sobota, 22 lutego 2020

"Unplugged (The Official Bootleg)" - Paul McCartney [Recenzja]


Konsekwencją po bogatych brzmieniowo latach 80. była chęć powrotu do grania nieco bardziej wyciszonego, akustycznego (chociaż lata 90. to również powrót klasycznego, opartego na gitarowym graniu, rocka). W związku z tym - świecąca szczyty popularności - telewizyjna stacja muzyczna MTV ogłosiło cykl koncertów nazwany "MTV Unplugged", który opierać się miał właśnie na graniu "bez prądu". W ramach tego cyklu, zaprezentowało się wielu artystów, którzy zachwycili publiczność swoim innym obliczem (wśród tych najbardziej znanych na pewno wymienić należy Nirvanę, Erika Claptona, Alice in Chains czy Boba Dylana).
Nie dziwi więc fakt, że jako pierwszego zaproszono największą żyjącą legendę muzyki, czyli ex-Beatlesa. Paul McCartney postanowił zagrać ten koncert zgodnie z ideą. Gitary, fortepian i tak dalej, nie były więc podłączone do głośników, ale na scenie ustawiono mnóstwo mikrofonów, które miały rejestrować instrumenty bezpośrednio (można zaobserwować to zresztą nawet na okładce, gdzie przed gitarą widać mikrofon). McCartneya nie naciskano jeśli chodzi o listę utworów, więc Paul sięgnął po kilka swoich nieco bardziej zapomnianych piosenek z płyty McCartney, covery ze swojej młodości, a także parę klasyków Beatlesów. 
Podtytuł płyty ("The Official Bootleg"), jak i sam styl okładki, to oczywiste odniesienie do płyty Cнова в CCCP, która pomyślana była właśnie jako rzecz, która miała się "na czarno" przedostać do Związku Radzieckiego. Album Unplugged wydany został najpierw limitowanym nakładem, gdzie każdy egzemplarz był ręcznie numerowany. Później wydany został "oficjalnie" w zdecydowanie większym nakładzie, jednak to pierwsze wydanie zawędrowało wysoko na listach przebojów, gwarantując Paulowi najwyższą lokatę w Stanach Zjednoczonych od wielu lat (14. miejsce).
Podczas koncertu i prób wykonano też wiele piosenek, które ostatecznie nie trafiły na longplay: Things We Said Today, Midnight Special, Matchbox, Mean Woman Blues, The Fool, Mother Nature's Son, Figure of Eight, Cut Across Shorty, Heartbreak Hotel, Heart of the Country, She's My Baby i Mrs. Vandebilt. (Chociaż Things We Said Today i Midnight Special zostały oficjalnie wydane 2 lata później na stronie B singla Biker Line An Icon).

Zaczynamy od coveru wielkiego rockandrollowego przeboju, czyli legendarnej Be-Bop-A-Lula i warto zwrócić już w tym miejscu uwagę na znakomitą formę wokalną Paula, który śpiewa ten numer ze wspaniałym zaangażowaniem i wyczuciem, dokładając do pieca w odpowiednich momentach. Całość oczywiście zagrana jest znakomicie, ale to właśnie wokale są tu główną siłą napędową. Warto przypomnieć, że i swoją wersję tego przeboju Gene'a Vincenta, na swoim albumie Rock and Roll przedstawił też John Lennon. Jednak wersja autora Imagine nie ma nawet startu do znakomitej interpretacji McCartneya. Do tego dochodzą jeszcze dwie znakomite solówki, gitarowa i fortepianowa, które dopełniają pozytywnego odbioru wykonania.
A teraz rzecz bez wątpienia znacząca, acz niezbyt satysfakcjonująca. Już tłumaczę: otóż I Lost My Little Girl to pierwszy utwór napisany przez Paula, gdy ten miał 14 lat. Cała piosenka składa się z czterech akordów i jest to rzecz prościutka, acz ze sporym potencjałem na przebój. Linia wokalna jest niezbyt skomplikowana i wysmakowana, acz przyjemna i już tutaj ujawniają się początki melodyjnego geniuszu McCartneya. Miło się tego słucha, aczkolwiek należy pamiętać, iż absolutnie nie jest to jakieś nie wiadomo jak dobre granie.
Pierwszy z wielkich przebojów Beatlesów zagrany podczas tego koncertu, to zarazem też jedyna piosenka, za którą Lennon pochwalił bezpośrednio McCartneya w ciągu całej kariery Beatlesów. Here, There And Everywhere z albumu Revolver. Przepaść dzieląca ten numer od I Lost My Little Girl to istne niebo a ziemia. Bardziej złożona melodyka, naprawdę fajny tekst i świetne wokale. Całość została przyozdobiona dźwiękami akordeonu. Robi się romantycznie.
A teraz przyjemny walczyk z lat 40., czyli klasyczne Blue Moon of Kentucky. Kompozycja tam w sam raz nadaje się do śpiewania przez taką barwę, jaką dysponuje Paul, więc nie jest też zaskoczeniem, że wypada to naprawdę przyjemnie i przepięknie.
Najbardziej wywołującym uśmiech na twarzy jest jednak nagranie We Can Work It Out Beatlesów. A to ze względu na totalne zagubienie Paula. Pierwsze podejście i McCartney wykłada się już na drugim wersie, więc trzeba przerwać. Chwila zastanowienia i prośba do publiczności o jeszcze parę okrzyków. Drugie podejście idzie płynniej, jednak w drugiej zwrotce znów się pogubił. Przeprasza, że nie da rady tego wykonać. Zostaje jednak o to poproszony, więc ponownie chwila na zastanowienie i trzecie podejście. Jak to się mówi: do trzech razy sztuka. Tym razem poszło gładko i Paul wykonał to znakomicie; świetne wokale, fajny aranż i to cudowne, walczykowe zwolnienie w refrenie. McCartney gubi się potem jeszcze raz, ale wykazuje się refleksem i wychodzi z tego obronną ręką. Po piosence zespół musi się jeszcze odpowiednio dostroić, więc między kolejnym wykonem jest mała przerwa.
Zostaje nam jednak wynagrodzona za sprawą kolejnego klasyka, San Francisco Bay Blues. Paul mówi, że jako dziecko posiadał to nagranie w swojej kolekcji i rzeczywiście, można tu znaleźć pewne podobieństwa do I Lost My Little Girl, szczególnie we wstępnej progresji akordów, a także odrobinę w późniejszej linii melodycznej. Wypada to jednak świetnie, dynamicznie i na poziomie. 
Żebyśmy nie zdążyli stęsknić się za Beatlesami, Paul funduje nam klasyczne I've Just Seen a Face z albumu/ścieżki dźwiękowej do filmu Help!. No i co tu dużo mówić, McCartneyowi nie zdarza się raczej psuć utworów słabym wykonaniem, co najwyżej słabo je napisać lub przearanżować. Ten kawałek jest jednak wręcz stworzony do wykonania w wersji akustycznej, więc wypada tu rewelacyjnie i porywająco. 
Czas jednak na pierwszą w tym koncercie piosenkę z solowego repertuaru bohatera wieczoru. Wybór pada na nieco zapomniane Every Night z albumu McCartney. Tutaj utwór został nieco zwolniony, w związku z czym wypada może zbyt mało dynamicznie i porywająco, jednak - po raz kolejny - Paul po prostu nie jest w stanie perfidnie zepsuć piosenki, więc i tu pokazuje klasę. Wokalnie jest znakomicie, a aranżacyjnie jest to dość wierne odwzorowanie studyjnego pierwowzoru, chociaż chórki są nieco bardziej rozbudowane brzmieniowo. 
Tym razem zupełnie inaczej zaaranżowany kolejny przebój Beatlesów, She's a Woman. Dynamiczna i prosta kompozycja i tu wypada całkiem w porządku, choć nie jakoś specjalnie porywająco. Jednak wszystko wykonane jest porządnie, bez rewelacji, acz i bez powodu do wstydu. W fajnym stylu kończy się więc strona A.
Stronę B rozpoczyna zaś kolejny cover, tym razem wybór pada na żwawy i znów fajnie zagrany i zaśpiewany Hi-Heel Sneakers. To już jednak jest zdecydowanie młodsza piosenka od pozostałych utworów cudzego autorstwa, gdyż pochodzi "tylko" z 1963 roku, czyli z czasu płytowego debiutu Beatlesów. Ponownie jest fajnie i przyjemnie, jednak mało ciekawie.
Romantyczniej robi się ponownie przy przepięknym numerze Beatlesów And I Love Her z albumu/ścieżki dźwiękowej do filmu A Hard Day's Night. Szkoda jednak, że całość jeszcze bardziej zwolniono, przez co wypada to nieco zbyt ociężale i patetycznie. Szkoda, bo w oryginale była to niebywałej urody ballada, natomiast tutaj jakby chciano to jeszcze bardziej podkreślić, przez co wyszło to naprawdę zbyt sztucznie.
Kolejny nieco zapomniany numer z płyty McCartney - That Would Be Something. Rozszerzono tu nieco instrumentarium, co przysłużyło się zdecydowanie tej piosence, która jest tak prościutka, że granie jej tylko na gitarze akustycznej podczas koncertu mogłoby śmiertelnie zanudzić. Tu jednak jest to fajnie urozmaicone i wypada naprawdę nieźle, a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że lepiej od studyjnego oryginału.
Przed następną piosenką Paul zdradza, że numer ten miał nazywać się Blackboard, jednak ostatecznie przemianowano to na Blackbird. To solowa popisówka McCartneya, gdzie wszystkie przeszkadzajki są zdecydowanie niemile widziane; to popis wokalnego i (przede wszystkim) gitarowego kunsztu Paula i tylko w takiej formie robi wrażenie. Tutaj na szczęście nie starano się eksperymentować i mamy tu kwintesencję prostoty, która naprawdę działa. 
I nagle niespodzianka, nagła zmiana wokalisty. Paul zasiada za perkusją, a Ain't No Sunshine odśpiewuje Hamish Stuart, odpowiedzialny za gitary. Radzi sobie tu bardzo fajnie i śpiewa dość wiernie w stosunku do oryginału, więc nie ma tu też za bardzo nad czym się pochylać, gdyż wiadomo że to jest znakomity numer. I tak też tu wypada.
Kolejnym fajnym coverem - gdzie Paul wraca już na wokalu - jest dynamiczna wersja Good Rockin' Tonight. Nie ma co za bardzo się nad tym rozwodzić; po prostu wypada dobrze.
Ostatnim piosenkowym utworem na płycie jest przebój z lat 50., Singing the Blues. Jak wyżej.
Na zakończenie mamy jeszcze krótką, instrumentalną melodyjkę z piosenki Junk. Uwielbiam ten numer, więc i wersja singalong bardzo mi przypadła do gustu i stanowi piękne domknięcie koncertu.


Myliłby się ktoś, myśląc że Unplugged (The Official Bootleg) przyniesie jakieś świeże spojrzenie na utwory Beatlesów i Paula. McCartney niestety poszedł po najmniejszej linii oporu i sięgnął po piosenki, których nawet nie trzeba było specjalnie aranżować na nowo. Nie ma tu mowy o żadnej rewolucji (jak w przypadku Nirvany czy Alice In Chains), a jedynie prosty i porządnie odegrany koncert, w skład którego wchodziły kompozycje jednoznacznie kojarzące się z wersjami akustycznymi. Ale, żeby oddać cesarzowi co cesarskie, należy zdecydowanie zauważyć wysoki poziom wykonawczy, bo tu absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Wszystko zagrane jest równo, wokale są bezbłędne, a i czuć po prostu sporo luzu i swobodną atmosferę, co przekłada się też na przyjemne słuchanie koncertu. Niestety, po pewnym czasie piosenki zlewają się w jedną, nierozróżnialną całość, a w związku z tym zaczynamy też mniej uważnie słuchać, bo niestety nie dzieje się tu nic wyjątkowego. Reasumując: posłuchać można, ale raczej nie oczekiwać nic więcej poza pozytywnym i wysokim jakościowo graniem do zapomnienia po przesłuchaniu.

Ocena: 5/10


Unplugged (The Official Bootleg): 58:29

1. Be-Bop-A-Lula - 4:04
2. I Lost My Little Girl - 1:45
3. Here, There and Everywhere - 3:16
4. Blue Moon of Kentucky - 4:21
5. We Can Work It Out - 2:48
6. San Francisco Bay Blues - 3:29
7. I've Just Seen a Face - 3:01
8. Every Night - 3:24
9. She's a Woman - 3:39
10. Hi-Heel Sneakers - 4:08
11. And I Love Her - 4:17
12. That Would Be Something - 4:02
13. Blackbird - 2:09
14. Ain't No Sunshine - 4:05
15. Good Rockin' Tonight - 3:42
16. Singing the Blues - 3:46
17. Junk - 2:26

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...