czwartek, 12 marca 2020

"Flaming Pie" - Paul McCartney [Recenzja]


Na kolejny solowy album McCartneya fani musieli czekać 4 lata. Jednak między Off the Ground a Flaming Pie stało się coś o wiele ważniejszego, co w sercach milionów fanów od lat wydawało się jedynie abstrakcją - zjednoczenie trzech Beatlesów. Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr ponownie zeszli się, by wypuścić w świat sześciopłytowe wydawnictwo pod zbiorczym tytułem Anthology (poprzedni tytuł, The Long And Winding Road, został zawetowany przez George'a, który nie chciał by rzecz Beatlesów nazywała się od piosenki Paula). Całość przyniosła kilka godzin prawdziwych rarytasów, czyli niewykorzystanych wersji piosenek Fab Four, nieudanych podejść w studiu, wczesnych szkiców, bądź też utworów nagranych ale ostatecznie nie wydanych z całego przekroju działalności zespołu. Prawdziwą sensacją okazały się jednak 2 całkowicie premierowe piosenki śpiewane przez całą czwórkę. Tak, czwórkę. Yoko Ono, spadkobierczyni dziedzictwa Lennona, chętnie przystała na pomysł z Anthology, a także wygrzebała z szuflady dwa wczesne szkice piosenek, które John napisał pod koniec życia i nagrał na kasety, z myślą o swoich solowych projektach. Paul, George i Ringo postanowili, że je dokończą i tak oto powstaną pierwsze nowe piosenki Beatlesów od 25 lat. Jakość nagrań była jednak bardzo słaba, więc Beatlesi uznali, że sami sobie nie poradzą i potrzebują producenta. Harrison zaproponował Jeffa Lynne'a, który był współtwórcą wielkiego sukcesu George'a, jakim był album Cloud Nine. Paul miał obawy co do tego, bo wiedział że Lynne zna już zarówno Harrisona jak i Ringo, więc może bardziej z nimi sympatyzować, a McCartney nie będzie miał prawa głosu. Jeff okazał się jednak wielkim fanem The Beatles, zachował obiektywizm i służył przede wszystkim muzyce. To głównie dzięki niemu piosenki Free As a Bird i Real Love okazały się takimi sukcesami artystycznymi, a ten pierwszy został naprawdę sporym przebojem i okrzyknięto go wielkim powrotem Beatlesów.
Jak łatwo się domyślić, wytwórnia nie radziła wówczas McCartneyowi wydawać nowego albumu, bo nie było tajemnicą, że w sprzedażowych wynikach nie ma szans, konkurując z The Beatles. Paulowi było też to na rękę, bo nie musiał martwić się nagrywaniem płyty, a więcej czasu mógł spędzać z Lindą, u której niedawno zdiagnozowano raka piersi. Paul nie chciał więc wyruszać w trasę koncertową, zamiast tego woląc spędzić czas ze swoją żoną. To właśnie w domowym zaciszu, przy Lindzie, zaczął tworzyć swój kolejny krążek, który jest określany jako "najcieplejsza płyta w jego karierze".
Chociaż piosenki na tę płytę powstawały już od dawna (Calico Skies powstało w 1991 roku, a Great Day - w 1992) pierwsze podejście do nagrania nowego albumu Paul podjął w lutym 1995 roku. O pomoc poprosił Jeffa Lynne'a, którego bardzo polubił podczas pracy nad Anthology i spodobała mu się współpraca. Lider Electric Light Orchestra, jako wielki fan Beatlesów, z radością wziął się do pracy. McCartney nie chciał jednak całkowicie poświęcić się pracy nad albumem, by nie tracić czasu, który mógłby spędzać z Lindą. Kolejne nagrania realizowane były więc dość sporadycznie w ciągu dwóch lat. Jako, że Jeff miał też inne zobowiązania, przy kilku piosenkach na stanowisku producenta zasiadł Steve Miller. Oprócz stanowiska producenta, Miller pojawił się też na płycie jako muzyk. W ogóle całe Flaming Pie to iście gwiazdorska obsada. Oprócz Paula i Millera mamy tu też m.in. Jeffa Lynne'a, George'a Martina, Ringo Starra, Lindę McCartney, a także Jamesa McCartneya - syna Paula.
Płyta okazała się wielkim przebojem na całym świecie, trafiając na poczesne miejsce na listach przebojów, a także w sumie 4-krotnie została odznaczona certyfikatem złotej. Została nawet nominowana do nagrody Grammy w kategorii Album of the Year, ale ostatecznie statuetkę otrzymał Bob Dylan za swoje Time Out of Mind. Ostatecznie jednak sprzedała się w ponad półtoramilionowym nakładzie, na co Paul z pewnością nie powinien narzekać. Została bardzo ciepło przyjęta i zebrała najlepsze recenzje od czasu Tug of War. Rok po premierze spotkała Paula jednak największa tragedia w jego życiu prywatnym - po długiej walce z rakiem zmarła Linda McCartney.  

Rozpoczynający całość refleksyjny The Song We Were Singing znakomicie wprowadza nas już w nastrój krążka. Przede wszystkim już od początku ujmuje nas ciepło samej kompozycji, bardzo dobra forma wokalna Paula i wpadający w ucho, delikatny refren. Cała piosenka jest bardzo stonowana, łagodna i przede wszystkim bardzo nostalgiczna. Paul jawi się tu ze swojej bardziej romantycznej strony. Można spekulować, czy wspomina tu czasy spędzone z Johnem, czy też może stanowić to rodzaj apostrofy do powoli umierającej Lindy, jednak nie ma to najmniejszego znaczenia. McCartney brzmi tu bardzo szczerze, co w kompozycjach tego typu jest najważniejsze. Bez prawdy byłoby to tylko grafomańskie stękanie. Paul jednak wypada bardzo przekonująco i ujmuje nas już od pierwszych dźwięków.

Take a sip, see the world through a glass
And speculate about the cosmic solution
To the sound, blue guitars
Caught up in philosophical discussion
Oh yeah

But we always came back to the song we were singing
At any particular time

The World Tonight było jedynym singlem z płyty wydanym w Stanach Zjednoczonych, a drugim w ogóle. Tutaj mamy już więcej bluesrockowej gitary i nieco mocniejsze dźwięki, aczkolwiek całość wciąż utrzymana jest w nieco bardziej refleksyjnym klimacie. Paul nie szczędzi nam jednak swoich ostrych, rockowych i zachrypniętych wokali; czujność uśpić mogą nie takie szybkie zwrotki z dość powściągliwym śpiewem McCartneya. Ex-Beatles profesjonalnie wydziera się jednak w refrenach, przekonując nas, że wciąż ma w sobie dość pasji i energii, by zaśpiewać tak przekonująco jak w Why Don't We Do It In the Road czy Helter Skelter 30 lat wcześniej. Bardzo dobry, dynamiczny i pure-rockowy utwór.

I don't care what you want to be
I go back so far I'm in front of me
It doesn't matter what they say
They're giving the game away

I can see the world tonight
Look into the future
See it in a different light
I can see the world tonight

If You Wanna to z pewnością kolejny dobry, rockowy utwór (w sam raz na prowadzenie samochodu), jednak wypada nieco słabiej od poprzednich dwóch. Wciąż to jednak bardzo fajny numer, który kojarzy mi się trochę ze stylem muzycznym Ringo. Nie trudno wyobrazić sobie też wokale Starra w miejscu Paula, gdyż McCartney śpiewa tu dość powściągliwie, bez specjalnego popisywania się lub bardziej przykuwających uwagę partii wokalnych. Sama piosenka też jakoś niespecjalnie ciągnie ku sobie, jednak jak leci, to słucha się jej naprawdę bardzo dobrze.

And if you wanna
If you wanna
If you wanna do it again
I'll take you to the coast for a holiday
You can be my guest
You can let me pay

Pierwszym prawdziwie powalającym utworem jest jednak hipnotyzujące Somedays. To niewyobrażalnie intymna, delikatna i szczera piosenka, w której Paul sięga po swoją najbardziej zniewalającą barwę. To głos człowieka zmęczonego życiem, który niejedno już przeszedł, aczkolwiek wciąż potrafi wykrzesać z siebie jeszcze energię, by powspominać stare dzieje i wyznać miłość swojej ukochanej. Warto zwrócić zdecydowanie uwagę na przepiękną oprawę orkiestrową, za którą odpowiedzialny jest tu George Martin. Sama piosenka jest bardzo prosta, jednak to właśnie w tym głównie drzemie jej siła i moc przekazu. Może jestem nieco bezkrytyczny, ale nie widzę w tej piosence żadnych wad. Wszystko tu po prostu jest na swoim miejscu.

Somedays I cry
I cry for those who live in fear
Somedays I don't
I don't remember why I'm here

No use reminding me, it's just the way it is
Who ran the race or came in first
Somedays I cry
I cry for those who fear the worst

Nad Young Boy Paul pracował już od dłuższego czasu, bowiem początki pracy nad nią sięgają 1994 roku. Dokończył ją dopiero przy okazji płyty nad tym albumem. Warto było czekać? Umiarkowanie, bowiem piosenka nie niesie ze sobą nic wyróżniającego, jednak charakteryzuje się sporą przyjemnością płynącą ze słuchania. Poza tym jednak nie sądzę, by zapaść miał komuś na dłużej w pamięć. Do zapomnienia.

He's just a young boy
Looking for a way to find love
It isn't easy, nothing you can say
Will help him find love
He's got to do it for himself
And it can take so long
He's just a young boy
Looking for a way to find love

Calico Skies to najwcześniej nagrana piosenka na płytę. Paul napisał ją podczas pobytu w Long Island. W sierpniu 1991 roku uderzył tam huragan Bob. McCartney, przerażony zniszczeniami, usiadł z gitarą akustyczną i zaczął coś tam brzdąkać. Jego celem było stworzenie ciepłej, optymistycznej piosenki, która mogłaby podnieść na duchu. Tak właśnie powstało Calico Skies. Całość została nagrana przez Paula (który zagrał na perkusji i akustyku i zaśpiewał) i wyprodukowana przez George'a Martina w trakcie jednodniowej sesji, 3 września 1992 roku. Piosenka do dziś jest najlepiej pamiętanym momentem krążka. Zgodnie z zamiarem Paula, jest to przepiękna, ciepła i rozbrajająca melodia, do której McCartney wyśpiewuje nieco naiwny tekst. Technika gry na gitarze, którą tu stosuje, przywodzi na myśl słynny Blackbird. Tak czy siak, utwór jest naprawdę udany, piękny, ciepły i stanowi jeden z lepszych momentów longplaya.

It was written that I would love you
From the moment I opened my eyes
And the morning when I first saw you
Gave me life under calico skies
I will hold you for as long as you like
I'll hold you for the rest of my life

Podczas pewnego wywiadu, dziennikarz spytał Beatlesów, skąd wzięła się nazwa zespołu. John Lennon był już nieco zmęczony pytaniami tego typu, więc postanowił, w typowy dla siebie sposób, zażartować z dziennikarza. Z kamienną twarzą powiedział: "Pewnego dnia mieliśmy wizję. Nawiedził nas mężczyzna stojący na płonącym ciastku i powiedział: Od tej pory będziecie nazywać się Beatles przez "ae"". 30 lat później McCartney śpiewa w swojej piosence: I'm the man of the flaming pie. Odniesienie do żartu Lennona, definitywnie rozstrzygające, kto odpowiedzialny jest za nazwę zespołu, czy tylko żartobliwe przypomnienie o poczuciu humoru Lennona? Tak czy inaczej, Flaming Pie przywodzić może wielki przebój The Beatles - Lady Madonna, głównie dzięki rockandrollowym partiom pianina, którego motyw wiodący wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. Cała piosenka powstała w trakcie improwizacji w studiu i zaczęła się właśnie od tego riffu, który przypadkiem wyszedł spod palców McCartneya. Na tym oparł głównie całą wesoła, optymistyczną piosenkę z zabawnymi chórkami i dynamicznymi wokalami. Piosenkę, dodajmy, jak najbardziej udaną.

I'm the man on the flaming pie
Now everything I do has a simple explenation
When I'm with you, you could do with a vacation
I took my brains out and streched 'em on the rack
Now I'm not so sure I'm ever gonna get 'em back

Zmieniamy nastrój przy kolejnym ciepłym i optymistycznym Heaven On a Sunday. Piosenka została napisana podczas rejsu statkiem, a jej nagrywanie z pewnością sprawiło Paulowi dużo przyjemności, tym bardziej że pojawia się tu jego syn - James McCartney - który gra na gitarze. Jamesa można usłyszeć tu także w chórkach, gdzie wspiera ojca razem ze swoją matką, Lindą. Sam utwór to kolejna, bardzo udana i delikatna kompozycja, z bardzo dobrym, zagranym z wyczuciem, solo gitarowym. 

Peaceful, like heaven on a Sunday
Wishful, not thinking what to do
We've been calling it love
But it's a dream we're going through

And if I only had one love
Yours would be the one I'd choose

I znowu robi się bardziej rockowo, a to za sprawą Used To Be Bad - duetu Paula ze Stevem Millerem. Piosenka jest niestety mało ciekawa, brak jej myśli przewodniej, i sprawia wrażenie, jakby był to jam, a nie pełnoprawny utwór. Zupełnie, jakby McCartney chciał wrzucić w to miejsce coś dynamicznego, ale nie miał za bardzo co, więc wrzucił cokolwiek. Wielka szkoda.

Well, no matter what you say
No matter what you do
You got one life to live
It's gonna come back home to you
I used to be bad
But I don't have to be bad no more
Yeah people, I learned my lesson
A long, long time ago

Niewiele lepiej wypada balladowe Souvenir, jednak nie jest to wciąż jeszcze jakiś zniewalający poziom. Utwór zdecydowanie nie może równać się z poprzednimi piosenkami tego typu, jednak słucha się tego naprawdę przyjemnie i sama kompozycja potrafi skutecznie zahipnotyzować i wciągnąć bez reszty. Magia jest jednak chwilowa, bo po zakończeniu piosenki - kompletnie ją zapominamy.

When you're fed up shedding too many tears
And your memories seem like just so many souvenirs
I will come to you to ease your pain

If you want me, tell me now
If I can be of any help, tell me how
Let me love you like a friend
Evrything is gonna come right in the end

Little Willow to piękne i szczere pożegnanie, które Paul napisał po śmierci Maureen Starkey - pierwszej żony Ringo. Jest to hołd jak najbardziej satysfakcjonujący muzycznie i otaczający słuchacza swoją ciepłą aurą. Przepiękne.

Sleep little willow
Peace gonna follow
Time will heal your wounds

Grow to the heavens
Now and forever
Always come too soon

Dzień po nagraniu Beautiful Night, w studiu Paula pojawili się Ringo Starr i Jeff Lynne. Dobyli instrumentów i zaczęli improwizować. Tak właśnie powstało Really Love You. I, trzeba to podkreślić na samym początku, całość brzmi bardzo garażowo, i tak jakby McCartney po prostu zarejestrował ten jam session i nie chciał już tu nic poprawiać. Piosenka nie wydaje się jakoś specjalnie przemyślana, a sprawia wręcz wrażenie czystej improwizacji. Nie jest to złe, ale też nie ma co się zachwycać.

Well I need you
Through the night
When morning comes
I love the light
But in the night-time
The dark is black
Come on baby
You got to help me back

Beautiful Night to mój ulubiony utwór na płycie. Paul zaczął pracę nad nim już w latach 80., z myślą o nagrywanym wówczas albumie Return To Pepperland. Wtedy też powstała pierwsza wersja tej piosenki. Ostatecznie jednak McCartney porzucił projekt, a, co za tym idzie, także i piosenkę. Przypomniał sobie o niej jednak przy nagrywaniu Flaming Pie i chwała mu za to. Za perkusją zasiadł Ringo Starr, a orkiestrową aranżację przygotował nie kto inny, jak George Martin. Całość oparta jest jednak głównie na wokalach Paula i jego prostym, acz chwytliwym fortepianie. W refrenach mamy znakomitą ekspozycję orkiestry, jednak uwielbiam też ten nagły zryw pod koniec, gdzie orkiestra wręcz nas przytłacza (w dobrym tego słowa znaczeniu), a do jej wtóru mamy znakomite solo gitarowe i chwytliwe wokale. Świetna piosenka, zdecydowanie nie do jednego przesłuchania.

Some boat's on the ocean
We're here in this room
Seems to me the perfect way to spend an afternoon
We can look for castles, pretty castles in the sky
No more wondering, wondering why

Things can go wrong, things can go right
Things can go bump in the dead of the night
So let me be there, let me be there
Let me be there with you in the dead of the night

Całość kończymy krótką, dwuminutową miniaturką, Great Day. Piosenka została napisana w 1992 roku (choć, według niektórych źródeł, jej wczesne szkice sięgają nawet roku 1970). Jest to zdecydowanie rzecz udana, choć tak króciutka. Piękne, wysokie wokale Paula i ogólnie pozytywny wydźwięk kompozycji kończą ten przepiękny longplay z klasą.

When you're wide awake
Say it for goodness sake
It's gonna be a great day
While you're standing there
Get up and grab a chair
It's gonna be a great day

And it won't be long, oh no


Nie bez powodu tyle razy w tej recenzji padły takie określenia jak "ciepły", "stonowany", "intymny" czy "refleksyjny". Na dobrą sprawę mógłbym je wszystkie teraz powtórzyć i mielibyśmy już gotową recenzję Flaming Pie. Taki to album. Słychać, że Paul stworzył to bardziej z nudów i potrzeby podzielenia się nową muzyką, niż w wyniku zobowiązań czy przymuszenia. Nagrał tu tylko to, co chciał, co odzwierciedlałoby jego ówczesny stan ducha. W efekcie powstała płyta bardzo domowa i.... no tak, ciepła. Mamy tu sporo refleksji nad minionymi czasami, nad miłością, nad drugą osobą, ale także sporo nadziei na udaną przyszłość. Spędzone kilka lat w domu przy Lindze i dzieciach z pewnością miało na to niemały wpływ, gdyż McCartney nagrał wreszcie longplay nie w przerwie między jednym projektem a drugim, a po prostu usiadł, napisał i nagrał to, na co miał akurat ochotę i nastrój. I to czuć, że Paul, nagrywając ten album, zastosował sobie pewnego rodzaju terapię, dzięki której miał poradzić sobie z tragiczną sytuacją, w obliczu której stanął. Mimo iż longplay jest dość nierówny i zdarzają się tu piosenki słabe, to ogólnie oceniam ten album bardzo dobrze. Głównie za niepowtarzalny klimat, który się nad nim unosi, ale przede wszystkim, za naprawdę piękne piosenki, które - co by nie mówić - udały się McCartneyowi. Przy pierwszym przesłuchaniu płyta może nie tak wciągnąć, więc trzeba dać jej szansę, jednak po wgryzieniu się, materiał tu zgromadzony, wynagradza spędzony z nim czas i uzależnia, sprawiając że chce się do tego albumu wciąż wracać i wracać.

Ocena: 8/10


Flaming Pie: 53:47

1. The Song We Were Singing - 3:55
2. The World Tonight - 4:06
3. If You Wanna - 4:38
4. Somedays - 4:15
5. Young Boy - 3:54
6. Calico Skies - 2:32
7. Flaming Pie - 2:30
8. Heaven on a Sunday - 4:27
9. Used to Be Bad - 4:12
10. Souvenir - 3:41
11. Little Willow - 2:58
12. Really Love You - 5:18
13. Beautiful Night - 5:09
14. Great Day - 2:09

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...