niedziela, 30 sierpnia 2020

"Nowe piosenki" - Michał Bajor [Recenzja]


Longplay Michał Bajor live cieszył się wielkim powodzeniem. Był to więc też znak dla Artysty, by poświęcić się nie tylko aktorstwu, ale i muzyce, bo najwidoczniej dobrze mu idzie. Tym razem jednak zapragnął, by na kolejnym albumie znalazło się więcej piosenek napisanych specjalnie dla niego. Oczywiście, wykonał też parę przebojów Jacquesa Brela (z którym został utożsamiany po wykonaniu aż trzech jego piosenek na live, a także udziale w spektaklu Brel w Teatrze Ateneum, który okazał się gigantycznym sukcesem), jak zwykle w tłumaczeniach Wojciecha Młynarskiego, ale zgłosił się także do takich tekściarzy jak Jonasz Kofta, Roman Kołakowski, Marcin Sosnowski, czy sam Młynarski z prośbą o autorskie słowa. Okazało się, że piosenek jest aż za dużo na jedną płytę, więc zdecydowano się na podwójny album zatytułowany po prostu Nowe piosenki. Pierwszy krążek to Bajor z tłumaczeniami Brela i kompozycjami różnych kompozytorów, podczas gdy drugi składa się wyłącznie z tych napisanych dla Artysty przez Włodzimierza Korcza (na okładce tylnej jest błąd, bowiem kompozytorem popołudnia jest nie Stanisław Rembowski, a również Korcz).
I ten album okazał się wielkim sukcesem. Dziś dostępny jest w formie antologii zatytułowanej 83'-93'Pierwsza płyta to nagrane w studiu piosenki z liveDruga trzecia to kolejno pierwsza i druga płyta z Nowych piosenek, a Czwarta to nagrany na nowo album Michał Bajor 1993.

Tarantela to kompozycja utrzymana, jak sam tytuł wskazuje, w stylu tradycyjnego włoskiego tańca. Do znakomitej muzyki Jerzego Satanowskiego mamy jednakże jeszcze tekst Andrzeja Ozgi. Słowa, jak to u Bajora bywa, są tu bardzo istotne i niebanalne. Taniec staje się tu metaforą powtarzalności życia i tego, w jakim tempie niejednokrotnie przychodzi nam pędzić od dnia do dnia. Zaczynamy wolno, by co chwila przyspieszać, aż do zabójczej końcówki, w której Bajor wyrzuca z siebie kolejne linijki niczym w klasycznym Walcu na tysiąc pas. Jest więc okazja do zachwytu nad jego dykcją, zamyślenia się nad tekstem, a przy okazji do odsłuchu piosenki na poziomie. Słowem - typowy Bajor.

Słowa powszednie wirują bezwiednie
co raz to się cisną do ust.
Myśli spóźnione i niewydarzone
natrętnie wwiercają się w mózg.

Czyny niechciane i nieprzemyślane
od nowa się garną do rąk.
Wszystko to kręci się, kręci wraz z nami
w obłędny porywa nas krąg.

Graj mi świecie może zaskoczyć tych, którzy Bajora kojarzą tylko z ballad typu Nie chcę więcej czy Moja miłość największa. Od początku bowiem uderza nas ostra gitara elektryczna wygrywająca chwytliwy i niosący riff. Jednak zaskakiwać może tylko aranż, gdyż tekst to już typowy "wczesny" Bajor. Sama kompozycja jednak wypada naprawdę bardzo dobrze i jak najbardziej może się podobać.

Chociaż raz istnienia pojąć cud,
chociaż raz myślenia podnieść głaz,
poczuć tajemnicy dziki głód
i zrozumieć wszystko chociaż raz.

Chociaż raz naprawdę sobą być,
chociaż raz nie zagrać żadnej z ról,
maskę zdjąć, pozory z twarzy zmyć,
poczuć na języku życia sól.

Bajor od zawsze podkreśla jak mocno jest związany ze swoimi rodzicami. Często odwiedzał swój rodzinny dom w Opolu, a także niejednokrotnie robił miłe gesty w ich stronę (sam widziałem na jednym z jego koncertów w Opolu, gdy wniósł na scenę kwiaty, po czym złożył mamie przedwczesne życzenia urodzinowe, zszedł ze sceny i ruszył w publiczność, by wręczyć mamie bukiet i ją ucałować). Tym większe wrażenie robi jego kunszt aktorski i interpretatorski, gdy przychodzi nam słuchać jednej z bardziej poruszających kompozycji w repertuarze Bajora - Naszych matek maleńkie mieszkanka. Mamy tu wzruszający tekst Wojciecha Młynarskiego, w którym mamy opis codzienności samotnej matki, która niezmiennie żywi nadzieję na odwiedziny syna. Do tego liryku znakomicie pasuje muzyka skomponowana przez Janusza Stokłosę, a także akustyczny aranż na fortepian. No i oczywiście Bajor, który śpiewa z taką pasją i zaangażowaniem, że spokojnie niejednemu słuchaczowi może wycisnąć łzy z oczu. Przepiękna piosenka. Jedna z moich ulubionych.

Aż nadejdzie zwyczajny poranek
i któregoś zwykłego poranka
zogromnieją w pałace lustrzane,
naszych matek maleńkie mieszkanka.
Uśmiech matek ozdobi oblicze, 
matki będą powtarzały sobie, 
że dziś muszą wrócić królewicze
zagubieni po świecie synowie.
Każda matka łzę jasną uroni,
drzwi otworzy niezgrabnie i prędko:
syn-królewicz wrócił szóstką koni?
Nie, to tylko pan listonosz z rentą...

Biegnący przez huczący kram dnia złego
tak dawno już nie byłem tam. Dlaczego?

Kolejną piosenkę rozpoczyna kilkunastosekundowa partia chóru. Po nim wchodzi fortepian i wokal Bajora, śpiewający poetycki, piękny tekst Jonasza Kofty. Całe życie czekam w pełni rozwija się jednak dopiero po chwili, gdy dochodzą do niego pozostałe instrumenty, a całość nabiera nieco na dynamiczności, nie tracąc jednak z podniosłej atmosfery. Kolejny bardzo interesujący utwór.

Całe życie czekam
mrok czy blask, 
na człowieka
co zatrzyma czas.
Tylko miłość ma tę moc,
kiedy kocham to
mam w swoich dłoniach los.

W tym świecie pełnym złud,
bajecznie pięknych kłamstw,
nie wstydzę się prostych prawd.

Balladzie o brzasku ilość patosu jest niestety nie do zniesienia. Tekst Romana Kołakowskiego jest dostatecznie wymowny, jednak zdecydowano się obudować go tak podniosłą i dumną muzyką, że całość po prostu zanadto przygniata. Gitara elektryczna, rozwibrowany wokal i te refreny, które wspinają się na wyżyny kiczu. Pierwszy słabszy utwór albumu.

W krainie drżącej jak żebraka dłoń
ogromny stanął dom,
zapłonął lamp tysiącami,
kryształami luster lśnił.
Dokoła tłum bezdomnych ślepców stał,
w uporze niemym trwał
i wierzył, że kiedyś ruszy korytarzami
gdzie ktoś źródło światła skrył.

Nieco odetchnąć można przy okazji Hopla - żyjemy, czyli zdecydowanie bardziej swawolnej i dynamicznej piosence. Mamy tu radosną i skoczną melodię i wesoły tekst mówiący o tym, że warto brać życie pełnymi garściami, tym bardziej że nie ma co być tak pewnym jutra. Przyjemna piosenka, aczkolwiek na dłużej w głowie nie zostaje.

Świat szaleje, świat kuleje,
co będziemy tańczyć jutro?
Hopla!
Człowiek truje się i śmieje
raczej smutno
Hopla!
Jeszcze żyła nam nie pęka
Nie drży głowa ani ręka
Hopla!

Jak wspomina Bajor, który znał go osobiście, Jonasz Kofta uwielbiał żartować i pisać teksty do takich kompozycji, których nikt nie umiał sobie wyobrazić, jako piosenek. Tak właśnie sprawa miała się z Femme fatale napisaną do klasycznego utworu Arama Chaczaturiana. Napisał do niego zabawny i kąśliwy liryk, który w wyśpiewaniu stanowi prawdziwe wyzwanie dla dykcji Bajora. Na szczęście Artysta niejednokrotnie już udowadniał, że takie wyzwania mu nie straszne, i również tutaj poradził sobie z tym znakomicie, dodając do tego nawet sporą dozę aktorstwa, co potęguje humorystyczny wydźwięk słów.

Przychyl swoją bladą twarz,
pocałunku lodem sparz,
jestem rozdeptany płaz,
a ty to dobrze wiesz,
że mnie ze wszystkim masz.

Femme fatale,
ja oszalałem wściekle,
jestem w piekle.
Piekle twoich sennych póz,
twoich wrogich ust,
zniszczył mnie twój biust,
zniszczył mnie mój gust.
Ty mnie wzgardą zmagasz,
a ja ciebie błagam
zobacz, mam na sobie frak.

To, że Bajor został obdarowany przez różnych poetów i kompozytorów autorskimi piosenkami, nie znaczy na szczęście, że zapomniał o tym, za co ludzie go pokochali. Również na Nowych piosenkach sięga więc po francuskie piosenki przetłumaczone ponownie znakomicie przez Wojciecha Młynarskiego.  W sumie na albumie znalazły się 3 chansons, wszystkie w oryginale wykonywane przez Jacquesa Brela. Pierwszą z nich jest utwór zatytułowany Starzy ludzie. To poruszające i wzruszające słowa o starszych ludziach i ich samotnym, przebrzmiałbym życiu. Poruszający tekst, po którym każdy już zawsze będzie patrzeć inaczej na starszych ludzi.

Ne umierają, nie, lecz zapadają w sen, któremu końca brak.
Wczepieni w dłonie swe, tak bojąc rozstać się - rozstają się i tak.
Kto z dwojga został sam, wciąż dotyk będzie czuł stygnących, drogich rąk.
Kto z dwojga został sam, bez trudu znajdzie swój ziemskiego piekła krąg.
Zobaczyć można ich jak z trudem niosą w dreszcz parasol swój i wstyd,
że mówią cicho zbyt, że idą wolno zbyt, że żyją długo zbyt.
A jeśli czegoś chcą, chcą komuś chociaż raz powierzyć myśli swe,
że zegar gada wciąż swe "tak" i swoje "nie" i gada: "czekam cię".

Zdecydowanie dynamiczniej wypadają Byki zagrane w rytmie tanga. Mamy tu zupełnie nowe spojrzenie na corridę, tym razem z perspektywy... byków. Brel skrytykował tez zanadto wybujałą wyobraźnię i ciągłe fantazjowanie Hiszpanów, a także potępia samo wydarzenie corridy. Znakomity utwór wypełniony emocjami i żarliwym wykonaniem, zarówno ze strony Bajora, jak i muzyków.

Bykom nudzi się cierpieć w niedzielę
i brocząc krwią opuszczać ten świat...
Lecz torreador dał znak i ludzie oniemieli,
kapela gra tusz i tłum na klęczki padł!

A w sklepikarzu w taki czas
Don Juan budzi się,
a turystka pulchna zaś
Carmencitą siebie zwie... ole!

Nie opuszczaj mnie to bez wątpienia jeden z największych przebojów Bajora. Również i tu mamy tekst Młynarskiego będący tłumaczeniem chanson Brela. To poruszające i chwytające za serce błaganie opuszczanego mężczyzny. Bajor wkłada w to wykonanie tyle serca i emocji, że ciężko słuchać tego bez wzruszenia. Oczywiście, nie byłoby to to samo, gdyby nie szczery tekst Młynarskiego, który w prostych słowach wyraża niebanalne błagania. Najlepszy utwór pierwszego krążka. Poruszające przy każdym odsłuchu, choć bardziej przemawiają do mnie późniejsze jego wykonania z nieco mniejszym patosem (jak choćby ta na Od Piaf do Garou).

Nie opuszczaj mnie, ja wymyślę Ci słowa,
których sens pojmiesz tylko ty.
Z nich ułożę baśń, jak się serca dwa
pokochały, na przekór ludziom złym.
Z nich ułożę baśń o tym królu co
umarł z żalu, bo nie mógł kochać Cię.
Nie opuszczaj mnie, nie opuszczaj mnie.

Oddaj mi samotność to pierwszy tekst, który dla Michała Bajora napisał Marcin Sosnowski. Później było ich bardzo dużo, szczególnie w nowym wieku, kiedy wypełniły one znaczną część takich płyt jak Kocham jutro, Twarze w lustrach czy Za kulisami. Ten bez wątpienia jest jednym z najlepszych. Niebanalny i nieoczywisty, przyozdobiony znakomitą kompozycją Janusza Stokłosy i aranżacją z przeszywającą solówką gitary elektrycznej.

Oddaj mi samotność mą,
pragnę jej, chcę być z nią.
Chcę na moment po prostu zapomnieć,
myślom moim przywróć wstyd,
słowom cel, sens i rytm.
Oddaj wiarę na zawsze straconą,
nim nienawiść zacznie kłuć,
zwróć mi mą czystość, zwróć
gdzieś w pośpiechu, po drodze zgubioną.
Daj odpocząć kilka chwil,
maskę zdjąć pozwól mi
może pod nią płaczę.


Bajor w ciągu swojej kilkudziesięcioletniej kariery współpracował z wieloma kompozytorami, jednak tym najważniejszym wydaje się być wciąż Włodzimierz Korcz. To bowiem wyłącznie jego kompozycje wypełniają drugi krążek Nowych piosenek (Bajor powtórzył ten patent niecałe 30 lat później, gdy ponownie kompozycjom Korcza poświęcił drugą część antologii Od Kofty... do Korcza). Rozpoczyna ją znakomicie już znane słuchaczom Bajora Ogrzej mnie. Więcej pisałem o tej piosence przy okazji albumu Michał Bajor live, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że w wersji nagranej robi nie mniejsze wrażenie, niż na żywo.

Ogrzej mnie
wierszyku pełen cudowności,
wspólniku mojej bezsenności
ogrzej, ogrzej mnie!
Rozżarz mnie
niedokończona zdań wymiano,
cudowna kłótnio, w pół urwana
rozżarz, rozżarz mnie!
Ach, życie rozpal, ogrzej duszę mą, bo skona,
do stu, do dwustu, do tysiąca, do miliona,
wsłuchaj się w duszy mojej prośby natarczywe:
Chcę mieć gorączkę! Give me fever!

Monsieur Renoir to jednak coś raczej na ukojenie nastroju. Delikatna, powoli płynąca kompozycja o refleksyjnym i lekkim tekście. Bardzo przyjemna rzecz, jednak małe szanse na to, że po zakończeniu albumu zostanie w głowie.

Monsieur Renoir,
oczy tej pani dziwny mają blask,
o gdyby tak, Monsieur, mógł poznać ją...
Niech mi pan powie
czy pan znalazł ją wśród gwiazd?
Czy takie oczy można spotkać w Fountainbleu?

Przedświtem mam podobny problem co z Balladą o brzasku. Mianowicie: jest tu taka ilość patosu, że momentami jest to nie do zniesienia. Dziwna sprawa, gdyż tutaj jednak nie wypada to tak najgorzej, a sama kompozycja może nawet się podobać. Mówiąc krótko: są momenty, jednak daleko tej piosence do najlepszych momentów Nowych piosenek.

Zwilczone księżyce nie znają litości,
kochają się skrycie w śmiertelnej bladości.
Zwilczone księżyce litości nie znają,
pomroczne ich życie gwałt światu zadają.

Kołysanka wiosenna to piosenka z cyklu tych, co to przemiło się słucha, ale w głowie raczej nie zostaje. I, rzeczywiście, utwór ten nie ma szans, by wpaść w ucho, ale do słuchania nadaje się znakomicie i może nawet wywołać w słuchaczu jakieś emocje.

Noc spogląda oczyma traw,
aż do rana,
noc z tych czarów bezkształtnych
w snach, rozebrana.
Wiatr wlatuje w kopuły drzew,
a kwiaty już stoją w płomieniach.
I tylko ty, jak śpiący krzew
swojego czekasz przebudzenia.

Bar "Pod zdechłym psem" to kompozycja Włodzimierza Korcza, którą ozdobił jeden z wierszy Władysława Broniewskiego. Przyznam się szczerze, że bardzo lubię tę piosenkę, jednak o wiele bardziej przemawia do mnie w późniejszych wersjach (jak na przykład tą wykorzystaną w spektaklu Bajor w Buffo, lub też nagraną na album Od Kofty... do Korcza, vol. 2). Tam Bajor ponownie prezentuje nam cały wachlarz swoich aktorskich możliwości, a tutaj mamy po prostu niezłą i melodyjną kompozycję, która jak najbardziej może się podobać, jednak nie robi aż takiego wrażenia.

Diable, bierz moją duszę,
jeśli jej jesteś rad,
ale przeżyć raz jeszcze muszę
moje czterdzieści lat.

Daj w nowym życiu, diable,
miłość i śmierć, jak w tem,
wiatr burzliwy na żagle,
myśl - poza dobrem i złem.

Znów będę bił się i kochał,
bujnie, wspaniale żył.
Radość, a nie alkohol,
wlej mi, diable, do żył...

Do trzech cnót. Również i tu mam niemały problem. Wersja z Od Kofty... do Korcza, vol. 2 dosłownie za każdym razem zapiera mi dech w piersiach. Jednak ta umieszczona w Nowych piosenkach za bardzo irytuje mnie swoim patosem. Tekst jest na tyle poetycki i uderzający, że nie trzeba do niego dokładać tak potężnie brzmiącej aranżacji, bo piosenka jest po prostu ciężka w słuchaniu. Sama kompozycja i tekst więc na plus, jednak wykonanie - na minus.

Gdy w ludzkie serca lodem skute
daremnie wcieram uczuć maść,
gdy mi po cichu szyje buty
ten, z którym konie mogłem kraść.
Gdy uśmiech każe wietrzyć zdradę,
gdy szukam fałszu w każdej łzie,
gdy dzień po dniu nasiąkam jadem,
miłości, nie opuszczaj mnie.

Stop klatka to kolejny tekst Jonasza Kofty, jednak tym razem o zabarwieniu satyrycznym. Mamy tu odę do wszechpotężnego aparatu, który wyzwala w człowieku zachowania, których ten nigdy by się po sobie nie spodziewał. Tekst ten udowadnia swoją wielkość dopiero przy dokładniejszym wczytaniu, więc polecam poświęcić mu czas i się nad nim pochylić.

Tego nie wiemy nigdy o sobie,
jak nas zobaczył obcy człowiek.
Niech nas przekona do ostatka
stop klatka!

Czas odważony w miligramach,
w tej mikroskali makrodramat.
Każdy przechodzień to zagadka.
Stop klatka!

Lustro, co sprawdza twe oblicze
nie mówi prawdy ci o niczym.
A prawda to satyry matka.
Stop klatka!

Życie chwytane na gorąco
nieraz sparzyło chwytających.
Lecz chwycić moment, wielka gratka.
Stop klatka!

O powstaniu kolejnej piosenki krąży bardzo znana anegdota. Postaram się ją tu streścić. W pewnej artystycznej knajpie spotkali się pewnego razu Jonasz Kofta i Włodzimierz Korcz. Ten pierwszy zagadał i mówi: "Mam dla Michała tekst". Na co Korcz mówi: "No to daj mi go". "A nie, nie, najpierw postaw mi setkę". Kompozytor postawił mu tę setkę, po czym ponownie powtórzył prośbę. Kofta jednak odpowiedział: "O nie, nie mogę ci go dać, bo mam go w głowie. Postaw mi kolejną setkę, daj mi coś do pisania i ja ci to napiszę." I tego wieczora, Jonasz Kofta, wziąwszy do reki ołówek, napisał na serwetce tekst Popołudnia. Korcz wziął słowa do domu i skomponował do niej oszczędną, acz urzekającą melodię. Sam tekst to prawdziwe pole do popisu dla Bajora i jego aktorskich umiejętności. Oto prawdziwa "piosenka aktorska". Myślę, że nie ma co więcej pisać o tym utworze. Lepiej po prostu pozwolić go posłuchać i nie psuć wrażenia z odsłuchu najmniejszymi spoilerami.

Tą ulicą doszedłem aż do baru.
Było pusto, poza jedną ładną parą.
On coś mówił głupawego,
niewidzialny siadłem obok.
Ona tak wpatrzona w niego, że już być przestała sobą.
I poczułem żal do losu, że jest miłość, ta prawdziwa.
Żal niemądry, że w ten sposób nigdy na mnie nie patrzyłaś.
By im nie przeszkadzać, cicho zamykałem baru drzwi.
To był fatalny dzień, nie chcę więcej takich dni.
To był fatalny dzień...
Tą kobietą byłaś ty...

Bałaganiarsko wypada natomiast Jesienny step. Tym bardziej rzuca się to w oczy, że następuje zaraz po poruszającym i delikatnym Popołudniu. W tej piosence niby się sporo dzieje, ale ostatecznie trudno za tym nadążyć, a co dopiero o coś się uchem zaczepić. Bez wątpienia najsłabszy utwór płyty.

Jeszcze leci przez niebo dniem ciągniona chmura ptaków,
zwarty bumerang w ciepłe kraje wraca i wiatr,
który wciąż skrzydła tych ptaków obraca, zagrzebuje się w drzewach.
A trawa ponura robi się na jesieni, stepowej niezżęta,
niepotrzebna nikomu i nikt nie pamięta.

Powrotem do spokojniejszego brzmienia jest Spóźniony erotyk, czyli niemal akustyczna, delikatna kompozycja, która potrafi poruszyć szczerością i prostotą tekstu i wykonaniem Bajora. Tak jak Kołysanka wiosenna, jest to jednak piosenka, którą bardzo miło się słucha, aczkolwiek raczej nie zapada w pamięć.

Bądź przy mnie, blisko,
nie odtrącaj dłoni, nie zawsze dobrej, miła
nie zapominaj, zapominaj
by miłość nam się nie prześniła.
Bądź przy mnie blisko...

Bajor od początku kojarzony był z piosenką czysto poetycką, pełną podniosłych i ambitnych tekstów Na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu wykonał Nie chcę więcej, a więc utwór zupełnie odległy od jego dotychczasowych kompozycji. Muzycznie jest dość zachowawczo, jednak tekst momentami zahacza wręcz o grafomanię. Do Bajora zagadało więc sporo kolegów i koleżanek ze środowiska, "dobrze mu radząc", by tę piosenkę porzucił i lepiej udawał, że nigdy jej nie było. Artysta uparł się jednak i grał ją na koncertach. Na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy okazało się, że publiczność piosenkę pokochała i regularnie prosiła Bajora, by ją bisował. Z czasem Nie chcę więcej stało się bez wątpienia najbardziej rozpoznawalną i jedną z najważniejszych piosenek Artysty, która do dziś jest kompozycją kojarzoną z Bajorem, jak żadna inna. Powiem tylko, ze zasłużenie. Owszem, tekst może nie jest na tak wysokim poziomie jak inne, choćby umieszczone na tej płycie, ale w perspektywie znakomitej większości polskich piosenek, i tak prezentuje się naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Do tego dochodzi jeszcze dramatyczna kompozycja Włodzimierza Korcza i wypełniona dęciakami aranżacja podbijająca puls. No i nie zapominajmy o Bajorze, który śpiewa to w jedyny i niepowtarzalny sposób, za każdym razem poruszający i urzekający szczerością i żarliwością.

Gdy twarzy brak w czynach i słowach
ty masz twarz,
Gdzie ścieżek splątanych bezdroża
ty drogę swą znasz.
Ty zdołasz ból każdy pocieszyć
rozjaśnić odwieczny nasz przedświt
ciepłem rąk i spojrzeń twych.


Nowe piosenki to album słabszy od Michał Bajor live, to nie ulega wątpliwości, jednak na szczęście, wciąż trzyma bardzo wysoki poziom. To po prostu porcja bardzo dobrze i przystępnie podanej piosenki poetyckiej. Owszem, mamy tu całkiem sporo niewypałów, by wymienić tu choćby Balladę o brzasku, Do trzech cnót czy Jesienny step. Otaczają je jednak znakomite piosenki charakteryzujące się nie tylko urzekającą melodyjnością, ale i mądrymi, skłaniającymi do refleksji tekstami. Mówiąc szczerze, brakuje na polskiej scenie muzycznej Artysty, który równie dobrze umiałby podać tekst, nie zapominając zarazem o melodyjności i oprawie interpretacyjnej, jak Michał Bajor. I to właśnie na Nowych piosenkach mamy znakomitą możliwość poznania całego wachlarza jego możliwości. Mamy tu utwory podniosłe (Ballada o brzasku, Przedświt, Do trzech cnót), delikatne (Starzy ludzie, Naszych matek maleńkie mieszkanka, Popołudnie, Nie opuszczaj mnie, Kołysanka wiosenna, Spóźniony erotyk), satyryczne (Stop klatka), żarliwe (Ogrzej mnie, Tarantela, Byki), żartobliwe (Femme fatale) jak i dramatyczne (Nie chcę więcej, Oddaj mi samotność). Na żadnej późniejszej płycie nie mamy możliwości poznania tak wielu twarzy Bajora (może oprócz Od Kofty... do Korcza). To właśnie dlatego uważam Nowe piosenki za jeden z ważniejszych albumów Artysty, mimo że do doskonałości sporo mu brakuje, a i w moim sercu ustępuje miejsca takim płytom jak Michał Bajor live, Kocham jutro, Twarze w lustrach, Od Piaf do Garou, Moje podróże czy Kolor Cafe. Jednak na początek przygody Bajorem myślę że będzie jak najbardziej trafny, choćby po to, by przekonać się, czy jakieś oblicze Artysty może nam odpowiadać. Jeśli żadna piosenka z tego albumu nam się nie spodoba, to spora szansa, że po prostu nam z Bajorem nie po drodze.

Ocena: 8/10


Nowe piosenki: 82:11

CD 1:
1. Tarantela - 4:00
2. Graj mi świecie - 2:58
3. Naszych matek maleńkie mieszkanka - 5:25
4. Całe życie czekam - 4:22
5. Ballada o brzasku - 4:16
6. Hopla - żyjemy - 3:18
7. Femme fatale - 2:10
8. Starzy ludzie - 5:42
9. Byki - 3:10
10. Nie opuszczaj mnie - 5:02
11. Oddaj mi samotność - 4:06

CD 2:
1. Ogrzej mnie - 4:16
2. Monsieur Renoire - 1:57
3. Przedświt - 4:43
4. Kołysanka wiosenna - 3:00
5. Bar "Pod zdechłym psem" - 3:45
6. Do trzech cnót - 3:00
7. Stop klatka - 4:05
8. Popołudnie - 4:20
9. Jesienny step - 2:23
10. Spóźniony erotyk - 3:00
11. Nie chcę więcej - 3:43

sobota, 29 sierpnia 2020

"The Freewheelin' Bob Dylan" - Bob Dylan [Recenzja]


Po bezapelacyjnej porażce komercyjnej debiutanckiego albumu, Bob Dylan (teraz już oficjalnie, bo w kwietniu 1962 roku zmienił na właśnie takie swoje imię i nazwisko) stracił trochę zapał. Dalej jednak działał, gdyż pod różnymi pseudonimami udzielał się na płytach różnych artystów pracujących dla Columbia Records; raz nagrywał drugi głos, raz harmonijkę, raz fortepian. Po cichu pisał jednak kolejne teksty, które wyśpiewywał do znanych, kultowych folkowych melodii. Planował, by następny album był bardziej naznaczony jego piętnem i zawierał więcej autorskich utworów, aniżeli Bob Dylan (tam znalazły się tylko 2 piosenki Boba). Skupił się na tekstach poświęconych polityce, sytuacji społecznej i międzynarodowej. Biografowie Dylana upatrują się takiej fascynacji polityką w jego związku z Suze Rotolo (dziewczyna idąca u boku Boba na okładce płyty). W styczniu 1962 roku wprowadził się do niej i jej rodziców. Ci byli skrajnie lewicowymi, byłymi członkami Amerykańskiej Partii Komunistycznej. Sama Rotolo była także za równością dla wszystkich. Jak mówi sam Dylan, jej argumentacja do niego przemówiła, a w swoich piosenkach streścił po prostu większość rozmów, które odbył z nią, lub z jej rodzicami.
Za namową rodziców, Suze wyjechała do Włoch na studia artystyczne. Dylan pisał do niej miłosne listy, ta jednak kilkakrotnie przekładała swój powrót. Ostatecznie wróciła w styczniu 1963 roku. Wówczas Dylan był już w trakcie nagrywania swojego albumu. Tak po prawdzie, to nagrywał go już od kwietnia 1962 roku aż do kwietnia 1963 roku. Strasznie długo, jak na tamte czasy? Otóż nie, bo w przeciągu tegoż roku odbyło się tylko 8 krótkich sesji, podczas których Bob nagrał 12 piosenek solo z gitarą i harmonijką i jedną z pełnym zespołem. Ten czas poświęcił też wyjazdom za granicę, solowym koncertom i próbowaniem nowego materiału.
Podczas pierwszej sesji, albumowi nadano roboczy tytuł Bob Dylan's Blues. Do lipca nagrano 4 premierowe utwory Boba i 3 covery. Z tego wszystkiego tylko Corrina, Corrina ostatecznie znalazła się na finalnej wersji płyty. Również podczas kolejnej sesji nagrano kolejne autorskie kompozycje Dylana, które nie trafiły na longplay. Problem polegał na tym, że Bob był niezwykle kreatywny i każda kolejna kompozycja była lepsza od poprzedniej. Widać było progres, więc pierwsze utwory z sesji przy tych następnych wydawały się po prostu mierne. 9 lipca odbyła się sesja, podczas której Dylan nagrał Blowin' in the Wind, Bob Dylan's Blues, Down the Highway i Honey, Just Allow Me One More Chance. Już na tym etapie menadżer Boba wyczuł pismo nosem i wiedział, że chyba szykuje się wielki sukces komercyjny. Zaczął więc renegocjować warunku kontraktu. Wytwórnia, która nie interesowała się ulicznym grajkiem, który już raz przyniósł im straty, nie stawiała większych oporów. Jednakże w wyniku tych negocjacji Albert Grossman, menadżer, wynegocjował sobie 50% zysków z późniejszych kompozycji Dylana, co stało się przyczyną do batalii sądowej między nimi w latach 80.
Na końcowym etapie nagrań Grossman uznał jednak, że John Hammond nie wywiązuje się ze swojej roli producenta i nie potrafi uwypuklić dramatyzmu płynącego z utworów Dylana. Zatrudnił więc Toma Wilsona, który... nawet nie lubił folku, uznając ją za muzykę dla "durniów". I Dylan "grał jak dureń", ale gdy Wilson usłyszał jego teksty, zapalił się do pracy. W sumie wyprodukował 4 utwory (Girl from the North Country, Masters of War, Talkin' World War III Blues, Bob Dylan's Dream). Jednak nawet po ukończeniu nagrań nie można było liczyć na ułatwienia, bowiem na skutek wielu błędów, jedne wydania miały inny czas trwania poprzez błędy taśmy, inne miały złą kolejność utworów wydrukowaną na kopercie, a jeszcze inne w ogóle nie miały 4 utworów. 
Ostatecznie jednak The Freewheelin' Bob Dylan wydano pod koniec maja 1963 roku i okazał się on gigantycznym sukcesem, rozchodząc się w ilości 10 000 egzemplarzy w ciągu pierwszego miesiąca. Bob Dylan pojawiał się na różnych festiwalach, a dzięki trio Peter, Paul and Mary, którzy uczynili Blowin' in the Wind sporym przebojem, album miał gwarantowany rozgłos. Również krytycy z miejsca docenili album, samego muzyka obwołując odkryciem, a sam materiał rzeczą przełomową. Do września w samych Stanach Zjednoczonych sprzedało się ponad milion kopii, a album dotarł na 22. miejsce listy najlepszych albumów. Dla młodziutkiego Boba był to spory skok. Wreszcie nie musiał martwić się już o kolejny dzień, a mógł w pełni skupić się na pisaniu kolejnych utworów.

Blowin' in the Wind. Jeden z najważniejszych utworów w historii muzyki XX wieku. Już od tego momentu widać, jak wielki krok poczynił Bob, jako tekściarz od czasu Song to Woody i Talkin' New York. Mamy tu legendarną, filozoficzną balladę, do której Dylan wykorzystał jedną z tradycyjnych melodii. Jeśli chodzi o aranż, nie zmieniło się absolutnie nic, względem debiutu; wciąż jest to tylko gitara akustyczna, harmonijka i wokal. Tyle jednak wystarcza, by zrobić wielkie wrażenie na słuchaczu. Myślę, że nie ma się co tu więcej rozwodzić ani nad muzyką, ani nad tekstem, bo sądzę, że każdy choć raz już tę piosenkę słyszał, albo miał okazję sprawdzić "O co chodzi z tym całym Blowin' in the Wind". Jeśli nie - to jest to lektura absolutnie obowiązkowa.


How many times must a man look up
Before he can see the sky?
Yes, ’n’ how many ears must one man have
Before he can hear people cry?
Yes, ’n’ how many deaths will it take till he knows
That too many people have died?
The answer, my friend, is blowin’ in the wind
The answer is blowin’ in the wind


Do dziś trwają spory, o kim tak naprawdę opowiada Bob w Girl from the North Country. Czy aby na pewno jest to Suze Rotolo? A może mowa tu o Echo Helstrom albo jednej z wcześniejszych dziewczyn Dylana? O kim by to nie było, jak najbardziej należy zauważyć, że to naprawdę udana kompozycja (a właściwie tekst, bo muzyka to praktycznie czyste Scarborough Fair). Jest to kolejna klasyczna kompozycja Dylana, którą po prostu trzeba znać, choć szerszej publiczności może być znana w formie, w jakiej pojawiła się na płycie Nashville Skyline - a więc w duecie z Johnnym Cashem.


Well, if you go when the snowflakes storm
When the rivers freeze and summer ends
Please see if she’s wearing a coat so warm
To keep her from the howlin’ winds

Please see for me if her hair hangs long,
If it rolls and flows all down her breast.
Please see for me if her hair hangs long,
That’s the way I remember her best.


No i przychodzi mi powiedzieć tylko jedno - kolejna klasyczna kompozycja. Wiem, że trochę się powtarzam (trochę bardzo), ale po prostu nie mogę powiedzieć nic innego o Masters of War, niż po raz kolejny, że to jedna z ważniejszych piosenek Dylana. Otwarty, antywojenny manifest, bezlitośnie punktujący okropieństwa i brutalność wojny. Tu Bob jednoznacznie obwinia o to ludzi na szczytach, którzy wykorzystują ludzkie nieszczęścia do realizacji własnych interesów. Rozkrzyczane - acz wciąż melodyjne - wokale i monotonny akompaniament gitary. By nie tłumić przesłania tekstu, Dylan zdecydował się nawet nie sięgać tu po harmonijkę. Powalający numer.


Let me ask you one question
Is your money that good
Will it buy you forgiveness
Do you think that it could
I think you will find
When your death takes its toll
All the money you made
Will never buy back your soul

And I hope that you die
And your death’ll come soon
I will follow your casket
In the pale afternoon
And I’ll watch while you’re lowered
Down to your deathbed
And I’ll stand o’er your grave
’Til I’m sure that you’re dead


Bob we wkładce do płyty mówi: "Co czyni bluesmana dobrym? To, że potrafi śpiewać o swoich codziennych zmartwieniach ze swojej perspektywy, a jednocześnie potrafi spojrzeć na to z zewnątrz". Ten właśnie cytat zdaje się najlepiej pasować do Down the Highway, czyli 12-taktowego bluesa pełną gębą. Tu nie ma już wątpliwości - Dylan ewidentnie śpiewa o Suze Rotolo i jej wyjeździe do Włoch. Również i tutaj Bob zdecydował się nie sięgać po harmonijkę, choć wynika to bardziej z chęci zachowania autentyczności i ascetyzmu aranżacji, by nadać jej jeszcze bardziej bluesowego sznytu. To dość monotonna, acz z pewnością udana i intrygująca kompozycja, w której tekstowo można odejść na chwilę od tak zaangażowanych tematów, jakie przebijały się przez Blowin' in the Wind czy Masters of War.


Well, the ocean took my baby
My baby stole my heart from me
Yes, the ocean took my baby
My baby took my heart from me
She packed it all up in a suitcase
Lord, she took it away to Italy, Italy


Nieco słabiej wypada moim zdaniem Bob Dylan's Blues. To po prostu mało wyróżniająca się kompozycja z kolejnym dobrym tekstem i bez wątpienia zaangażowanym w wykonanie Dylanem, jednak po prostu w otoczeniu tak znakomitych utworów, wypada po prostu miernie.


Well, the wind keeps a-blowin’ me
Up and down the street
With my hat in my hand
And my boots on my feet
Watch out so you don’t step on me


To niesamowite, że Bob napisał A Hard Rain's a-Gonna Fall mając zaledwie 21 lat. To świadczy tylko o geniuszu twórcy. A jeśli ktoś sądzi, że przesadzam, to polecam dokładnie wczytać się w tekst. Tekst, w którym Dylan roztacza poruszającą wręcz wizję apokalipsy, stosując zarazem impresjonistyczne opisy, nad którymi również warto się pochylić, by niejednokrotnie odkryć w nich drugie dno. Nie mogę tego, co on tu zrobił, po prostu nazwać inaczej, niż geniuszem. Również i tutaj Bob zdecydował się nie sięgać po harmonijkę, by nie odwracać uwagi od tekstu i przesłania, które ze sobą niesie. Muszę też nazwać to - a jakże! - kolejną klasyczną dla Dylana kompozycją, w której udowadnia swoją wielkość, a także to, że nie ma sobie równych w pisaniu społecznie zaangażowanych i poruszających sumienia tekstów.


Oh, what did you see, my blue-eyed son?
Oh, what did you see, my darling young one?
I saw a newborn baby with wild wolves all around it
I saw a highway of diamonds with nobody on it
I saw a black branch with blood that kept drippin’
I saw a room full of men with their hammers a-bleedin’
I saw a white ladder all covered with water
I saw ten thousand talkers whose tongues were all broken
I saw guns and sharp swords in the hands of young children
And it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard
And it’s a hard rain’s a-gonna fall


Don't Think Twice It's All Right to druga po Girl from the North Country klasyczna kompozycja Dylana, która ma tekst nienacechowany społecznymi aluzjami. Bob napisał tę piosenkę, gdy Suzan zastanawiała się, czy aby nie zostać we Włoszech na stałe. Po premierze płyty Dylan podkreślał jednak, że nie jest to piosenka miłosna, a po prostu opis tego, jak czasem człowiek próbuje sam sobie dodać otuchy, mówiąc że przecież wszystko jest w porządku i mogło być gorzej. To kolejny bardzo lubiany przeze mnie utwór, do którego uwielbiam wracać.


I’m walkin’ down that long, lonesome road, babe
Where I’m bound, I can’t tell
But goodbye’s too good a word, gal
So I’ll just say fare thee well
I ain’t sayin’ you treated me unkind
You could have done better but I don’t mind
You just kinda wasted my precious time
But don’t think twice, it’s all right


Bob Dylan's Dream to jednak nieco mniej interesująca piosenka. Oparty na klasycznej kompozycji Lady Franklin's Lament, tekst można by spokojnie nazwać strumieniem świadomości, co jednak usprawiedliwia nieco tytuł. I tekstowo nie mam tu nic do zarzucenia, jednak nie jest to tomik wierszy, a album muzyczny, więc muszę oceniać to także przez pryzmat kompozycji, która niestety słabo wpada w ucho.


As easy it was to tell black from white
It was all that easy to tell wrong from right
And our choices were few and the thought never hit
That the one road we traveled would ever shatter and split

How many a year has passed and gone
And many a gamble has been lost and won
And many a road taken by many a friend
And each one I’ve never seen again


Oxford Town to piosenka opowiadająca o sytuacji, która wydarzyła się na uniwersytecie w Mississippi we wrześniu 1962 roku. Przyjęto tam czarnoskórego studenta, co było pierwszą taką sytuacją w dziejach uczelni. Mieszkańcy zażądali jednak, by wprowadzić w szkole segregację, a więc zrobić dla niego osobne toalety, ławki itd. Bob postanowił więc zwrócić się do tych, co o to apelowali, wytykając to, jak głupie i bezzasadne to było. Piosenka trwa zaledwie 2 minuty, więc nawet nie ma kiedy się w nią wsłuchać.


Oxford Town around the bend
He come in to the door, he couldn’t get in
All because of the color of his skin
What do you think about that, my frien’?


Talkin' World War III Blues to kolejny antywojenny i zaangażowany tekst Dylana. Mamy tu apokaliptyczną wizję III wojny światowej. To raczej mówiony utwór, w którym co chwila przebijają się partie harmonijki, więc jeśli ktoś takiego Dylana nie trawi, to lepiej niech nawet za słuchanie tej piosenki się nie zabiera. Mi podobało się to dopiero po lekturze tekstu, jednak - ponownie - tym, którym taka forma piosenki się nie podoba, poleciłbym tylko zapoznać się ze słowami.


Some time ago a crazy dream came to me
I dreamt I was walkin’ into World War Three
I went to the doctor the very next day
To see what kinda words he could say
He said it was a bad dream
I wouldn’t worry ’bout it none, though
They were my own dreams and they’re only in my head


Corrina, Corrina to jedyny na płycie utwór nagrany z zespołem. To cover, którego nagranie wymusiła zresztą wytwórnia. To dość niemrawy i mało interesujący utwór, choć tytułowa fraza jak najbardziej może wpaść w ucho. Nie męczy jakoś szczególnie, ale z pewnością nie zaliczyłbym tego do lepszych fragmentów krążka.


I got a bird that whistles
I got a bird that sings
I got a bird that whistles
I got a bird that sings
But I ain’ a-got Corrina
Life don’t mean a thing


Honey, Just Allow Me One More Chance to zdecydowanie bardziej dynamiczna kompozycja. Krótka, bo trwająca niecałe 2 minuty, jednak zdecydowanie potrafiąca porwać słuchacza podczas słuchania.Ot, przyjemny utwór, który może nie wnosi dużo, ale słucha się fajnie.


Honey, just allow me one more chance
To get along with you
Honey, just allow me one more chance
Ah’ll do anything with you
Well, lookin’ for a woman
That ain’t got no man
Is just lookin’ for a needle
That is lost in the sand
Just-a one kind favor I ask you
’Low me just-a one more chance


O ile w przypadku wielu utworów krytycy są raczej zgodni, co do ich wartościowości bądź po prostu "słuchalności", o tyle najwięcej podzielonych opinii dotyczy chyba I Shall Be Free. Jak dla mnie to kolejny znakomity utwór z fajną melodią, niebanalnym tekstem i świetnym wykonaniem. Zakończenie z klasą.


Now, the man on the stand he wants my vote
He’s a-runnin’ for office on the ballot note
He’s out there preachin’ in front of the steeple
Tellin’ me he loves all kinds-a people
(He’s eatin’ bagels
He’s eatin’ pizza
He’s eatin’ chitlins
He’s eatin’ bullshit!)



The Freewheelin' Bob Dylan zdecydowanie nie jest moim ulubionym albumem Dylana, jednak gdyby ktoś zapytał mnie o ten "najważniejszy", zdecydowanie musiałbym wskazać właśnie ten. Tak, wiem że przecież można by wskazać jeszcze choćby Bringing It All Back Home, Highway 61 Revisited i Blonde on Blonde, a więc nieformalną "elektryczną trylogię", jednak dla mnie to właśnie The Freewheelin' Bob Dylan jest właśnie miejscem, w którym narodził się Dylan-twórca. Teksty są dopracowane w każdym calu i czuć tu wielki progres, jaki przeszedł Bob w zaledwie rok. Mimo, że całość, podobnie jak debiut, podana jest w akustycznym, ascetycznym, folkowym stylu, to nudne momenty zdarzają się tu raczej rzadko. Album ma w moim miejscu specjalne miejsce i wracam do niego bardzo często, bo to właśnie tu po raz pierwszy ukazał się geniusz Dylana w pełnej krasie, a dzięki coverowi Blowin' in the Wind, który w wykonaniu Peter, Paul and Mary stał się przebojem, Bob zwrócił też na siebie oczy całego muzycznego świata. Słusznie, gdyż The Freewheelin' Bob Dylan to bardzo dobry album. Nieidealny, ale warty przesłuchania, niezależnie od tego, czy jest się fanem Dylana, czy nie. Warto posłuchać, choćby po to, by być świadkami narodzenia legendy i jednego z najważniejszych twórców XX wieku.

Ocena: 9/10


The Freewheelin' Bob Dylan: 50:04

1. Blowin' in the Wind - 2:48
2. Girl from the North Country - 3:22
3. Masters of War - 4:34
4. Down the Highway - 3:27
5. Bob Dylan's Blues - 2:23
6. A Hard Rain's a-Gonna Fall - 6:55
7. Don't Think Twice It's All Right - 3:40
8. Bob Dylan's Dream - 5:03
9. Oxford Town - 1:50
10. Talkin' World War III Blues - 6:28
11. Corrina, Corrina - 2:44
12. Honey, Just Allow Me One More Chance - 2:01
13. I Shall Be Free - 4:49

czwartek, 27 sierpnia 2020

"Piano Man" - Billy Joel [Recenzja]


Cold Spring Harbor, mówiąc delikatnie, nie okazało się sukcesem. Mimo to, Billy Joel ruszył wraz ze swoim zespołem w trasę, jesienią 1971 roku. Supportował m.in. The Beach Boys, a jego występy zbierały z reguły pozytywne recenzje. Billy, oczywiście, cieszył się z tego, jednak irytowało go, że sam jeszcze nie może wystąpić w charakterze gwiazdy wieczoru. Z entuzjazmem zareagował, gdy zaproszono go, by zagrał na żywo w radiu w Filadelfii (występ ten jest dziś dostępny na Piano Man: Legacy Edition, jako dysk bonusowy). Specjalnie na tę okazję przygotował się do premiery swojej nowej piosenki, Captain Jack. Utwór spodobał się słuchaczom i przez pewien czas był sporym hitem na Wschodnim Wybrzeżu. Na piosenkę natrafił Herb Gordon z Columbia Records i postanowił ściągnąć Joela, widząc potencjał. W 1972 roku Billy podpisał więc kontrakt i przeniósł się do Los Angeles, gdzie miał zamieszkać na kolejne 3 lata. Jako, że życie w Kalifornii nie jest tanie, przez pierwsze pół roku pracował jako pianista w barze, jako Bill Martin. To właśnie na bazie zdobytego tam doświadczenia i odbytych tam rozmów, napisał piosenkę Piano Man.
Prawnie, Billy był jednak wciąż związany z Family Productions, jednak wytwórnia, mocno zniechęcona niepowodzeniem Cold Spring Harbor, z wielką radością odsprzedała swojego Artystę Columbia Records. Z pewnością pluli sobie w brodę, gdy Piano Man okazał się wielkim przebojem. Dla Joela był to moment przełomowy. Zyskał fantastyczne opinie branży muzycznej, sprzedawał się jak marzenie, a tytułowy utwór stał się jednym z największych przebojów muzyka, który po dziś dzień jest obowiązkowym punktem każdego koncertu. Do dziś pokrył się platyną aż sześciokrotnie i uznawany jest za jeden z najważniejszych albumów Billy'ego Joela, dzięki któremu przedostał się do publicznej świadomości.

Już sam początek zaskakuje, gdy mamy w pamięci zawartość Cold Spring Harbor. Tak dynamicznego nagrania próżno było tam szukać. Rytmiczna perkusja, do której po chwili dołączają bas i fortepian, no i oczywiście wokal Joela. Travelin' Prayer to piosenka o bardzo mocnym zabarwieniu country, czego zwieńczeniem zdaje się być solówka na banjo. Dość ciekawie wypada także tekst, w którym podróżnik prosi Boga, by otoczył opieką jego ukochaną, która jest gdzieś daleko. Jednak, reasumując, jest to po prostu udany i szybki numer, który daje niezły rozpęd już od samego początku, a jednocześnie daje do zrozumienia, że Piano Man nie będzie nawet próbował być następcą balladowego i akustycznego Cold Spring Harbor.


Hey Lord, would you look out for her tonight
If she is sleepin’ under the sky
Hey Lord, make sure the ground she’s sleepin’ on
Is always warm and dry
Hey don’t you give her too much rain
But try to keep her away from pain
‘Cause my baby hates to cry


Jako drugi, dostajemy utwór tytułowy. Co tu dużo mówić, Piano Man to po prostu utwór-wizytówka Joela (zresztą jego koncerty z Eltonem Johnem reklamowano hasłem "Rocket Man i Piano Man na jednej scenie") i obowiązkowy punkt każdego koncertu. Tekst został napisany na podstawie obserwacji z półrocznego stażu Billy'ego jako pianisty barowego. Sama historia zresztą opowiadana jest z perspektywy barowego pianisty, a indywidualności nadaje jej fakt, że w tekście pojawia się nawet zwrot do pianisty: "Bill". Warto zaznaczyć, że opisane tu postaci są prawdziwe; barman w barze Joela naprawdę nazywał się John, przy ladzie siadywał Paul, który miał ambicje by zostać znanym pisarzem, a kelnerka to pierwsza żona Billy'ego - Elizabeth, która pracowała w tym barze właśnie jako kelnerka. Przyznam się, że wers "Paul is a real estate novelist" odnosiłem zawsze do Paula McCartneya, który śpiewał w The Beatles, że "I wanna be a paperback writer". Muzycznie, piosenka utrzymana jest w tempie walca, dzięki czemu przybiera wręcz barowy, knajpiany nastrój, a melodia, którą wyśpiewuje Joel, wręcz uzależnia i ciężko się od niej uwolnić. W głowę potrafią wbić się także partie harmonijki i szalenie melodyjne solo Billy'ego na fortepianie. Co ja tu dużo będę pisać, utwór absolutnie nie jest przeceniany i swoim poziomem zasłużył na kult, który się wokół niego wytworzył. Uwielbiam do niego wracać i za każdym razem słucham go z wielką przyjemnością. To chyba jedna z tych piosenek, które nigdy mi się nie znudzą.


It’s a pretty good crowd for a Saturday
And the manager gives me a smile
‘Cause he knows that it’s me they’ve been coming to see
To forget about life for a while

And the piano sounds like a carnival
And the microphone smells like a beer
And they sit at the bar and put bread in my jar
And say “Man what are you doing here?”

Sing us a song you’re the piano man
Sing us a song tonight
Well we’re all in the mood for a melody
And you’ve got us feeling alright


Podobać może się również Ain't No Crime, jednak jak dla mnie, nie dorównuje on dwóm poprzednim utworom. Jest to z pewnością dynamiczny numer z wpadającymi w ucho refrenami, jednak wydaje mi się nieco zbyt monotonny. Przez te 3 minuty po prostu za mało się dzieje, a piosenka nie jest w stanie utrzymać mojej uwagi. No cóż, przynajmniej wykonawczo nie mam jej nic do zarzucenia, bo wykonana jest naprawdę z werwą.


You got to open your eyes in the morning
Nine o’clock comin’ with out any warnin’
And you gotta get ready to go
Well now you tell me you love somebody
And you’ll love ’em forever
You may love ’em forever
But you won’t like ’em all of the time
Well now you tell me you need somebody for the rest of your life
You might have somebody
But you won’t want ’em ev’ryday


O wiele bardziej podoba mi się natomiast You're My Home, które spokojnie mogłoby znaleźć się na Cold Spring Harbor. Sama kompozycja napisana była przez Billy'ego dla jego ówczesnej żony, Elizabeth, jako prezent walentynkowy. Co ciekawe, napisał ją dla niej tylko dlatego, że po prostu nie stać go było na inny prezent, i sytuacja finansowa jedyne co pozwoliła mu jej dać, to piosenkę. Napisał więc poruszającą i szczerą balladę o delikatnej, acz wpadającej w ucho, linii wokalnej i pięknym tekstem pełnym młodzieńczego, żarliwego uczucia. Można się wzruszyć.


When you touch my weary head
And you tell me everything will be alright
You say use my body for your bed
And my love will keep you warm throughout the night
Well, I’ll never be a stranger
And I’ll never be alone
Wherever we’re together that’s my home


Jak sam wspomina, Joel miał wtedy wielkie ambicje. Do tego stopnia, że po wydaniu pierwszej płyty - która, przypomnijmy, poradziła sobie bardzo słabo - liczył, że spłyną do niego propozycje napisania muzyki do filmu. Nic takiego się jednak nie stało, więc "sam sobie napisał muzykę, która mogłaby trafić do filmu", a także napisał tekst, w którym opowiedział swoją wersję przygód Billy'ego Kida. Tak właśnie powstała piosenka The Ballad of Billy the Kid. Billy chciał zmierzyć się tu z tekstem impresjonistycznym, stąd tyle tu nazw miejscowości i regionów, a także niezwykle obrazowe opisy. Oczywiście, historia tu opisywana nie ma nic wspólnego z prawdziwymi losami rewolwerowca znanego jako Billy Kid. Muzycznie jednak da się usłyszeć tu fascynację westernami i ścieżkami dźwiękowymi choćby Ennio Moricone. Utwór trwa prawie 6 minut, jednak absolutnie nie ma co narzekać tu na nudę. Mamy tu przepiękną, orkiestrową aranżację, dynamiczne przerywniki, no i oczywiście znakomite wokale. Słowem: kolejny bardzo udany utwór.


From a town known as Wheeling West Virginia
Rode a boy with a six-gun in his hand
And his daring life of crime made him a legend in his time
East and west of the Rio Grande
Well he started with a bank in Colorado
In the pocket of his vest a Colt he hid
And his age and his size took the teller by surprise
And the word spread of Billy the Kid


Worse Come to Worst rozpoczyna typowo rockandrollowo-country riff, który po chwili rozwija się w nieco, powiedzielibyśmy wręcz, "biesiadną" aranżację. Niestety, piosenka ta jest raczej średnio ciekawa, a mnie nawet irytuje jej infantylność. Szkoda, że po raz kolejny: na dwie dobre piosenki, przypada trzecia - nieudana.


I don't know how but sometimes I can be strong
And if I don't have a car I'll hitch
I got a thumb and she's a son of a bitch
I'll do my writing on my road guitar
And make a living at a piano bar
Oh worse comes to worse I'll get along
I don't know how but sometimes I can be strong


Na szczęście po tej słabej piosence znów mamy coś zdecydowanie lepszego. Stop in Nevada charakteryzuje się balladowymi, wolnymi zwrotkami, które po chwili przełamują dynamiczne i chwytliwe refreny, których melodia wpada w ucho i ciężko się od niej uwolnić. Oczywiście, znów mamy tu aranżację mocno osadzoną w country, no i odrobinę gospelu w refrenach. Słowem: czego tu nie ma.


And though she finds it hard to leave him
She knows it would be worse to stay
He wouldn’t understand the reasons
That make a woman run away


If I Only Had the Words (To Tell You) to już jednak typowe, balladowe granie. Jeśli ktoś miałby więc ochotę na love song, to jest to zdecydowanie najlepsza pozycja na tej płycie. Nie ma tu absolutnie mowy o żadnej ckliwości, bądź też patosie; to po prostu przepiękna melodia i szczere, rozbrajające słowa wyśpiewane przejmująco przez Joela. No i te ciche smyczki w tle...


If I never find the song to sing you
If you always find it hard to comprehend
Well you know there wouldn’t be much meaning
If I had to sing those tired words again
Life goes on and on, and tonight will soon be gone
But if we try we can be sure


To aż śmieszne, że znów, po dwóch bardzo dobrych piosenkach, pojawia się rzecz słabsza. Na szczęście Somewhere Along the Line nie jest tak odstające jak Ain't No Crime czy Worse Come to Worst, jednak spadek poziomu jest widoczny bez dwóch zdań. Mamy tu po prostu zgrabną kompozycję, która niestety niczym się nie wyróżnia.


Hey it’s good to be a young man
And to live the way you please
Yes a young man is the king of ev’ry kingdom that he sees
But there’s an old and feeble man not far behind
Oh that surely will catch up to him
Somewhere along the line
That surely will catch up to him
Somewhere along the line


Na sam koniec dostajemy Captain Jack, czyli - można powiedzieć - piosenkę-sprawcę całego zamieszania, które się wytworzyło wokół Joela. Sam utwór był bardzo krytykowany po wydaniu płyty, ponieważ opowiada o człowieku zażywającym narkotyki, a także mającym niezdrowe zainteresowania seksualne i objawiającym fascynację pornografią. Billy bronił się jednak, mówiąc że jest to piosenka piętnująca takie zachowania, szczególnie że w tym tekście główny bohater pokazany jest jako osoba żenująca i godna politowania. Na pomysł napisania piosenki wpadł, siedząc przy oknie i wpatrując się w ulicę, gdy spostrzegł nastolatków kupujących heroinę od dealera, który nosił ksywę "Kapitan Jack". Tak właśnie w jego głowie narodził się pomysł na ten utwór. Muzycznie, jest to rzecz naprawdę interesująca. Mimo, że niewiele się tu na pozór dzieje, to te 7 minut zleciało w mgnieniu oka. Znakomicie stopniowane napięcie wybuchające przy okazji refrenów, świetna melodia, no i ten tekst. 


Saturday night and you’re still hangin’ around
You’re tired of livin’ in your one horse town
You’d like to find a little hole in the ground for a while

So you go to the village in your tie-dye jeans
And you stare at the junkies and the closet queens
It’s like some pornographic magazine, and you smile

But Captain Jack will get you high tonight
And take you to your special island
Captain Jack will get you by tonight
Just a little push ‘n’ you’ll be smilin’



Mimo, że Piano Man okazało się dla Billy'ego Joela wielkim sukcesem i bez wątpienia słychać na nim progres, to jednak je stawiam go na równi z wydanym wcześniej Cold Spring Harbor. Przede wszystkim znalazło się tu miejsce dla aż dwóch słabych i jednego słabszego utworu, co jednak jest już zbyt rzucające się w oko. Poza tym, jeśli wyłączyć Piano Man, The Ballad of Billy the Kid i Captain Jack, to Joel nie proponuje nam tu nic nowego. Nie znaczy to jednak, że nie lubię np. ballad (You're My Home i If I Only Had the Words (To Tell You)). Bardzo lubię, jednak takie coś słyszałem już na Cold Spring Harbor. Pozostałe piosenki, mocno naznaczone stylem country są "po prostu" w porządku. A jednak, nie da się ukryć, że całościowo Piano Man robi niemałe wrażenie na słuchaczu i nie pozwala się od niego oderwać. Ewidentnie należy zauważyć progres Joela jako kompozytora i większą śmiałość w odchodzeniu od schematów, a także pochwalić należy klarowną i przestrzenną produkcję, która Cold Spring Harbor zostawia daleko w tyle (chociaż konkurować z tamtym brzmieniem, to - umówmy się - średni zaszczyt). Kończąc więc: na Piano Man widać progres, ale nie na tyle znaczący, bym mógł uznać go za rzecz bijącą na głowę Cold Spring Harbor. Mimo, że wydaje się być bardziej "do przodu", to w moim sercu oba te albumy stawiam na jednakowym poziomie.

Ocena: 8/10


Piano Man: 42:51

1. Travelin' Prayer - 4:16
2. Piano Man - 5:37
3. Ain't No Crime - 3:20
4. You're My Home - 3:14
5. The Ballad of Billy the Kid - 5:35
6. Worse Come to Worst - 3:28
7. Stop in Nevada - 3:40
8. If I Only Had the Words (To Tell You) - 3:35
9. Somewhere Along the Line - 3:17
10. Captain Jack - 7:15

wtorek, 25 sierpnia 2020

"Killer" - Alice Cooper [Recenzja]


Po Love It to Death zespół bez wątpienia złapał wiatr w żagle. Za pisanie piosenek i nagrywanie wzięli się ponownie z Bobem Ezrinem, który miał niemały wpływ na wielki sukces poprzedniej płyty. I tym razem Alice Cooper odniósł wielki sukces, a Killer sprzedawał się bardzo dobrze, a także zebrał entuzjastyczne recenzje. Dziś uznawany jest za jeden z klasycznych albumów zespołu, z którego pochodzą tak kultowe utwory jak Under My Wheels, Halo of Flies czy Desperado.

Rozpoczynamy głośnym i mocnym akcentem, bo inaczej niż "jazgotliwym" początku Under My Wheels nazwać nie można. Po tej ferii gitar i perkusji po chwili jednak mamy naprawdę chwytliwą linię wokalną i motoryczną gitarę w tle. Wobec tego, jak utwór uzależnia i nie chce wypaść z głosy, wcale nie dziwi fakt, że stało się to jednym z największych przebojów Alice Cooper i po dziś dzień jest jednym z najczęściej granych przez Alice'a numerów na koncertach (więcej razy zaśpiewał tylko School's Out i I'm Eighteen). Bez wątpienia mamy tu od razu uderzenie z "wysokiego C", które stanowi udany wstęp do reszty longplaya. A sam fakt, że do mocnego, hard rockowego numeru dodano w aranżacji trąbki, bez wątpienia intryguje.

The telephone is ringing
You got me on the run
I'm driving in my car now
Anticipating fun
I'm driving right up to you, baby
I guess that you couldn't see
But you were under my wheels honey
Why don't you let me be

Be My Lover to klasyczna opowieść o rockandrollowcu, który rusza na "łowy" w poszukiwaniu jakiejś damy do towarzystwa. Również muzycznie jest tu dość konwencjonalnie i raczej nie ma co liczyć na większe fajerwerki, choć słucha się tego bardzo przyjemnie.

I told her that I came from Detroit City
And I played guitar in a long-haired rock and roll band
She asked me why the singer's name was Alice
I said "Listen baby you really wouldn't understand

Baby if you want to be my lover
You better take me home
Cause it's a long, long way to Paradise
And I'm still on my own"

Po leciutkim Be My Lover jeszcze bardziej majestatycznie i frapująco wypada długi, ponad ośmiominutowy Halo of Flies. Jak wspomina sam Alice, napisali tę piosenkę, by zobaczyć, czy są w stanie tworzyć długie, rozbudowane i mroczne utwory jak choćby King Crimson. No, umówmy się, Halo of Flies ciężko byłoby wejść na - dajmy na to - In the Court of the Crimson King, jednak w perspektywie tej płyty, i biorąc pod uwagę anturaż zespołu Alice Cooper, wypada naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Mamy tu ponury nastrój, parę nagłych zrywów i zmian tempa, a jednocześnie całości daleko jest od bałaganiarstwa i przekombinowania. Nazwałbym kompozycję wręcz bardzo dobrze dopracowaną, przemyślaną i zaskakującą. Bo, co by o niej nie mówić, z pewnością potrafi zaskoczyć słuchacza. Zdecydowanie najambitniejszy i najlepszy moment Killer.

I've got the answers
To all of your questions
If you've got the money
To pay me in gold
I will be living
In old Monte Carlo
And you will be reading
The secrets I sold

Równie mrocznie i frapująco wypada Desperado. Do dziś nie wiadomo do końca, o kim jest ta piosenka. Według wywiadu radiowego, którego Alice udzielił w latach 70., historia tu opowiedziana powstała na kanwie jednego z bohaterów filmu Siedmiu wspaniałych, jednak w latach 90. twierdził już, że opowiada ona o Jimie Morrisonie, który zmarł w tym samym roku, w którym ukazał się Killer. No cóż, nie to jest tu najważniejsze. Ważniejsze jest bowiem to, że to cholernie intrygujący i po prostu bardzo dobry utwór. Jest tu tajemnica i szeptane zwrotki, które przechodzą w głośniejsze refreny. Hipnotyzuje.

I'm a gambler
And I'm a runner
But you knew that
When you lay down
I'm a picture
Of ugly stories
I'm a killer
And I'm a clown

You Drive Me Nervous to, jak sama nazwa wskazuje, nieco bardziej nerwowy i impulsywny utwór, który faktycznie brzmi, jak coś śpiewanego przez człowieka mającego zszargane nerwy, więc już za samą konsekwencję należy się plus. Sam utwór może nie jest szczególnie intrygujący, jednak urzeka swoim brzmieniem i klimatem.

You're out of state
You're thrown in jail
You ain't got the bread
To pay the bill
Your mom and papa come up and said
"Honey, where did we fall?"

Yeah, Yeah, Yeah to jednak najsłabszy fragment płyty, przynajmniej tak gdzieś do połowy, kiedy jest część śpiewana; wówczas nie wyróżnia się niczym i jest dość chaotyczny. W części instrumentalnej zaczyna się jednak coś dziać, mamy solo harmonijki, jazgoczącą gitarę i naprawdę można się wciągnąć. Mam więc spory problem z oceną tego numeru, jednak - by być fair wobec reszty - muszę zaliczyć go na minus.

You could be the devil
You could be the savior
Well I really can't tell
By the way that you behaviour
I'll take you off the boat
Put you under my wing

Żadnego problemu nie mam natomiast z oceną Dead Babies. To po prostu znakomita rzecz. Kolejny mroczny, nieco teatralny kawałek ze znakomitą oprawą muzyczną. Co ciekawe, po ukazaniu się płyty, utwór wywołał niemałe kontrowersje. Dziwić to jednak może ze względu na fakt, że jest on bardzo mocno przeciwko przemocy wobec dzieci, a sam utwór ma za zadanie poruszyć sumienie słuchacza tą okropną i poruszającą wizją. Jeden z moich ulubionych momentów płyty. Potrafi wjechać człowiekowi na psychę.

Little Betty ate a pound of aspirin
She got them from the shelf upon the wall
Betty's mommy wasn't there to save her
She didn't even hear her baby call

Dead babies, can't take care of themselves
Dead babies, can't take things off the shelf
Well we, didn't want you, anyway

Tytułowy utwór, zamykający płytę, to kolejny numer wypełniony niepokojącym brzmieniem gitar, dusznym klimatem i chrapliwymi wokalami Alice'a. Killer zamyka po prostu album w takim stylu, w jakim osadzona była cała reszta, za co niewątpliwy plus. No i to epickie instrumentalne zakończenie pełne niepokoju i frapującego nastroju. Po prostu rewelacja.

I came into this life
Looked all around
I saw just what I liked
And took what I found
Nothing came easy
Nothing came free
And nothing came all until they
Came after me


Killer to kolejny znakomity album zespołu. Jednak tu Alice Cooper idzie jeszcze krok dalej, poszerzając swój wachlarz stylów. Do mroku i unoszącego się nad Love It to Death frapującego klimatu dodano tu bowiem o wiele więcej teatralności, a momentami wręcz makabreski. Jednak o ile Love It to Death był po prostu pierwszym dobrym albumem Alice Cooper, tak Killer można uznać za ich pierwszy wielki album. Nie jest oczywiście idealny, bo znalazło się tu parę momentów, które ewidentnie odstają od reszty (jak choćby niemrawy Be My Lover, czy mało porywający Yeah, Yeah, Yeah), jednak za to pozostałe 6 piosenek to - moim zdaniem - utwory skończone i dopracowane w każdym calu. Mamy tu więc poruszające i niejednoznaczne teksty, szorstką i niepokojącą atmosferę makabreski, a także klarowną, choć absolutnie nie wypolerowaną produkcję Boba Ezrina. Podsumowując: Killer to po prostu znakomity album, na którym nie brak znakomitych utworów, ale nie obyło się też bez wpadek. Jednak o jego niewątpliwie wysokim poziomie świadczy fakt, że wpadki te nie są w stanie obniżyć (nie)przyjemności obcowania z tym materiałem.

Ocena: 9/10


Killer: 37:08

1. Under My Wheels - 2:51
2. Be My Lover - 3:21
3. Halo of Flies - 8:22
4. Desperado - 3:30
5. You Drive Me Nervous - 2:28
6. Yeah, Yeah, Yeah - 3:39
7. Dead Babies - 5:44
8. Killer - 6:57

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...