poniedziałek, 23 grudnia 2019

"Pipes of Peace" - Paul McCartney [Recenzja]


Paul McCartney po Tug of War zdecydowanie złapał wiatr w żagle. Po wydaniu kilku średnio udanych płyt z Wingsami i jednej w ramach kariery solowej, poprosił o pomoc George'a Martina. Były producent nagrań Beatlesów postawił Paula do pionu, okiełznał jego ego i uświadomił mu, że w studiu nie ma dla niego znaczenia, czy McCartney jest legendą muzyki popularnej czy nie. Ex-Beatles opuścił więc pokornie głowę i wziął się do roboty. Powstało wiele materiału. Na tyle, że Paul rozważał wręcz wydanie albumu dwupłytowego. Martin jednak się nie zgodził. Po pierwsze, ciężej jest złożyć dwuczęściowe wydawnictwo, żeby cały czas trzymało poziom i nie nudziło. A po drugie, część piosenek było po prostu słabych, bądź też wymagających dopracowania. McCartney niechętnie się zgodził. I tak oto w 1982 roku na rynku pojawił się album Tug of War.
Płyta okazała się sukcesem; zdobyła szturmem listy sprzedaży, a i odbiór krytyki był nienajgorszy. Swoje do tego dołożył z pewnością wielki przebój Ebony And Ivory. Paul mógł odetchnąć. A nawet więcej. Ponownie uwierzył w swój geniusz i swoją nieomylność. Zobaczył, że wszystko, czego się dotknie, natychmiast okazuje się strzałem w dziesiątkę. Do nagrywania nowego albumu wrócił więc tylko na chwilę, gdyż uznał, że oto nadeszła chwila, kiedy powinien ponownie spróbować swoich sił w filmie. Zapalił się więc do projektu Give My Regards To Broad Street (film ostatecznie okazał się spektakularną klęską, co ponownie sprowadziło chyba Paula na ziemię). W pewnym momencie jednak McCartney, widząc że prace nad obrazem się przeciągają, nie chciał stracić swojej dobrej passy. Wrócił więc do nagrywania premierowego materiału.
Na stanowisku producenta ponownie zasiadł George Martin, a do studia zaproszono kolejnych znanych gości: Ringo Starra, Denny'ego Laine'a, Erica Stewarta, a także - odnoszącego wówczas jeszcze większe sukcesy niż McCartney - Michaela Jacksona. Paul wziął się za dopracowywanie utworów napisanych podczas sesji do Tug of War, a także napisał parę nowych piosenek. Do trzech piosenek nakręcono teledyski, które na okrągło leciały w muzycznych programach telewizyjnych. To wszystko zagwarantowało Pipes of Peace niebywałą popularność; w USA, Kanadzie i Anglii pokryła się ona platyną, a oba single wspięły się na szczyty list przebojów. 

Pipes of Peace rozpoczynamy niepokojącą i głośną orkiestracją, wprowadzającą nieco chaosu. Za chwilę jednak uspokoimy się za sprawą łagodniejszych dźwięków. Z wejściem wokalu Paula wiemy, że to jest to. Poziom Tug of War. Tytułowy utwór ma pełnić dokładnie taką rolę, jak tytułowy poprzedniego albumu, z tym że ten jest o wiele lepszy. Nagła zmiana nastroju w refrenie to jest coś znakomitego. Potem robi się jeszcze ciekawiej. A mimo, że ten kawałek jest zdecydowanie wyższych lotów, to jest niemożliwie wręcz chwytliwy i wpadający w ucho. Tak samo jak Tug of War, tak i Pipes of Peace przyrównywano do słynnego Imagine Johna Lennona. Moim zdaniem oba idealnie do tego pasują, jednak w moim osobistym rankingu to właśnie Pipes of Peace zajmuje wyższą pozycję. Co ciekawe, podkład pod zwrotkę nagrywano bardzo, bardzo długo. Mimo, że może sprawiać wrażenie bałaganiarskiego, Paul miał bardzo skonkretyzowane wyobrażenie, co do brzmienia i dopiero po około 30-tu podejściach osiągnął satysfakcjonujący efekt. Utwór wydany został na singlu i powstał do niego rewelacyjny teledysk. Zdobył szczyty list przebojów w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Nic dziwnego. Początek albumu i od razu najlepszy utwór płyty.

All around the world
Little children being
Born to the world
Got to give them all we can
Till the war is won
Then will the work be done

Help they to learn
Songs of joy instead of
Burn, baby, burn
Let us show them how to play
The pipes of peace
Play the pipes of peace

Jednak to Say Say Say stał się hiciorem z prawdziwego zdarzenia. Duet z Michaelem Jacksonem po dziś dzień jest jednym z najpopularniejszych utworów McCartneya, a także jednym z symboli lat 80. Dwóch najpopularniejszych wykonawców muzyki pop łączą siły i tworzą znakomity utwór. Właściwie nie ma tu ani jednego zbędnego dźwięku. Solo harmonijki, stonowane zwrotki McCartneya i wybuchowe refreny w wykonaniu obdarzonego jedynym i niepowtarzalnym wokalem Jacksona po dziś dzień robią wrażenie. Tak potężnej porcji energii od Paula już dawno nie słyszeliśmy. Ten utwór po prostu został stworzony, by być przebojem. I nim też się stał. Piosenka zawojowała cały świat, a ponadto powstał do niej znakomity teledysk z fabułą, bardzo w stylu ówczesnych teledysków Michaela. Warto zapoznać się także z remiksem tej piosenki z 2015 roku, gdzie użyto parę niewykorzystanych wokali i ciekawie rozbudowano cały kawałek. W każdej wersji ta piosenka to po prostu znakomity utwór.

You never ever worry, and you never shed a tear
You're sayig that my love ain't real
Just look at my face, these tears ain't drying

You, you, you can never say
That I'm not the one who really loves you
I pray, pray, pray everyday
That you'll see things girl, like I do

The Other Me to z kolei Paul w nieco spokojniejszej odsłonie. Nie jest to ballada, ale mamy tu raczej średnie tempo. Jest bardzo przyjemnie, jednak obniża odrobinę poziom. Nawet ciężko mi powiedzieć, co mi tutaj nie gra, bo teoretycznie wszystko jest na miejscu. Chwytliwe refreny, fajna melodia, dobre wokale, fajne rozwiązania aranżacyjne. A mimo wszystko chyba za bardzo czuć tutaj te syntezatory trącące już trochę myszką. Nie jest to jeszcze może natężenie ich użycia znane z innych disco hitów z lat 80., ale czuć tu mocne ciągoty Paula w tym kierunku. Tak czy siak, nie jest źle.

But if I ever hurt you
Well you know that it's not real
It's not easy living by yourself
So imagine how I feel

Bardzo przypadł mi do gustu natomiast zjawiskowy Keep Under Cover, który zaczyna się od Paula śpiewającego prawie acapella. Przejmujące. Po chwili mamy jednak nagły zryw i smyczki oznajmiają nam, że czas na zmianę nastroju. I rzeczywiście, rozwija się w zupełnie innym kierunku. Brzmi to, jak dwie (a w zasadzie nawet 3), połączone ze sobą piosenki na zasadzie losowej. Najpierw ballada, potem część dyskotekowa, rockowy bridge i powrót do dyskoteki. To po prostu musi robić wrażenie. Na mnie przynajmniej robi i uwielbiam ten utwór właśnie za takie ciekawe złożenie kilku teoretycznie nie przystających do siebie elementów i sprawienie, że ten kawałek jest po prostu coraz bardziej zaskakujący z każdą chwilą.

Love, I'm going to pick you up in the morning
Love, I'm going to take you out on a journey
I don't know where I'm going to
But I know what I've been going through
Without you by my side

Zwalniamy za sprawą So Bad. To z kolei już ballada z prawdziwego zdarzenia, wydana jako strona B singla Pipes of Peace. Przywodzi mi nieco na myśl piosenki Wingsów (szczególnie z Red Rose Speedway i Venus And Mars, a może nawet trochę z London Town). Paul śpiewa tu bardzo wysoko, a refren jest ciekawym rozładowaniem. Nie jest to może jakaś rzecz zjawiskowa, ale nie można odmówić jej uroku i nieprzesłodzenia. McCartney ma niestety skłonności do zbytniego przeładowywania swoich ballad. Tu na szczęście dał sobie na wstrzymanie i dzięki temu powstała po prostu piękna piosenka. Może i "tylko tyle", ale jak dla mnie to "aż tyle".

There is a pain, inside my head
You mean so much to me
Girl, I love you, girl, I love you so bad

And if you leave, my pain will go
But that's no good to me
Girl, I love you, yes, I love you so bad

Stronę B longplaya rozpoczyna drugi duet Paula z Michaelem Jacksonem - The Man. Jest to zdecydowanie mniej znana piosenka i nic dziwnego. Nie jest wcale gorsza, skądże znowu. Po prostu jest mniej komercyjna. Rozpoczyna się fajną solówką na gitarze elektrycznej. Po chwili jej miejsce zajmuje jednak gitara akustyczna. Zwrotką panowie dzielą się na pół, a refren śpiewają razem. Wychodzi z tego znakomita i urocza balladka. Jest słabsza od Say Say Say, ale lepsza od obu piosenek, które powstały z połączenia sił Paula i Steviego Wondera na Tug of War. Fakt, że ciężko było stworzyć coś gorszego, ale ta piosenka naprawdę ma swój urok i bierze mnie całego.

And it's just the way he thought it would be
'Cause the day has come for him to be free
Then he laughs, he kicks then rolls up his sleeves
I'm alive and I'm forever
This is the man

Sweetest Little Show to z kolei odrobina country w wydaniu Paula. I jak dla mnie to dopiero ta piosenka jest z tych ewidentnie słabszych. Brak jej charakteru. Nawet ta fajna solówka na akustyku nic tu nie pomaga. Kawałek jest zupełnie bez wyrazu i jest pierwszą ewidentną wpadką na tym albumie. Szkoda, że przerywa tak dobrą passę. McCartney i Martin dwoją się i troją, żeby uczynić ją ciekawszą kilkoma zmianami tempa i nastroju, jednak słabej kompozycji to nic nie pomoże i panowie w tym wypadku chyba o tym zapomnieli.

Well they can treat you like a brother
Yeah they can treat you like a clown
But if they treat you like a lover
They've got the sweetest little show in town
You got the sweetest little show

Sweetest Little Show płynnie przychodzi w ewidentnie żwawsze Average Person. Mimo tak "ejtisowego" aranżu, to ten numer już przypadł mi do gustu. W tle dzieją się ciekawe rzeczy, fajne rozpędzone zwrotki, zwolnienie przed refrenem i ponowne dodanie czadu. Fajna rzecz, mimo że tak banalna i zdecydowanie niskich lotów. 

Well, I'm talking to a former engine driver
Trying to find out what he used to do
Tells me that he always kept his engine
Spit and polished up as good as new
But he said his only great ambition
Was to work with lions in a zoo
Oh to work with lions in a zoo
Yes dear, you heard right
Told me his ambition was to work with lions every night

Hey Hey to z kolei numer instrumentalny skomponowany przez Paula wraz z legendarnym basistą Stanleyem Clarkiem. Nie dziwi więc fakt, że jest to rzecz oparta głównie na sekcji rytmicznej, chociaż sporo do powiedzenia mają tu też dęciaki. Bardzo podoba mi się zupełna zmiana nastroju w połowie drugiej minuty. Tym fajniejszy jest powrót do głównego wątku i wybrzmiewa on chyba nawet jeszcze lepiej niż przy pierwszym kontakcie. Nieszkodliwy przerywnik, chociaż trochę niepotrzebny.
Ewidentnym nawiązaniem do Tug of War jest kolejny utwór - Tug of Peace. Na początku głosy dzieci i zgiełk, jak na jarmarku. Potem męski chór i ciekawe wprowadzenie rytmu. Do tego automat perkusyjny, dyskotekowo brzmiąca gitara basowa i mamy lata 80. w pełnej krasie. Niestety jest to rzecz słaba i odrobinę niewydarzona, wciśnięta tu trochę na siłę, chyba tylko po to, żeby w pełni podkreślić, że mamy tu do czynienia z dyptykiem. Bez tego byłoby lepiej.

It's a tug of war
No, no, your troubles cease when you learn to
Play the pipes of peace
What with one thing and another
It's a tug of war

Szczególnie, że na finał dostajemy monumentalne i rozbudowane Through Our Love (przynajmniej w sensie aranżacyjnym). Jest to przepiękna ballada, która po dość miałkiej zwrotce rozrasta się do rozmiaru wspaniałej pieśni o miłości. Potężna orkiestra dodaje jej mocy i prawdziwej wyrazistości. Głównie właśnie aranżem stoi ta piosenka, bo sama w sobie nie jest  może jakaś bardzo wybitna. Jednak dzięki orkiestracji zmienia się w kolejny wielki hymn o miłości. Wspaniałe i podniosłe zakończenie płyty.

Whenever you will be mine
Whenever you will be mine
I want to be with you
Just want to do whatever feels right
You've got the power of love
And love has the power to turn on the light


Pipes of Peace zostało zrobione według tej samej recepty, co powstało Tug of War. Paulowi w studio towarzyszy słynny wokalista R&B (tam: Stevie Wonder, tutaj: Michael Jackson). Paul robi z nim przebój, który od początku pisany jest pod kątem bycia hiciorem i zostaje też wydany jako pierwszy singiel promujący (tam: Ebony And Ivory, tutaj: Say Say Say). George Martin na stanowisku producenta. Płytę rozpoczyna utwór tytułowy, który jest odą do pokoju. Żeby nie było, ta płyta jest naprawdę bardzo dobra, jednak przypadła mi do gustu odrobinę mniej od Tug of War. Są tu piosenki znakomite, do których uwielbiam wracać (Pipes of Peace, Say Say Say, Keep Under Cover, The Man, Through Our Love), jednak znalazło się tutaj zdecydowanie więcej typowych wypełniaczy, które nic nie wnoszą do całości, a wręcz zaniżają poziom. Poza tym ta płyta jeszcze bardziej siedzi aranżacyjnie w latach 80., a - nie ukrywam - jest to dekada, której brzmienia wręcz nie cierpię. Owszem, produkcja wtedy została wzbogacona o zupełnie nowe bogactwa dźwiękowe, jednak wszechobecne syntezatory to coś, czego po prostu nie mogę ścierpieć. Mimo, że płyta nie jest jakimś wielkim atutem dyskografii Paula, to bardzo ją lubię i wracam do niej z przyjemnością.

Ocena: 7/10


Pipes of Peace: 38:58

1. Pipes of Peace - 3:56
2. Say Say Say (Duet with Michael Jackson) - 3:55
3. The Other Me - 3:58
4. Keep Under Cover - 3:05
5. So Bad - 3:20
6. The Man (Duet with Michael Jackson) - 3:55
7. Sweetest Little Show - 2:54
8. Average Person - 4:33
9. Hey Hey - 2:54
10. Tug of Peace - 2:54
11. Through Our Love - 3:28

2 komentarze:

  1. Uwielbiam ten blog. Chyba najbardziej kompetentna strona o płytach ex-Beatlesów. Dzięki!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tytułowy utwór to jeden z tych, które znajdują się u mnie gdzieś obok serca,
    a zwrot "jeden plus jeden to wszystko, co pragniemy usłyszeć" zawsze wywołuje u mnie lekkie poruszenie. I dlatego najnormalniej w świecie wkurzam się, że utwór ten jest notorycznie i permanentnie przez Paula pomijany w koncertowej setliście
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...