środa, 1 stycznia 2020

"Cloud Nine" - George Harrison [Recenzja]


Po słabych wynikach sprzedażowych dwóch płyt z początku lat 80., George Harrison uznał że najwidoczniej publiczność ma już dosyć jego muzyki. Zrobił więc sobie długą przerwę od nagrywania. Jak mówił, przez te 5 lat wciąż pisał piosenki, zagrał kilka koncertów, jednak nie czuł potrzeby wydania kolejnej płyty.
Aż w końcu ta potrzeba go dotknęła. Zaczął myśleć nad wydaniem nowego albumu. Musiał wybrać producenta. Był rok 1987. Wtedy jednym z najbardziej rozpoznawalnych producentów, muzyków i wokalistów był lider zespołu Electric Light Orchestra, Jeff Lynne. Wystarczy posłuchać kilku jego piosenek, by bez problemu zauważyć, jak wielkim był fanem Beatlesów. To właśnie głównie dokonania ELO przekonały Harrisona, że Lynne będzie najodpowiedniejszym człowiekiem podczas nagrywania tej płyty. Jeff zareagował entuzjastycznie (mniej więcej w tym czasie uznał już, że Electric Light Orchestra osiągnęła już, co miała do osiągnięcia, i teraz nadszedł czas, by realizować się w pełni, jako producent) i natychmiast stawił się do pracy. Jakby tego było mało, George postanowił zebrać istną śmietankę artystyczną na swojej płycie. W studio pojawili się więc także Ringo Starr, Elton John (który akurat dochodził do siebie po operacji strun głosowych), Eric Clapton, Ray Cooper, Gary Wright czy Jim Keltner.
Okładka singla When We Was Fab
Nagrania szły gładko, a Harrison bardzo chwalił sobie współpracę z Lynne'em, podkreślając, że jest to pierwszy producent od dawna, który naprawdę rozumie jego wizję. Warto zwrócić uwagę także na oprawę graficzną albumu. Na okładce widnieje George ze swoją pierwszą amerykańską gitarą, kupioną w 1961 roku w Liverpoolu. Uważam, że mistrzostwem jednak jest okładka singla When We Was Fab (jak sam tytuł wskazuje - nawiązującego do czasów zespołu The Beatles), gdzie z okładki płyty Revolver (załapały się nawet ostatnie dwie litery z tytułu) wycięto twarz Harrisona, narysowaną przez Klausa Voormana w 1966 roku i dołączono do niej rysunek George'a wykonany 22 lata później przez tego samego twórcę.
Płyta została znakomicie przyjęta na całym świecie i z powrotem wywindowała George'a na szczyty popularności. Krytycy rozpływali się nad nią w zachwytach i okrzyknęli ją najlepszym albumem od czasu All Things Must Pass. Sam Harrison rzucił się wtedy w wir tworzenia, i chociaż w trasę nie pojechał, wraz z Jeffem, Roy'em Orbisonem, Bobem Dylanem i Tomem Petty'm założył super-grupę Travelling Wilburys.
Cloud Nine odniósł wielki sukces. Po kilkunastu latach okazało się jednak, że był to też ostatni solowy album z premierowym materiałem wydany za życia George'a Harrisona.

Album otwiera tytułowe Cloud 9. Była to też pierwsza piosenka napisana przez Harrisona z myślą o albumie. Od pierwszych dźwięków słychać nie tylko charakterystyczną rękę Lynne'a jako producenta, ale i że George wrócił do formy kompozytorskiej. Pobrzmiewający lekko bluesem utwór, ukończony został na początku 1984 roku i jest deklaracją bezwarunkowej miłości do życia, w które autor spogląda z wielką nadzieją. Pierwszy kawałek i już od razu wybija z butów. Po raz pierwszy od dawna tak bardzo na pierwszy plan wysunięte są nie tylko wokale, ale i znakomita gitara. Piosenka wydana była, jako singiel i dotarła aż do 9. miejsca. Znakomity utwór. Uwielbiam.

Take my hope, maybe even share a joke
If there's good to be shown
You may make it all your own
And if you want to quit that's fine
While you're out looking for cloud nine

Kontynuujemy utworem napisanym przez George'a wespół z Jeffem i Garym Wrightem - That's What It Takes. Nie zachwyca już tak, jak poprzednik, ale jest to wciąż kawał grania na poziomie. Po delikatnych i melancholijnych zwrotkach, w refrenach mamy już zdecydowanie weselszy nastrój. tworzący ciekawy kontrast. Bardzo fajna i sympatyczna rzecz.

If that's what it takes
Then I've got to be strong
Don't want to be wrong
If that's what it takes
The closer I get
Into that open door
I've got to be sure
If that's what it takes

Pierwszy dynamiczny kawałek pojawia się pod indeksem trzecim. Fish on the Sand to kolejne wpadające w ucho i niemiłosiernie chwytliwe granie. Chociaż bardziej niż same wokale w głowie zostaje nam fajny riff gitarowy, który wcale nie tak łatwo zapomnieć. Sama piosenka nie jest może najwyższych lotów, ale jest na dobrym poziomie i potrafi skutecznie poprawić humor.

You call me in the night
And hide behind the daylight
You're blowing like the wind, you don't let me see
You know I feel a pain
I'm tired of playing games with you
Though there's nothing else I want that would set me free

Poruszająco wypada natomiast wyciszona, delikatna i poruszająca ballada Just For Today. Piosenka przywodzić może na myśl album Living In the Material World poprzez swój nieco spirytualistyczny charakter i oszczędne brzmienie. Krótkie, acz treściwe solówki Harrisona dodają piosence tylko urody i wypadają zjawiskowo. Jak i cała piosenka. Mistrzostwo świata.
Just for today
I could try to live through this day only
Not deal with all life's problem
Just for today

If just for one night
I could feel not sad and lonely
Not be my own life's problem
Just for one night

A teraz czas na jeden z największych przebojów Harrisona, czyli napisany wspólnie z liderem ELO This Is Love. Ciężko powiedzieć, ile w piosence jest inwencji George'a a ile Jeffa. To chyba wiedzą tylko sami panowie i może i lepiej. Utwór ten równie dobrze mógłby się znaleźć na którejkolwiek płycie Electric Light Orchestra i podnosiłby tylko jej poziom. Wystarczy zamknąć oczy, uruchomić wyobraźnię i już słyszymy głos Lynne'a zamiast Harrisona. This Is Love wydane było jako singiel (zaskakujące jest jednak to, że praktycznie przepadł na listach), natomiast na stronę B przeznaczono piosenkę Handle With Care napisaną i zaśpiewaną przez kwintet: Harrison, Lynne, Dylan, Orbison, Petty. Gdy wytwórnia usłyszała jednak tę kompozycję, uznała jednak że jest za dobra na stronę B i zasugerowała panom założenie supergrupy, wydanie płyty i wydanie Handle With Care, jako singla wiodącego. Tak właśnie powstał zespół Travelling Wilburys. Wracając jednak do This Is Love: piosenka jest wspaniała, chwytliwa i wpada w ucho. Czego chcieć więcej?

Since our problems have been our own creation
They also can be overcome
When we use the power provided free to everyone

Prawdziwie wybitnym nagraniem jest jednak When We Was Fab, czyli kolejny utwór napisany wespół z Lynne'em. I to jest mistrzostwo świata. Ilość nawiązań do dokonań Fab Four można tu mnożyć i mnożyć, chociaż najwięcej podobieństw dopatrzyć się można do zjawiskowego I Am the Walrus. Mamy tu wiolonczelę, sitar, dublowanie wokali, psychodeliczny przerywnik... Wymieniać można długo. Bardzo podoba mi się to, że Harrison skupił się na konkretnym etapie działalności Beatlesów i idealnie skopiował ich aspiracje, nie wpadając jednak w pułapkę autoplagiatu. Wszystko tutaj po prostu gra, a całości dopełnia fakt, że za perkusją zasiadł Ringo. Piosenka oczywiście wydana była jako singiel i - mimo, że nie odniosła takiego sukcesu, na jaki zasługuje - przekonała do siebie krytyków i słuchaczy na całym świecie i po dziś dzień uważana jest za jedną z najlepszych piosenek w repertuarze Harrisona. Słusznie. I w moim rankingu zajmuje ona bardzo wysoką pozycję i to się chyba już nie zmieni, gdyż za każdym razem, gdy jej słucham, mam po prostu ciary. Kawał genialnego grania.

Back then long time ago when grass was green
Woke up in a daze
Arrived like strangers in the night
Fab - long time ago when we was fab
Fab - back when income tax was all we had

Poziom odrobinę spada przy Devil's Radio, ale to chyba tylko dlatego, że ciężko byłoby dorównać When We Was Fab. Kawałek jest chwytliwy, ma znakomitą melodię, świetne wokale i czuć tu po prostu producencką rękę Jeffa. Niegłupi tekst i chwytliwy, wpadający w ucho refren. Można? Jak widać, tak.

It's white and black like industrial waste
Pollution of the highest degree
You wonder why I don't hang out much
I wonder how you can't see
He's in the films and songs and on all your magazines
It's everywhere that you may go, the devil's radio

Teoretycznie niczego nie brakuje Someplace Else. Kolejne znakomite melodie, piękny tekst i w ogóle wszystko pasuje. W praktyce przekonuje mnie jednak odrobinę mniej. Jest to kolejny wspaniały numer i na wielu płytach Harrisona na pewno wiódłby prym. Jednak nie tutaj. Pozostała zawartość albumu po prostu każe mi wymagać tu od George'a więcej. Tu jest dużo, ale nie aż na tyle, by uznać to za utwór więcej niż bardzo dobry. Jest "po prostu" bardzo dobry.

And for a while, you could comfort me
And hold me for some time
I need you now, to be beside me
While all my world is so untidy

Najmniej z całej płyty przekonuje mnie jednak Wreck of the Hesperus. Mamy tu świetne solo gitarowe i dobre wokale, jednak melodia jakoś średnio wpada w ucho i w ogóle kompozycyjnie to szału nie ma. No tu akurat Harrison się nie popisał, choć nie ma o co kruszyć kopii, bo jedną złą piosenkę na jedenaście to można popełnić. Nawet ex-Beatlesowi się zdarza.

Brainless writers gossip nonsenses
To others heads as dense as they is
It's the same old malady
What they see is faulty
I'm not the wreck of the Hesperus
Feel more like Big Bill Broonzy
Getting old as my mother
But I tell you I got some company

Do swoich indyjskich korzeni Harrison wraca jednak najbardziej za sprawą pięknego Breath Away From Heaven. Oszczędne brzmienie przywodzić możne na myśl pierwsze dwa solowe wydawnictwa George'a. Poetycki tekst po prostu musi robić wrażenie. Beatles śpiewa tu bardzo delikatnie i z wyczuciem. Przepiękna melodia.

In another life
I woke up dreaming with a sigh
As the morning light
Was painting whispers of a joy
And I was in the candlelit bedroom
Enchanting beauty shimmering magically
Like an iridescent cloud
Being blown by a westerly wind
She can move your soul without you knowing
She can take the breath away from heaven

Hicior może być jednak tylko jeden. Jak na ironię, stał się nim jedyny nagrany na płycie cover. I to cover piosenki z lat 60., a wykonywanej przez Jamesa Ray'a. Got My Mind Set On You i już nie trzeba mówić nic więcej. To jest właśnie taka piosenka, którą kojarzy się z radia, nie wiedząc nawet, że śpiewa to George Harrison. Ale no czemu się dziwić; zagrane to jest z taką dawką pozytywnej energii i z wykopem, że klękajcie narody. Harrison śpiewa tu jak natchniony, a solo saksofonu zapada w pamięć. Teledysk do tej piosenki na okrągło leciał w 1987 w MTV, z każdą transmisją windując Cloud Nine coraz wyżej na listach sprzedaży. Piosenka okazała się nie tylko ostatnim numerem 1 Harrisona w USA, ale i ostatnim numerem 1 w USA jakiegokolwiek Beatlesa. Akurat, gdy piosenka zdobyła szczyty list przebojów, zespół The Beatles został wprowadzony do Rock And Roll Hall of Fame, a do dziś wydarzeniem bez precedensu, jest by artysta uhonorowany tym prestiżowym wyróżnieniem miał piosenkę-hita. Po wysłuchaniu utworu nikną wszystkie wątpliwości co do tego, dlaczego akurat to zdobyło taki sukces, czym to się tak wyróżnia? To po prostu znakomity i chwytliwy utwór, wręcz stworzony do bycia przebojem.

And this time I know it's for real
The feeling that I feel
I know if I put my mind to it
I know that I really can do it

I got my mind set on you


Nie pokusiłbym się być może o stwierdzenie, że Cloud Nine to najlepszy album od czasów All Things Must Pass. Ale powiem, że to najlepsza rzecz, jaką Harrison wydał od Living In the Material World. Ilość znakomitych piosenek jest tu po prostu zatrważająca. Po wysłuchaniu tego krążka aż można zwątpić w to, że to McCartney był "tym od melodii". Nie zapominam oczywiście, jak nieoceniona musiała okazać się tu producencka ręka lidera ELO, ale jednak gros materiału wyszło tu od samego Harrisona. George znowu śpiewa tu przekonująco, gra na gitarze tak, jak można tego od niego oczekiwać i nie boi się spojrzeć w przeszłość, od której zdawał się wcześniej dystansować, a momentami wręcz odcinać. Tutaj mamy Harrisona świadomego własnych korzeni i możliwości. I, co dla nas najważniejsze, w pełni swoich twórczych sił. Znakomity album, godny polecenia i wielokrotnego wysłuchania. 

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Z jednej strony to wspaniale, że cichy Beatles pożegnał się z publicznością w tak wielkim stylu, z drugiej - żal, że odszedł akurat w czasach, gdy wydawało się, że znów wchodzi na swoje wyżyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Przykre, że tak późno znalazł swoją muzyczną bratnią duszę (Jeffa), z którą mógł w pełni się realizować. Pozostali producenci właściwie tylko odbębniali robotę, natomiast w każdej piosence na "Cloud Nine" czuć po prostu wpływ Lynne'a. Może dlatego od tego momentu, w każdym jego projekcie towarzyszył mu Jeff (aż po pośmiertne "Brainwashed") i każdy kolejny okazywał się podobnym sukcesem artystycznym.

      Pod koniec życia Harrison też robił fajne rzeczy (Travelling Wilburys i zjednoczenie z The Beatles), ale chyba bardziej niż smuci mnie fakt, że odszedł w okresie powrotu na wyżyny, cieszy mnie, że zdążył pożegnać się z nami muzyką, z której naprawdę mógł być dumny i która byłaby godna jego statusu legendy.

      Usuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...