Po tournee promującym album Bark at the Moon, Ozzy Osbourne udał się na odwyk (nie po raz ostatni w swoim życiu, jak się później okazało). Gdy już go opuścił, okazało się, że jego gitarzysta Jake E. Lee oraz basista Bob Daisley napisali już sporo materiału na nową płytę. Osbourne wespół z innym basistą, Philem Soussanem, stworzył utwór Shot In the Dark. Soussan został także basistą w zespole Ozzy'ego, po tym jak ten drugi pokłócił się z Daisleyem. Wkurzony Osbourne nie dopisał go więc do listy płac na pierwszym wydaniu albumu. Zostało to jednak poprawione w kolejnych edycjach.
Zastąpiono też perkusistę; do zespołu Ozzy'ego wrócił bowiem Randy Castillo, z którym Osbourne współpracował już przy okazji Blizzard of Ozz. Jake E. Lee, bogatszy już o doświadczenia z Sharon Osbourne, zażądał dopisania go do listy autorów repertuaru, bo jak nie, to on zabiera cały materiał i Ozzy może sobie pisać sam. Mrs. O tym razem uległa i dzięki temu Lee został wpisany razem z Osbourne'em (a potem także z Daisleyem) jako współautor materiału. Tworząc ten album Jake E. Lee nie wiedział jednak pewnie, że jest to ostatnia płyta, przy której współpracuje z Ozzym. Został wylany niedługo potem, a jego miejsce zajął młody, nieznany, ale utalentowany gitarzysta Zakk Wylde.
Okładka - nie powiem - może odstraszać. No cóż, Ozzy nie miał szczęścia do dobrych frontów, bo i Diary of a Madman i Bark at the Moon, jak i późniejszy Down To Earth nie powalają zbytnią estetyką. Jednak tutaj osiągnął prawdziwy szczyt kiczu. Niestety, ten "przepiękny" obrazek mógłby z dumą ozdabiać jakąś płytę power-metalowego zespoliku, jednak absolutnie nie album samego Księcia Ciemności. Jeszcze 2 zdanka o tytule: początkowo płyta miała nazywać się Killer of Giants, od jednego z utworów na albumie. Dosłownie w ostatniej chwili Osbourne zdecydował się jednak na The Original Sin.
W chwili wydania płyta sprzedawała się znakomicie, najlepiej z dotychczasowych albumów Ozzy'ego. Nie jest to jednak jakaś szczególna zasługa muzyki; trzeba pamiętać, że w połowie lat 80. metal wracał trochę do mody (metal takiego rodzaju, jakiego uprawiał Osbourne, oczywiście). Na skutek późniejszego konfliktu z Philem Soussanem, od czasu wydania z 1995 roku płyta nie jest wznawiana, ze względu na wynikające z tego korzyści majątkowe, które mogłyby zasilić konto Soussana. Sharon postanowiła pokazać mu, że to oni tu rządzą i zrobić mu na złość. W związku z tym dziś na rynku dostępna jest tylko wersja z połowy lat 90.
Zastąpiono też perkusistę; do zespołu Ozzy'ego wrócił bowiem Randy Castillo, z którym Osbourne współpracował już przy okazji Blizzard of Ozz. Jake E. Lee, bogatszy już o doświadczenia z Sharon Osbourne, zażądał dopisania go do listy autorów repertuaru, bo jak nie, to on zabiera cały materiał i Ozzy może sobie pisać sam. Mrs. O tym razem uległa i dzięki temu Lee został wpisany razem z Osbourne'em (a potem także z Daisleyem) jako współautor materiału. Tworząc ten album Jake E. Lee nie wiedział jednak pewnie, że jest to ostatnia płyta, przy której współpracuje z Ozzym. Został wylany niedługo potem, a jego miejsce zajął młody, nieznany, ale utalentowany gitarzysta Zakk Wylde.
Okładka - nie powiem - może odstraszać. No cóż, Ozzy nie miał szczęścia do dobrych frontów, bo i Diary of a Madman i Bark at the Moon, jak i późniejszy Down To Earth nie powalają zbytnią estetyką. Jednak tutaj osiągnął prawdziwy szczyt kiczu. Niestety, ten "przepiękny" obrazek mógłby z dumą ozdabiać jakąś płytę power-metalowego zespoliku, jednak absolutnie nie album samego Księcia Ciemności. Jeszcze 2 zdanka o tytule: początkowo płyta miała nazywać się Killer of Giants, od jednego z utworów na albumie. Dosłownie w ostatniej chwili Osbourne zdecydował się jednak na The Original Sin.
W chwili wydania płyta sprzedawała się znakomicie, najlepiej z dotychczasowych albumów Ozzy'ego. Nie jest to jednak jakaś szczególna zasługa muzyki; trzeba pamiętać, że w połowie lat 80. metal wracał trochę do mody (metal takiego rodzaju, jakiego uprawiał Osbourne, oczywiście). Na skutek późniejszego konfliktu z Philem Soussanem, od czasu wydania z 1995 roku płyta nie jest wznawiana, ze względu na wynikające z tego korzyści majątkowe, które mogłyby zasilić konto Soussana. Sharon postanowiła pokazać mu, że to oni tu rządzą i zrobić mu na złość. W związku z tym dziś na rynku dostępna jest tylko wersja z połowy lat 90.
Tytułowy utwór rozpoczyna płytę fajnym, rytmicznym i chwytliwym wejściem perkusji. Po chwili wchodzi bas, gitara i klawisze, które wskazują, że The Ultimate Sin będzie naturalną i logiczną kontynuacją Bark at the Moon. Kawałek tytułowy trzyma zdecydowanie poziom, ma naprawdę dobrą melodię, która wpada w ucho i całkiem ciekawy tekst. Piosenka nie jest może z tych oryginalnych, ale osobiście ją uwielbiam. Nie wiem czemu, ale ta melodia, wokal Ozzy'ego i całość jakoś bardzo do mnie przemawiają. Mimo, że jest to rzecz prosta i chwytliwa, to jednak nie jest całkiem pozbawiona ciężaru i odpowiedniej dawki mocniejszego uderzenia. Naprawdę fajne rozpoczęcie, zwiastujące dobrą resztę longplaya.
The doors are closed and cannot be opened
Bury your anger and bury your dead
Or you'll be left with nothing and no one
There's no point in screaming 'cause you won't be heard
Now the tables have turned
It was the ultimate sin
Kontynuujemy za sprawą nie mniej ciężkiego, ale i jeszcze bardziej chwytliwego Secret Loser. Fajny riff, melodyjna zwrotka i ultra-przebojowy refren, który wręcz uzależnia, wpada w ucho i ciężko się od niego odpędzić. Ozzy jakby zdaje sobie z tego sprawę, bo dość często go powtarza, w związku z czym piosnka zostaje w głowie jeszcze na długo po przesłuchaniu; jest utrzymana w podobnym (o ile nie takim samym stylu), co poprzednik i - podobnie jak on - bardzo mi się podoba i fajnie się do tego utworu wraca.
Fighting a losing battle, pretending to win
Repenting to holy unknown, pretending to sin
All I do is hide the wounds where blood just won't congeal
Couldn't ever take my soul 'cause isn't there to steal
Loser, I'm a secret loser
Ewidentnym wypełniaczem jest jednak Never Know Why. Melodia wydaje się mało oryginalna, nawet refren jest wyraźnie wymęczony, a i gra instrumentalistów nie jest w stanie tego uratować. Riff niespecjalnie przekonuje i tylko Ozzy trzyma poziom, świetnie śpiewając, jak zawsze. Poza tym jednak jest to piosenka słaba i męcząca.
I leave you cold and is disgust
Don't try to tame me you'll eat my dust
I know that you know not what you do
That's why you'll never know why
You'll never know why
We rock
Nie potrafię jednak skrytykować kolejnego świetnego utworu - Thank God For the Bomb. Ciekawe intro, fajny riff, mega ciekawy (anty?)pacyfistyczny tekst i rewelacyjne refreny. Ta piosenka to perełka, niesłusznie zresztą zapomniana. Nie wiem, doprawdy, dlaczego, bo wszystko w tej piosence jest dokładnie takie, jak trzeba. Okej, riff może nie jest aż tak chwytliwy jak inne przeboje Ozzy'ego, a solówka może aż tak nie zwala z nóg, ale poza tym wszystko tu po prostu gra, a refren nucimy jeszcze długo po skończeniu płyty. Świetna rzecz.
War is just another game
Tailor made for the insane
But make a threat of the annihilation
And nobody wants to play
If that's the only thing that keeps the peace
Than thank God for the bomb
Never to niestety kolejny nieciekawy utwór. Od Ozzy'ego wymaga się przede wszystkim (przynajmniej taka świadomość utrwaliła się wśród "niedzielnych" słuchaczy), żeby piosenki były chwytliwe. Never niestety takie nie jest. Riff jest całkiem fajny, ale reszta zawodzi na całej linii. Bronią się jeszcze tekst i wokale Osbourne'a, ale cała reszta woła o pomstę do nieba. Refren nie jest chwytliwy, a melodie w zwrotkach wymuszone. O tej piosence lepiej jak najszybciej zapomnieć.
Is it the voice of your laughter that echoes in vain
In the vessel of your sorrow and pain
It is the beat of a heart that you hear in your mind
Something's missing but you cannot explain
You've searched your soul for feeling
Over and over now over and over now
There is no use in dreaming
In the vessel of your sorrow and pain
It is the beat of a heart that you hear in your mind
Something's missing but you cannot explain
You've searched your soul for feeling
Over and over now over and over now
There is no use in dreaming
Wady Never naprawia jednak udanie chwytliwy Lightning Strikes, który charakteryzuje się kolejnymi znakomitymi melodiami w zwrotkach i refrenach, a także znakomitym riffem. Osbourne śpiewa tu bardzo dynamicznie i całość sprawia wrażenie fajnie pomyślanego, komercyjnego utworu, który miałby szansę zdecydowanie zostać kolejnym hitem. Powinien, bo całość wpada w ucho i można naprawdę fajnie się bawić podczas słuchania.
Tell your mama that you're gonna be late
But not to worry we'll just be rockin' all night
The lightning strikes before you hear the thunder roar
We're becoming the children of the night
I'm not apologizing
I am what I am
There is no compromising
I don't give a damn
Until I feel the thunder boiling in my veins
Kolejnym świetnym utworem jest zdecydowanie znakomity Killer of Giants. Rozpoczynamy wstępem zagranym na gitarze akustycznej (hołd dla Randy'ego Rhoadsa?), a po chwili wchodzi płaczliwy głos Ozzy'ego wyśpiewujący bardzo interesujący tekst będący zwiastunem wojny nuklearnej. Zaraz dołączają do niego klawisze i w refrenach mamy już bas, perkusję i gitarę elektryczną, które skutecznie dorzucają do pieca. Bez wątpienia Killer of Giants to jedna z najlepszych i najciekawszych ballad Ozzy'ego. Szkoda, że zginęła ona w mrokach niepamięci, bo moim zdaniem zasługuje, by być bardziej pamiętaną. Osbourne wracał do niej potem spontanicznie na koncertach, jednak - według mnie - za rzadko. Jak dla mnie, nie dość że jest to jedna z jego najlepszych ballad, to zarazem jest jednym z najfajniejszych utworów, jakie nagrał.
If none of us believe in war
The can you tell what the weapon's for
Listen to me everyone
If the button is pushed
There'll be nowhere to run
Giants sleeping, giants winning wars
Withing their dreams
Till they wake when it's too late
And in God's name blaspheme
Szkoda jednak, że pod koniec pojawia się kolejny wypełniacz w postaci banalnego i naiwnego Fool Like You. Refreny, zwrotki, riffy, tekst... właściwie nic tu nie gra. Oczywiście Ozzy trzyma poziom, ale to zasługa bardziej jego niezwykłej barwy, niż samego zaangażowania. Lepiej ten utwór pomijać podczas słuchania.
Today is just another day
You hold your ticket into nowhere
It's up to you if you will stay
And turn your day into a nightmare
You think you know if you think you know it all
But you don't even have a clue
And control is still in view for a fool like you
Kończymy jednak w wielkim stylu, bowiem Shot In the Dark to największy przebój Ozzy'ego z tej płyty, który zdecydowanie wszedł do kanonu. Mamy tu całą płytę skumulowaną w jeden, znakomity utwór. Gitary, udany riff, klawisze, fajny i mroczny tekst oraz znakomite wokale Osbourne'a. Wszystko w tej piosence jest na swoim miejscu, a ona sama robi jak najlepsze wrażenie. Gdy płyta się ukazała, fani i krytycy żartowali, że Ozzy najlepszy kawałek umieścił na końcu, by zmusić słuchacza do wysłuchania reszty. No, nie powiedziałbym, że na reszcie albumu nie ma nic ciekawego (bo jest i to sporo), ale bezsprzecznie Shot In the Dark to najlepszy utwór na albumie.
Out on the street I'm stalking the night
I can hear my heavy breathing
Aim for the kill but it doesn't seem right
Something there I can't believe in
Voices are calling from inside my head
I can hear them, I can hear them
Vanishing memories of things that were said
They can't try to hurt me now
But a shot in the dark
One step away from you
Just a shot in the dark
Always creeping up on you
The Ultimate Sin to najsłabszy album Ozzy'ego z lat 80. i 90. (niżej podczas swojej kariery upadł tylko za sprawą okropnego i wymuszonego Under Cover z 2004). Co ciekawe, sam Ozzy uznaje ten album za swoje najgorsze dzieło, mówiąc że wszystko zepsuła tu produkcja. Zgadzam się z nim. Wszystko brzmi niestety zbyt podobnie do siebie i odróżnienie kolejnych utworów może być czasem problemem. Producent chciał zapewne, by to wszystko brzmiało spójnie, jednak trochę przeholował, w związku z czym wszystko brzmi prawie tak samo. Rzecz jasna, nie jest to jakaś kompletna porażka, gdyż jest tu całkiem sporo dobrej muzyki (The Ultimate Sin, Secret Loser, Thank God For the Bomb, Lightning Strikes, Killer of Giants i Shot In the Dark), jednak na tej płycie jest masa zbędnych wypełniaczy, które po prostu wypadają miernie. I to właśnie one, obok produkcji, są największą bolączką tej płyty, która niestety brzmi słabo. To wciąż fajne i przyjemne granie, ale Ozzy'ego stać po prostu na więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz