poniedziałek, 25 marca 2019

"Bleach" - Nirvana [Recenzja]


Grunge w latach 90. nie był niczym innym niż powrotem do gitarowego grania z lat 70. Niemniej ta subkultura zawładnęła nie tylko Stanami Zjednoczonymi, ale i całym światem. Wielką czwórkę heavy metalu stanowią Led Zeppelin, Black Sabbath, Depp Purple i Iron Maiden (mimo że umieszczenie tu tego ostatniego wywołuje wciąż niemałe kontrowersje). Wielką czwórkę trash metalu - Metallica, Megadeth, Slayer i Anthrax. Natomiast Wielka czwórka grunge'u to Alice In Chains, Soundgarden, Pearl Jam i Nirvana. Ten ostatni dzisiaj jest najlepiej pamiętany i znany. Zasługa w tym głównie największej przystępności ich muzyki, ale też - nie ma co się oszukiwać - samobójczej śmierci Kurta Cobaina, która wyniosła zespół na piedestał muzyki rockowej (w końcu co tak napędza popularność grupy, jak śmierć lidera).
Pierwszy zespół Kurt Cobain założył w 1985 roku. Nazywał się Fecal Matter, jednak szybko został rozwiązany. Cobain już od dzieciństwa interesował się muzyką; słuchał zespołów takich jak The Beatles czy The Monkees, a pod koniec lat 70. zafascynował się Black Sabbath, Kiss, Sex Pistols czy The Clash. Już samo to wymieszanie tak skrajnych gatunków mogło zwiastować niecodzienną hybrydę, którą przedstawiał w swojej twórczości. Wraz z powstaniem grupy Fecal Matter, w 1985 roku, Kurt poznał także basistę Kirsta Novoselica, a połączyła ich wspólna muzyczna miłość, czyli zespól The Melvins. Uczyli się akordów do piosenek tej grupy, by ostatecznie - wraz z perkusistą Aaronem Burckhardem - stworzyć w 1987 roku zespół, który finalnie nazwali "Nirvana" (chociaż nazwa ta pojawiła się dopiero rok później).
Pierwsze utwory Nirvana nagrała z perkusistą, Dalem Croverem, jednak w międzyczasie został zastąpiony przez Chada Channinga (zdecydowano się mimo wszystko na pozostawienie na płycie piosenek zarejestrowanych z Croverem). Album nagrywany był w Seattle (uznawanym dziś za miejsce narodzin grunge'u), a wydała go mała, niezależna wytwórnia Sub Pop Records. Jack Endino - producent - ocenia czas nagrania całości na około 30 godzin. Mimo zakończenia produkcji, premiera była kilkakrotnie przesuwana (głównie z powodów braku środków na wydanie). Początkowo płyta miała nosić tytuł Too Many Humans, jednak Cobain zdecydował o zmianie nazwy po tym, jak zobaczył billboard, który zawierał prośbę do narkomanów o czyszczenie strzykawek, celem zabezpieczenia przed AIDS. Kurt nie przywiązywał większej wagi do tekstów; większość z nich była oparta na jego prywatnych doświadczeniach i obserwacjach, a powstawały głównie dzień przed nagraniem, a czasem nawet w drodze do studia.



Rozpoczyna się wyrazistą linią basu, która przechodzi następnie w ultra-ciężki, choć niepozbawiony melodyjności Blew. Ironiczny tekst głównie przez tak duże nagromadzenie sarkazmu brzmi naprawdę mocno, a wokal Cobaina tylko go podkreśla - początkowo mruczy zwrotkę, w refrenie śpiewa odważniej, a w kolejnej zwrotce zaczyna wręcz rozpaczliwie krzyczeć. Solówka gitarowa składa się głównie ze sprzężeń gitary, choć nie brakuje tu i ciekawych akordów. Koniec końców, piosenka wypada naprawdę ciekawie i nad wyraz ostro, stanowiąc świetną wizytówkę nie tylko płyty, ale i zespołu. Nirvana lubiła wracać do niej na koncertach nawet parę lat po wydaniu płyty i nie powinno to dziwić. Świetny kawałek.

If you wouldn't mind I would like to blew
If you wouldn't mind I would like to lose
If you wouldn't care I would like to leave
If you wouldn't mind I would like to breathe

Floyd The Barber kontynuuje pasmo ciężkiego grania zapoczątkowane w Blew. Tekstowo jest to 'recenzja' pewnego programu lecącego wówczas w amerykańskiej telewizji. Muzycznie jest zdecydowanie mniej ciekawie niż w poprzedniku, gdyż mamy właściwie przez ponad 2 minuty ten sam motyw, który się zapętla. Jest to dalej niezwykle dobra rzecz, jednak szału nie ma.

Barney ties me to the chair
I can't see, I'm really scared
Floyd breathes hard, I hear a zip
Pee-Pee pressed against my lips

Największy przebój tej płyty to zdecydowanie beatlesowski About A Girl. Mamy tu jedną z najbardziej melodyjnych linii wokalnych w całym repertuarze Nirvany. Tekst opowiada głównie o samotności, a zaadresowany był do ówczesnej dziewczyny Cobaina, która groziła, że wyrzuci go z mieszkania, jeśli nie znajdzie sobie "normalnej" pracy. Piosenka prezentuje się naprawdę wspaniale, mimo upływu lat i do dziś jest jednym z żelaznych klasyków grupy. Naprawdę warto przesłuchać, gdyż jest to jeden z tych kawałków, które mogą przypaść do gustu nawet, jeśli niezbyt przepada się za Nirvaną. 

I need an easy friend
I do with an ear to lend
I do think you fit this shoe
I do, won't you have a clue?

I'll take adventage while
You hang me out to dry
But I can't see you every night
Free

School otwiera jeden z najostrzejszych i najlepszych riffów Kurta. Cała piosenka - mimo tytułu - to krytyka sceny muzycznej w Seattle, a głównie wytwórni płytowej Sub Pop. Cały tekst można by zapisać właściwie w czterech linijkach, jednak pozwala to na zwrócenie uwagi na warstwę muzyczną, która jest tu naprawdę fenomenalna. Całość przywodzi na myśl najlepsze dokonania punk rocka, a Cobain wspina się tu na swoje wokalne wyżyny, rasowo się wydzierając. Zwraca tu uwagę głównie bezbłędny bas i znakomicie wyważona perkusja. Świetna rzecz i obowiązkowy punkt każdego koncertu Nirvany.

Won't you believe it
It's just my luck
No recess
You're in high school again

Love Buzz wytypowany został jako pierwszy singiel grupy. Nie powinno to dziwić, gdyż nie ma na tym albumie piosenki, która by była bardziej "radio friendly". Przede wszystkim zwraca uwagę genialny bas Novoselica i bardzo melodyjne zwrotki. Utwór ten to cover holenderskiej grupy Shocking Blue. Wersja Nirvany jest o wiele bardziej wartościowa muzycznie i przebiła zdecydowanie popularnością oryginał (głównie jednak dlatego, że jest to TA Nirvana). Wydaje mi się jednak, że niepotrzebnie pod koniec został dodany jazgot gitar i bezmyślne dziamdzianie Kurta. Bez tego byłoby o wiele lepiej, jednak wskazuje to już na zamiłowanie zespołu na wychodzenie ze sztywnych schematów i zabawa z konwencją (coś takiego do radia?!). Punkt za odwagę, minus za zepsucie świetnej piosenki. Wychodzi na zero.

Would you believe me when I tell you
You are the queen of my heart?
Please don't deceive me when I hurt you
Just ain't the way it seems

Paper Cuts to już zdecydowanie rzecz bardzo sabbathowa. Mamy tu ultra ciężki riff i przepełniony bólem głos Cobaina. Hipnotyczna gitara z basem i oszczędne bębny. Tak właśnie mogliby grać Sabbaci z Ozzym w latach 90. Niezbyt wesoły tekst opowiada o rodzicach więżących własne dziecko w piwnicy, dając mu do jedzenia skrawki papieru. Do innej muzyki ten tekst byłby jednak poważnym zgrzytem, ale w tej sytuacji pasuje idealnie. I idealna jest też ta piosenka. 

Black windows of paint
I scratched with my nails
I see others just like me
Why do they not try to escape?

Najbardziej szalonym i przepełnionym furią numerem na płycie jest zdecydowanie Negative Creep. Zaczyna się mocnym, gęstym riffem, by następnie przejść w wydzieranie się Kurta, które sprawia, że aż skóra cierpnie. Utwór jest może jednostajny, jednak nie da się tu nudzić. Kolejny mocny cios.

This is out of our reach
Grown
This is getting to be
Drone
I'm a negative creep
And I'm stoned

Scoff wręcz od samego początku miażdży swoją energią i agresją. Na tym etapie ciężko jednak nie czuć już przytłoczenia tą dawką agresji i ciężkości. Wszystko tu niby gra i jest naprawdę dobrze, jednak w konfrontacji z pozostałą częścią płyty jest to aż nieznośnie mocne. Acz, by oddać cesarzowi co cesarskie, muszę przyznać, że naprawdę poziom wykonawczy jest tu na wysokim poziomie, a kawałek zawiera jeden z fajniejszych wokali Kurta.

In my eyes, I'm not lazy
In my face, it's not over
In your room, I'm not older
In your eyes, I'm not worth it
Gimme back my alcohol

Swap Meet to już jednak rzecz zdecydowanie słabsza i najzwyczajniejsze w świecie przynudzanie. Ciekawiej robi się dopiero przy refrenie, jednak trwa on zbyt krótko, by móc uznać ten kawałek za rzecz wartą uwagi. Czuć tu już lekki spadek kompozytorskiej formy - Nirvana wyprztykała się już z dobrych kompozycji.

They lead a lifetime that is comfortable
They travel far to keep their stomachs full
They make their living off of arts and crafts
The kind with seashells, driftwood and burlap

Narastająca perkusja otwiera Mr. Moustache, który niestety jest niczym więcej, jak kolejnym wypełniaczem. Nawet Kurtowi jakby nie chciało się już śpiewać. Nie wspomnę już może o niechlujnej grze całej trójki, bo warto na spuścić na to zasłonę milczenia (cały album jest tak zagrany, tylko że w poprzednich kawałkach dodawało to PORZĄDNIE napisanym kawałkom brudu i charakteru, a tu wypada to naprawdę żenująco). Szkoda, że znalazło się tu miejsce dla takiego knota. Naprawdę słabo; bez melodii, bez polotu, bez sensu.

Fill me in on your new vision
Wake me up with indesicion
Help me trust your might and wisdom
Yes I eat cow - I am not proud

Sifting to podobna miernota. W porównaniu ze świetną stroną pierwszą albumu i nieźle się zapowiadającą drugą takie kompozycja jak ta to po prostu mielizna. Nie ma tu absolutnie nic, na co warto by tu zwrócić uwagę. Żenujące. Zamiast niego, i poprzedzających go dwóch numerów, można było umieścić tu Big Cheese i Downer dodane tu dopiero w reedycji na CD. Szkoda, że zamiast tej nieporównywalnie lepszej dwójki znalazło się tu miejsce na takie 3 niewypały. 

Afraid - to grade
Wouldn't it be fun?
Cross, self loss
Wouldn't it be fun?
Wet your bed
Wouldn't it be fun?
Some fear none
Wouldn't it be fun?


Bleach to album bardzo nierówny. Zagrany bardzo niechlujnie (choć można na to przymknąć oko z racji przyjętej tu konwencji), choć przepełniony niezłymi melodiami (momentami nawet rewelacyjnymi). Strona pierwsza po prostu zachwyca. Nie ma tam ani jednego zbędnego dźwięku i wszystko dobrze ze sobą współgra (oprócz przynudzania w Floyd the Barber i niepotrzebnego zakończenia w Love Buzz). Druga zapowiada się równie intrygująco, jednak idzie potem w bardzo złym kierunku, który ostatecznie kończy się prawdziwą zapaścią repertuarową. Tak jakby Nirvana musiała napisać kilka kawałków w bardzo krótkim czasie i nie mieli kiedy się nad nimi pochylić i wycisnąć coś godnego uwagi. Szkoda, bo może gdyby tak się stało, longplay byłby dzisiaj mniej zapomniany. Nirvana zamiast pójść w różnorodność, nagrała wszystko na jedno kopyto i to głównie przez to ta płyta tak ucierpiała. 

Ocena: 6/10

2 komentarze:

  1. Skąd w ogóle pomysł, żeby umieścić Iron Maiden w jednym szeregu z Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple? To przecież inne lata, inny styl. Ta ostatnia trójka nie grała heavy metalu w dzisiejszym tego słowa znaczeniu (w latach 70. termin ten był używany zamiennie z hard rockiem - dziś jednak istnieje wyraźne rozgraniczenie między tymi stylami), choć miała wpływ na jego powstanie. IM to zespół, który przyszedł na gotowe - nie stworzył nic nowego, tylko podpiął się pod popularny w tamtym czasie styl (właśnie heavy metal). To już prędzej pasowałby Judas Priest, który grał w ten sposób już kilka lat wcześniej, choć w sumie też zadebiutował zbyt późno, by uznać go za prekursora czegokolwiek. Tak naprawdę powinna być wielka piątka, z LZ, BS, DP, Cream i Jimim Hendrixem. Lub nawet szóstka (dołączyłby Jeff Beck). Zawsze jednak mówiło się tylko o wielkiej trójce (LZ, BS, DP), która faktycznie przyczyniła się do rozwoju ciężkiego grania, ale przed nią byli inni wykonawcy, którzy podłożyli fundamenty.

    Podobnie wygląda sytuacja z tzw. wielką szóstką rocka progresywnego, do której zalicza się King Crimson, Pink Floyd, Yes, Genesis, ELP i Jethro Tull. Tak naprawdę powinna być jednak wielka ósemka, bo Gentle Giant i Van der Graaf Generator to także bardzo oryginalne i wpływowe zespoły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam, że Iron Maiden pasuje do pozostałej trójki jak pięść do nosa. Powtarzam jednak za pewną książką (której nazwy nie nadmienię z szacunku dla autora, który popełnił parę lepszych pozycji), gwoli ścisłości. Owszem, też słyszałem wersję tylko o trójce, jednak uznałem że zacytuję rzecz popartą źródłem, mimo że nie do końca się z tym zgadzam. Być może bardziej było to podyktowane wpływem, którzy Maideni wywarli na ogólnie pojętą popkulturę (znacznie większy niż Judasi, a szkoda).
      Przede wszystkim absolutnie nie chodziło mi tu o jakiekolwiek prekursorstwo, bo grunge sam w sobie jest odtwórczy i nieoryginalny, a jest tylko powielaniem starych patentów.
      Co do rocka progresywnego zgadzam się jak najbardziej, jednak zostałbym tylko przy szóstce

      Usuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...