czwartek, 31 stycznia 2019

"Animals" - Pink Floyd [Recenzja]


Na kolejny, po Wish You Were Here, album Pink Floyd fani musieli czekać 2 lata. Floydzi przyzwyczaili publiczność do niespodzianek, jednak chyba nikt nie spodziewał by się usłyszeć grupę w estetyce… punkowej. Krytycy po odsłuchaniu materiału przechrzcili nawet zespół na „Punk Floyd”. Rzeczywiście, Animals został wydany w idealnym dla siebie czasie; gdy niezadowolenie społeczne rosło w zastraszającym tempie, miały miejsce liczne zamieszki uliczne, szerzyła się nienawiść rasowa, a także miał miejsce wybuch muzyki punkrockowej. Można by więc powiedzieć, że Floydzi sięgnęli po coś „na czasie”. Nie jest to jednak prawdą, gdyż lwia część repertuaru na tę płytę została napisana w czasie sesji sprzed Wish You Were Here (mowa tu o utworach Raving And Drooling i You’ve Got To Be Crazy, które po niewielkich zmianach zostały przemianowane na, odpowiednio, Sheep oraz Dogs). Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Pink Floyd wyprzedził swoją muzyką erę punku.
Podczas prac nad tą płytą, Waters przejął nad grupą zdecydowane dowództwo; o ile nagrywając poprzednie albumy reszta zespołu miała czasem jakiś głos w pewnych sprawach, tak przy tej płycie to się skończyło. Basista, po sukcesie poprzednich dwóch albumów, które stworzone zostały według jego koncepcji, uwierzył w swoją nieomylność i postanowił całkowicie stworzyć nie tylko koncept nowego projektu, jak i przygotować całą jego zawartość samodzielnie. Uznał, że Pink Floyd może działać tylko wówczas, gdy on odpowiada za ich materiał. Funkcjonuje więc tu nie tylko jako jedyny autor tekstów, ale także jako główny kompozytor i wokalista. Atmosfera w zespole robiła się więc coraz bardziej napięta…
Waters zaplanował, by koncept tego albumu był otwartą i ostrą krytyką społeczeństwa. Podzielił więc je na 3 grupy (psy, świnie i owce), a następnie każdej z nich po kolei ostro dopiekł w swoich bezkompromisowych tekstach. Oczywiście natychmiast pojawiły się głosy, że głównym źródłem inspiracji dla basisty musiał być słynny Folwark zwierzęcy autorstwa George’a Orwella. Waters jednak od początku wypierał się tej książki jako inspiracji, twierdząc, że zdarzyło mu się przeczytać ją tylko raz w życiu i nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia. Mówi, zamiast tego, że najłatwiej jest społeczeństwo porównać do zwierząt, więc inspiracji daleko nie musiał szukać.
Floydzi nagrywali tę płytę w swoim własnym studiu przy Britannia Row w Lonydnie. Dzięki temu, mogli wreszcie pozwolić sobie na pełną niezależność. Dotychczas nagrywali bowiem w studiu na Abbey Road, jednak niejednokrotnie, po rozpoczęciu sesji, byli wypraszani, gdyż ktoś inny przyszedł nagrywać i musieli czekać kilka dni, by znów tam wrócić, a nagrywanie nie było już takie proste, gdy zostali wybici z nastroju i klimatu, który chcieli osiągnąć na danym albumie. Własne studio dało im więc znaczny komfort.
Storm Thorgerson ponownie
został poproszony przez zespół o przygotowanie okładki dla albumu. Stworzył więc grafikę przedstawiającą przytulającego misia chłopca w piżamie, który przez otwarte drzwi sypialni widzi swoich rodziców uprawiających seks. Zespół nie był do końca przekonany do tego projektu, a Waters zdecydowanie go odrzucił i zaproponował własną wizję:

Koledzy powiedzieli więc: „Jeśli uważasz, że potrafisz wymyślić coś lepszego, czekamy na propozycje”. Pokazałem im wtedy zdjęcie londyńskiej elektrowni Battersea i zaproponowałem, by wypuścić w powietrze nadmuchaną świnię i sfotografować ją właśnie nad tym budynkiem. Wszystkim mój pomysł spodobał się bardziej niż to, co przedstawił Storm Thorgerson. Elektrownia Battersea jest czymś tak niesamowitym, szalonym… Można przyjąć, że kominy reprezentują nas czterech. W takim razie obiekt symbolizuje zespół. Jego gwałtowną naturę, jego siłę. Ale zarazem jego upadek. Wygląda przecież zarazem jak odwrócony do góry nogami stół. Moim zdaniem w tamtym momencie to był najlepszy symbol Pink Floyd, jaki mogłem sobie wyobrazić. A jeśli chodzi o świnię… Mamy w języku angielskim takie powiedzonko: „Dobrze, że świnie nie potrafią latać”. Chodzi o to, że gdyby umiały latać, bylibyśmy pokryci od stóp do głów gównem, bo srałyby na nas cały czas. Świnie na okładce symbolizuje więc siły zewnętrzne, nad którymi nie ma się kontroli, a które mogą cię zniszczyć, nawet jeśli masz w sobie tyle mocy co zespół Pink Floyd wyrażony potęgą elektrowni Battersea…

Waters chciał jednak, żeby to zdjęcie było zrobione bez fotomontażu. Pierwszego dnia nie udało im się napełnić balonu w kształcie świni helem, więc fotograf zrobił zdjęcie samej elektrowni. Drugiego dnia świni udało się wznieść w powietrze, jednak urwała się z lin i odleciała w stronę lotniska Heathrow. Dopiero trzeciego dnia udało się zawiesić świnię między kominami i zrobić kilkaset ujęć. Żadne nie było jednak dostatecznie przekonujące, a najlepsze światło było pierwszego dnia. Wbrew sugestiom Watersa na okładkę trafiło zdjęcie, na którym świnia została wmontowana na ujęcie budynku z pierwszego dnia.

Album rozpoczyna miniaturka Pigs On the Wing, Part 1, czyli miłosna piosenka napisana przez Watersa dla jego ówczesnej żony, Carolyne Christie. Powstała w końcowej fazie tworzenia płyty i, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Shine On You Crazy Diamond, autor podjął decyzję na rozdzielenie jej na dwie części i umieszczenie ich na początku i końcu longplaya tak, by stanowiły one swoistą klamrę, dającą świadectwo nierozerwalności utworów i pomyślanej wcześniej całości i ciągłości materiału. (A poza tym Waters sam przyznaje, że wylewając z siebie hektolitry jadu w trzech ostrych utworach, chciał złagodzić to nieco - choćby minimalną - dawką optymizmu, a ponadto dodać albumowi osobistego wydźwięku). Utwór jest niezwykle przyjemną i delikatną kompozycją, jak na Watersa, a śpiewaną przez niego tylko przy akompaniamencie gitary akustycznej.

If you didn't care what happened to me
And I didn't care for you
We would zig zag our way through the boredom and pain
Occasionally glancing up through the rain
Wondering which of the buggers to blame
And watching for pigs on the wind

Delikatnie i niepozornie rozpoczyna się także Dogs, jednak riff otwierający kompozycję grany jest z pazurem, który sugeruje nam, że możemy spodziewać się tu czegoś wielkiego. I przeczucia nas nie mylą, mamy bowiem do czynienia z najdłuższym utworem na płycie i, zarazem, najbardziej rozwiniętym. Jest to jedna z dwóch piosenek, którą muzycy napisali z myślą o albumie Wish You Were Here i początkowo nosiła tytuł You've Got To Be Crazy. Tekst oczywiście uległ znacznej modyfikacji i w tej wersji Waters postanowił dokopać "psom", a więc karierowiczom, którzy z fałszywym uśmiechem na ustach pną się po szczeblach kariery, nie wahając się iść po trupach do celu. Głównym kompozytorem jest David Gilmour, który zalicza tu także swój jedyny wokalny występ na płycie. Płyta powstawała podczas nieustannych spięć między Watersem a Gilmourem, a apogeum tych starć nastąpiło podczas produkcji. Gdy utwór muzycznie został już dopracowany, Gilmour postanowił dodać kilka solówek, w tym jedną, w której wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Waters jednak niezbyt znał się na - nowym wszakże - sprzęcie, który zakupili do swojego nowego studia i, przez nieuwagę, ową solówkę skasował. Gilmour wpadł wtedy w szał i sytuację złagodził dopiero Snowy White (który miał dołączyć do Floydów na koncertach). Gilmour nagrał solówkę jeszcze raz i, chociaż był względnie zadowolony z efektu, aż do dziś powtarza, że nawet nie zbliżył się w niej poziomem do pierwotnej wersji. Jednak nie tylko tych dwóch panów miało znaczący wpływ na ostateczną postać Dogs, bowiem całkiem sporo dorzucił od siebie także Rick Wright. Wzbogacił on bowiem utwór o rozmaite partie klawiszowe, zwłaszcza te zagrane na syntezatorze ARP, który stanowi wspaniałą eskalację napięcia narastającego od samego początku. Utwór zapiera dech przy każdym przesłuchaniu i, mimo długiego czasu trwania (17 minut), ani przez chwilę nie mamy poczucia dłużyzny. Mamy tu akustyczne wyciszenia stanowiące wyśmienite kontrapunkty do niemal heavymetalowych zagrywek. Towarzyszy nam też szczekanie psów, jednak muzycy pokusili się o jego modyfikację, a mianowicie przepuścili ten odgłos przez vocoder i głośniki Leslie, dzięki czemu nabrał on mechanicznego pogłosu. Potęguje to tylko chłód kompozycji. Wybitny utwór i godny następca tworów typu Atom Heart Mother czy Echoes, mimo że wyróżniający się od nich o wiele prostszą konstrukcją.

Who was born in a house full of pain?
Who was trained not to spit in the fan?
Who was told what to do by the man?
Who was broken by trained personnel?
Who was fitted with collar and chain?
Who was given a pat on the back?
Who was breaking away from the pack?
Who was only a stranger at home?
Who was ground down in the end?
Who was found dead on the phone?
Who was dragged down by the stone?

Kolejny utwór jest moim ulubionym fragmentem płyty. Pigs (Three Different Ones) to utwór krytykujący osoby uzurpujące sobie prawo do dyktowania innym, jak mają żyć i wypowiadania się w ich imieniu, tj. przywódców religijnych i politycznych. Muzycznie kompozycja ta jest o wiele bardziej ascetyczna od Dogs i właściwie jest tylko pretekstem dla Watersa do wygłoszenia swojej tyrady (zresztą do takiego stylu w wykonaniu basisty już zdążyliśmy przywyknąć, a później miał on zostać tylko pogłębiony). Mimo to są tu jednak kolejne wielkie zagrywki Gilmoura, klawiszowe smaczki Wrighta, a temu wszystkiemu wtóruje świetnie przetworzone chrząkanie świni. Znakomity jest też Gilmour, który za pomocą voice boxu przetworzył partię gitary tak, by grała w "świńskim języku".

Big man, pig man, ha ha, charade you are
You well heeled big wheel, ha ha, charade you are
And when your hand is on your heart
You're nearly a good laugh
Almost a joker
With your head down in the pig bin
Saying "keep on digging"
Pig stain on you fat chin
What do you hope to find?
When you're down in the pig mine
You're nearly a laugh
You're nearly a laugh
But you're really a cry

"Właściwą" część albumu kończy utwór Sheep. On również powstał podczas sesji do Wish You Were Here i nosił wtedy tytuł Raving And Drooling. We wcześniejszej wersji była bardzo podobna do ostatecznej, jednak zasadniczym zmianom uległy linie wokalne, zakończenie, no i - oczywiście - tekst. Ten opisuje tym razem ludzi bojaźliwych, bojących się wszystkiego i ślepo podążających za wyżej od siebie postawionymi, bez refleksji nad tym, czy to słuszne, czy nie; szukających miejsca, w którym mogli by niepostrzeżenie wniknąć w tłum i zanadto się nie wychylać. Waters sparafrazował tu także treść Psalmu 23 znacząco zmieniając jego wydźwięk (Pan jest moim pasterzem/Z pomocą połyskującego noża uwalnia moją duszę). Gilmour starał się złagodzić to, mówiąc że to tylko żart, jednak Waters zdecydowanie twierdzi, że chciał pokazać tu zakłamanie i hipokryzję religii (nie był jednak na tyle pewny siebie, by wyśpiewać to samemu - przepuścił więc swój głos przez vocoder, dzięki czemu jest praktycznie nierozpoznawalny). Na Animals nie ma prostszego, bardziej zwartego i punkowego utworu; jest on zdecydowanie najbardziej z poprzedników agresywny (budzi skojarzenia chyba tylko z The Nile Song z soundtracku do filmu More i z Welcome To The Machine z albumu Wish You Were Here). Beczenie owiec i śpiew ptaków są jednak wplecione w taśmę w tej samej formie, w jakiej zostały nagrane, jednak ciekawe są tu syntezatorowe przedłużenia nut śpiewanych przez Watersa w pierwszej frazie każdej zwrotki. Kolejny wspaniały i zapierający dech w piersiach utwór.

The Lord is my shepherd, I shall not want
He makes me down to lie
Through pastures green He leadeth me the silent waters by
With bright knives he releaseth my soul
He maketh me to hang on hooks in high places
He convereth me to lamb cutlets
For lo, He hath great power and great hunger
When cometh the day we lowly ones
Through quiet reflection, and great dedication
Master of the art of karate
Lo, we shall rise up
And then we'll make the bugger's eyes water

Płyta zamyka się podobnie, jak została otwarta: drugą częścią utworu Pigs On The Wing. Pomyślana na początku jako jeden utwór, lepiej wypada jednak jako klamra spinająca ze sobą 3 pozostałe kompozycje. Dodaje ona nieco optymizmu i stara się zatrzeć ten chłód, który bił wręcz z poprzednich utworów.

You know that I care what happens to you
And I inow that you care for me
So I don't feel alone
Of the weight of the stone
Now that I've found somewhere safe
To bury my bone
Any any fool knows a dog needs a home
A shelter from pigs on the wing


Powiem szczerze, że ciężko napisać o tej płycie cokolwiek, a co dopiero samo podsumowanie. Jest to bowiem muzyka, której po prostu trzeba posłuchać, bowiem żadne słowa nie oddadzą emocji, które ze sobą niesie. Utwory tu zamieszczone są do bólu autentyczne, zgryźliwe i ironiczne, a muzycy wznoszą się tu na wyżyny swoich możliwości, fundując nam, bez wątpienia, najbardziej agresywny i gitarowy album w dorobku któregokolwiek z nich (razem czy osobno). Waters nikogo tu nie oszczędza: podzielił społeczeństwo na 3 grupy i każdej z nich po kolei przywalił, nie szczędząc słów. Takie treści wymagały ostrej i dosadnej muzyki. Pink Floyd stworzyli kolejny, niesamowity album. Szkoda, że jest dziś zapomniany w obliczu równie znakomitych poprzedników (The Dark Side of the Moon, Wish You Were Here) i wielkiego następcy (The Wall), bowiem w niczym im nie ustępuje. To kolejne świadectwo wielkości i wszechstronności zespołu. Dla mnie jest to jedna z najwspanialszych płyt wszech czasów. Wstyd nie znać!

Ocena: 10/10


Animals: 41:40

1. Pigs on the Wing (Part 1) - 1:24
2. Dogs - 17:04
3. Pigs (Three Different Ones) - 11:28
4. Sheep - 10:20
5. Pigs on the Wing (Part 2) - 1:24

niedziela, 13 stycznia 2019

"Wish You Were Here" - Pink Floyd [Recenzja]


Sukces The Dark Side of the Moon okazał się tak wielki, że zespół Pink Floyd mógł zrobić coś, czego jeszcze nie robił w trakcie swojej dotychczasowej kariery: zwolnić tempo. Muzycy zajęli się swoim życiem towarzyskim i wydawaniem zarobionych pieniędzy. Do studia wrócili dopiero w listopadzie 1973 roku z zamiarem nagrania nowego albumu, roboczo zatytułowanego Household Objects, który składać miał się tylko z muzyki powstałej przy użyciu przedmiotów codziennego użytku. Szybko jednak stracili serce do tego projektu i postanowili go porzucić. Zniechęceni niepowodzeniem zdecydowali się na kolejne parę miesięcy przerwy.
Do studia ponownie weszli wiosną 1974 roku, by nagrać kolejny „zwykły album”. Wynajęli małą, pozbawioną okien salę prób nieopodal King’s Cross i skupili się na improwizacjach, tworząc rozbudowane utwory, z których każdy trwał ponad 10 minut. Ostatecznie powstały 3 kompozycje: Shine On You Crazy Diamond, Raving And Drooling oraz You’ve Got To Be Crazy. Wszystkie zostały zarejestrowane w studio Abbey Road w czerwcu, po uprzednim zaprezentowaniu ich publiczności na koncertach.
W zespole jednak bardzo źle się działo; muzycy nie mogli się zmobilizować do wspólnej pracy. Coraz częściej podczas tworzenia miały miejsce kłótnie i poważne sprzeczki. Inicjatywę w swoje ręce postanowił wziąć ponownie Roger Waters, tworząc koncept opierający się na tym, co wówczas działo się wewnątrz zespołu. Wspomina:

Czułem, że jest tylko jeden sposób, abym nie stracił zainteresowania sesją – spróbować nadać płycie taki charakter, aby odzwierciedlała to, co działo się w studiu, na przykład fakt, że przestaliśmy patrzeć sobie w oczy, a niemal wszystkie czynności stały się mechaniczne.

Pierwszym posunięciem Watersa było odrzucenie dwóch stworzonych uprzednio kompozycji, które nie pasowały mu do konceptu, zostawiając tylko Shine On You Crazy Diamond. W opozycji do tego pomysłu stanął Gilmour, jednak został przegłosowany. Po latach przyznał jednak, że to Waters miał rację, a on się mylił. Następnie Roger napisał teksty do pozostałych utworów i wspólnie z Davidem ułożyli do nich melodie, a Gilmour zadbał dodatkowo o ich oprawę brzmieniową i harmoniczną, by słuchacz nie czuł się przytłoczony gęstymi tekstami.
Od stycznia do marca 1975 roku muzycy przygotowywali nowy materiał, musieli jednak przerwać prace nad albumem, celem wyruszenia na kolejne koncerty. Wznowili ją w maju, ale czerwiec znowu upłynął im pod znakiem koncertów w Stanach Zjednoczonych. Nagrania dokończono w lipcu.
Pozostała jeszcze kwestia okładki, która zawsze pełniła ważną rolę w albumach Pink Floyd. Storm Thorgerson, naczelny grafik Floydów, poprosił zespół o słowo, które miało nadać kierunek jego pracom nad okładką. Muzycy podali mu słowo „nieobecność”. Thorgerson miał ciężki orzech do zgryzienia. Nie mógł przecież powtórzyć pomysłu Beatlesów z białą okładką. Wpadł więc na pomysł, by okładka była „ukryta”. W tamtych czasach  winyle sprzedawano w przezroczystych foliach, zaś Thorgerson wpadł na pomysł, by specjalnie na potrzeby tego albumu zrobić folię czarną i nieprzezroczystą. Zespół pomysł podchwycił, jednak EMI zażądała, by na tej folii pojawiła się naklejka z nazwą zespołu i tytułem płyty. Tak właśnie powstała słynna grafika z uściśniętymi dłońmi robotów.
Ikoniczne już zdjęcie, które stanowi faktyczną okładkę płyty, wykonał Aubrey „Po” Powell na terenie studia filmowego w Kalifornii, a pozowali do niego dwaj hollywoodzcy kaskaderzy, z czego jeden naprawdę na potrzeby zdjęcia został podpalony.

Utwór rozpoczynający album, czyli pierwsze 5 części utworu Shine On You Crazy Diamond powstał podobnie, jak m.in. Echoes, czyli złożony został z kolejnych fraz wymyślanych przez muzyków z zespołu. Waters zaznacza jednak, że punktem zapalnym i zarazem najważniejszym momentem utworu w chwili jego komponowania była partia gitary Gilmoura, która tak poraziła muzyków swoim pięknem i smutkiem, że poczuli impuls by tą kompozycją ukoronować swoje dokonania w dziedzinie bogatych harmonijnie i rozbudowanych,  wielowątkowych utworach. Całość rozpoczyna się bardzo delikatnie, od syntezatorowych i gitarowych fraz, wzbogaconym grą na kieliszkach wypełnionych do różnych poziomów wodą (efekt sesji do projektu Household Objects). Następnie przechodzi jednak w niepokojące, rockowe granie z niespodziewaną zmianą klimatu. Shine On You Crazy Diamond jest niejako odniesieniem Pink Floyd do ich poprzedniego albumu, co uwypukla szalony śmiech, wstawki z solo saksofonu, ale także gospelowe chórki w refrenach. Kompozycja ma też bardzo przygnębiający tekst, będący kolejnym hołdem dla Syda i zamyśleniem się nad tragedią, która go spotkała. Jest rozważaniem nad zagubieniem i utraconym talentem kolegi z zespołu i, chociaż Waters z jednej strony mówił, ze utwór nie jest o Barrecie, ale o każdym z nas i zagubieniu w tym szalonym świecie, zdarzało mu się też mówić, że podczas pisania chciał jak najbardziej zbliżyć się do rozwiązania rozważań nad tą tragedią. Przyznaje też, że do napisania tych słów natchnęła go fraza, którą wydobył ze swojej gitary Gilmour. Poczuł wtedy przeraźliwy smutek, który natychmiast skojarzył mu się z Sydem. Tak właśnie powstał ten wybitny utwór, bo Shine On bez wątpienia jest kompozycją wspaniałą i ponadczasową. Z każdym przesłuchaniem powala swoim pięknem i dojmującym smutkiem, a wielowątkowość sprawia, że za każdym razem odkrywamy w niej coś nowego. Waters, zapytany o to, dlaczego ta piosenka jest taka smutna, odparł: „Bo myślę, że świat jest kurewsko smutnym miejscem”.

Remember when you were young, you shone like the sun
Shine on you crazy diamond
Now there’s a look in your eyes, like black holes in the sky
Shine on you crazy diamond

Utwór Welcome To The Machine (początkowo zatytułowany The Machine Song) powstał jako ostatni podczas pisania materiału na ten album. Waters spostrzegł powiem kilka lat wcześniej, że granie rocka prędzej czy później zaczyna przypominać „pieprzoną, dobrze płatną robotę” a także „coś niesłychanie mechanicznego”. Utwór ten jest więc przemyśleniami basisty na ten temat, a impulsem dzięki któremu zdecydował się o tym napisać, była oczywiście napięta atmosfera panująca w zespole. Waters jednak nadał mu formę sarkastycznego poradnika dla młodych, śniących o karierze, ludzi. Tę ponurą kompozycję śpiewają wspólnie Waters i Gilmour, a oparta jest głównie na dźwiękach instrumentów elektronicznych, a także odgłosów imitujących pracę w fabryce. Całość może przypominać momentami jedno z pierwszych dzieł rocka, który miał przekształcić się następnie w industrial. Całość wieńczy dźwięk tłumu ludzi podczas jakiegoś przyjęcia, co w zamiarze Watersa miało podkreślić, jak bardzo takie przyjęcia są puste i pozbawione ducha. Utwór jest bardzo przygnębiający, a zarazem bardzo mocny w wymowie i z każdą sekundą jego brzmienia wzmaga poczucie dyskomfortu i przytłoczeniu w słuchacza. Agresywne wokale Watersa i ostre brzmienie syntezatorów podkreśla wrażenie wyobcowania i ataku. Muzyka Pink Floyd weszła na zupełnie inny etap. Ponownie mamy tu do czynienia z nagraniem wybitnym, które nigdy się nie zestarzeje.

Welcome my son, welcome to the machine
Where have you been?
It’s alright we know where you’ve been
You’ve been in the pipeline, filling in time
Provided with toys and ‘scouting for boys’
You brought a guitar to punish your ma
And you didn’t like school, and you
Know you’re nobody’s fool
So welcome to the machine

Najbardziej konwencjonalnym utworem na płycie jest bez wątpienia Have A Cigar, który opowiada o źródle napięć muzyków rockowych. Koncept ten miał być wykorzystany przy okazji The Dark Side of the Moon, jednak Waters porzucił tę myśl i wrócił do niej dopiero przy Wish You Were Here, chcąc połączyć w jakiś sposób ten longplay z poprzednikiem. Stał się jednak czymś więcej; wygłaszaną przez menadżera bezlitosną tyradą-satyrą na show-biznes. Pojawiające się w tekście pytanie który z was to Pink? naprawdę zadawane było muzykom przed laty. Utwór ten nie jest śpiewany przez żadnego członka Pink Floyd, gdyż mamy tu do czynienia z pierwszą w historii zespołu sytuacją, kiedy Gilmour odmówił zaśpiewania utworu Watersa, gdyż nie utożsamia się z nim i nie ma aż tak złego zdania o muzycznym biznesie. Roger postanowił więc samemu wykonać piosenkę, jednak podczas śpiewania okazało się, że ma problem z czystym jej zaśpiewaniem. Wtedy właśnie pozostali muzycy wpadli na pomysł, by poprosić o zaśpiewanie go artysty bardzo przez zespół cenionego, a mianowicie: Roya Harpera. Utwór w jego wykonaniu brzmi naprawdę fantastycznie, jednak Waters do końca nie pogodził się z ingerencją człowieka z zewnątrz w jego osobisty rozrachunek z show biznesem, który w interpretacji Harpera brzmi nieco parodystycznie i zgryźliwie, podczas gdy miał być w pierwotnym założeniu ostry i bezkompromisowy. Muzyka ma dostateczną dawkę pazura, a moim zdaniem interpretacja Roya dodaje tu nieco muzycznej odmienności do nastroju reszty albumu i, wbrew pozorom, w wersji parodii utwór brzmi o wiele lepiej niż w ostrej interpretacji Watersa (którą można usłyszeć na Wish You Were Here – Ceci n’est pas un livre – Immersion Box Set).

Come In here, dear boy, have a cigar,
You’re gonna go far
You’re gonna fly high
You’re never gonna die
You’re gonna make it if you try
They’re gonna love you
I’ve always had a deep respect and I mean that most sincere
The band is just fantastic, that is really what I think
Oh, by the way, which one’s Pink?

W styczniu 1975 roku praca nad nowym albumem zupełnie się zespołowi nie kleiła. Nie potrafili stworzyć niczego interesującego i krzątali się tylko po studiu, nie potrafiąc znaleźć sobie zajęcia. To właśnie wtedy w głowie Watersa narodziła się myśl, że by stworzyć album szczery, który będzie mógł dorównać poprzednim osiągnięciom Pink Floyd, musi opowiedzieć o tym, co go otacza. Musi opowiedzieć o chorobie, która  trawi zespół od środka, jednak by to zrobić, musiał najpierw ją zdiagnozować. Zebrał więc kolegów z zespołu i powiedział im o swoim pomyśle, prosząc jednocześnie by powiedzieli mu co myślą o zaistniałej sytuacji. Co ciekawsze spostrzeżenia notował i to właśnie z nich głównie stworzył tekst największego przeboju płyty i jednego z najpiękniejszych utworów w historii muzyki – Wish You Were Here. Po raz pierwszy Watersowi zdarzyło się też napisać tekst bez muzyki. Wiedział też, że to co napisał stanowić będzie epicentrum albumu i jego myśl przewodnią, a zwłaszcza wers Jak bardzo bym chciał, żebyś tu był daje nam jasno do zrozumienia, że żaden z członków zespołu nie był obecny na sesjach duchem. Tekst jest oczywiście także interpretowany jako kolejny ból nad stratą Barretta i takie jego rozumienie jest jak najbardziej trafne. O jej powstaniu krąży także legenda, która ma bezpośredni związek właśnie z Sydem, który pewnego dnia, pogrążony w swojej ciężkiej schizofrenii, jak gdyby nigdy nic przyszedł do studia na Abbey Road i zapytał muzyków, kiedy może nagrać partie gitary. Widok zaniedbanego (mocno przytył, ogolił głowę i brwi, zmieniając się na tyle, że jego dawni koledzy z zespołu na początku go nie poznali), wyniszczonego przez chorobę i zagubionego Barretta odcisnął na muzykach wielkie piętno i kompletnie załamali się po jego wizycie, a odreagowaniem jej była właśnie ta piosenka.
Jednak Wish You Were Here to także ballada, z której tekstem może utożsamiać się każdy z nas, gdyż opowiada ona o pragnieniu życiu całym sercem, wyznaczania nowych celów i walki o swoje przekonania. Wielka zasługa w tym nie tylko genialnego tekstu Watersa, ale i muzyki Gilmoura, który zdecydował się w jej przypadku na absolutny minimalizm kompozycyjny. Uznał, że prosta ballada ze skromnym instrumentarium lepiej odda głębię tej piosenki niż rozpisana na orkiestrę partytura. Miał rację. Ten utwór jest jednym z najwybitniejszych w całym repertuarze Floydów i posiada jedną z najsmutniejszych, ale i najpiękniejszych melodii w historii muzyki.

How I wish, how I wish you were here
We’re just two lost souls swimming in a fish bowl
Year after year
Running over the same old ground
What have we found?
The same old fears
Wish you were here

Kompozycja Shine On You Crazy Diamond początkowo pomyślana była jako długi utwór mający zapełnić całą stronę płyty winylowej. Waters wpadł jednak później na pomysł, by rozdzielić ją na dwie części, a pozostałe kompozycje umieścić pomiędzy nimi. Jej frazy jednak nie mają w sobie takiego uroku, a ich rozwijaniu brakuje napięcia pierwszych pięciu impresji. Te części mają w sobie więcej życia i rockowej energii, ale za to mniej barw i wyczucia kompozycyjnego. Waters wspomina nagrywanie partii wokalu do tej kompozycji, jako prawdziwy koszmar. Balansował on bowiem na granicy swojej skali i po każdym nagranym wersie musiał robić przerwę. Wiele godzin spędzono później na obróbce studyjnej tej kompozycji, by słuchacz nie miał poczucia dyskomfortu słuchając utworu składającego się z posklejanych ze sobą pojedynczych fraz wokalu. Niemniej utwór brzmi fantastycznie i godnie zamyka następcę Ciemnej Strony Księżyca.

Nobody knows where you are
How near or how far
Shine on you crazy diamond

Pile on many more layers
And I’ll be joining you there
Shine on you crazy diamond


Płyta Wish You Were Here zostało niejako przygaszona przez sukces poprzedniczki i często mówi się o niej w charakterze „następcy The Dark Side of the Moon”. Jest to jednak bardzo krzywdzące dla tego albumu, gdyż stanowi on zupełnie odrębną całość i prezentuje sobą zupełnie nową jakoś w muzyce Pink Floyd, którzy udowodnili, że jak nikt inny potrafią manipulować emocjami słuchacza. Utwory tu zawarte to Floydzi w szczytowej formie twórczej, a niejednokrotne rozwiązania muzyczne przedstawiają się nawet lepiej niż poszczególne fragmenty The Dark Side of the Moon. Wszystko, jak to u tego zespołu bywa, brzmi niezwykle spójnie, przez co uważam, ze płytę tę powinno traktować się jako nierozrywaną całość. Jest to też moja ulubiona płyta Pink Floyd, a także jeden z najlepszych albumów wszech czasów. Uzależnia i nie daje o sobie zapomnieć.

Ocena: 10/10



Wish You Were Here: 44:11

1. Shine On You Crazy Diamond (Parts I-V) - 13:32
2. Welcome to the Machine - 7:28
3. Have a Cigar - 5:08
4. Wish You Were Here - 5:35
5. Shine On You Crazy Diamond (Parts VI-IX) - 12:28

piątek, 11 stycznia 2019

"The Dark Side of the Moon" - Pink Floyd [Recenzja]


Płyta-legenda. Jeden z najważniejszych i najwspanialszych albumów wszech czasów. Znana każdemu szanującemu się słuchaczowi muzyki rockowej i nie tylko.
Album ten jest początkiem okresu dyktatury muzycznej Rogera Watersa w zespole. Zgodnie z jego koncepcją, od tego momentu to właśnie przekaz tekstowy stał się najważniejszy i cała reszta musiała mu się podporządkować. Pisanie materiału na płytę zaczął już w okresie nagrywania albumu Meddle. Wtedy to właśnie powstała piosenka o tytule The Dark Side of the Moon (ostatecznie zatytułowana Brain Damage). Słychać w niej jakby echa utworu If z Atom Heart Mother, również autorstwa Watersa, w którym słychać rozmyślania nad utraconym talentem i tożsamością Syda Barretta. Pierwotnie płyta miała opowiadać właśnie o tym, jak świat naciska na ludzi i jak łatwo pogrążyć się przez niego w obłędzie.
Roger Waters udzielił niedługo potem wywiadu w pewnym czasopiśmie, w którym narzekał na życie w zespole: zbyt napięty harmonogram, ciągle goniące terminy, znużenie, stres, brak czasu na zwyczajne życie. Waters zrezygnował wówczas z pierwszego konceptu i zdecydował się napisać cykl tekstów opowiadających o tym, jak ciężkie jest życie muzyka. Ostatecznie nadał im jednak bardziej uniwersalnej wymowy, opowiadając o naciskach współczesnego świata, o pogonie za rzeczami bez wartości, o bólu istnienia, poczuciem beznadziei i pokusom, przez które można popaść w obłęd.
Po powrocie z trasy po Stanach, w grudniu 1971 roku Pink Floydzi przystąpili do pracy nad projektem, który roboczo nazwano The Dark Side of the Moon – A Piece For Assorted Lunatics. Musieli jednak tworzyć w pośpiechu, gdyż 13 grudnia wylatywali do Paryża, w celu kręcenia filmu Pink Floyd w Pompejach, a po świętach musieli zacząć przygotowania do swojej kolejnej trasy. Rick Wright wspomina, że wiele jammowali, starając się wyciągnąć z tego najlepsze fragmenty. David Gilmour dodaje, że bardzo pomocna była koncepcja, którą dla całości wymyślił Waters. Tak wspomina prace nad płytą:

Ja sam nie zaangażowałem się w tę pracę w takim stopniu jak powinienem. Co zresztą widać w opisie płyty. Natomiast Roger zasuwał do późnych godzin – kiedy my rozjeżdżaliśmy się już do domów na kolacyjkę, on w dalszym ciągu kombinował ze strukturą całości i pisał teksty. Nadal to doceniam. Wykonał świetną robotę.

Właśnie dzięki zaangażowaniu Watersa, materiał w roboczej wersji był już gotowy na nadchodzącą trasę i zespół mógł go wykonywać przedpremierowo dla publiczności. Rzecz jasna, tamta suita różniła się od tej, jaką znamy dzisiaj, jednak to właśnie wykonywanie jej na żywo pomogło zespołowi nadać jej ostateczny kształt. Taki tryb pracy im odpowiadał, jednak Gilmour przyznaje, że musieli zaprzestać tej metody ze względu na… piratów nagraniowych, którzy nagrywali premierowy materiał i następnie nielegalnie rozprowadzali.
W czasie gdy Waters napisał utwór Eclipse, okazało się że mało znana grupa Medicine Head wydała płytę o tytule… The Dark Side of the Moon. Roger, ku swojemu niezadowoleniu, był zmuszony zmienić tytuł na Eclipse – A Piece For Assorted Lunatics. Płyta Medicine Head okazała się jednak komercyjnym niewypałem i przepadła na rynku, a Waters mógł wrócić do pierwotnego tytułu, jednak ostatecznie usunął z niego tę drugą część.
Patrząc na daty nagrywania płyty, można odnieść wrażenie, że sesje trwały ponad pół roku. Jest to jednak nieprawda, gdyż zespół, owszem nagrywał album na przełomie tych miesięcy, ale z wieloma przerwami. W czerwcu, faktycznie Floydzi nagrał kilka utworów, jednak w lipcu i sierpniu zrobili sobie wakacje i nawet na chwilę nie weszli do studia. Wrócili do niego w październiku, jednak w listopadzie musieli ponownie wyjechać, tym razem na koncerty. W grudniu znowu zrobili sobie wakacje, a ostateczny kształt płycie nadali dopiero pod koniec stycznia, przez ostatnie 2 tygodnie. Wtedy też zostały zarejestrowane wypowiedzi losowo wybranych osób na kilka pytać, które na kartce dla każdego napisał Waters, który całą sytuację wspomina następująco:

Przygotowałem na kartkach serię około dwudziestu pytań, od bardziej ogólnych, w rodzaju „Co znaczą dla ciebie słowa ‘ciemna strona Księżyca’?”, do odnoszących się do każdego wprost, jak „Kiedy ostatni raz zachowywałeś się gwałtownie?”, a następnie „Czy uważasz, że miałeś powody?” Prosiliśmy ludzi, by weszli do pustego studia, spojrzeli na pierwsze pytanie, odpowiedzieli, przeszli do następnego, odpowiedzieli, i tak aż do końca. Pokazaliśmy te pytania wszystkim, którzy kręcili się w pobliżu, od Paula McCartneya do Gerry’ego O’Driscolla, portiera w Abbey Road.

Jedna z najsłynniejszych okładek w historii została zaprojektowana przez agencję Hipgnosis Storma Thorgersona, a znajduje się na niej… skopiowany rysunek z podręcznika fizyki - przedstawiający schemat działania pryzmatu - który umieszczono na czarnym tle. Oczywiście był to na początku tylko jeden z kilku projektów. Między innymi podsunięto muzykom również pomysł, by na okładce znalazło się zdjęcie wysokiej fali i postaci surfera w jej załamie. Członkowie Pink Floyd wybrali pryzmat, jednak, co ciekawe, grafika ta nie była przeznaczona na okładkę tej płyty, bowiem miała być na początku jedynie logiem firmy płytowej Clearlight. Okładka ta była jednak symbolicznie połączona z koncepcją treści albumu; światło od zawsze było ważnym elementem koncertów Floydów, a skoro płyta miała być o szaleństwie pochodzącym z ambicji, zdecydowano się umieścić na okładce także trójkąt, który jest jej symbolem.

Uwertura rozpoczynająca album powstała tak naprawdę, na zakończenie prac nad nim. Odgłosy „bicia serca” to w rzeczywistości Nick Mason i wytłumione uderzenia w bęben basowy. Ten utwór to najgenialniejszy wstęp do albumu, jaki kiedykolwiek powstał, bowiem jest on znakomitą zapowiedzią tego, co nas czeka. Mamy tu bicie serca z Time, Brain Damage i Eclipse, zegary z Time, kasę sklepową z Money, śmiech Peta Wattsa z Brain Damage, dźwięk śmigłowca z On the Run a także krzyk Clare Torry z The Great Gig In the Sky. Mamy tu także dwie wypowiedzi nagrane podczas pamiętnych sesji z przypadkowymi osobami: Jestem, cholera, szalony od wieków… a zaraz po niej słyszymy Zawsze byłem szalony. Szalony jak większość z nas… Speak To Me, czyli tytuł tej kompozycji, pochodzi od technicznego, Chrisa Adamsona, który, gdy któryś z muzyków wyrażał się nie dość jasno, prosił, by „mówił do niego”.
Krótkie Speak To Me płynnie przechodzi w Breathe, czyli klimatyczny i subtelnie zagrany i zaśpiewany przez Gilmoura utwór, który nadaje albumowi nieco marzycielskiego nastroju. Taki sam tytuł nosi kompozycja – również napisana przez Watersa – wykorzystana na soundtracku filmu The Body; mało tego, zaczyna się nawet od tych samych słów! Waters zorientował się za późno i postanowił zmienić tytuł na Breathe (In the Air), jednak nie było już czasu, by nanieść poprawkę na koperty. Według Watersa melodia była głównie dziełem Wrighta, a Gilmour wpadł na pomysł długiego wstępu, podczas którego gra na stalowej gitarze Fendera. Całość urzeka od początku do końca i hipnotyzuje swoim lirycznym klimatem. Tekst przestrzega przed zagubieniem się w życiu, utratą sensu i pogonią za czymś, co nie ma znaczenia, a także by nie zmarnować żadnej chwili.

Breathe, breathe in the air
Don’t be afraid to care
Leave, but don’t leave me
Look around, choose your own ground

For long you live and high you fly
And smiles you’ll give and tears you’ll cry
And all you touch and all you see
Is all your life will ever be

Podobnie jak Speak To Me przerywnik On the Run powstał już pod koniec prac nad albumem. Pierwotnie pomiędzy Breathe Time zespół wykonywał jam o tytule The Travel Sequence, jednak znudził się nim i postanowił w jego miejsce wstawić krótką improwizację na syntezatorze EMS-I. Kompozycja przekazuje treść podobną do konceptu całej płyty, a więc pogoń i szamotaninę za celem, który umyka nam, gdy wciąż żyjemy w biegu. Oprócz syntezatora można usłyszeć tu też hałasy imitujące silniki samolotów oraz huk komunikacji. Słyszmy także komunikat lotu British Arways i kroki pasażera, pędzącego na samolot. Kolejna wypowiedź nagrana podczas performance’u Watersa: Żyć dziś, odejść jutro – to cały ja, ha ha ha! Waters uważa się za twórcę On the Run, jednak kłam jego słowom zadaje Gilmour, twierdząc że to on zaprogramował tę sekwencję, a Roger tylko do niego dołączył. Nagranie to zdaje się zapowiadać nadejście muzyki elektronicznej, mimo że sam Waters pogardliwie odnosi się do tego gatunku. Niemniej ten krótki przerywnik spełnia swoją funkcję i nie daje nam zapaść w letarg po Breathe.
Skutecznie budzi nas także Time, który powstał właściwie w całości ze wspólnych improwizacji zespołu. Od początku wiadomo było, o czym będzie opowiadać ten utwór: o marnotrawieniu czasu, który wciąż ucieka i że niemożliwym jest by za nim nadążyć. „Tykanie zegara” to odgłosy wydawane przez Watersa, uderzającego w dwie wyciszone struny basu Fender Precision i Masona, który gra na płaskich strojonych bębenkach Rototomach. Można tu także ponownie usłyszeć „uderzenia serca”. Time zaśpiewany został głównie przez Gilmoura, jednak refreny odśpiewuje tu Wright. Jeden wnosi tu sporą dozę agresji, a drugi liryzmu. Zwraca uwagę także, rozpoczynająca utwór, genialna symfonia zegarów, której pomysł pojawił się już na debiutanckim albumie grupy, The Piper at the Gates of Dawn, w kompozycji Bike.


Ticking away the moments that make up a dull day
Fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way

Tired of lying in the sunshine staying home to watch the rain
You are young and life is long and there is time to kill today
And then one day you find ten years have got behind you
No one told you when to run you missed the starting gun

Pomysł, by utwór Time domknąć repryzą piosenki Breathe pojawił się w głowie Watersa podczas koncertowych wykonań tej suity. Chciał, by słuchacz nie miał wątpliwości, że ma tu do czynienia z jedną, wcześniej przemyślaną całością. Początkowo Roger nazwał tę repryzę Home Again, jednak ostatecznie przemianował na Breathe – Reprise. W tekściwędrowiec tęskni za swoim domem, ale Waters przemyca też tu parę cierpkich słów pod adresem Kościoła, który mami wiernych.


Home, Home again
I like to be here when I can
When I come home cold and tired
It’s good to warm my bones beside the fire
Far away across the field
The tolling of the iron bell
Calls the faithful to their knees
To hear the softly spoken magic spell

Najważniejszym momentem albumu jest bez wątpienia poruszająca słuchacza do głębi wokaliza Clare Torry w epickim The Great Gig In the Sky. Mało brakowało, a utwór ten nigdy by nie powstał. Waters miał bowiem wielką ochotę, by na albumie znalazły się słowa z biblijnej księgi Eklezjasta, które miały pojawiać się w formie recytacji, dla której tłem miała być żałobna partia organów Hammonda, którą skomponować miał Wirght. Pomysł ten jednak się nie sprawdził, co znaczyło że samodzielny utwór Wirghta miał wylecieć z płyty. Ten jednak poprosił kolegów z zespołu, by pozwolili mu na to miejsce skomponować coś innego, co miałoby wyrażać człowieczy strach przed śmiercią i wyegzaltowany ból istnienia. Zaprezentował niedługo potem smutny motyw fortepianowy, który jednak na pozostałych członkach zespołu nie zrobił wrażenia. Mimo to kompozycję zaakceptowano. Gilmour ożywił ją nieco swoją gitarą Fendera, jednak Waters wciąż szukał czegoś, co mogłoby uczynić ten utwór mocniejszym w wymowie, jednak nic poza kolejnymi dwoma wypowiedziami (Nie boję się śmierci. Przyjdzie, kiedy przyjdzie. Dlaczego miałbym się jej bać? Nie ma powodu. Na każdego przyjdzie jego czas… a także: Nigdy nie mówiłam, że byłam przerażona śmiercią…) nie potrafił wymyślić. Dopiero w ostatnich dniach sesji do albumu wpadł na pomysł, by użyć tu wokalizy, która dodałaby ekspresji tej kompozycji. Producent płyty, Alan Parsons, ściągnął więc do studia Clare Torry, wokalistkę sesyjną, z którą miał już okazję wcześniej pracować. Miała za zadanie zaśpiewać „pieśń bez słów na temat śmierci”. Na początku zupełnie nie rozumiała, co dokładnie ma zrobić. Zaczęła wymyślać na bieżąco tekst, jednak muzycy przerwali jej, powtarzając swoje wymagania. Torry wciąż nie bardzo rozumiała, na czym ma polegać jej rola, więc postanowiła zaśpiewać nie jak wokalistka, ale jako instrument. Zarejestrowała 3 lub 4 partie, po czym muzycy podziękowali jej za pomoc i pozwolili jej opuścić studio. Byli jednak zawiedzeni tym, co udało się Torry nagrać. Parsons nie dał jednak za wygraną i z najbardziej udanych fragmentów skleił jedną całość która sprawiła, że członkowie Pink Floyd zaniemówili z wrażenia. Tak naprawdę to Torry wymyśliła swoją partię od początku do końca, dostając od zespołu (głównie oczywiście od Watersa) szczątkowe wskazówki, których udzielał jej w trakcie jej śpiewu. Więc to właśnie jej zawdzięczamy najbardziej przejmujący wyraz lęku człowieka przed światem, który jest tu bardziej wymowniejszy niż niekończące się elaboraty współczesnych filozofów.
Na samym początku tworzenia suity, Watersowi wpadła do głowy partia na basie, która stała się podstawą dla kolejnej kompozycji z płyty, Money. Wspomina on, że muzyka przyszła mu do głowy, gdy tylko pomyślał, że będzie musiał stworzyć utwór poruszający temat niszczących człowieka pieniędzy, bo bez tego żaden opis współczesności nie może istnieć. Uznał też, że ciekawie by było, gdyby wstęp do niego stworzyć przy pomocy odgłosów rytmicznego brzęczenia monet. Według Parsonsa stworzenie tego loopu zajęło im bardzo długo czasy, gdyż musieli na siebie nałożyć dźwięki rozdzieranego papieru, centrali telefonicznej UNI, garści monet, które ciskane były na podłogę a także dzwonka kasy fiskalnej. Po nagraniu tego wstępu, zespół wszedł do studia i nagrał resztę praktycznie przy pierwszym podejściu (tylko Mason w środkowej części musiał dograć bębny). Podczas nagrań zarejestrowane zostało najpierw solo gitary, a dopiero potem saksofonu, mimo że w oficjalnej wersji to saksofon pojawia się wcześniej. Gilmour do tego utworu nagrał 3 partie gitar, które znacznie się od siebie różnią. Dwie nagrał na Fenderze, a trzecią na dwuoktawowym Lewisie. David bardzo długo szukał dla siebie dobrego brzmienia, ale gdy już na nie wpadł, nagrał solo w do jednego mikrofonu w taki sposób, by zdecydowanie odróżniało się ono od reszty instrumentów - zmienił w nim metrum. To właśnie Gilmour, a nie Waters, wpadł także na to, by w Money pojawiło się solo na saksofonie. Jest to zdecydowanie najbardziej rockowy moment płyty, a zawdzięcza to właśnie Gilmourowi i jego wściekłym partiom na gitarze i zadziornym, napastliwym wokalom.


Money it’s a crime
Share it fairly but don’t take a slice of my pie
Money, so they say
Is the root of all evil today
But if you ask for a rise it’s no surprise that they’re giving none away

Utwór Us And Them napisany został przez Wrighta już w 1969 roku (wtedy zatytułowany The Violent Sequence lub Divisions) i był improwizacją fortepianową, którą zespół potrafił rozciągać na scenie nawet do dwudziestu minut. Do czasu The Dark Side of the Moon nie została jednak wykorzystana. Przy tworzeniu The Dark Side of the Moon Waters nadał jej kształt i napisał poruszający tekst o wzajemnym braku zrozumienia. Tekst, co typowe u Rogera, ma wymowę antywojenną (przynajmniej w pierwszej zwrotce, jak twierdzi sam autor). Rolę wokalisty pełni tu, rzecz jasna Gilmour, którego głos urozmaicono efektem echa, a partie czteroosobowej grupy wokalnej zwielokrotniono na tyle, że brzmi jakby były śpiewane przez chór.

Us and them
And after all we’re only ordinary men
Me and you
God only knows it’s not what we would choose to do

Forward he cried from the rear
And the front rank died
And the General sat and the lines on the map
Moved from side to side

Początkowo Any Colour You Like nosiło tytuł Scat, gdyż demo zawierało wokalizy Gilmoura śpiewane bez słów. W pierwotnej wersji na pierwszy plan wysunięta była gitara, która dopiero potem zastąpiona została syntezatorem VCS 3. Po latach Waters uznał tę kompozycję za „instrumentalny wypełniacz”, a także „owoc wspólnego wysiłku całej grupy”. Jeżeli tak jest, zastanawia brak jego nazwiska wśród listy autorów. Nie wiadomo też, skąd wziął się tytuł, jednak Gilmour jako inspirację podaje kolejne powiedzonko technicznego (tego samego, od którego wzięła się nazwa uwertury).
Najważniejszym utworem na płycie jest Brain Damage. Od niego to bowiem powstał pomysł na całą suitę i od niego także album wziął nazwę. Początkowo miał opowiadać tylko o Barrecie, jednak ostatecznie tekstowo można połączyć go z każdym z nas. Miał on być opowieścią o szaleństwie Syda, jednak mówi on że wszyscy znajdujemy się bez przerwy na granicy obłędu. Na początku piosenka nosiła tytuł The Dark Side of the Moon, potem The Lunatic Song, a dopiero na końcu Brain Damage.

You lock the door
And throw away the Key
There’s someone in my head but it’s not me

And if the clouds bursts thunder in your ear
You shout and no one seems to hear
And if the band you’re in starts playing different tunes
I’ll see you on the dark side of the moon

Podczas pierwszych prezentacji suity, kończyła się ona swobodną improwizacją muzyków, a słowa „I’ll see you on the dark side of the moon” dodawały nieco optymizmu całości. Watersowi to jednak nie odpowiadało. Wciąż potrzebował godnego zwieńczenia, a takie nie mogło być optymistyczne, bo całość była tak od optymizmu daleka, jak to tylko możliwe. Postanowił więc stworzyć tekst, który wylicza wszystko, czego od życia się nauczyliśmy, by całość zakończyć słowami „I wszystko co pod Słońcem współistnieje w harmonii/Ale słońce zakrył księżyc”. Eclipse (początkowo zatytułowany All That You Touch traktowany jest jako jedność z Brain Damage i razem są jedynymi utworami zaśpiewanymi przez Watersa na płycie, do czego zresztą zachęcił go Gilmour. Całość kończy się zdaniem: Tak naprawdę nie ma żadnej ciemnej strony Księżyca. W rzeczywistości panuje ciemność…, a w tle można usłyszeć orkiestrową wersję Ticket To Ride Beatlesów, która pobrzmiewała akurat w studiu na Abbey Road, gdy nagrywano tę wypowiedź. Kompozycję kończy bicie serca, które powoli się oddala, kończąc opus magnum Pink Floyd. Tak właśnie kończy się Ciemna Strona Księżyca.

And everything under the sun is in tune
But the sun is eclipsed by the moon



Niemożliwym jest wskazać tu utwór najlepszy bądź najgorszy, gdyż wszystko stanowi jedną, nierozerwalną, absolutnie genialną całość. Album ten to po prostu dzieło, które nigdy się nie zestarzeje i nigdy nie straci nic ze swojej aktualności. Ta suita właściwie nie ma słabych punktów. Nie sposób się od niej oderwać, gdyż hipnotyzuje genialną muzyką, tekstami i klimatem, który jest jak narkotyk. Gdy raz już tej płyty posłuchamy, mamy ochotę do niej wracać. Podział na utwory jest tu właściwie tylko symboliczny; mamy tu do czynienia z jednym, 40-minutowym utworem i tak właśnie należy do tego albumu podejść. Nie sposób docenić jego wielkości słuchając go z przerwami, bądź pozwolić mu grać w tle podczas sprzątania. To album, który wymaga od słuchacza skupienia i poświęcenia mu należytej uwagi. Tylko wtedy go zrozumiemy, że The Dark Side of the Moon to po prostu jedna z najważniejszych płyt w historii muzyki, świadectwo wielkości Pink Floyd i muzyczne katharsis dla każdego słuchacza.

Ocena: 10/10


The Dark Side of the Moon: 43:09

1. Speak to Me - 1:13
2. Breathe - 2:43
3. On the Run - 3:36
4. Time - 6:53
5. The Great Gig in the Sky - 4:36
6. Money - 6:23
7. Us and Them - 7:49
8. Any Colour You Like - 3:26
9. Brain Damage - 3:49
10. Eclipse - 2:03

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...