piątek, 17 kwietnia 2020

"Time" - ELO [Recenzja]


Time to bez wątpienia jeden z najbardziej kontrowersyjnych albumów Electric Light Orchestra (choć tu zespół podpisany jest jako ELO). Według jednych to porzucenie własnego brzmienia na rzecz synth-popu. Dla innych: to jeden z najważniejszych concept albumów w historii rocka i najważniejszy longplay zespołu prowadzonego przez Jeffa Lynne'a.
Zacznijmy więc może od tego, o czym jest ten longplay. Za pomocą piosenek jest tu opowiedziana historia mężczyzny, który z roku 1981 przenosi się w przyszłość - do 2095 roku. Tam staje w obliczu rozdarcia między coraz bardziej zaawansowaną technologią, a wartościami takimi jak miłość czy przyjaźń.
Już na Discovery czuć było zmęczenie Lynne'a brzmieniem, które stało się znakiem rozpoznawczym Electric Light Orchestra. Po tej płycie Jeff chciał poświęcić się już pracy producenta, jednak wytwórnia nie chciała z niego tak łatwo rezygnować; w końcu był kurą znoszącą złote jaja. Przypomnieli mu więc, że ELO ma jeszcze zakontraktowane 3 albumy z premierowym materiałem. Lynne, chcąc nie chcąc, musiał się z tego wywiązać i rozpoczęło to najsłabszy - według Jeffa - okres twórczy działalności zespołu. Sam muzyk mówi, że wszystko z tej dekady sprawia wrażenie dokładnie tego, czym było: muzyki robionej dla pieniędzy. Na Time postanowił nieco odświeżyć brzmienie na bardziej współczesne, więc opracował zestaw utworów synth-popowych, czerpiących sporo z reggae, nowej fali, czy rockabily, jednak wciąż z mocnymi naleciałościami The Beatles.
Mimo dość drastycznej zmiany stylu, Time zostało jednak bardzo dobrze przyjęte przez krytykę i publiczność trafiając na pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii i utrzymując się na tej pozycji przez 2 tygodnie. Płyta ponadto dwukrotnie pokryła się złotem i raz - platyną.

Prologue to, klasyczne już dla Electric Light Orchestra, rozpoczęcie albumu. Syntezatory imitują niejako orkiestrę i fundują słuchaczowi podniosły i okazały wstęp z narracją przetworzonego przez vocoder głosu, który wprowadza nas w historię.
O wiele bardziej bogaty brzmieniowo wydaje się jednak Twilight, czyli piosenka rozpoczynająca właściwą historię. Mężczyzna zasypia i nagle, po obudzeniu, orientuje się, że znalazł się w przyszłości. Próbuje odnaleźć się w nowym świecie. Osoba, która go tu przyprowadziła jednak go opuszcza, więc nasz bohater nie wie, jak się stąd wydostać. To rewelacyjny, dynamiczny utwór, który przywodzić może na myśl tak wspaniałe utwory otwierające jak Turn to Stone z Out of the Blue czy Tightrope z A New World Record. Syntezatory tworzą nie mniej bogate brzmieniowo tło niż symfonika, a mimo wszystko całość brzmi chłodniej i futurystycznie, co idealnie odzwierciedla treść opowiadanej historii. Lynne prezentuje tu kolejne znakomite wokale i wpadającą w ucho melodię. Świetne otwarcie.


The visions dancing in my mind
The early dawn, the shades of time
Twilight crawling through my windowpane
Am I awake or do I dream
The strangest pictures I have seen
Night is day, and twilight's gone away

Jeszcze bardziej futurystycznie wybrzmiewa rewelacyjny Yours Truly, 2095. Mimo dość żwawej muzyki, tekst wypada naprawdę smutno; to list, który mężczyzna wysyła do swojej żony w innej przestrzeni czasowej. Pisze w nim, że są tu roboty, które mogą robić dla niego wszystko, jednak czuje się tu osamotniony, gdyż nie zastąpią one ciepła i bliskości żywej osoby. Sam utwór jest bardzo szybki, ma ciekawie przetworzone wokale i kolejną wpadającą w ucho od pierwszego przesłuchania melodię. To zupełnie inne oblicze ELO, którego byśmy nawet się nie spodziewali, słuchając poprzednich albumów zespołu. Co ciekawe, i w takim wydaniu Lynne przekonuje i nie traci nic ze swojej melodyjności.


She's only programmed to be very nice
But she's as cold as ice
Whenever I get too near
She tells me that she likes me very much
But when I try to touch
She makes it all too clear

Bez wątpienia największym przebojem albumu jest olśniewający i wspaniały Ticket to the Moon. Zaczyna się tylko od głosu Lynne'a i akompaniamentu fortepianu, co przywodzi na myśl najpiękniejsze klasyczne ballady ELO. Po chwili dochodzą do tego klawisze imitujące smyczki, co również nasuwa skojarzenia ze starszym Electric Light Orchestra. Cały utwór jest bardzo delikatny, melodyjny i wpadający w ucho. Nasz bohater tęskni za swoją dziewczyną, jednak nie ma jak do niej wrócić, co sprawia, że jest na skraju załamania. Utwór spokojnie można zaliczyć, jako kolejny żelazny klasyk zespołu, który charakteryzuje się nadzwyczajnym wręcz urokiem i delikatnością, która szczególnie rzuca się w oczy przy porównaniu piosenki do reszty płyty.


Flying high above
Soaring madly through the mysteries that come
Wondering sadly if the ways that led me here
Could turn around and I would see you there
Standing there

Ticket to the moon
Flight leaves here today from Satellite Two
As the minutes go by, what should I do?
I paid the fare, what more can I say?
It's just one way

The Way Life's Meant to Be rozpoczyna się ponownie imitującymi smyczki syntezatorami, do których po chwili dochodzi gitara akustyczna. Po chwili aranż się jednak rozwija, jednak nieco mniejsze użycie syntezatorów, sprawia że piosenka jest nieco cieplejsza w wydźwięku. Bohater zdaje sobie sprawę, że życie w 2095 roku jest zupełnie inne od tego, jak wyobrażano sobie 100 lat temu. Ludzie są tu cisi, milczący, nie ma prawdziwych kwiatów, a i cała Ziemia nie sprawia wrażenie tak utopijnej krainy, jak się spodziewał. Gorzki wydźwięk skonfrontowany z raczej radosną muzyką. Piosenka jednak nie zachwyca mnie w takim samym stopniu jak poprzednie utwory, co jednak nie znaczy wcale, że jest słaba. Po prostu uważam ją za mniej przekonującą.


As I wander around this wreck of a town
Where people never speak aloud
With its ivory towers and its plastic flowers
I wish I was back in 1981
Just to see your face instead of this place
Now I know what you mean to me, ooh
And I wonder
Yes I wonder
Is this the life's meant to be?

Another Heart Breaks to kolejny raczej futurystyczny w brzmieniu utwór, tym razem jednak w przeważającej większości instrumentalny. Jedyne, co spaja ze sobą te 4 minuty, to główny beat. Poza tym mamy tu jednak i przetworzone wokale, i gitarę elektryczną, i motywy na syntezatorach. Bohater zdaje sobie sprawę, że, będąc tak daleko od domu i nie mając kontaktu ze swoją dziewczyną, może ona w końcu stracić cierpliwość i go porzucić. Bardzo ciekawy moment płyty.
Powrotem do nieco bardziej konwencjonalnego grania jest delikatny i balladowy Rain is Falling. W przyszłości rzadko pada deszcz, więc dzieci bardzo się boją burzy. Bohater stara się je uspokajać, przy okazji wspominając swoje minione życie i żonę, za którą tęskni. To kolejna piękna piosenka, która może nie zapada szczególnie w pamięć, ale brzmi naprawdę wspaniale i świetnie się jej słucha.


Looking from this window
A thousand rivers running past my door
Standing on an island
Looking for someone upon the shore
I can see it very clearly, nothing's really changed
Then lightning strikes across an empty sky

From the End of the World rozpoczyna się kolejnym motywem smyczkowym, przywodzącym na myśl poprzednie płyty ELO. Sam utwór to kolejny dynamiczny i rozpędzony kawałek, napędzany potężnym akompaniamentem syntezatorów. Bohater wreszcie odnajduje sposób, by skontaktować się ze swoją żoną z przeszłości i wysyła jej swoje wizje. Piosenka jednak specjalnie nie zachwyca, acz jest jak najbardziej interesująca i warta przesłuchania.


Oh you, you keep me hangin'
'Round and 'round and 'round and 'round
Oh you, look at the trouble I've found
You were no better before
I sent a letter before
I sent a dream to you last night
From the end of the world

I saw you last night but you couldn't answer
You were a lonely little sidewalk dancer
When I woke up I could not stand it
You were gone but I got to hand it to you

The Lights Go Down to kolejny raczej mało ciekawy utwór do zapomnienia, acz bardzo przyjemny w odsłuchu. Mimo dość radosnego wydźwięku, tekst to jeden ze smutniejszych momentów w tej opowieści. Bohater odnajduje wreszcie swoją żonę, tylko po to, by dowiedzieć się jednak, że w końcu zostawiła go dla innego mężczyzny. Jest szczęśliwy, że jej się udało w życiu, ale z drugiej strony nie może też uporać się z bólem związanym z jej utratą.


I believe things are going wrong
And the night goes on and on
All your dreas have flown away
And the sun won't shine today
The lights go down
The lights go down
The lights go down
A there's no one around

Here is the News to jednak powrót do wyższej formy. Całość oparta jest właściwie na tym samym podkładzie, jednak absolutnie nie nudzi, a wręcz hipnotyzuje. Zaprezentowane są tutaj wiadomości z przyszłości (w tle słychać nawet fragmenty "dzienników telewizyjnych"), które nie są niestety zbyt radosne. Znów - nie wpada to może w ucho, ale dostarcza sporo satysfakcji podczas słuchania.


Here is the news
Coming to you every hour on the hour
Here is the news
The weather's fine but there may be a meteor shower

Here is the news
A cure's been found for good old rocket lag
Here is the news
Someone left their life behind in a plastic bag

Nie gorzej jest też przy o wiele delikatniejszym i cieplejszym 21st Century Man. Mężczyzna dostrzega, jak smutna jest przyszłość, a ludzie w niej są zagubieni i samotni. Coraz bardziej tęskni za domem, gdy zauważa że rozwój technologiczny wcale nie doprowadził ludzi ku świetlanym czasom, a wręcz przeciwnie. Jeden ze smutniejszych momentów płyty.


One day you're a hero
Next day you're a clown
There's nothing that is in-between
Now you're a 21st century man

You should be so happy
You should be so glad
So why are you so lonely?
You 21st century man?

Hold on Tight to kolejny spory przebój ELO, który dziś jest chyba najbardziej pamiętanym utworem z Time. Bohater porzuca wreszcie marzenia o powrocie do przeszłości i ponownym spotkaniu z żoną, którą wie przecież, że straci. Radzi więc, by trzymać się swoich marzeń i patrzeć w kolejny dzień z nadzieją, nie zapominając o "dzisiaj". To bardzo dynamiczny i żywy utwór ze zwrotką zaśpiewaną w języku francuskim (tekstowo to jednak powtórzenie pierwszej zwrotki). Kolejny mocny punkt albumu.


When you get so down that you can't get up
And you want so much but you're all out of luck
When you're so downhearted and misunderstood
Just over, and over, and over you cold

Hold on tight to your dream
Hold on tight to your dream
When you see the shadows falling
When you hear that cold wind calling
Hold on tight to your dream

Całość kończy szalony i bogato brzmiący Epilogue z cytatami poprzednich piosenek, co ma tylko podkreślać spójność albumu i przemyślaną, zamkniętą całość.


Though you ride on the wheels of tomorrow
You still wander the fields of your sorrow



Time to zupełnie inne ELO, niż to, które poznaliśmy w latach 70. Próżno szukać tu okazałych, orkiestrowych aranżacji; tutaj rolę przewodnią pełnią syntezatory, które nadają całości chłodne, futurystyczne brzmienie. Czuć tu nieco zmęczenie Lynne'a projektem Electric Light Orchestra, jednak Jeff to muzyk z krwi i kości, który potrafi zakasać rękawy i wziąć się do roboty na poważnie. To właśnie dzięki jego niezwykłemu talentowi do niebanalnych melodii, a także pomysłu na zupełnie odmienne brzmienie, ta płyta wypada tak dobrze. Sama historia tu opowiedziana, jak najbardziej angażuje. Opowieść jest smutna, więc i nie można było oczekiwać od ELO ciepłej, radosnej i optymistycznej oprawy aranżacyjnej. Chłodne syntezatory ani trochę się nie zestarzały, a po latach brzmią nawet jeszcze mroczniej i sztucznie. Ta sztuczność jest jednak tu jak najbardziej zamierzona i jest celowym zabiegiem artystycznym. Mimo, że Time nie dorównuje poprzednim trzem longplay'om ELO (Xanadu nie liczę), to absolutnie nie można mówić tu o porażce. To kolejny wspaniały album, który niesie ze sobą coś więcej, niż tylko porcję lekkostrawnych melodii (zresztą same piosenki, mimo kolejnych rewelacyjnych melodii, nie sprawiają wrażenia robionych z myślą o byciu przebojowymi singlami). To zdecydowanie najtrudniejszy krążek Electric Light Orchetsra w odbiorze, głównie ze względu na pesymistyczny wydźwięk i chłodne brzmienie, ale po dokładniejszym zagłębieniu się w treść i oprawę muzyczną, dostrzegamy tu kolejną porcję wspaniałego i angażującego grania z najwyższej półki.

Ocena: 8/10


Time: 43:57

1. Prologue - 1:15
2. Twilight - 3:35
3. Yours Truly, 2095 - 3:15
4. Ticket to the Moon - 4:06
5. The Way Life's Meant to Be - 4:36
6. Another Heart Breaks - 3:46
7. Rain is Falling - 3:54
8. From the End of the World - 3:16
9. The Lights Go Down - 3:31
10. Here is the News - 3:49
11. 21st Century Man - 4:00
12. Hold On Tight - 3:05
13. Epilogue - 1:30

9 komentarzy:

  1. Dla mnie najwspanialsza rzecz w dyskografii ELO. Co za melodie, co za spójność aranżacji!!!! I ten przejmujący wokal Jeffa!!!! Nie mogę tylko odżałować, że Lynn nie zdecydował się tu umieścić "Julie Don't Live Here", choćby kosztem "Rain is falling", która to piosenka jest nieco nużąca. Za to "Ticket to the moon" chyba nigdy nie przestanie mnie poruszać. Perełka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, szkoda trochę "Julie Don't Live Here", ale nie wymieniłbym akurat "Rain is Falling" jako utworu do zastąpienia. Przy pisaniu tej odpowiedzi zacząłem nawet się zastanawiać, co by wyrzucić z tej formy, w jakiej znamy "Time" dzisiaj, ale doszedłem do wniosku, że nawet mniej lubiane przeze mnie momenty mają tu swoje miejsce i usunięcie któregokolwiek mogłoby zaszkodzić spójności.

      Rzeczywiście, całość jest bardzo spójna i melodyjna, ale to już kwestia gustu, kto za którym albumem bardziej przepada. Ja jestem rozdarty między "Eldorado", "A New World Record", "Out of the Blue" i "Discovery", czyli tymi z klasycznego okresu. Może nie jestem zbyt oryginalny w moim wyborze, ale jakoś to właśnie to ciepło brzmiące i bogate symfonicznie ELO przemawia do mnie najbardziej, mimo że szanuję "Time" i uważam go za jeden z najlepszych concept albumów w historii. Niestety, muzycznie czasami zdarzają się tu mielizny kompozycyjne i jest parę momentów, które nie porywają. Podobnie zresztą, jak na albumach, które wymieniłem, ale tu - po raz pierwszy od kilku płyt Electric Light Orchestra - poczułem znużenie i dłużyzny. Tego właśnie nie mogę "Time" wybaczyć i tylko dlatego ta płyta nie znajduje się w mojej Top osiągnięć zespołu, aczkolwiek też jest bardzo wysoko i lubię do niej wracać.

      Usuń
    2. Faktycznie, trudno się nie zgodzić, że są momenty, w których ta płyta staje się nużąca. I zgadzam się, że niestety Electric chyba nigdy nie nagrali albumu, na którym nie dałoby się znaleźć słabszych momentów (no ale ilu artystów takowe nagrało?). Nawet "Out of the Blue", jak sądzę, nie uchroniło się przed tymi wahaniami.
      Na marginesie, muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy ze skali popularności, jaką swego czasu cieszyła się ta grupa. Zawsze uważałem, że to jednak pod względem sukcesów komercyjnych trochę taka druga liga. A tu proszę - Platyny, Złota. I to w ilościach hurtowych. Niesamowite!

      Usuń
    3. Oczywiście, ma Pan rację, ciężko znaleźć płytę z samymi wspaniałymi utworami bez żadnych zgrzytów. Na szczęście to nie takie kryterium obieram jeśli chodzi o ocenianie albumów. Sugeruję się bardziej całokształtem i ogólnym wydźwiękiem, no i przyjemnością z odsłuchu. Gdyby nie to, to praktycznie żadnej płycie nie mógłbym wystawić maksymalnej oceny.

      Tak, Electric Light Orchestra w latach 70. i trochę w latach 80. było zdecydowanie jednym z liderów, jeśli chodzi o listy sprzedaży, co oczywiście wynikało poniekąd z wielu przebojowych singli. Można by z nich ułożyć niejeden koncert "The Best of". Jeff Lynne na swoich koncertach gra mnóstwo przebojów, ale spokojnie można by ułożyć drugi taki set z tych, które musiał pominąć. Najważniejsze jednak jest to, że w przypadku ELO sprzedaż i popularność idzie w parze z jakością i wysokim poziomem, co nie zawsze jest takie oczywiste.

      Usuń
  2. "The Way Life's Meant to Be" mam jako w setliście utworów podczas jazdy samochodem - gorąco polecam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, sporo z tej płyty można by spokojnie dodać to takowej setlisty, jak choćby "Twilight" czy "Hold on Tight" ;)

      Usuń
    2. rzecz się rozchodzi w tym, że zacząłem ją doceniać DOPIERO wtedy jak zacząłem jej słuchać podczas prowadzenia auta ;)

      Usuń
  3. Moja ulubiona płyta. Poznawałem w czasie wydania, oczywiście z radia, Trójki. Kaseta przygotowana, modlitwa o dobry odbiór, najpierw pierwsza strona płyty a potem druga i radość że słuchania na kaseciaku Kapral. Piękne czasy licealne. Potem kaseciak stereo i wysysanie kaset do nagrania. Fajne brzmienie ale nie tak spektakularne jak Ciemna strona księżyca flojdow, bo te dwie płyty to mój pierwszy odsłuch z C90. W latach 90 tych pierwszy cedek i polowanie na Time. Dopiero kilkanaście lat temu kupiłem remaster z bonusem i pilna radość, bo w końcu jest i Julia.

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę, są gusta i guściki. Dla mnie z albumu niewątpliwie na prowadzenie wysuwa się "Rain is falling". Nie słyszany nigdzie indziej klimat, chwytająca melodia, świetne partie wokalne. A do tego narracja podziwu względem zjawisk przyrody, przywodząca na myśl Mr. Blue sky. Magia!

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...