sobota, 18 kwietnia 2020

"Headless Cross" - Black Sabbath [Recenzja]


Chyba jedyną osobą, która wciąż wierzyła w Black Sabbath, mimo serii komercyjnych i artystycznych porażek poprzednich albumów, był Tony Iommi. Nowych fanów nie przybywało, a i starsi powoli odchodzili, uznając porażkę swoich idoli, sądząc po sprzedaży Seventh Star i The Eternal Idol. Tony postanowił połączyć siły z perkusistą Cozym Powellem i basistą Laurencem Cottlem. Początkowo Iommi chciał ściągnąć do zespołu ponownie Dio, jednak Powell przekonał go, by na wokalu pozostał Tony Martin i kolejne wcielenie zespołu wzięło się za nagrywanie nowego albumu, którego producentem zostali Iommi i Powell.
Płyta ponownie przeszła raczej bez echa. Ludzie przestali wierzyć w Black Sabbath, a płytę kupili chyba tylko najbardziej zagorzalsi fani, bo nie sądzę by poprzednie albumy przysporzyły grupie nowych. Chociaż płyta zebrała z reguły naprawdę pozytywne recenzje krytyków. Nawet one nie pomogły jednak, by sprzedażowo poddźwignąć Black Sabbath z dołka. W 2005 roku trafił na 403. miejsce listy 500 najlepszych rockowych i metalowych albumów wszech czasów magazynu Rock Hard.

Intro w postaci nieco ponad minutowego The Gates of Hell wypada bardzo klimatycznie. Mroczne, tajemnicze i wręcz diabelsko brzmiące odgłosy tworzą bardzo ciekawy i niepokojący zestaw dźwięków, który wciąga i intryguje.
Przerwany zostaje jednak mocnym wejściem bębnów, do których dochodzi po chwili rewelacyjny riff Iommiego. To utwór tytułowy, czyli Headless Cross. Motyw gitarowy z pewnością zasługuje na uwagę, gdyż ponownie czuć tu więcej ciężaru i mroku niż na poprzednich płytach. Tony Martin zaczyna bardzo tajemniczo i sięga po manierę teatralną, która po prostu musi kojarzyć się z Dio. Sama piosenka jest naprawdę bardzo dobra, potrafi wpaść w ucho, ale nie brakuje jej też znakomitego klimatu. Warty uwagi numer.

Look through the people and on through the mist
To the hill of the headless cross
Where all witches meet, on a night such as this
And the power of darkness is host
They come face to face, eye to eye, soul to soul
With an Angel that fell from the sky
Borne on the air, are the screams and the wails
Of the masses appointed to die

Nie zachwyca już tak jednak Devil and Daughter. To dynamiczny utwór zrobiony teoretycznie wedle podobnej receptury co Headless Cross, jednak wydaje się przez to mniej oryginalny i nie zapada szczególnie w pamięć. Mamy tu jeszcze bardziej wysunięte do przodu klawisze i, niestety, wysokie wokale Martina, który momentami ociera się bardzo o heavy metalowy kicz. Nie ma może tragedii, bo słucha się tego bez bólu, ale dobrze też nie jest.

A thousand times over, you'll hear on the wind
In the name of hell, these sinners never sinned
But Satan never listens, to the words that they send
Drenching the soil with blood, when will it end

Interesująco wypada natomiast When Death Calls. Balladowe początki, które nagle zostają przełamane przez ciężkie i szybsze riffy Iommiego. To przejście wydaje się jednak nieco za bardzo toporne i sprawia wrażenie wymuszonego. Potem za to dzieją się już same dobre rzeczy; robi się o wiele dynamiczniej, a fantastyczną solówkę gra tu Brian May z zespołu Queen. Tak więc, mimo pewnych mankamentów, oceniam ten kawałek jak najbardziej pozytywnie. Dużo się tu dzieje i można naprawdę dać się porwać.

Don't look in those sunken eyes
Don't look and you'll still alive
Don't laugh in the face of death or your tongue will blister
Can't die until Satan says, you die
And Satan takes your soul
In the face of death or your tongue will blister

Zupełnie nie przemawia do mnie za to Kill in the Spirit World. To niczym nie wyróżniający się, momentami nawet nieco kiczowaty, utwór, w którym niby sporo się dzieje, ale tak naprawdę to istna wydmuszka. Broni się może trochę solo gitarowe, ale i tak trwa za krótko, by podciągnąć w górę całą resztę.

Did you see another in black
Is the blood in your veins running colder
If you did then there's no turning back
As the spirit world turns to the alter

Jeszcze gorzej wypada sztampowe i toporne Call of the Wild. Po raz kolejny Martin nieco za bardzo szarżuje wokalnie, riff jest mało wyrazisty, a sama piosenka po prostu irytuje i nie zwraca nawet szczególnej uwagi.

Hero, only in the grave are there no dreams
Hero, don't believe in fate it ain't what it seems
All you gotta do now is stay free
You're the one they turn to when hell screams

Black Moon rozpoczyna się dość obiecującym riffem, jednak później całość zostaje zaprzepaszczona kolejnym zachowawczym, mało oryginalnym i do bólu wtórnym graniem, o którym właściwie mógłbym napisać to samo, co o Call of the Wild.

Oh the devil is rising with the moon he cries and my blood runs cold
Oh no never was the darkness so black, no light and nowhere to go

My spirit is crying for a love so tired of being alone
I remember he came here to steal, and you are his stealer of souls
I see a black moon rising, and it's calling out my name
Oh it's calling out my name

Poziom znacznie podnosi jednak, nieoczekiwanie, Nightwing. Mamy tu, owszem, wciąż sporo sztampy, ale całość jest dodatkowo polana sosem ciężkich brzmień i przekonujących melodii, które sprawiają, że słucha się tego z przyjemnością, a aranżacyjne "smaczki" na gitarze akustycznej dodają tylko uroku i niezwykłości tej naprawdę ciekawej kompozycji. Szkoda, że na tak dobry numer musieliśmy czekać aż tyle.

Nightwing was stirred, and taken to flight
The silence is over, he's shattered the night
No other hunter has the power of the grace
He is the master of this place

Tell every creature of the night
The kill is around the bend
So listen to my friend
Nightwing flies again


Headless Cross ma dobre tylko 4 rzeczy, a w zasadzie 3, bo The Gates of Hell nie liczę: utwór tytułowy, When Death Calls i utwór zamykający. To, co dzieje się tu poza nimi, to czysta heavy metalowa papka, która właściwie niczym nie różni się od tego, co słyszeliśmy już na The Eternal Idol. Martin swoimi falsetami nierzadko ociera się o śmieszność, a riffy Iommiego jakoś nie porywają specjalnie. Znajdzie się tu może parę fajnych momentów, ale generalnie album wypada naprawdę słabo. Wydawanie dwóch tak słabych płyt pod rząd nie przystoi zespołowi, który zapisał się w historii metalu złotymi zgłoskami. Chociaż, gwoli ścisłości, z tego zespołu to w tym składzie już prawie nic nie zostało. Tak czy siak, wstyd panie Iommi, takie coś wciskać swoim fanom; To bardzo nie w stylu legendy ciężkiego grania.

Ocena: 4/10


Headless Cross: 40:24

1. The Gates of Hell - 1:06
2. Headless Cross - 6:29
3. Devil & Daughter - 4:44
4. When Death Calls - 6:55
5. Kill in the Spirit World - 5:11
6. Call of the Wild - 5:18
7. Black Moon - 4:06
8. Nightwing - 6:35
9. Cloak and Dagger - 4:37

1 komentarz:

  1. Gdybym po raz pierwszy usłyszał ten album teraz, to zapewne oceniłbym go jeszcze niżej. Przeokropna stylistyka, paskudne brzmienie, często nieznośny patos (niczym tu nieuzasadniony), a dawna groteska zamieniona została na infantylność i zwykły kicz. Tak się jednak złożyło dziwnie, że to pierwszy album Black Sabbath, jaki usłyszałem w całości. Wtedy miałem znacznie większą tolerancję na taką stylistykę oraz na częsty w niej patos i kicz. Podobał mi się jeszcze długo po tym gdy nadrobilem pozostałe albumy zespołu. Teraz już, oczywiście, do niego nie wracam wcale. Ale pewien sentyment mam. Uważam, że wykonanie i kompozycje są na nienajgorszym poziomie, jak na taką muzykę. Na pewno na wyższym, niż prezentuje "Eternal Idol ", który zawsze uważałem za kiepski.

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...