Well Well czy Remember, jednak nie robią one takiego wrażenia, jak ballady, w których John dosłownie obnaża swoją duszę. Album jedyny w swoim rodzaju, do którego John miał już nigdy później nie nawiązać, a szkoda, bo zapowiadałby on o wiele ciekawszą karierę. Został nam jednak zestaw tych kilku piosenek, który aż razi swoją pesymistyczną i gorzką atmosferą. Nie jest może idealny, ale z pewnością zapadający w pamięć. To jedna z tych płyt, które pamięta się już na zawsze, mimo że nierzadko podczas słuchania może wręcz odpychać swoją ascetycznością i chłodem.


Ocena: 10/10

Bez wątpienia największe solowe osiągnięcie Lennona. Sam charakteryzował ten album, jako "Plastic Ono Band polane czekoladą i gotowe do publicznej konsumpcji". Rzeczywiście, mamy tu również osobiste wyznania (Jealous Guy, Oh My Love, How?), protest-songi (Gimme Some Truth, I Don't Wanna Be a Soldier Mama), czy pacyfistyczne piosenki, takie jak ponadczasowy Imagine.  Wszystko jednak podane jest w o wiele przystępniejszy sposób, otoczone smakowitymi i bogatymi aranżacjami autorstwa Phila Spectora. Płyta pokazuje jednak też hipokryzję Lennona, który obok idealistycznego utworu tytułowego umieszcza chamski i ostry atak na McCartneya How Do You Sleep? będący odpowiedzią na zaczepki Paula z płyty Ram. Mamy tu o wiele więcej optymizmu niż na poprzedniku (chociażby w pogodnym, chwytliwym i optymistycznym Oh Yoko). Mamy tu trochę gitarowego rocka, ballad, uniwersalnych przesłań i hipnotyzujących, transowych rytmów. Płyta mogłaby wydawać się więc dla każdego i tak rzeczywiście jest. Nie ma tu piosenki słabszej, odstającej od całości, bądź też wypełniacza. Wszystko po prostu tu idealnie gra, a Imagine pozostaje najwspanialszym i najsłynniejszym dziełem Lennona, które wciąż zachwyca mimo upływu wielu lat.


Ocena: 7/10

Korzystając z popularności, którą Lennon zdobył nagrywając wspaniałe Imagine, postanowił wykorzystać komercyjny szum wokół niego i wydał najbardziej zaangażowaną politycznie płytę w swojej karierze. Podczas całej swojej piosenkowej działalności nie stronił od manifestów, bądź też nie wahał się zabierać publicznie głosu w większych lub mniejszych sprawach. Po raz pierwszy jednak poświęcił temu całą płytę. Nagrał ją pod szyldem John Lennon with Yoko Ono & Plastic Ono Band, więc równie dużo do powiedzenia ma tu Yoko. Nie będę ukrywać, nie trawię za bardzo wokalu Japonki, więc i piosenki z jej udziałem nie były dla mnie jakimś bardzo przyjemnym doznaniem, chociaż nie było tak źle, jak się wcześniej spodziewałem. Oczywiście bardziej podobają mi się piosenki Johna (Woman Is the Nigger of the World, Attica State, New York City, The Luck of the Irish czy - fragmentarycznie - John Sinclair). Yoko też proponuje dość ciekawe rzeczy, jednak najlepszymi z utworów są te, w których śpiewają razem - Angela i Sunday Bloody Sunday. Nagrania studyjne prezentują się więc dobrze, a może nawet i bardzo dobrze, jednak do całości dołączona została płyta, która solidnie zaniża jakość longplaya. Główną "bohaterką" wersji live jest Ono, która drze się jak potłuczona, skutecznie psując każdą piosenkę. Szkoda, bo przez koncertówkę muszę znacznie obniżyć ocenę całego albumu, chociaż część studyjna jest jak najbardziej przyjemna i bardzo efektowna.


Ocena: 6/10

Na skutek separacji z Yoko powstała płyta o wiele bardziej depresyjna i gorzka w wymowie. Większość piosenek to rozważania Johna nad swoimi błędami i miłosne wyznania do Japonki. Znalazło się tu kilka naprawdę rewelacyjnych piosenek: tytułowe, wspaniałe Mind Games, liryczne Aisumasen (I'm Sorry) i One Day (At a Time), urocze Out the Blue czy You Are Here. Lennon próbuje oczywiście czasem podgrzać atmosferę (Tight A$, Meat City), ale nie da się oprzeć wrażeniu, że John nie był zbyt szczęśliwy przygotowując materiał na płytę. Znalazło się tu jednak kilka wypełniaczy, które znaczącą obniżają poziom całości, a depresyjna atmosfera w takiej dawce jest na dłuższą metę męcząca i płyta po prostu staje się nieco nazbyt ociężała. W związku z czym wypada dobrze, ale nie dość dobrze, by za często do niej wracać.


Ocena: 7/10

Ta płyta to w większości efekt słynnego "straconego weekendu" Johna. Znowu jest tu parę oczywistych doskonałości (jak urzekające #9 Dream, fortepianowe Old Dirt Road, rockowe What You Got, delikatne Scared i Nobody Loves You (When You're Down And Out i - będące naturalną kontynuacją How Do You Sleep? - Steel And Glass), lecz niestety ponownie mamy tu stertę badziewia. Lennon sporo się tu szamocze, ale nie zawsze wychodzi z tego coś godnego uwagi. A Whatever Gets You Thru the Night nie pomaga nawet gościnny występ Eltona Johna; mimo, że piosenka zdobyła szczyty list przebojów, to utwór jest mocno poniżej twórczych możliwości obu panów. Swoją drogą jak i cała płyta - szkoda po prostu niewykorzystanego potencjału.


Ocena: 5/10

Od tej płyty nie było co dużo oczekiwać. Nagrana została właściwie częściowo w ramach wypełniania zobowiązań postanowienia sądu. John miał nagrać parę utworów, które były w posiadaniu Morrisa Levy'ego (który miał również prawa do You Can't Catch Me Chucka Berry'ego, który Lennon miał splagiatować). Tak mu się jednak spodobało nagrywanie klasyków, że postanowił nagrać całą płytę z nich złożoną. I tak właśnie się stało. Rock 'n' Roll jest więc po części owocem zobowiązań muzyka, a po części jego chwilowej fantazji. Żeby oddać cesarzowi, co cesarskie, znajduje się tu parę naprawdę dobrze brzmiących nagrań (jak oczywisty Stand By Me, który w wykonaniu Lennona przerósł popularnością nawet oryginał, Be-Bop-A-Lula, You Can't Catch Me, Do You Wanna Dance?, Sweet Little Sixteen, Slippin' And Slidin' czy Just Because), jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że przez większość płyty John odrabia jednak pańszczyznę i najzwyczajniej w świecie mu się nie chce. Co z tego, że brzmi to wszystko nieźle, skoro miłość do muzyki uleciała gdzieś po drodze?


Ocena: 8/10

Po pięcioletniej abstynencji muzycznej Lennon powrócił z klasą. Razem z Yoko zafundował bowiem fanom płytę wypełnioną udanymi kompozycjami, na której nie zaliczył praktycznie żadnej większej wtopy. Owszem Cleanup Time Give Me Something są może delikatnie słabsze, jednak absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze albumu. John i Yoko prowadzą tu swego rodzaju muzyczny dialog. Świetny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie. Gdy słucha się tego od początku do końca, czuje się, że ma się tu do czynienia z dokładnie przemyślaną całością. Lennon wrócił tu do kompozytorskiej formy i serwuje nam znakomite (Just Like) Starting Over, Beautiful Boy (Darling Boy), Watching the Wheels, Woman czy radosne Dear Yoko. Będąc w temacie Ono muszę oddać honor i powiedzieć, że znakomicie dostroiła się do bardziej piosenkowego, melodyjnego Johna, dzięki czemu jej piosenki tworzą osobne byty, ale znakomicie zazębiają się też z utworami męża. Double Fantasy to zaiste wspaniała i porywająca płyta. Szkoda jednak, że okazała się pożegnaniem (John został zastrzelony niedługo po jej premierze).

Suplement:


Ocena: 7/10

Po śmierci Johna, Yoko wróciła do studia, by ukończyć materiał, nad którym pracowali przy okazji Double Fantasy. Po wydaniu tejże płyty, Lennon mówił w wywiadach, że już do końca życia chce tworzyć płyty tylko z Ono, więc logicznym wydaje się fakt, że taki album jak Milk and Honey mógłby się ukazać. Yoko wybrała więc - jej zdaniem - najlepsze z odrzutów Johna, a także dopieściła swoje piosenki, by utworzyć kolejny dialog, który dorównałby temu z Double Fantasy i, muszę przyznać, że jak na wydawnictwo sklejone z tak szczątkowych numerów Johna, brzmi to naprawdę dobrze i przemyślanie. Lennon po raz kolejny śpiewa przebojowo (I'm Steppin' Out, Nobody Told Me) i wzruszająco (Borrowed Time, Grow Old With Me), a Yoko bardzo dobrze mu wtóruje, chociaż jej piosenki są jakoś mniej wyraziste w stosunku do poprzedniej płyty. Koniec końców wychodzi z tego piękne pożegnanie jednej z największych gwiazd muzyki rockowej w historii, niemal dorównujące ostatniemu albumowi Lennona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...