poniedziałek, 27 kwietnia 2020

"Dehumanizer" - Black Sabbath [Recenzja]


W 1991 roku, po jednym z koncertów zespołu Dio, do garderoby lidera przyszedł Geezer Butler, by się przywitać ze starym kolegą. Od słowa do słowa, Butler sięgnął po bas i razem z liderem Ronniego zagrali The Mob Rules i Neon Knights. Tak fajnie się przy tym bawili, że uznali topór wojenny za zakopany, a Butler zaproponował Dio powrót do Black Sabbath. 
Zespół po kilku płytach wydanych z Martinem był dosłownie na skraju przepaści. Krążki sprzedawały się bardzo słabo i były jednoznacznie miażdżone przez krytykę. Iommi wiedział, że jedyną okazją by odbić się od dna, byłaby współpraca z jakimś wielkim nazwiskiem, który mógłby przywołać na myśl najlepsze czasy Black Sabbath. Dio był idealnym wyborem, tym bardziej że ze swoją własną grupą święcił akurat spore sukcesy. Nagrywanie rozpoczęli więc w składzie: Ronnie James Dio, Tony Iommi, Geezer Butler i Cozy Powell. Perkusista jednak, przez problemy zdrowotne, musiał zrezygnować z nagrywania. Dio chciał więc zwerbować Simona Wrighta ze swojego zespołu, jednak Iommi i Butler się nie zgodzili, nie chcąc silniejszej dominacji Ronniego w zespole. Zamiast niego ściągnęli Vinny'ego Appice'a i tak oto reaktywował się skład, w którym nagrano bardzo dobry Mob Rules 11 lat wcześniej. 
Sielanka nie trwała jednak długo, gdyż niedługo potem Dio odszedł ponownie z Black Sabbath. Ozzy Osbourne koncertował wówczas w ramach swojej pożegnalnej trasy No More Tours i poprosił swój macierzysty zespół, by wystąpił na dwóch koncertach jako support. Dio się nie zgodził, nazywając Ozzy'ego klaunem i powiedział, że jest zbyt poważnym muzykiem, by grać przed takim pajacem. Opuścił więc Black Sabbath. A szkoda, bo album zebrał dobre recenzje i pozwolił zespołowi na nowo zaistnieć na listach sprzedażowych. 

Już od pierwszych dźwięków otwierającego całość Computer God czuć, że Black Sabbath ponownie sięgnęło po zdecydowanie cięższe brzmienie, które przed laty zapewniło im na stałe miejsce w annałach heavy metalu. Także i Dio nieco zelżył, jeśli chodzi o teatralną manierę. Brak tu może dostatecznie wyrazistej melodii, ale wszelkie niedostatki nadrabia zdecydowanie muzyka, która jest fenomenalna. Walcowaty riff i rewelacyjne zwolnienie w środku z balladową wstawką. Gdy już nieco się uspokoimy, to panowie ponownie przyspieszają i atakują ze zdwojoną siłą, miażdżąc galopadą, która przywodzić może na myśl pierwsze dwie płyty z Dio. Można by więc rzec, że ten kawałek to jakby pogodzenie dwóch obozów fanów: walcowaty początek to hołd dla ery z Ozzym, natomiast zwolnienie i końcowe przyspieszenie to nawiązanie do czasów Heaven and Hell. Wspaniały numer.

Deliver us to evil, deny us of our faith
Robotic hearts bleed poison
On the world we populate
Virtual existence with a supherhuman mind
The ultimate creation, destroyer of mankind
Termination of our youth
For we do not compute

Jeszcze ciężej niż Computer God wypada natomiast After All (The Dead). Momentami (zwłaszcza w mostkach) utwór zdaje się nawiązywać do kultowego już kawałka Black Sabbath. Co tu dużo mówić, ta piosenka po prostu powala od początku do końca. Ciężki, walcowaty klimat, mocarne riffy Iommiego, idealna sekcja rytmiczna i mroczne wokalizy Dio.

What do you say to the dead?
Will you forgive me for living?
Can't believe the things that they said
Wonderful day for a killing
It's killing me

TV Crimes to jednak odejście od ciężkiego klimatu, który charakteryzował poprzednie dwie piosenki. Mamy tu typową dla epoki Dio galopadę, która przywodzić mogłaby momentami Iron Maiden, gdyby nie te niskie strojenia gitary. Kawałek zdecydowanie mniej przekonuje i wypada o wiele słabiej, głównie przez zawartość sztampy i dość zachowawczych patentów. Są dobre momenty (jak na przykład solówka), ale piosenka ogólnie wypada raczej słabo.

Gotta send me a plastic Jesus
There's a check in the mail today
That's what I need
Somebody to love

Ciężej wybrzmiewa znów Letters from Earth, jednak tu z kolei mamy nieco mniej wciągającą i angażującą muzykę, która nie wyróżnia się niczym szczególnym i jest dość mało oryginalna. Mimo, że dobrych momentów jest tu parę (choćby, znów, rewelacyjne solo Tony'ego), to kawałek jest raczej  średnio przekonujący. Nie jest najgorszy, ale to po prostu nie ten poziom.

Well it's a new world
And now I'm a stranger
Stranger than you know

I don't belong here
And I'm writing to you
With blood on my hands

O wiele lepiej wypada za to świetne i mega-ciężkie Master of Insanity. Parę nagłych "zwrotów akcji", ale przede wszystkim spójność. Cały kawałek jest bardzo konsekwentny, a kolejne motywy świetnie się ze sobą przeplatają, tworząc powalającą od pierwszego przesłuchania całość.

Your freedom is gone
He's taken everything
You ever had
But if you're strong you'll survive
You've got to hold on
Open your eyes

Time Machine to lekki spadek formy. Ponownie zrezygnowano tu z walcowatych riffów na rzecz bardziej hard rockowego klimatu, w związku z czym piosenka wypada nieco bardziej topornie i sztampowo, aczolwiek nie jest może jakoś bardzo tragicznie. Po prostu nie jest "aż tak dobrze".

You're living in a time machine
And you can choose just who you are
Someone that you've never seen
Someone you've never been
You're living in a time machine

Słabiej wypada także  Sins of the Father. Muzycy jakby nie mogli się zdecydować, czy ma to być kolejny miażdżący kawałek, czy też nieco żywszy numer w stylu Mob Rules, więc wyszła z tego dziwaczna hybryda, w której panowie cały czas błądzą, próbując sklecić z tego całość. Oczywiście, najlepszym momentem jest klimatyczny środek, gdzie najpierw mamy porcję dziwnych, tajemniczych odgłosów i bezbłędne granie Maestro Iommiego. Poza tym jednak jest naprawdę dobrze, ale - według mnie - zabrakło konsekwencji. 

You've been twisted into pieces
By the hands of your emotions
How much longer are you gonna pay
For yesterday
Sins of the father

Nie ma na Dehumanier stricte ballady, jednak najbliżej do tego jest chyba Too Late. Przynajmniej momentami, bo reszta to raczej ponownie ciężkie, mocarne i walcowate granie. Znów brak konsekwencji, ale tym razem wypadło to na tyle przekonująco, że i spójność wydaje się bardziej przemyślana, a piosenka wypada naprawdę nieźle.

Save me
I believe in your name
I've fallen down
But now I've found nobody to take the blame

Misery
Come to drag me away
When the hunter cries, no alibis
Get ready for judgement day

O ile co do poprzednich utworów można by mieć mieszane uczucia, to powrót wysokiej formy gwarantuje nam ultra-ciężkie, acz szalenie melodyjne I. Rewelacyjny riff gitary (momentami delikatnie nawiązuje do Into the Void), parę zmian tempa, świetne wokale Dio i melodia na poziomie. Wszystko tu idealnie ze sobą współgra, a utwór brzmi i nowocześnie, i staromodnie. Znakomity kawałek.

Yes, I am giant
I'm a monster
Breaking windows in houses
Buildings of glass
Rebel, rebel, holy outlaw
Ride together, don't try it
The power's in one

Również kończące płytę wypada bardzo ciężko i mocarnie. Buried Alive to po prostu kolejny świetny i zwalisty kawałek o rewelacyjnym riffie. Tylko tyle i aż tyle.

Once upon a nightmare
Once upon a time
You're running from tomorrow
You got lost
And found that another
Day has turned to ashes
Taken by the wind
Frozen seeds of sorrow
Never to begin



Dehumanizer to powrót Black Sabbath do formy. Panowie znów grają ciężko jak niegdyś. Najpierw kwestia Dio: muszę przyznać, że na żadnej poprzedniej płycie Sabbathów nie wypadł tak przekonująco. Zarzucił na kołek swoją teatralną manierę, wysokie i kiczowate zaśpiewy, a zamiast tego skupił się na nieco bardziej oszczędnym, acz jeszcze bardziej efektownym śpiewie. Przynosi to efekty zahaczające momentami o ideał. Oczywiście zdarza mu się czasem za bardzo szarżować (TV Crimes), ale to raczej na zasadzie wyjątków. Co do Iommiego: udowodnił, że wciąż jest w stanie tworzyć chwytliwe i ciężkie riffy, o czym pozwolił nam nieco zapomnieć na poprzednich kliku płytach. Geezer i Vinny: trzymają się raczej na uboczu, ale pokazują klasę i nie ustępują ani na krok. Nad całym albumem zaś unosi się ponury i mroczny nastrój, potęgowany jeszcze przez ciężką i walcowatą muzykę, która przywodzić może na myśl takie płyty z repertuaru Sabbathów jak Master of Reality czy Sabotage. Czy to oznacza więc, że jest idealna? Nie. Muzycy, zdaje się, skupili się bardziej na ciężarze, niż na samych kompozycjach, w związku z czym sporo piosenek jest po prostu do siebie bliźniaczo podobnych i nie wyróżniają się z reszty peletonu. Postawiono bardziej na klimat, niż na wartość muzyczną. Jednym to bardziej odpowiada, drugim mniej. Ja Dehumanizer uważam za powrót do składu z Dio, nie tylko w wielkim stylu, ale także w stylu, który przebił poprzednie dwie płyty z Ronniem. Ani Heaven and Hell, ani Mob Rules nie powalało bowiem na kolana tak jak właśnie Dehumanizer.

Ocena: 8/10


Dehumanizer: 52:17

1. Computer God - 6:10
2. After All (The Dead) - 5:37
3. TV Crimes - 3:58
4. Letters from Earth - 4:12
5. Master of Insanity - 5:54
6. Time Machine - 4:10
7. Sins of the Father - 4:43
8. Too Late - 6:54
9. I - 5:10
10. Buried Alive - 4:47

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...