środa, 5 czerwca 2019

"Band On the Run" - Paul McCartney & Wings [Recenzja]


Już od początku Paul McCartney chciał by następca Red Rose Speedway był czymś wyjątkowym, ale - jak na złość - wszystko szło jak po grudzie. Ex-Beatles wymyślił sobie, że kolejny album nagrywany będzie w egzotycznym otoczeniu, dzięki czemu muzyka miałaby nabrać szczególnego kolorytu. Wyobrażał sobie, że cały dzień wylegiwać się będą na plaży, a nagrywać będą nocą. Poprosił więc kierownictwo EMI o spis wszystkich studiów, rozsianych po całym świecie (wiedział, że wytwórnia go posiada, gdyż George Harrison nagrywał wcześniej w Kalkucie). Już przed wyjazdem pojawił się jednak problem, gdyż Paulowi wykruszyło się 2/5 zespołu. Henry McCullough miał już dosyć tego, że przez perfekcjonizm McCartneya musiał na koncertach odtwarzać wszystko, co udało mu się kiedyś stworzyć, jeden do jednego. Mimo, że chciał wymknąć się ze schematu i ponieść się improwizacji, Paul kazał mu się powstrzymać i grać dokładnie tak, jak zostało to zarejestrowane na płycie. Następny odpadł Danny Seiwell, który miał do McCartneya pretensje pod kątem finansowym. Musieli być dostępni 24/7, a w zamian za to dostawali 70 funtów tygodniowo (a gdy upominali się o podwyżkę, Linda McCartney mówiła, że to oni powinni płacić Paulowi za samą możliwość grania z nim). Wściekły Seiwell odszedł więc przed wylotem; miał nawet spakowaną walizkę, a o odejściu poinformował Paula telefonicznie. Koniec końców, w samolocie do Lagos lecieli Paul, Linda i Denny Laine.
Już sama pogoda w Nigerii znacznie minęła się z przewidywaniami Paula, gdyż przywitała ich fala tropikalnych deszczy i podczas całego ich pobytu w Lagos rzadko kiedy się rozpogadzało. Największym problemem okazało się jednak samo studio, które było w opłakanym stanie; nie było ani jednego mikrofonu, stół mikserski i ekrany dźwiękochłonne nie nadawały się do użytku, odkryto w studiu gniazdo szczurów, a za oknami wciąż przechadzali się żołnierze z karabinami. Paul, Linda, Denny i Geoff Emerick (inżynier dźwięku) musieli więc sami zbudować to studio. Tyle dobrze, że chociaż większość muzyki była już wcześniej gotowa; Paul i Linda napisali je w Szkocji, toteż do nagrywek ruszali po obiedzie i trwały one do późnego wieczora, a nierzadko nawet do rana.
Paul był zafascynowali muzyką afrykańską i bardzo chciał wykorzystać na płycie trochę tamtejszych dźwięków poprzez zatrudnienie lokalnych muzyków. Pewnego dnia do studia przybył jednak Fela Ransome-Kuti, nigeryjski muzyk, i zaczął oskarżać McCartneya o kradzież lokalnego folkloru; zaczął go wyzywać, krzyczeć na niego i mu grozić. Dopiero, gdy Paul puścił mu taśmy, Ransome-Kuti zrozumiał, że Paul wcale nie chce kraść niczego z afrykańskiej kultury, a McCartney musiał zrezygnować ze swojego pomysłu na wykorzystanie tamtejszych wpływów muzycznych.
Paul był tez ofiarą ataków lokalnej policji i mediów, którzy podejrzewali go o to samo, co Fela Ransome-Kuti. W pewnym wydaniu "Lagos Evening Post" - który został dostarczony do studia - z pierwszej strony straszył nagłówek: Uważaj, to miasto przynosi pecha. Pewnego dnia, podczas spaceru, Paul i Linda zostali napadnięci przez grupkę pięciu uzbrojonych w noże bandytów. McCartneyowie musieli oddać im biżuterię, aparat fotograficzny, a także taśmy demo, które akurat mieli ze sobą. Znacznie spowolniło to proces nagrywania, gdyż były tam wszystkie teksty; oryginały zostały w Anglii, więc Paul musiał z pamięci wszystko odtworzyć. To wydarzenie mocno wpłynęło na jego psychikę; często się załamywał i był zestresowany. Podczas nagrywania Nineteen Hundred And Eighty Five, Paul poczuł, że ciężko mu się oddycha i stracił przytomność. Sprowadzony lekarz stwierdził skurcz oskrzeli spowodowany nadmiernym... paleniem trawki przez ex-Beatlesa.
Po powrocie do Anglii Paul wysłał taśmy do George'a Martina, który zmiksował to w 7 tygodni. Nikt jednak nie spodziewał się sukcesu, który odniósł album. Został uznany przez magazyn Rolling Stone za najlepszy album 1973 roku, zdobył dwie nagrody Grammy, a także był najlepiej sprzedającą się płytą 1974 roku, pokonując składankę Greatest Hits Eltona Johna.
Band On the Run można uznać za album koncepcyjny; każdy utwór porusza tematykę wyrwania się na wolność i ucieczki od legendy The Beatles. Sam koncept podkreśla też okładka, która jest jednym z bardziej rozpoznawalnych zdjęć muzycznych na świecie. Jest to bezpośrednie odniesienie do okładki zdobiącej album Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band. Tam Beatlesi - przebrani w bajowe kostiumy - stali w otoczeniu całego szeregu kultowych postaci. Tutaj Paul, w świetle reflektora, jest wraz z ośmioma innymi postaciami (wśród nich m.in. Linda, Denny, aktor Christopher Lee i dziennikarz Michael Parkinson). Wszyscy przedstawieni są jako grupa więźniów uciekających z więzienia. Fotografia jest bardzo dynamiczna, co uwydatniają wyrazy twarzy wszystkich osób. Początkowo na okładce znaleźć się miał tylko tytuł albumu, lecz wytwórnia wymogła nazwę zespołu i nazwisko McCartneya. Było to spowodowane względami komercyjnymi; zespół Wings był wówczas mało znaną marką, natomiast Paula znali wszyscy.

Jak wspomina Paul, pisanie utworu Band On the Run zaczął od zwrotu "If we ever get out of here". Mówić tak miał zwyczaj George Harrison podczas długich narad w siedzibie Apple. Ta piosenka to właściwie 3 połączone ze sobą płynnie fragmenty utworów (tak McCartney robił już przy okazji chociażby Uncle Albert/Admiral Halsey czy przebojowego Live And Let Die). Sam tekst prawdopodobnie opowiada o potrzebie ucieczki od monotonni, w którą Paul wpadł po rozpadzie The Beatles. Muzycznie rozpoczyna się od najbardziej wyciszonej, balladowej części, której trzonem są wpadające w ucho klawisze i znakomity riff gitarowy. Po chwili pojawia się jednak drugi fragment, o wiele bardziej dynamiczny. Gitary mają tu więcej do powiedzenia i to tu właśnie pojawia się wspomniany przeze mnie wers. Zanim się obejrzymy, mamy już kolejny motyw dęciaków, przechodzący następnie w najbardziej znaną melodię z tego utworu. Tu z kolei Paul wyśpiewuje tytułową frazę. Ta piosenka to istny killer i rewelacyjnie sprawdza się na koncertach (McCartney sięgał po nią nawet 40 lat po jej powstaniu). Utwór stał się ogromnym przebojem i trudno się dziwić. Niebanalna konstrukcja, wpadająca w ucho melodie i smakowity aranż. Wspaniała rzecz!

Well the night was falling
As the desert world began to settle down
In the town they're searching for us everywhere
But we never will be found

Band on the run, band on the run
And the county judge, who held a grudge
Will search for ever more
For the band on the run

Na albumie The Beatles Paul McCartney jedną piosenkę poświęcił swojej suczce (Martha My Dear). W przypadku utworu Jet mamy tu rzecz zainspirowanym labradorem Paula i Lindy o tym właśnie imieniu. W ucho wpada tu przede wszystkim wykrzykiwane co jakiś czas przez McCartneya tytułowe słowo, a sam tekst opiera się na chęci gnania przed siebie. Znakomity riff gitary, zjawiskowa gra na perkusji, no i znakomicie kontrastujące ze zwrotkami refreny. Uwagę zwraca także świetne solo na syntezatorze Mooga. Paul dorzucił do pieca i cały kawałek leci na łeb na szyję, dodając płycie ognia. Na początku McCartney nie życzył sobie by wykroić z tej płyty jakikolwiek singiel, uważając, że docenić ten album można tylko całościowo, lecz - przekonany przez ludzi z wytwórni - zdecydował się ostatecznie właśnie na Jet. Kolejny znakomity kawałek.

Jet, I can almost remember their funny faces
That time you told them that you were going to be marrying soon
And Jet I thought the only lonely place was on the moon


Bluebird to rzecz bardzo mocno czerpiąca z beatlesowskiego Blackbird. Oczywiście już na stopie samego tytułu mamy tu nasuwające się podobieństwo; pojawia się ono także jeśli chodzi o tematykę utworu, gdyż ponownie mamy tu potrzebę poszukiwania wolności, ale także potrzebę kobiecej emancypacji. Muzycznie jednak jest to rzecz bardziej złożona i mniej akustyczna. Główną rolę pełnią tu instrumenty perkusyjne i przepiękne solo na saksofonie Howiego Caseya. Jest to zdecydowanie najbardziej beatlesowski utwór na płycie - ta harmonia w refrenach... Można odpłynąć, gwarantuję.

Late at night when the wind is still
I'll come flying through your door
And you'll know what love is for
I'm a bluebird

Touch your lips with a magic kiss
And you'll be a bluebird too
And you'll know what love can do
I'm a bluebird

O czym tak naprawdę opowiada Mrs Vandebilt? Paul zaczerpnął pomysł od pewnego bogatego holenderskiego rodu, który zdobył bogactwo dzięki budowie kolei, jednak ostatecznie zbankrutował. Z historii to tyle, cała reszta to wymysł Paula. Trzeba przyznać, że ten utwór to najbardziej żywiołowa i przebojowa część albumu. Mamy tu i solo saksofonu i żwawe zwrotki i wpadające w ucho zaśpiewy "Ho Hey Ho". Jest to jeden z moich ulubionych momentów płyty, a przez wiele lat był żelaznym punktem koncertów Paula. 

When your light is on the blink
You never think of worrying
What's the use of worrying?
When your bus has left the stop
You'd better drop your hurrying
What's the use of worrying?
Leave me alone Mrs Vandebilt
I've got plenty of time of my own
What's the use of worrying?
What's the use of hurrying?
What's the use of anything?

Let Me Roll It to rzecz po dziś uważana za pastiż stylu, który w swojej solowej twórczości prezentował John Lennon. Szczególne podobieństwo można zauważyć po zestawieniu tego utworu z Cold Turkey. Let Me Roll It to jednak rzecz z nieporównywalnie wyższej półki.  Tytuł to ponowna inspiracja Georgem Harrisonem, który w swoim utworze I'd Have You Anytime użył frazy "Let me roll it to you". McCartney wspiął się tutaj na wyżyny swoich rockowych możliwości, tworząc jeden z najsłynniejszych riffów w historii rocka (a na pewno najsłynniejszy w swojej solowej karierze). Utwór znalazł się na stronie B singla Jet, więc można powiedzieć, że odniósł spory sukces, jednak według mnie zasługuje na to o wiele bardziej niż utwór ze strony A. Mamy tu genialny wstęp klawiszowy, chwytliwy i ostry riff gitarowy przyprawiony echem, rockandrollowe zaśpiewy Paula i świetne solówki. Mój absolutny faworyt albumu i jeden z ulubionych songów McCartneya. Kończy stronę A albumu w wielkim stylu. Warto posłuchać, choćby po to, żeby się przekonać, że Paul to nie tylko gładziutkie i popowe melodyjki, ale i rock, którego nie powstydziłby się sam Lennon.

I want to tell you
And now's the time
I want to tell you that
You're going to be mine

I can't tell you how I feel
My hearts is like a wheel
Let me roll it
Let me roll it to you

Rozpoczynająca stronę B albumu Mamunia to pierwsza piosenka nagrana przez Wingsów w Nigerii. Samo słowo "mamounia" po arabsku oznacza "bezpieczną przystań" i jest to zarazem nazwa domu, w którym zatrzymali się Paul, Linda i Denny podczas wizyty w Afryce. Jest to najbardziej fantasmagoryczna i rozmarzona piosenka na płycie, oparta na rewelacyjnej linii basu i tekście nawiązującym do protestów studentów w UCLA (ale można też uznawać to za pochwałę przyrody i ekologii). Klimatem najwięcej czerpie z Afryki i jest jednym z najciekawszych utworów na płycie, choć uważa się ją powszechnie jako wypełniacz; ja tak nie uważam. Sądzę, że jest to kolejny znakomity utwór z piękną melodią i wpadającym w ucho słowem-tytułem.

The rain comes falling from the sky
To fill the stream that fills the sea
And that's where life began for you and me

No the next time you see rain it ain't bad
Don't complain; it rains for you
The next time you see L.A. rainclouds
Don't complain; it rains for you and me

No Words to jedyna piosenka, w pisaniu której pomógł Paulowi Denny Laine (razem napisać mieli jeszcze megahit Mull of Kintyre). Tekstowo jest to raczej prosta rzecz o relacjach dwojga ludzi. Napisany został podczas sesji do Red Rose Speedway, jednak nie trafił wówczas na płytę. Dobrze, że się tu znalazł. Jest to najkrótsza rzecz na albumie, jednak brzmi nad wyraz dobrze i ma naprawdę fajną melodię.

I want to give your love away
And end up giving nothing
I'm not surprised that your black eyes
Are gazing

You say that love is everything
And what we need the most of
I wish you knew that's just how true
My love was

Picasso's Last Words (Drink For Me) to piosenka, którą McCartney napisał poniekąd "na zamówienie". Otóż podczas pobytu na plaży z aktorem, Dustinem Hoffmanem, Paul powiedział, że potrafi napisać piosenkę na każdy temat i od ręki. Hoffman nie uwierzył i powiedział, żeby w takim razie napisał na temat, który pierwszy wpadł mu do głowy. Zahaczył wówczas okiem o nagłówek artykułu w gazecie, którą akurat czytał. Były tam ostatnie słowa, które Pablo Picasso powiedział przed śmiercią: "Pijcie za mnie, pijcie za moje zdrowie, bo wiecie, że ja nie mogę już pić". McCartney usiadł więc z gitarą, zaczął coś brzdąkać i powoli zaczęła krystalizować się z tego piosenka. Oniemiały Hoffman zaczął wołać swoją żonę, krzycząc: "Anno! Anno! On naprawdę to robi! Pisze piosenkę!". McCartney był nieco zaskoczony jego reakcją, gdyż dla niego nie było to nic niezwykłego. Chcąc podkreślić jednak ciągłość i nierozerwalność poszczególnych fragmentów albumu ze sobą, postanowił w studiu trochę zmodyfikować tenże utwór. Po znakomitym, akustycznym utworze pojawiają się więc motywy z Jet i Mrs Vandebilt. Stanowi to fajną i przemyślaną repryzę. Sama piosenka Picasso's Last Words (Drink For Me) to jedna z najbardziej interesujących rzeczy, które Paul skomponował. Najpierw jest delikatnie, akustycznie, potem mamy zdecydowanie bardziej optymistyczny fragment przechodzący we fragmenty poprzednich numerów, przeplatane powrotami motywów z omawianej tu piosenki. Zapiera dech w piersiach!

The grand old painter died last night
His paintings on the wall
Before he went he bade us well
And said goodnight to us all
Drink to me, drink to my health
You know I can't drink anymore

Nineteen Hundred And Eighty Five to już przykład klasycznego dla Paula piano-rocka. Data nie znaczy tu nic szczególnego; ta fraza wpadła po prostu McCartneyowi do głowy i przez długi czas miał tylko ją. Dopiero przy okazji pisania materiału na ten album, postanowił to dokończyć i powstał z tego kolejny wybitny utwór ze zmianami tempa i nastrojów, kapitalnymi wokalami i wpadającym w ucho riffie fortepianu. W moim prywatnym rankingu piosenek Paula ten kawałek okupuje wysoką lokatę i bardzo lubię do niego wracać. Ten utwór pełni jednak też przykrą rolę - kończy najwspanialszy album, jaki kiedykolwiek stworzył ex-Beatles.

Oh my mama said the time would come when I
would find myself in love with you
I didn't think
I never dreamed
That I would be around to see it all come true
Well I just can't get enought of that sweet stuff
My little lady gets behind


John Lennon w zasadzie od rozpadu The Beatles o solowej działalności Paula wypowiadał się w najbardziej pejoratywnych słowach, jakie wpadały mu do głowy. Jeden album to jednak zmienił. Band On the Run John ocenił jako zestaw znakomitych, wysmakowanych piosenek, które prezentują to, co w Paula muzyce najlepsze. Trudno się ze stwierdzeniem Lennona nie zgodzić. Jeżeli komuś nie przypadły do gustu ascetyczne McCartney, beatlesowskie Ram, surowe Wild Life i popowe Red Rose Speedway, to ten właśnie album jest ostatnią deską ratunku by przekonać się do twórczości Paula. Cała płyta to praktycznie przebój na przeboju. Klasyk goni klasyk, a McCartney jako tekściarz i kompozytor pokazał się z najlepszej strony. Nigdy już nie osiągnął takiej formy i nie nagrał tak znakomitego i - nie waham się użyć tego słowa - Wybitnego albumu. Jest to nie tylko moja ulubiona płyta z solowego katalogu Paula, ale moja ulubiona płyta któregokolwiek ex-Beatlesa i postawić ją mogę w jednym szeregu z najwspanialszymi dokonaniami Beatlesów. Nie może więc być innej oceny...

Ocena: 10/10


Band on the Run: 41:08

1. Band on the Run - 5:12
2. Jet - 4:09
3. Bluebird - 3:23
4. Mrs. Vandebilt - 4:40
5. Let Me Roll It - 4:51
6. Mamunia - 4:51
7. No Words - 2:35
8. Picasso's Last Words (Drink to Me) - 5:49
9. Nineteen Hundred and Eighty Five - 5:28

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...