niedziela, 12 stycznia 2020

"Blizzard of Ozz" - Ozzy Osbourne [Recenzja]


O karierze solowej Ozzy Osbourne myślał jeszcze przed wydaniem Technical Ecstasy. Marzył wówczas o odejściu z Black Sabbath i założeniu własnego zespołu; chodził nawet w koszulkach z wymyśloną przez niego nazwą, Blizzard of Ozz, którą miałą przyjąć jego nowa grupa. Dobrze grało mu się w Black Sabbath, ale to nie on był tam liderem, a bardzo chciał pełnić tę funkcję. Jasnym jednak było, że to Tony Iommi (gitarzysta) był głównym trzonem grupy i nikt mu nie podskoczy, bo bez niego Black Sabbath po prostu by upadł.
Never Say Die! nagrywany był w okropnej atmosferze. Początkowo Ozzy odszedł z zespołu, więc piosenki były pisane pod kogoś innego. Zdecydował jednak, że wróci, więc nagrał te kawałki, po czym... został wywalony. Z tym już sobie nie poradził. Poczuł się porzucony i zdradzony. Zamknął się więc w pokoju i oddał się temu, za co go wywalono - zaczął pić i ćpać. Przez kilka miesięcy nie wychodził z pokoju hotelowego, a dowożono mu tylko narkotyki, alkohol i jedzenie. Zatracił się w nałogach i nie widział już dla siebie żadnych perspektyw.
Pewnego dnia w jego pokoju zjawiła się Sharon Arden (córka managera Black Sabbath). Gdy zobaczyła, w jakim Ozzy jest stanie (niekontaktujący, spasiony i rozespany) postanowiła wyciągnąć do niego rękę i pomóc mu wrócić do życia. Wiedziała, że jedyne, co może go doprowadzić do porządku, to powrót do muzyki. Osbourne zgodził się, by została jego managerem, a także - po wspólnej dyskusji - ustalili, że Ozzy nie będzie pakował się ponownie w zespół. Dzięki dziesięcioletniej przygodzie z Sabbathami wyrobił sobie jako-taką markę, więc samo jego nazwisko wystarczyłoby na dobry początek.
Kilka piosenek na debiutancki album powstała podczas jam session w Walii (I Don't Know, Crazy Train, Goodbye To Romance, You Lookin' At Me Lookin' At You). Grali wówczas: na wokalu Ozzy, na gitarze odkrycie Osbourne'a, wspaniały Randy Rhoads, na basie Bob Daisley, a na perkusji Barry Screnage. Z tym, że ten ostatni nigdy nie był nawet rozważany, jako członek nowego zespołu, a jedynie wyświadczał kolegom przysługę, pojawiając się na sesji. W wyniku przesłuchań wyłowiono byłego bębniarza Uriah Heep, Lee Kerslake'a.
Album ostatecznie zatytułowano tak, jak miał nazywać się niedoszły zespół Ozzy'ego - Blizzard of Ozz. Co ciekawe, początkowo Osbourne cały czas powtarzał tę nazwę, więc Kerslake i Daisley byli przekonani, że są członkami zespołu o tej właśnie nazwie (Randy był bliżej zaprzyjaźniony z Ozzym, więc wiedział, że to tylko tytuł albumu). Zdziwili się jednak, widząc po wydaniu albumu, że są tylko instrumentalistami Osbourne'a. Sharon jednak zabrała ich na rozmowę i tak ich usadziła, że pogodzili się z tym faktem i grali dalej swoje. Póki co.

Zaczynamy od jednego z większych przebojów Ozzy'ego, czyli chwytliwego I Don't Know. Już od samego początku atakuje nas wpadający w ucho riff, a po chwili wchodzi Osbourne z bardzo fajną melodią. Tekst piosenki zdaje się być credo Ozzy'ego, w którym tłumaczy, że nie zna odpowiedzi na wszystkie dręczące ludzi pytania. Piosenka jest dość długa, jak na tak prostą zawartość (nieco ponad 5 minut), a mimo to nie nudzi. Nie ma tu żadnych aspiracji, by być czymś więcej niż melodyjnym i wpadającym w ucho lekko-strawnym metalem, ale - jak widać - wystarcza to, by stworzyć naprawdę dobry numer. Bardzo lubię moment zwolnienia, po którym Randy Rhoads prezentuje nam szybkie i znakomite solo. Potem powrót do głównego riffu i powtórzenie pierwszej zwrotki. Bardzo fajna piosenka. Trasa Osbourne'a bez niej, to trasa stracona. Grał ją bowiem od 1980 roku aż po swoje ostatnie koncerty z trasy No More Tours 2. Świetnie sprawdza się zarówno słuchając jej na płycie, jak i na żywo. Bardzo dobry otwieracz.

People look to me ans say
Is the end near, when is the final day?
What's the future of mankind?
How do I know, I got left behind

Everyone goes through changes
Looking to find the truth
Don't look at me for answers
Don't ask me
I don't know

Chyba największy przebój Ozzy'ego. Żadna piosenka Osbourne'a (z jego solowego katalogu) nie weszła tak mocno do kanonu muzyki rockowej. Pierwszy singiel solowej kariery Ozzy'ego, a także pierwszy promujący ten album - Crazy Train. Riff, który gra tutaj Rhoads, to jeden z najbardziej chwytliwych motywów gitarowych w historii, znanym nawet największym laikom tego gatunku. Chwytliwe partie wokalne Ozzy'ego znakomicie tu brzmią, a pełen całkiem fajnych frazesów tekst brzmi tu jak ulał. Prawdziwy hymn Osbourne'a, który brzmi tak samo dobrze 40 lat od premiery. Piosenka z miejsca weszła do kanonu i po dziś dzień jest najbardziej rozpoznawalną piosenką Ozzy'ego (obok Dreamer). Na osobną uwagę zasługuje jednak delikatne zwolnienie, po którym następuje szybkie, rozpędzone solo gitarowe i efektowny powrót do głównego motywu. Znakomity kawałek, którego słuchania dostarcza sporo przyjemności i rockowej energii.

Heirs of a cold war
That's what we've become
Inheriting troubles
I'm mentally numb
Crazy, I just cannot bear
I'm living with something that just isn't fair

Mental wounds not healing
Who and what's to blame
I'm going off the rails on a crazy train

Zwolnienie gwarantuje nam natomiast Goodbye To Romance. Jest to pierwszy utwór napisany na płytę i jest on swoistym pożegnaniem Ozzy'ego z Black Sabbath. O ile tekst jest naprawdę fajny, wokale Osbourne'a niezłe, melodia wpada w ucho, o tyle całość wydaje się odrobinę przesłodzona. Słychać tu, że Ozzy ma idealny głos do ballad (co będzie potem wykorzystywać, na każdym krążku umieszczając co najmniej jedną balladę). Całe 5 i pół minut warte jest jednak przesłuchania dla dwóch momentów: sola gitarowego i motywu klawiszowego na sam koniec. Serio, te dwa elementy to coś, co zasługuje na szczególne wyróżnienie. 

I've been the king, I've been the clown
Now broken wings can't hold me down
I'm free again
The jester with the broken crown
It won't be me this time around
To love in vain

Dee to króciutki i zupełnie niepotrzebny przerywnik. Ta miniaturka na gitarze akustycznej nagrana była przez Randy'ego dla jego mamy. Poprosił bowiem Ozzy'ego, by nagrać jakąś piosenkę dla jego mamy, ale pisanie jakoś nie szło, więc ostatecznie skończyło się na tym. 
Powrotem do solidnego, porządnego grania jest natomiast Suicide Solution. Mocarny riff, który atakuje nas na dzień dobry to prawdziwe uderzenie. Potem znakomita linia wokalna ze znakomitym głosem Ozzy'ego. Piosenkę napisano jako reakcję na śmierć Bona Scotta (wokalistę zespołu AC/DC, który zmarł w wyniku przedawkowania alkoholu), a także pijaństwo Osbourne'a, które w tamtych czasach osiągało wręcz horrendalny poziom. Oczywiście nie obyło się bez kontrowersji. W październiku 1984 roku pewien młodociany fan Ozzy'ego, John McCollum, włączył sobie koncertówkę Osbourne'a - Speak of the Devil - po czym zastrzelił się z pistoletu, który ukradł ojcu. Rodzice wytoczyli więc Ozzy'emu protest, oskarżając go o to, że piosenką Suicide Solution zachęcił ich syna do popełnienia samobójstwo. Było to kompletna bzdura, ponieważ na wspomnianym Speak of the Devil nie ma nawet tej piosenki (jest to koncertowy album z piosenkami Black Sabbath). Co więcej, tekst raczej właśnie wystrzega przed samobójstwem, a tam gdzie prawnicy słyszeli "Why try? Get the gun and shoot" w rzeczywistości było "Get the flaps out" (a warto dodać, że "flaps" oznacza damskie miejsca intymne). Jak sam trafnie podsumował to Ozzy: "To bez sensu, po co miałbym zachęcać moich fanów do samobójstwa? Kto wtedy kupowałby moje płyty?". Pomijając jednak te bezsensowne oskarżenia, piosenka ta to kawał dobrego i porządnego grania. Mocna gitara, dobra melodia i w ogóle całość po prostu mocno brzmi.

Now you live inside a bottle, the reaper's travelling at full throttle
It's gettin you, but you don't see it
The reaper's you and reaper is me
Breaking laws, knockin' doors, but there's no one at home
Make your bed, rest your head, but you lie there and moan
Where to hide, suicide is the only wat out
Don't you know what it's really about?

Na tej płycie znajduje się jednak jedno metalowe arcydzieło, a jest nim bez wątpienia Mr. Crowley. Zaczynamy organowym, ponurym motywem. Potem najpierw wchodzi sam Ozzy, a następnie ostra gitara i sekcja rytmiczna. To, co na wiośle wyczynia tutaj Randy Rhoads przechodzi tu ludzkie pojęcie. Jego solówki są wręcz idealne, a linia wokalna Osbourne'a to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka wyszła z jego muzycznej wyobraźni w trakcie całej kariery. Mimo oczywistego ciężaru, całość nie przestaje jednak być ani na chwilę chwytliwa i zachwyca przez całe 5 minut, ani chwili nie nudząc. Jak powstała? Otóż po wejściu do studia, na stole Ozzy zobaczył talię kart tarota. Przypomniała mu się książka o Aleisterze Crowley'u (okultyście), którą czytał jakiś czas temu. Zaproponował więc, by napisać o tym piosenkę. Tekst powstał bardzo szybko, potem Osbourne zaczął nucić melodię i cała reszta poszła już z górki. Tak czy siak, ten utwór to - moim zdaniem - najlepszy utwór solowej kariery Ozzy'ego. Nie zliczę, ile razy go słuchałem, ale za każdym razem mam ciary i słucham go z jednakową przyjemnością. Nic nie zastąpi dreszczu emocji przy pierwszym odkrywaniu tego kawałka, ale emocje towarzyszące mu przy n-tym odsłuchu to wciąż coś niezwykłego.

Mr. Crowley, what went on in your head?
Mr. Crowley, did you talk to the dead?
Your life style to me seemed so tragic
With the thrill of it all
You fooled all the people with magic
And you waited on Satan's door

Jedynym oczywistym niewypałem na tej płycie jest banalny No Bone Movies. Głupiutka piosenka, stworzona chyba tylko do chóralnego śpiewania na koncertach. Nawet Ozzy'emu wydaje się nie chcieć za bardzo tego śpiewać i całość wypada niestety drewnianie. 

I shouldn't do it, the guilt tells me why
I just can't stop it, I try and I try
X-rated demon that lives in my head
Hungry for bodge and he wants to be fed

Poziom jednak podnosi się dzięki Revelation (Mother Earth). To kolejny utwór raczej balladowy, jednak nieporównywalnie lepszy od Goodbye To Romance. Melodia jest oryginalniejsza, a płaczliwy głos Ozzy'ego brzmi zdecydowanie szczerzej. Tekst - niestety - wciąż aktualny i wzruszający. Bardzo podobają mi się fajne zaostrzenia gitarowe po delikatnych i spokojnych zwrotkach. Szczególnie dobry jest mocny i szybszy finał, w którym Randy znowu pograł sobie nieco na gitarze i wywija kolejne znakomite solówki. Cios.

Mother please forgive them
For they know not what they do
Looking back in history's books
It seems it's nothing new
Oh, let my mother live

Płytę kończy radosny, żartobliwy i dynamiczny Steal Away (The Night). Mimo, ze tu też raczej mamy sporo banału, nie razi to aż tak jak w przypadku No Bone Movies. Może chodzi po prostu o to, że dobrze to brzmi? Może melodia jest fajniejsza? Może wypada to dynamicznie, a nie wymuszenie? Wszystko jedno, w każdym razie piosenka naprawdę jest dobra i stanowi całkiem udane zakończenie longplay'a.

Could it be a dream come true, now that I am here with you
Tearful eyes of joy is something new
Run away with me tonight, dream the dream and light the light
Happiness is what you give to me


Blizzard of Ozz to zdecydowanie dzieło nieidealne. Jest na pewno jednak najważniejszą płytą w solowej karierze Osbourne'a. Na żadnym albumie Ozzy nie umieścił już tylu przebojów. I Don't Know, Crazy Train, Suicide Solution i Mr. Crowley na stałe weszły już nie tylko do kanonu Osbourne'a, ale także muzyki rockowej. Ilość znakomitych riffów i solówek jest wręcz zatrważająca jak na jeden album. Mimo kilku słabszych momentów (Goodbye To Romance, No Bone Movies), ten krążek to jednak kawał porządnego, lekko strawnego metalu, który do mocnych gitar dodaje też fajne, wpadające w ucho i niebanalne melodie. Wszystko rozbija się właściwie o samego Ozzy'ego - jeśli lubicie jego głos, jego wrażliwość muzyczną i typ muzyki, który tworzy, to będziecie wysoce usatysfakcjonowani tym albumem. Jeśli natomiast dopiero poznajecie karierę współzałożyciela Black Sabbath, to dobrze będzie zacząć właśnie od tego albumu, gdyż jest to właściwie kwintesencja jego twórczości: nie zabraknie kiczu, nie zabraknie banału, ale przede wszystkim nie zabraknie też naprawdę dobrych melodii, porządnego grania i wartościowej muzyki. I choć są płyty, które cenię bardziej niż tę, to ta jest absolutnym klasykiem.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...