niedziela, 17 marca 2019

"Sentimental Journey" - Ringo Starr [Recenzja]


Najpierw był soundtrack The Family Way Paula McCartney'a. Potem kolejna ścieżka dźwiękowa do filmu, tym razem autorstwa George'a Harrisona zatytułowana Wonderwall Music. Następnie ukazała się awangarda Johna Lennona i Yoko Ono. Jednakże pierwszym "prawdziwym" solowym albumem z Beatlesów może pochwalić się Ringo Starr. Ta płyta to zbiór ukochanych piosenek Ringo i jego rodziny z lat 40. i 50. Są to same evergreeny, wydany na długo przed - popularną dziś - serią "the great american songbook", z której szczególnie znany jest dziś Rod Stewart. Aranżacje na tym krążku są dziełami takich ludzi jak Quincy Jones, George Martin czy Paul McCartney. Warto wspomnieć też o tym, że trafił też na siódme miejsce list przebojów i utrzymała się na nich przez 6 tygodni. Jest to o tyle dość wyjątkowa sytuacja, że większość płyt Starra w ogóle nie była notowana.

Sentimental Journey to bardzo delikatne rozpoczęcie płyty. Delikatne, z lekka jazzujące zwrotki przeplatają się z odrobinę żywszymi refrenami. Warto zwrócić uwagę na sekcję smyczków, która pięknie nadaje klimatu całej piosence. Na całym albumie Ringo zajął się tylko wokalami, natomiast cała reszta instrumentów jest obsługiwana przez orkiestrę George'a Martina. Aranżację do tego utworu ułożył Richard Perry, który znany jest ze współpracy z takimi gwiazdami jak Elton John, Rod Stewart czy Art Garfunkel. Trzeba przyznać, że mimo niezbyt imponujących umiejętności wokalnych, Starr zręcznie radzi sobie z takimi warunkami, jakie ma, tworząc naprawdę czarujący klimat. Piękna piosenka.
Mocnymi dęciakami rozpoczyna się Night And Day, który po chwili klimatem przywodzić może knajpkę w jazzującym Nowym Orleanie. Zdecydowanie robi się tu żywiej niż w poprzedniku, jednak nie brakuje tu znaczącej dozy szaleństwa i najzwyczajniejszej w świecie radości. Nastrój utworu nie dziwi, gdyż o oprawę muzyczną zatroszczył się Chico O'Farrill - znany kubański jazzman. Świetny kawałek.
Lirycznie robi się w Whispering Grass (Don't Tell the Trees). Ponownie mamy tu cudowne smyczki, jednakże są tu one jeszcze bardziej wyeksponowane niż w Sentimental Journey. W zwrotkach mamy odrobinę oszczędniejszą warstwę instrumentalną, w chwili wybuchu jednak smyczki oczarowują słuchacza nadzwyczajnym wręcz pięknem i tworzą cudowny nastrój. 
Country mamy natomiast Bye Bye Blackbird. Zarówno aranż, jak i wykonanie może kojarzyć się z tym, co w The Beatles zwykł śpiewać Ringo. Może dlatego najłatwiej tu o nostalgię. Ciekawy zabieg mamy też od, mniej więcej, połowy utworu, gdy do country dołącza symfonika i mamy tu delikatne, acz wyraziste połączenie obydwu stylów, z których możemy znać ex-Beatlesa. Wybuchowa końcówka to również - bez wątpienia - rzecz robiąca wrażenie. Znakomity i wyważony kawałek.
I'm a Fool To Care Ringo schodzi momentami do bardzo niskich rejestrów, pokazując także tę stronę swoich umiejętności wokalnych. Moim ulubionym momentem w tym numerze jest ten w połowie, gdy niespodziewanie mamy wybuch dęciaków, które potem co chwilę powracają. Solo na trąbce odrobinę przyspiesza cały kawałek, a w ślad za nim podąża cała reszta instrumentarium. Po chwili wracamy jednak do poprzedniego, wolniejszego i delikatniejszego klimatu. Ciekawie!
Stardust to prawdopodobnie największy standard, po który na tym krążku sięgnął Ringo. Ciężko zaaranażować coś tak ogranego, jednocześnie wnosząc do tego jakąś nową jakość. Może dlatego Starr poprosił o to swojego dobrego przyjaciela, Paula McCartney'a. Paul może nie wniósł tu niczego specjalnie odkrywczego, jednak zachował klasę oryginału i wprowadził ciekawy zryw orkiestry, który wspaniale współgra z klimatem całości. Do tego oszczędny, minimalistyczny Ringo i tak o to mamy Stardust: zachowawczo, ale niestandardowo. 
Znowu żywiej robi się w Blue Turning Grey Over You. Eksplozje dęciaków, zwalniające refreny i zwrotki, dzięki czemu całość brzmi oryginalnie i z polotem. Warto zwrócić uwagę na znakomitą grę perkusisty. Mam wrażenie, że w swojej technice sporo czerpie ze stylu wypracowanego przez Starra. Znakomite przyspieszenia i wymykanie się ze sztywnych ran bez tracenia rytmu, jazzowe wstawki i improwizacje. A skoro już o improwizacjach mowa, całkiem zabawna jest dość niezręczna wokalna próbka "szaleństwa" Ringo, który stara się zachowywać w niej jak jazzman z krwi i kości. Ciekawostka, ale warto zwrócić na nią uwagę. Wracając jednak do samego utworu: robi się naprawdę pięknie, chociaż jest to pierwszy moment, kiedy styl płyty zaczyna nieco nużyć.
Love Is a Many Splendoured Thing to znowu zwolnienie z bardzo przyjemnymi smyczkami, ale i chórkiem kobiecym, który dodaje całości nieco gracji i pięknie otacza nieco kanciasty wokal Starra. Jest to bez wątpienia jeden z najwspanialszych momentów płyty (no, ale czego się spodziewać, skoro za stołem aranżera stoi sam Quincy Jones), do którego regularnie wracam i zawsze czerpię z niego taką samą przyjemność.
Najlepszym momentem jest jednak przepiękne Dream. Po pierwsze: aranżacja George'a Martina. Po drugie: znakomite dęciaki. Po trzecie: niski, kojący głos Ringo. Po czwarte: konsekwentny, ale nie nużący podkład. I tyle. Te 4 rzeczy absolutnie wystarczą by stworzyć coś tak zjawiskowo pięknego jak ta piosenka. Nic tak nie ukoi zszarganych nerwów.
Monumentalnie (niczym trąby anielskie) rozpoczyna się You Always Hurt The One You Love. Potem jednak robi się raczej standardowo i nie ma co oczekiwać większych sensacji i rewolucji. Ot, kolejny kawałek na płycie, który stylistycznie idealnie wpisuje się w koncept całości. 
Have I Told You Lately That I Love You to już rzecz z dystansem, z zabawnymi przejściami między zwrotkami. Jest żywo, bez patosu i luźno. Czyli wszystko, czego trzeba by stworzyć kolejny przyjemny numer tej płyty. I taki właśnie jest ten kawałek: przyjemny i nic więcej.
Zakończenie, czyli Let the Rest of the Day Go By, to rzecz jakby żywcem wzięta z sountracku klasycznej bajki Disney'a. Pięknie, nastrojowo, z pompatyczną (w dobrym tego słowa znaczeniu) orkiestrą. Nie jest ani ociężale, ani zbyt wesoło. Jest tak pomiędzy i w tym właśnie drzemie siła tego kawałka. Znakomicie całości dopełnia delikatny kobiecy chórek. Godne zakończenie płyty.


Sentimental Journey to płyta raczej jednowymiarowa. Nie ma co dopatrywać się tu geniuszu, bądź wirtuozerii rodem z płyt The Beatles, czy nawet solowej działalności członków zespołu (w tym i kilku albumów samego Starra). Można jednak zauważyć tu pełne szacunku podejście do klasyków, miłość do muzyki, która wprost wylewa się ze spokojnego głosu Ringo i aranżacji, które nie próbują zredefiniować zanadto tych numerów. Bo cała ta płyta to po prostu hołd, który Starr złożył swojemu dzieciństwu i swojej pasji, chcąc pokazać, skąd wzięły się jego muzyczne korzenie. Bo i czemu nie? Jako najsłynniejszy perkusista na świecie mógł sobie na to pozwolić i nagrał piękny album, wprost stworzony do słuchania w spokojne, jesienne wieczory. Są momenty, gdy robi się trochę nudnawo, ale taki urok tej płyty. Opinię, którą wyraziłem przy okazji piosenki Stardust, mógłbym powtórzyć ponownie, odnośnie całego longplaya: zachowawczo, ale niestandardowo.

Ocena: 6/10


Sentimental Journey: 34:03

1. Sentimental Journey - 3:26
2. Night and Day - 2:25
3. Whispering Grass (Don't Tell the Trees) - 2:37
4. Bye Bye Blackbird - 2:11
5. I'm a Fool to Care - 2:39
6. Stardust - 3:22
7. Blue, Turning Grey Over You - 3:19
8. Love is a Many Splendoured Thing - 3:05
9. Dream - 2:42
10. You Always Hurt the One You Love - 2:20
11. Have I Told You Lately That I Love You? - 2:44
12. Let the Rest of the World Go By - 2:55

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...