niedziela, 19 stycznia 2020

"Bark at the Moon" - Ozzy Osbourne [Recenzja]


Po tragicznej śmierci Randy'ego Rhoadsa Ozzy Osbourne na poważnie rozważał zakończenie muzycznej kariery. Wątpił, by osiągnął sukces porównywalny z albumami Blizzard of Ozz i Diary of a Madman. Dość kiepsko rokował na to koncertowy album Speak of the Devil, wydany w ramach obligacji związanych z kontraktem z wytwórnią. Sprzedawał się nieźle, ale na poziom artystyczny lepiej spuścić zasłonę milczenia. Ozzy był wtedy w fatalnej formie.
Po raz kolejny z pomocą przyszła mu jednak Sharon. Postawiła go na nogi i oznajmiła, że trzeba wziąć się za poszukiwania kolejnego gitarzysty. Po przesłuchaniach wybór ostatecznie padł na gościa o pseudonimie Jake E. Lee. Na basie zagrał Bob Daisley, na perkusji Tommy Aldrige, a na klawiszach Don Airey.
Mimo, że każdy utwór przypisany jest autorsko Ozzy'emu, to jest to jednak bardzo mocne przekłamanie rzeczywistości, do czego przyznawał się sam Osbourne lata później. Okazało się, że Sharon kazała po nagraniu płyty podpisać Jake'owi papier, na mocy którego zrzekał się praw autorskich do wszystkich utworów, grożąc mu, że gdyby miał kiedykolwiek się o nie ubiegać, to grożą mu konsekwencje prawne. Zagroziła mu wyrzuceniem z zespołu i zatrudnieniem innego gitarzysty, który miałby odegrać jego partie nuta po nucie i zebrać za to kasę. Lee podpisał. Pod koniec lat 90. Ozzy przyznał jednak, że jedynie współtworzył utwory, których faktycznymi autorami byli raczej Lee i Daisley, niż on sam.
Na wzór lat 50. i 60., album Bark at the Moon wydany został w dwóch edycjach - amerykańskiej i europejskiej. Obie różniły się nieco okładkami, ale był to najmniejszy problem. Wersja europejska rozpoczynała się od piosenki Rock 'n' Roll Rebel, piosenka Centre of Eternity została przemianowana na Forever, a chwytliwy Slow Down został zastąpiony bardzo udanym, ciekawym Spiders, który trafił na koniec płyty. Podstawą do późniejszych wznowień stała się wersja amerykańska, do której - jako bonus - dodano owe Spiders, a także mało ciekawy, ale trzymający poziom One Up the 'B' Side, który faktycznie brzmi jak piosenka napisana z myślą o stronie B jakiegoś singla (tak zresztą była, gdyż umieszczono ją na stronie B singla Bark at the Moon).

Otwierający całość utwór tytułowy to jeden z największych przebojów Ozzy'ego, a także jeden z moich ulubionych kawałków Księcia Ciemności. Bark at the Moon to znakomity, rozpędzony i dodający energii hit z prawdziwego zdarzenia. Rozpoczynamy mocnym, wpadającym w ucho riffem z podbijającymi klawiszami. Potem perkusja i ruszamy. Od razu zwraca na siebie uwagę Ozzy, który śpiewa tu znakomicie. Z charakterystycznym dla siebie zaśpiewem, krzykami, "nawiedzonym" śmiechem i wszystkim, za co jeszcze można by kochać jego głos. Bardzo podoba mi się moment dociążenia w mostku, w którym bynajmniej nie zwalniamy. Wszystko prowadzi w końcu do rewelacyjnej, ultra-szybkiej solówki. Potem krótka powtórka riffu i ostatnia zwrotka. Kawałek uważam za naprawdę bezbłędny i jest to nie tylko najlepszy kawałek na albumie, ale i jeden z najlepszych w całej karierze Osbourne'a. Lepiej tej płyty Ozzy nie mógł już zacząć.

Howling in shadows
Living in a lunar spell
He finds his heaven
Spewing from the mouth of hell
And when he finds what he's looking for
Listen in awe and you'll hear him
Bark at the moon

Wydawać by się mogło, że nic nie będzie w stanie podtrzymać poziomu po tak rewelacyjnym openerze, ale You're No Different to zdecydowanie kolejna rzecz z wyższej półki. Całość rozpoczyna dobry, wpadający w ucho motyw klawiszowy, a w tle pobrzmiewa lekko gitara. Bas i perkusja wchodzą dopiero po chwili. Wszystko jednak jest na swoim miejscu dopiero, gdy wkracza Ozzy ze swoją kroczącą, chwytliwą linią melodyczną Wszystko prowadzi do wpadającego w ucho rewelacyjnego, ciężkiego refrenu. Sama piosenka jest naprawdę udana; nie brak tu ciężaru, ale całość zdecydowanie wpada w ucho i brzmi odpowiednio. Czyli wszystko, czego oczekiwać można od solowego Osbourne'a.

How many times can you put me down
Till your heart you realize
If you choose to criticize
You choose your enemies
Everything that I say and do
In your eyes is always wrong
Tell me where do I belong
In a sick society
You're no different to me

Podobnie udanie wypada niemniej chwytliwy Now You Seet It (Now You Don't). Z trzech pierwszych utworów wypada może najsłabiej, ale to wciąż kawał niezłego grania. Fajny riff, Ozzy trzyma poziom melodią i w ogóle dobrze to brzmi. W zwrotkach linia melodyczna nie jest może zbyt wyrazista, ale za to nadrabiają to refreny, które mocno wpadają w ucho. Naprawdę świetna jest za to solówka, gdzie jeszcze bardziej niż gitara momentami na pierwszy plan wysuwają się klawisze. Jest głośno i natarczywie, ale to wszystko bardzo dobrze służy klimatowi piosenki.

Give me central heating, hope that I can pay the bill
Makin' me forget my fear of hell
Must be lock in odd numbers now you face me upside down
I'm so far up, I'm afraid to come back down

Średnio wypada natomiast kończący stronę A longplaya toporny Rock 'N' Roll Rebel. Piosenka ta miała być zapewne czymś, czym na Technical Ecstasy Black Sabbath był Rock 'N' Roll Doctor. Tamto jednak wypadało lepiej, gdyż coś się tam działo. Tutaj jednak mamy prostą, chamską rąbankę, z której nic nie wynika. Owszem, riff jest niezły, melodia trzyma poziom, no i solówka po raz kolejny daje radę. Nie jest to zły utwór, nic z tych rzeczy, dobrze i bez bólu się tego słucha. Ale na specjalną przyjemność też nie ma co liczyć. Od Ozzy'ego oczekuje się po prostu więcej niż taki Rock 'N' Roll Rebel.


They live their lives in fear and insecurity
And all you do is pay for their prosperity
The ministry of fear that won't let you live
The ministry of grace that doesn't firgive
Do what you will to try and make me conform
But I'll make you wish that you had never been born

Poziom podnosi jednak mroczne, otwierające stronę B Centre of Eternity (na wydaniu europejskim nazwane Forever). Dzwony, męski chór, monumentalne wejście organów i w końcu szybki, mocny i ostry riff gitarowy. Ozzy w zwrotkach wydziera się jak trzeba, a w refrenach jest tylko lepiej. Takich właśnie piosenek można oczekiwać od Ozzy'ego - klimatycznych, mrocznych, ciężkich, chwytliwych i z odpowiednim wykopem. Rewelacja.

There's no present, there's no future
I don't even know about the pastSl
It's all timeless and never ending
And to take it in it's all too vast
It goes - forever and ever
You thought you knew but you never
There goes tomorrow
Journey to the centre of eternity

A teraz najbardziej kontrowersyjna piosenka na płycie. Na żaden utwór na tym albumie słuchacze nie narzekają tak, jak na So Tired. Jest to delikatna ballada, która oparta jest głównie na dźwiękach fortepianu i smyczkach. Rzeczywiście, rozumiem czemu budzić może ona zmieszanie wśród słuchacza oczekującego po Ozzym tylko i wyłącznie cięższego rocka. Ja jednak oczekuję po prostu dobrej muzyki, a So Tired to bez wątpienia bardzo dobry utwór, pokazujący jak bardzo Ozzy uwielbia Beatlesów i takie utwory jak Eleanor Rigby czy Yesterday. Piosenka ta to jedna z najlepszych balladowych melodii, jakie wyszły z głowy Ozzy'ego i brzmi naprawdę rewelacyjne, a delikatne, orkiestrowe tło, tylko podkreśla jej urok. Owszem, tekst może i jest trochę cukierkowy, ale wokal Osbourne'a sprawia, że nie brzmi on zbyt słodko w jego ustach. Zaśpiewane ze znakomitym wyczuciem i sercem. Piękny kawałek.

Times has come to say goodbye
I know it's gonna make you cry
But you belong to another my love
And half a love that just isn't enough

I am so tired
And I just can't wait around for you
I am so tired
And I always thought we'd see it through


Kontynuujemy z chwytliwym Slow Down. Mówiąc "chwytliwy" mam na myśli naprawdę taki, który ciężko wyrzucić z głowy już po jednym przesłuchaniu. Ten kawałek to dynamiczny kawał porządnego rocka z wpadającą w ucho melodią i pobrzmiewającymi tu i ówdzie klawiszami. Nigdy nie przepadałem jakoś szczególnie za tą piosenką, ale muszę przyznać, że zagrany jest bardzo poprawnie i słucha się tego znakomicie. Potrafi postawić na nogi o poranku lepiej niż podwójne espresso.


I tried to tell you time and time again
You know you'll have to pay the consequence
Now you're obsessed with such a pace
Now slow and steady wins the race

Na sam koniec Ozzy funduje nam jednak prawdziwą bombę i mój drugi ulubiony utwór na płycie zaraz po tytułowym. Waiting for Darkness. Zaczyna się niespiesznie, powoli budując napięcie. Po chwili uderza z całą mocą szybką gitarą i klawiszami. Następnie wkracza Książę Ciemności, śpiewając jak nawiedzony. Serio, jego wokale w tej piosence to jedna z najlepszych rzeczy, które wyśpiewał. Świetna melodia i klimatyczna barwa sprawiają, że piosenka hipnotyzuje już od pierwszych wersów. Refren jest tu ledwo co zauważalny, a mi najbardziej podobają się momenty zwolnienia, po których muzycy jeszcze bardziej podkręcają tempa, na przykład fundując nakomite klawiszowo-gitarowo-smyczkowe solo. Znakomite zakończenie albumu.

Playing with fire
But they're screaming
When they're burned
Out of the sunlight
Hasn't anybody learned
I know what they'll find
Is in their mind
It's what they want to see
Spare me from the light
Here comes the night
And here I'll stay
Waiting for darkness


Bark at the Moon to pewnego rodzaju nowe otwarcie. Na żadnej z poprzednich płyt Ozzy'ego klawisze nie miały aż tak dużo do powiedzenia. Są tu właściwie na równi z gitarą elektryczną. No cóż, lata 80. były już wtedy w dość zaawansowanej fazie i ciężko było uniknąć takiego brzmienia. Nie cierpię tak używanych klawiszy, jednak tej płycie absolutnie to nie szkodzi. Cały materiał zdaje się bowiem być tworzony pod kątem tych dźwięków. Słychać, że Osbourne większą uwagę niż na ciężar zwrócił na melodię. I to naprawdę działa, gdyż nie ma tu żadnego oczywistego niewypału (może poza Rock 'N' Roll Rebel), a w każdej piosence melodia jest naprawdę znakomita. Płyta jest naprawdę warta przesłuchania, jednak nie ma w sobie czegoś takiego, co by mnie do niej ciągnęło tak bardzo jak do krążków Ozzy'ego z Randym, bądź też z Zakkiem. Mimo, że to Wylde zajmuje u mnie ostatnie miejsce wśród gitarzystów Osbourne'a, to płyty z nim wypadały dużo ciekawiej niż te z Lee. Może to ze względu na brzmienie, tak bardzo mocno zakorzenione w latach 80. Bardzo lubię jednak Bark at the Moon też z sentymentu, bowiem to pierwsza płyta Ozzy'ego, po którą sięgnąłem. Dzięki niej zostałem jego fanem, więc ciężko też nie patrzeć mi na nią z przymrużeniem oka. Po wielu przesłuchaniach widzę jednak też jej oczywiste wady. Zalet jednak jest na tyle dużo, bym wciąż bardzo ją lubił.


Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...