niedziela, 10 maja 2020

"Electric Light Orchestra Live" - Electric Light Orchestra [Recenzja]


Mimo, że spora część trasy promującej Zoom została odwołana z powodu znikomego zainteresowania biletami, Jeff zdążył jeszcze w jej ramach (chociaż, poniekąd, bardziej jako swoista "zachęta") zagrać koncert dla CBS w Los Angeles. Po latach, gdy w wyniku popularności związanej z ponownym wydaniem przebojów Electric Light Orchestra (Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra) zdecydowano się na opublikowanie materiału z tego koncertu. Koncertówka ukazała się pod bardzo prostym tytułem: Electric Light Orchestra Live. Nie jest to jednak prosty, dokładny zapis koncertu, gdyż 4 utwory, które znalazły się na tej płycie, nie zostały ostatecznie umieszczone w zapisie telewizyjnym, więc stanowią fajne dopełnienie. Zabrakło jednak dwóch utworów: Turn to Stone i Do Ya, które wydano jednak później przy okazji kolejnych edycji albumu Zoom. Jako, że Jeff Lynne lubi chwalić się nawet niewydanymi utworami, również na tej koncertówce znalazły się dwie piosenki, które wcześniej nie ujrzały światła dziennego: jeden z 1992 roku, a drugi, prawie nowy - z 2010.
Płyta ukazała się po powrocie Lynne'a na rynek - po wydaniu Long Wave i Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra. Album zyskał bardzo dobre przyjęcie, aczkolwiek nie okazał się wielkim sukcesem sprzedażowym, dobitnie wskazujący Lynne'owi, że publiczność najwidoczniej czeka na nowe studyjne nagrania. Jeff postanowił więc już wkrótce spełnić prośbę fanów...

Najtrudniej jest poderwać publiczność już na początek. Lynne na pewno, jako koncertowy weteran, dobrze o tym wie. Może właśnie dlatego rozpoczynamy koncert od hitowego i dynamicznego Evil Woman. Od pierwszych dźwięków publiczność wczuwa się więc w muzykę, co dodaje całości świetnego koncertowego klimatu. Warto zwrócić tu uwagę na wokale Jeffa; to niesamowite, że 30 lat po wydaniu tej piosenki, brzmią one wciąż tak samo rewelacyjnie, dynamicznie i porywająco, a on sam bez problemu wyciąga falsety w refrenach. Sama warstwa instrumentalna również oczywiście trzyma fason, a piosenka wypada naprawdę porywająco.
Kontynuujemy kolejnym wielkim przebojem, tym razem nieco starszym Showdown z amerykańskiego wydania On the Third Day (a potem dołączonego także do międzynarodowych wznowień tegoż albumu). Tu z kolei mam małe "ale", które dotyczy refrenów; według mnie wypadają nieco za mało dynamicznie. Lynne zrezygnował ze świetnych wokaliz, które tam stosował, na rzecz falsetów, które śpiewa wespół z kobiecym chórkiem. Nie ukrywam, ujmuje to trochę piosence, chociaż - co by nie było - to wciąż bardzo dobre wykonanie znakomitego utworu.
Przyznam się szczerze, że nie przepadam za albumem Secret Messages, a udane piosenki z tej płyty mogę wyliczyć dosłownie na palcach jednej ręki. Wśród nich jest jednak utwór tytułowy, który uważam za jeden z niesłusznie zapomnianych numerów ELO. Tym bardziej cieszy jego obecność na tej koncertówce. To dość prosta kompozycja, aczkolwiek porywająca i wypadająca bardzo świeże nawet mimo tylu lat na karku. Również i tu wypada bardzo dobrze i słucha się jej z przyjemnością.
Co by jednak nie mówić o Secret Messages, nie da się jej jednak zaliczyć w poczet klasycznych przebojów Electric Light Orchestra. Na takie miano zasługuje jednakże Livin' Thing ze znakomitego albumu A New World Record. Piosenka dostaje też wykonanie, jakiego bez wątpienia jest godna; to po prostu znakomity hit, który w wykonaniu Jeffa i spółki zawsze wypada równie porywająco jak tutaj.
Po albumie A New World Record, zespół ELO był u szczytu popularności. To właśnie wtedy Lynne zaproponował publiczności kolejne wspaniałe wydawnictwo grupy - Out of the Blue, które wręcz wypełnione było ponadczasowymi przebojami. Wśród nich znalazł się m.in. rewelacyjny i dynamiczny Sweet Talkin' Woman zapowiadający już ciągoty Jeffa w stronę disco. Tutaj podane jest to z klasą, rewelacyjnymi smyczkami, wpadającymi w ucho refrenami i - oczywiście - świetnymi wokalami bohatera wieczoru. 
Przebojów z Out of the Blue ciąg dalszy. Tym razem przychodzi pora na kultowy Mr. Blue Sky. Cóż powiedzieć - to po prostu znakomity, optymistyczny i dynamiczny utwór, którego Jeff po prostu nie umie źle wykonać. Tak więc nie dziwi fakt, że i tu wypada wspaniale i olśniewająco. Czuć magię.
Długo przed Out of the Blue i tymi wspaniałymi przebojami, Jeff popełnił jednak wspaniały koncepcyjny album o nazwie Eldorado. Z tamtej płyty udało się właściwie wypromować tylko jeden wielki hit, ale za to jaki! Can't Get It Out of My Head to przecież jedna z najpiękniejszych i najbardziej czarujących piosenek, jakie kiedykolwiek napisano. Jako że ELO to muzyka na żywo na najwyższym poziomie, więc i to wykonanie oczarowuje, hipnotyzuje i nie pozwala się od siebie uwolnić.
Twilight to już piosenka z późniejszego o parę lat kolejnego albumu koncepcyjnego, zatytułowanego Time. To kolejna klasyczna kompozycja; dynamiczna, nieco chłodniejsza w brzmieniu, jednak wciąż ze świetnymi wokalami i bardzo przekonującym wykonaniem.
Bardzo mnie cieszy, że Lynne sięgnął tu po jeden z bardziej zapomnianych utworów ELO, a mianowicie Confusion ze zjawiskowego Discovery. To bodaj jedyny oficjalny zapis wykonywania tej kompozycji na żywo. Tym bardziej warto się z nim zapoznać, choćby po to by przekonać się, że piosenka ta na żywo brzmi równie olśniewająco i uroczo co w wersji studyjnej. 
Kolejny kawałek z Discovery. O Don't Bring Me Down nie można już jednak powiedzieć, że jest to utwór zapomniany. To przecież jeden z najlepszych i najpopularniejszych numerów Electric Light Orchestra. Lynne wykonuje go więc, jak na taki przebój przystało: z ikrą, dynamicznie, z sercem i pasją. Po prostu świetne. 
Żaden koncert ELO nie może się obyć bez Roll Over Beethoven, który też najczęściej grany jest na zakończenie. Nie inaczej jest i tutaj. To pierwszy wielki przebój zespołu (o ironio, nie jest to jedna ich autorska kompozycja, a jedynie cover Chucka Berry'ego). Mimo to, Lynne nie wydaje się ani trochę nim znudzony i wciąż wykonuje go z taką samą pasją i zaangażowaniem, co kilkadziesiąt lat temu. Dzięki temu - mimo że słyszeliśmy to już tyle razy - to wciąż porywa. Zakończenie koncertu z klasą.
Lynne na Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra zaprezentował nam parę starszych nagrań, jednak - by płyta była też atrakcyjna dla starszych fanów - dorzucił tam nową piosenkę (Point of No Return), dla tych, którzy oczekują nowych nagrań od ELO. Również i na tej płycie dostajemy aż dwa bonusy. Pierwszy z nich to Out of Luck; rzecz względnie świeża po raptem z 2010 roku. To piosenka w starym dobrym, rockandrollowym stylu, która zdaje się pochodzić z sesji do Travelling Wilburys Vol. 1. To utwór nieco w stylu Rip It Up, ale z lepszymi refrenami (bardzo w stylu Jeff Lynne's ELO). Nie jest to jakaś zaginiona perełka, ale wypada naprawdę przyjemnie.

If you think I'm waitin' round all night
And if you think there's gonna be a fight
And if you think I'm gone from your sight
You're out of luck

If you think I'm waitin' by the phone
And if you think I'm sittin' home alone
If you think you're gonna se me gone
You're out of luck

Drugi z bonusów, Cold Feet, to już kompozycja zdecydowanie starsza, bowiem aż z 1992 roku. Brzmi trochę jak zaginiona piosenka z Time. Mamy tu dobitnie wysunięty motyw syntezatora, który dodaje całości chłodu. Niesamowitego klimatu dodaje także wpadająca w ucho, chwytliwa, ale i odrobinę mroczna muzyka. Mimo, że Out of Luck bardzo mi się podobało, to właśnie Cold Feet naprawdę do mnie przemówiło i zahipnotyzowało, tak jak robiły to te najbardziej klasyczne kompozycje ELO. Znakomity numer.

Was that you out last night?
You  got cold feet
Out there under the light
On the old street


Po Jeffie Lynnie można spodziewać się ni mniej, ni więcej, tylko po prostu udanego koncertu z masą przebojów. Czy Electric Light Orchestra Live wyczerpuje temat? I tak, i nie. Z jednej strony mamy tu naprawdę bardzo wysoko postawioną poprzeczkę jeśli chodzi o wykonanie. Głos Lynne'a brzmi wciąż bardzo dobrze, melodyjnie, młodzieńczo i nie zauważyłem tam żadnych niedostatków, jeśli chodzi o wyśpiewywanie kolejnych utworów. Z drugiej strony zawodzi trochę brzmienie, a konkretnie symfonika. Smyczki były na tych koncertach elektroniczne (o zgrozo!) co odebrało większości utworów ciepła i przestrzenności, przez co choćby Roll over Beethoven brzmi pod tym względem dużo słabiej niż można by się spodziewać. Cieszy jednak, że Jeff poza oczywistymi hiciorami sięgnął po nieco bardziej przykryte kurzem (choć przecież nowsze) Secret Messages, Twilight czy Confusion. Dziwi nieco, że nie znalazła się tu reprezentacja Zoom, którą wówczas Lynne promował, ale płyta ta nie dorównywała klasycznym albumom ELO, więc też nie ma o co kruszyć kopii. Wszak dostajemy też dwa bonusy (jeden średniak, a drugi bardzo udany), choć nie ma co upatrywać się w nich zaginionych przebojów na miarę Mr. Blue Sky. Ale nie sądzę, by taki był cel Jeffa. Tak samo jak bonusy, także i ta koncertówka miała być tylko prezentem dla fanów i znakiem, że o nich pamięta. Bardzo udana i porywająca płyta.

Ocena: 8/10


Electric Light Orchestra Live: 50:24

1. Evil Woman - 4:28
2. Showdown - 4:09
3. Secret Messages - 4:06
4. Livin' Thing - 4:10
5. Sweet Talkin' Woman - 3:16
6. Mr. Blue Sky - 3:32
7. Can't Get It Out of My Head - 4:12
8. Twilight - 3:31
9. Confusion - 3:35
10. Don't Bring Me Down - 4:08
11. Roll Over Beethoven - 6:26
12. Out of Luck - 2:36
13. Cold Feet - 2:18

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...