Po wielkim sukcesie Cloud Nine, George Harrison podczas jednego z wywiadów powiedział, że jego wielkim marzeniem jest zebrać kilku kumpli, nagrać jakiś fajny album, może ruszyć w trasę i tak dalej. Producentem, który pomógł mu z powrotem wrócić do łask był lider Electric Light Orchestra, Jeff Lynne. Razem rozważali wtedy założenie takiej właśnie super-grupy. Plany te kontynuowali podczas wspólnej kolacji z Royem Orbisonem, z którym Harrison przyjaźnił się jeszcze od lat 60., kiedy to Beatlesi supportowali jego występy na wspólnej trasie. W międzyczasie George poprosił Orbisona, by ten towarzyszył mu podczas nagrywania piosenki, która miała trafić na stronę B singla This Is Love, promującego ostatni album Harrisona. Roy się zgodził, po czym umówili się na nagrania w domu Boba Dylana, z którym Harrison również przyjaźnił się od dawna.
W międzyczasie domową wizytę George złożył też Tom'yemu Petty. Podczas odwiedzin zostawił tam jednak gitarę. Wrócił po nią parę dni później opowiedział koledze o pomyśle nagrania wspólnej piosenki i także zaprosił go do domu Dylana. Petty się stawił. Był przygotowany jednak, by zobaczyć wspólnie muzykujących Harrisona, Lynne'a i Orbisona. Zobaczył natomiast, że spontanicznie dosiadł się do nich kręcący się po kuchni (bo tam właśnie urządzili "salę prób") Bob. Petty przysiadł się i zaczęli razem grać. Podczas jednego wspólnego posiedzenia napisali piosenkę i naprędce ją nagrali. Potem trochę posiedzieli, pośmiali się i każdy udał się w swoją stronę, a taśma z nagraniem została wysłana wytwórni.
Warner Bros. jednak skontaktowało się niedługo potem z Harrisonem i powiedzieli: "Nie wydamy tego na stronie B singla. To jest zbyt dobre. Poza tym, tyle tu gwiazd." To podsunęło George'owi pomysł. Zadzwonił najpierw do Lynne'a i zapytał, czy pamięta ich rozmowę o super-grupie. Jeff potwierdził i przypomniał pomysł na nazwę: Travelling Wilburys. Skąd nazwa? Otóż - jak w przypadku Sierżanta Pieprza - każdy członek zespołu miał udawać kogoś innego, w tym wypadku członka rodzinny Wilburysów. Więc występowali tam: Nelson Wilbury (George Harrison), Otis Wilbury (Jeff Lynne), Lefty Wilbury (Roy Orbison), Charlie T. Wilbury Jr. (Tom Petty) oraz Lucky Wilbury (Bob Dylan). Panowie się zdzwonili i umówili na wspólne nagranie płyty. Każdy z nich przyniósł jakąś piosenkę (lub chociaż pomysł), jednak pod każdą, jako autorzy, podpisani są wszyscy członkowie zespołu. Dylana goniły terminy, gdyż musiał niedługo wyruszać w trasę, więc narzucili sobie rygor: jeden dzień na jedną piosenkę. Tak oto ruszyły prace nad płytą, którą nagrano w 10 dni, a końcowych poprawek dokonano w domowym studiu George'a.
Praca się opłaciła, gdyż Travelling Wilburys Vol. 1 okazał się niebywałym sukcesem. Nie tylko artystycznym ale i komercyjnym. Lynne, Dylan i Orbison nie osiągnęli takiego od lat. Mało tego, Dylan od kilku lat przeżywał regres artystyczny i komercyjny, a o Orbisonie wszyscy już zdążyli zapomnieć. Dylan okrzepł nieco, a i Orbison ruszył do nagrywania longplaya, wraz z Jeffem za konsoletą, który miał przywrócić go do łask. Niestety, okazało się że album Mystery Girl stał się nie tylko jego wielkim powrotem, ale też pożegnaniem. Nie dożył bowiem jego sukcesu. Udało mu się go ukończyć, jednak tuż przed wylotem na plan teledysku End of the Line mającego promować album Travelling Wilburys Vol. 1, niespodziewanie zmarł na atak serca, 6 grudnia 1988 roku, w wieku 52 lat. Nie dożył ani wielkiego sukcesu swojego ostatniego albumu, ani popularności grupy Travelling Wilburys.
Jak powstawała ta najważniejsza na płycie piosenka, od której właściwie wszystko się zaczęło? Otóż, gdy cała piątka gitarzystów (i perkusista, Jim Keltner) siedziała już obok siebie, George zaczął coś tam improwizować i zaśpiewał parę wersów. Bob Dylan przestał jednak grać i zapytał: "Co to w ogóle za piosenka? Jak się nazywa? O czym jest?". Harrison nie miał na to odpowiedzi, zaczął więc rozglądać się dookoła siebie. Jego wzrok natrafił na paczkę z naklejką "Handle with care". I już miał odpowiedź. Handle With Care to zdecydowanie najważniejsza piosenka na płycie i największy przebój zespołu. Wokalnie udzielają się tutaj wszyscy członkowie grupy. Zwrotki śpiewa George, w mostkach swojego wokalu użycza Roy, a w refrenach śpiewa pozostała trójka (w drugim dochodzi do nich także Orbison). Piosenka jest wspaniała. Słychać tu po prostu radość z grania muzyki. Całość zagrana jest bez ani jednego zbędnego instrumentu. Wszystko jest "po domowemu", po prostu gitary, perkusja i harmonijka, na której gra Big O. Do piosenki powstał również jedyny teledysk, w którym występują wszyscy członkowie zespołu. Wszystko wydaje się tu po prostu na miejscu, nie ma niczego ani za dużo, ani za mało. Rewelacyjna piosenka.
I'm so tired of being lonely
I still have some love to give
Won't you show me that you really care?
Everybody's got somebody to lean on
Put your body next to mine and dream on
Ciekawa jest natomiast geneza powstania Dirty World. Pomysł na nią przyniósł ze sobą Bob Dylan, który śpiewa tu też wiodący wokal. Chociaż, nie wiem, czy można nazwać to pomysłem. Na początku kolejnego dnia nagrań, nikt nie miał planu na piosenkę. Jeff zapytał więc: "Co robimy, panowie?", na co Bob wypalił dla żartu: "Zróbmy piosenkę w stylu Prince'a" i zaczął coś tam improwizować, jęczeć i piszczeć. Wszystkich to na tyle rozbawiło, że dołączyli do Dylana i tak oto powstało Dirty World. Piosenka może niezbyt przypomina utwory Prince'a, ale brzmi naprawdę wybornie. Bob śpiew znakomicie, a całości dopełniają fajne dźwięki dęciaków. Całość wypada dynamicznie, żartobliwie i luźno. Super.
He loves your sexy body, he loves your dirty mind
He loves when you hold him, grab him from behind
Oh baby, you're such a pretty thing
I can't wait to introduce you to the other members of my gang
Rattled to z kolei piosenka, z którą na sesję przyszedł Jeff. Jest to rockandroll w starym, dobrym stylu, oparty głównie na gitarze akustycznej. Udzielają się tu wokalnie wszyscy oprócz Dylana. Piosenka i aranżacja dowodzą, że można nagrać świetną, żywą i dynamiczną piosenkę bez użycia dudniącej perkusji, gitar elektrycznych (chociaż pojawia się tu jej solówka) i Bóg wie, czego jeszcze. Wystarczy po prostu grać i śpiewać z sercem. A Lynne wkłada tu całą swoją duszą i śpiewa wspaniale. Kolejna rewelacja.
Baby, won't you save one night for me?
Baby, is there something wrong with you?
Baby, this is out of my control
It looks like nothing's wrong but deep down in my soul
I'm rattled, twisted, shaken
Last Night to już pomysł Petty'ego. Ta oparta na dźwiękach reggae piosenka wydająca się jednocześnie hołdować klasycznemu country. Wpadający w ucho refren i przewrotna historia w zwrotkach to przepis na jak najbardziej udany kawałek. Piosenka tekstowo może trochę przypominać historie opowiadane w piosenkach Dylana; oto mamy zwykłego faceta, który spotyka kobietę, jednak okazuje się ona być kimś innym, niż można by się spodziewać. W tle pobrzmiewają dźwięki saksofonu, świetnie dopełniające piosenkę. Wypada do wszystko luźno i pogodnie. Kolejny fajny numer.
I asked her to marry me she smiled and pulled out a knife
The party's just beginning she said, "Your money or your life?"
Last night, talking about last night
Mimo, że to Roy śpiewa wiodący wokal w Not Alone Any More, jest to piosenka Jeffa. Lynne od początku jednak wiedział, że takie coś zaśpiewać może tylko Orbison. Jest to tęskna piosenka o dołującej samotności, zazdrości i porzuceniu, która do nikogo nie pasuje tak jak do Roya. W ustach każdego innego wokalisty brzmiałaby rzewnie i łzawo, jednak Big O przyzwyczaił nas do takich historii opowiedzianych jego głosem. Co ciekawe, oprócz tekstu, nie powiedziałbym jednak że mamy tu do czynienia z piosenką smutną, bowiem kompozycja jest raczej żwawa. W dodatku to "sha la la" w tle odejmuje jej powagi. Przewrotnie. Brak konsekwencji, ale to wszystko po prostu razem brzmi dobrze i aż się chce tego słuchać. Piękne zakończenie strony A albumu.
You always said that I'd be back again
That I'd come running to you in the end
I thought that you were on your own
And now I find you're not alone
I'll see you through the rain
Through the heartache and pain
It hurts like never before
You're not alone anymore
Stronę B rozpoczyna natomiast gorzkie Congratulations Dylana. Tylko Bob mógłby napisać tak sarkastyczny i dołujący tekst. Tytuł sugeruje wesołą piosenkę, jednak kawałek ten bynajmniej nie jest wesoły. Opowiada o rozczarowaniu ukochaną kobietą, która potraktowała podmiot liryczny jak śmiecia. Chropowaty i zawiedziony wokal Boba jest tu więc jak najbardziej na miejscu. Piosenka jest naprawdę znakomita i nie ma tu ani jednej fałszywej nuty, dzięki czemu przede wszystkim jest szczerze. A w piosenkach Dylana to właśnie szczerość i realizm grają pierwsze skrzypce. I tu właśnie dostajemy wszystko, co stanowi o sile poezji i muzyki Boba.
I guess I must have loved you more than I ever knew
My world is empty now 'cause I don't have you
And if I had just one more chance to win your heart again
I would do things differently, but what's the use of pretending?
Congratulations for making me wait
Congratulations, now it's too late
Congratulations, you came out on top
Congratulations, you never did know when to stop
Kolejny pomysł Harrisona - Heading for the Light. Mamy tu prawdziwie optymistyczną i wybuchową kompozycję z potężnymi dęciakami w refrenach (i nie tylko w refrenach, bowiem mamy tu i solo saksofonu). Piosenka była napisana przez George'a jeszcze przed powstaniem zespołu, ale podpisano pod nią wszystkich muzyków. Piosenka to potężna dawka optymizmu i energii. Świetnie.
My shoes are wearing out from walking down this same highway
I don't see nothing new but I feel lot of change
And I get the strangest feeling
As I'm heading for the light
Mistrzem lekkich i żartobliwych piosenek na płycie okazuje się jednak Tom Petty, który udowadnia to za sprawą kolejnego utworu, Margarita. Numer ten brzmi zdecydowanie najbardziej nowocześnie, a to za sprawą użycia syntezatorów na początku piosenki. Utwór brzmi bardzo dynamicznie, luźno i płynie z niewymuszoną lekkością. Kolejna rewelacja.
Still the sun went down your way
Down from the blue into the grey
Where I stood, I saw you walk away
(Margarita) You danced away
Pewnego dnia Bob Dylan przyszedł do studia i oznajmił, że chciałby nagrać utwór, w którym czuć by naleciałości stylu Bruce'a Springsteena. Tak właśnie powstał Tweeter And the Monkey Man, czyli - o ironio - najbardziej dylanowski kawałek na płycie. Mamy tu typowe dla Boba powolne snucie historii, przeplatane wpadającym w ucho, melodyjnym refrenem. (Najbardziej przywodzić to może Lily, Rosemary and the Jack of Hearts z albumu Blood On the Tracks). Nie muszę chyba dopowiadać, że tekst jest rewelacyjny i opowiada naprawdę interesującą historię. Świetne, surowe, mocno amerykańskie nagranie.
And the walls came down, all the way to hell
Never saw them when they're standing
Never saw them when they fell
Finałowy End of the Line to również pomysł Harrisona. Jest to optymistyczna i pełna nadziei piosenka na lepsze jutro. Powstał do niej również teledysk, niestety w niepełnym już składzie. Wszystko było dogadane. Terminy, miejsce, bilety zabukowane. Tuż przed wylotem Roy Orbison zmarł jednak na atak serca. Pozostała czwórka zdecydowała jednak nagrać teledysk, by oddać cześć zmarłemu koledze. W momentach, kiedy w piosence pojawia się głos Roya, kamera pokazuje fotel bujany z postawioną na nim gitarą Orbisona, a także jego czarno-białym zdjęciu leżącym na stoliku obok. Wspaniały utwór kończący wspaniałą płytę.
Well, it's all right, even when push comes to shove
Well, it's all right, if you got someone to love
Well, it's all right, everything'll work out fine
Well, it's all right, we're going to the end of the line
Bez zaskoczenia. Co mogło wyjść, gdy na wspólnej płycie siły łączy pięciu gigantów muzyki rockowej? Tylko dzieło. Bo Travelling Wilburys Vol. 1 nie mogę nazwać inaczej, niż dziełem. Co ciekawe, żaden z muzyków nie proponuje jednak tu niczego wybitnego, szczególnego, ani nowatorskiego. Każdy po prostu gra tu po swojemu, śpiewają tak jak potrafią śpiewać i piszą tak, jak zwykli pisać w najlepszych latach. Nie dali tu niczego specjalnego poza sercem. Bo serce i miłość do muzyki czuć tu w każdej pojedynczej nucie. Ot, zebrała się paczka znajomych i postanowili się oni podzielić z publicznością swoją miłością do muzyki. Tylko tyle. I to wystarczyło, by stworzyć zespół rewelacyjnych piosenek, które są na niewiarygodnie wysokim poziomie, który ani na chwilę nie spada. Żaden nie proponuje tu nic nowego. Nic ponadto, co byśmy już słyszeli. Proponują za to coś, za co pokochaliśmy każdego z nich. Nie ma znaczenia, ile kto wniósł, ile kogo słychać i tak dalej. Ważne po prostu, że tych pięciu muzyków stworzyli coś, czego po prostu słucha się z prawdziwą satysfakcją. Podczas słuchania tej płyty czuć po prostu taką samą miłość do muzyki, jaką oni czuli, nagrywając te piosenki. Czapki z głów.
Ocena: 9/10
Travelling Wilburys Vol. 1: 36:22
1. Handle with Care - 3:19
2. Dirty World - 3:30
3. Rattled - 3:00
4. Last Night - 3:48
5. Not Alone Any More - 3:24
6. Congratulations - 3:30
7. Heading for the Light - 3:37
8. Margarita - 3:15
9. Tweeter and the Monkey Man - 5:30
10. End of the Line - 3:30
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz