piątek, 20 marca 2020

"Good Evening New York City" - Paul McCartney [Recenzja]


Od początku całe wydawnictwo przygotowywane było z pompą. Nic dziwnego. Paul McCartney powraca na Shea Stadium po ponad 40 latach od czasu słynnego występu Beatlesów na tym stadionie. Tuż przed rozbudową, w 2008 roku, Paul dołączył do Billy'ego Joela na jego ostatnim występie na "starym" Shea Stadium. Po remoncie powrócił jednak i zagrał tam 3 wyprzedane koncerty, jako część trasy Summer Live '09. Z myślą o płycie DVD scena była filmowana przez 15 kamer, a oprócz tego ponad 70 umieszczono na trybunach, by zarejestrować też reakcje fanów. Dźwięk został miksowany w stereo przez Geoffa Emericka, który współpracował przy realizacji nagrań The Beatles. Całość była dostępna w dwóch formatach: 2 CD + DVD, na których zawarty był koncert, a także 2 CD + 2 DVD, ponadto zawierającym występ Paula w programie Late Show with David Letterman, który nagrywano w słynnym Ed Sullivan Theater, gdzie swoje legendarny występy zaliczyli m.in. Beatlesi i Elvis Presley.
Płyta trafiła na listy przebojów, zdobyła złotą i srebrną płytę, a wykonanie Helter Skelter zapewniło Paulowi nagrodę Grammy w kategorii Best Solo Rock Vocal Performance. Koncertówka więc nie zawiodła i odniosła tak samo wielki sukces, jak poprzednie wydawnictwa koncertowe McCartneya.

Jak inaczej poderwać publiczność, niż przy pomocy rockowego klasyka The Beatles? McCartney zdaje  sobie sprawę, że jego koncert lepiej zacząć się nie może, więc rozpoczyna swój show chwytliwym Drive My Car. Wszystko odegrane jest solidnie, jak należy i na wysokim poziomie. Bardzo dobry początek.
Poziom trzyma także rockowy Jet z albumu Band On the Run. Paul wokalnie trzyma się bardzo dobrze, a muzycy, z którymi koncertuje, to światowa liga, więc nie ma co się dziwić, że to bardzo dobry wykon.
2 lata po wydaniu Memory Almost Full, Paul wciąż aktywnie promował to wydawnictwo, także i na Good Evening New York City. Zaczyna od jednej z moich ulubionych piosenek ze wspomnianego krążka - Only Mama Knows. Orkiestrowe preludium zostało tu nieco przycięte, jednak część rockowa absolutnie nie ucierpiała i wszystko zagrane jest z odpowiednim pazurem i zaangażowaniem.
Utwór tytułowy z płyty Flaming Pie z 1997 roku to jeden z rzadziej granych przez Paula na żywo numerów. Cieszy jednak jego obecność na tej koncertówce. Piosenka wypada dynamiczniej niż w wersji studyjnej, więc jeśli dla kogoś wersja oryginalna była za mało rockowa, to tu powinien być już usatysfakcjonowany/
Got To Get You Into My Life wracamy do repertuaru Beatlesów. Ta piosenka to najbardziej "tradycyjny" utwór The Beatles z albumu Revolver. Tu wypada bardzo dynamicznie, pogodnie i przekonująco, a Paul nieźle radzi sobie z wyciąganiem wyższych dźwięków. 
Let Me Roll It. Obowiązkowy punkt koncertów Paula, co bardzo mnie cieszy, gdyż uwielbiam ten numer. Całość wypada bardzo mocno, a wokalizy McCartneya wciąż jeszcze brzmią tu na poziomie, choć miejscami łamie mu się głos. Na koniec tego rockowego numeru, Paul składa też hołd swojemu przyjacielowi z lat 60. - Jimi'emu Hendrixowi, dołączając do Let Me Roll It kodę w postaci głównego riffu Foxy Lady, gdzie McCartney trochę pograł sobie na gitarze, udowadniając nam, że wciąż "czuje rocka".
Paul promuje też swoje najświeższe wówczas wydawnictwo, czyli Electric Arguments - wspólny album z Youthem. Zdecydowanie uważam, że Highway wypada na żywo o wiele lepiej niż wersja studyjna. Całość brzmi bardziej rockowo, dynamicznie i przekonująco.
Czas na parę ballad. Paul siada do fortepianu i intonuje nam klasyk Beatlesów, The Long And Winding Road. Robi się pięknie i wzruszająco. McCartney jak nikt potrafi w mgnieniu oka zmienić nastój o 180 stopni, nie wychodząc z roli i wciąż wypadając przekonująco i szczerze.
Kolejna ballada, tym razem z solowego katalogu Paula. My Love to bez wątpienia kolejne wzruszające 4 minuty, gdzie McCartney śpiewa prosto z serca. Nie ma w tym ani trochę rutyny, czy znudzenia. Tylko szczery przekaz.
Blackbird to zawsze magiczny moment koncertów Paula. Beatles sięga wtedy po gitarę akustyczną i bez akompaniamentu kolegów z zespołu, sam wykonuje ten ponadczasowy przebój z "Białego Albumu". I na tej płycie wypada to pięknie i intymnie.
Kolejny piękniejszy moment to hołd dla Johna, za pomocą napisanej specjalnie dla niego piosenki - Here Today. McCartney określa ją jako "rozmowę, której nigdy już nie odbędą". Ponownie śpiewa tu tylko z towarzyszeniem gitary akustycznej, a robi to tak szczerze i delikatnie, że sprawiać to może wrażenie, jakby rzeczywiście siedział w domu z Lennonem i śpiewał mu tę piosenkę. Pięknie.
Paul ożywia trochę publiczność sięgając po mandolinę i wykonując kolejny utwór z Memory Almost Full - przebój Dance Tonight. Wykonanie nie różni się znacząco od wersji z płyty, co oznacza, że wypada naprawdę prosto i fajnie.
Pięknie robi się z kolei przy Calico Skies. Tutaj nieco wzbogacona została aranżacja (m.in. o akordeon), jednak absolutnie nie ujmuje tu nic z intymności i szczerości piosenki.
Wracamy do albumu Band On the Run (nie po raz ostatni na tym koncercie) za sprawą chwytliwego i dynamicznego Mrs Vandebilt. Piosenka długo czekała, aż Paul zacznie ją wreszcie wykonywać na żywo i Good Evening New York City to pierwsza koncertówka, na której pojawia się ten utwór. Cóż mówić, ten numer jest wręcz stworzony do śpiewania na żywo, z refrenami idealnymi do wykonywania przez publiczność.
Eleanor Rigby wypada jak zwykle - wokalnie bardzo dobrze, aranżacyjnie niestety kiczowato. 
Sing the Changes to już drugi utwór z wydanego rok wcześniej Electric Arguments. Wypada bardzo fajnie, nie za bardzo różni się od pierwowzoru, ale brzmi to naprawdę nieźle.
Na żadnym koncercie Paula nie może zabraknąć też kultowego utworu tytułowego z płyty Band On the Run. Piosenka ta to zdecydowanie jeden z lepszych kawałków w karierze McCartneya i wypada tu - jak można by tego oczekiwać - naprawdę znakomicie i satysfakcjonująco. Bardzo dobre domknięcie pierwszej części koncertu.


Drugą płytę - na którą złożyły się tylko (z jednym wyjątkiem) przeboje Beatlesów - rozpoczynamy Back In the U. S. S. R. z "Białego Albumu". Mimo, że całość nieco zwolniono, to i tak wypada rockowo, dynamicznie i rewelacyjnie.
I'm Down Paul pokazuje, w jak dobrej wokalnie jest kondycji. Wydziera się, jakby wciąż miał 30 lat i naprawdę świetnie się tego słucha.
Był już hołd dla Johna, więc przydałoby się też uhonorować drugiego zmarłego Beatlesa. Paul sięga wręcz po ukulele (ulubiony instrument Harrisona) i wykonuje jeden z jego największych przebojów - Something z albumu Abbey Road. Początkowo jest nieco pogodniej, bo McCartney śpiewa tylko z akompaniamentem ukulele, lecz po chwili robi się wolniej i romantyczniej, gdy dołączają do niego pozostali muzycy i Paul wykonuje już piosenkę w oryginalnej aranżacji. Piękne wspomnienie przyjaciela.
Cieszy też, że Beatles sięga także po nieco bardziej zapomniane piosenki zespołu. I've Got a Feeling to bez wątpienia jeden z mniej znanych utworów Fab Four, acz zasługujący na uwagę. Chwytliwy riff, wpadająca w ucho melodia i porywające wykonanie. To się nazywa rock and roll.
I kolejny przebój - Paperback Writer. Od początku do końca to po prostu rockowe granie na najwyższym poziomie.
No i to jest prawdziwa niespodzianka. Nikt chyba nie spodziewał się, że Paul sięgnie po wspaniałe A Day In the Life, gdzie większość wokali śpiewał John. McCartney jednak udowodnił, że może śpiewać co mu się żywnie podoba, nawet jeśli fani nie kojarzą danej piosenki tylko z jego głosem. Piosenka jest tu zagrana naprawdę dobrze, od balladowych zwrotek, przez narastające crescendo, aż do partii McCartneya i wywołujących ciary wokaliz. Po nich następuje jednak nagły zwrot akcji, gdyż Paul intonuje chóralne refreny Give Peace a Chance Lennona. Zaskakujący, ale i naprawdę pięknie wykonany medley. 
Równie udanie prezentuje się także legendarne Let It Be. Podobnie jednak jak w przypadku wykonania na Back In the U.S. niezbyt przemawia do mnie solówka Rusty'ego Andersona. Brak tu po prostu pazura i wyczucia, którym charakteryzowała się ta zagrana przez Harrisona.
Dynamiczniej natomiast prezentuje się szalone Live And Let Die. To istna jazda bez trzymanki od balladowego wstępu aż po mocarny, rockowy motyw przewodni.
Żaden koncert Paula nie może też obyć się bez Hey Jude szczególnie z chóralnie odśpiewaną końcową częścią przez publiczność, którą bezbłędnie dyryguje McCartney. Wykonanie jak najbardziej udane i przyjemne.
Jeden z najbardziej ikonicznych riffów w historii muzyki - Day Tripper. Utwór wykonany bardzo dobrze, chociaż Paul nie wyrabia tu trochę wokalnie i - według mnie - nie powinien po to sięgać. Refreny trochę nie dają rady, ale ogólnie nie jest źle.
O wiele lepiej wypada jednak dynamiczna Lady Madonna ze wspaniałym, rockandrollowym fortepianowym riffem. Wokale Paula są znakomite (mój ulubiony moment, to absolutnie znakomicie wykrzyczany mostek), a cała piosenka ani na chwilę nie zwalnia i trzyma poziom.
W 2008 roku Billy Joel zaprosił Paula na swój koncert na Shae Stadium i wykonali razem dwie piosenki Beatlesów. McCartney zrewanżował się koledze i rok później zaprosił go, by razem wykonali I Saw Her Standing There. Piosenka absolutnie brzmi rewelacyjnie, dynamicznie, a wokale obu panów znakomicie współgrają. Billy za fortepianem brzmi wręcz znakomicie, a McCartney udowadnia, jak wiele rockowej energii wciąż w nim drzemie. Świetne wykonanie.
Yesterday. Kolejny obowiązkowy punkt koncertów Paula. Jak zawsze: znakomicie.
A teraz wykonanie, za które McCartney zgarnął nagrodę Grammy. Helter Skelter rzeczywiście zapiera dech w piersiach, szczególnie gdy przypomnimy sobie, ile lat na karku ma już Paul. Utwór wciąż jednak brzmi bardzo świeżo, rockowo i ostro.
Get Back to kolejny świetnie wykonany rockowy numer ze znakomitymi wokalami McCartneya.
Na sam koniec mamy jeszcze krótki medley: Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (Reprise)/The End. Bardzo dobre rockowe pożegnanie kończące bardzo dobry koncertowy album.


Good Evening New York City to zdecydowanie udana koncertówka, po którą spokojnie można sięgnąć, by zobaczyć jak muzyka Paula wypada na żywo. Cieszy fakt, że McCartney odnalazł dość niezły balans między piosenkami ze swojej solowej kariery, a klasykami Beatlesów. Na pierwszej płycie przeważają raczej solowe piosenki, zaś druga to już istne the best of The Beatles. McCartney jeszcze całkiem nieźle radzi sobie tu na żywo (choć są to jego ostatnie lata tak dobrej formy wokalnej), choć tu i ówdzie trzeba było podciągnąć go autotune'em. Nie jest to jednak aż tak często stosowane, jak choćby na nowszych studyjnych płytach Ringo, dzięki czemu wokale nie męczą. Całość jest dobrze zmiksowana, utwory są dobrze porozkładane i McCartney ewidentnie trzyma poziom cały koncert. Bardzo udana koncertówka bez słabego punktu.

Ocena: 8/10


Good Evening New York City: 123:11

CD 1:

1. Drive My Car - 2:25
2. Jet - 4:20
3. Only Mama Knows - 3:41
4. Flaming Pie - 2:29
5. Got to Get You into My Life - 2:51
6. Let Me Roll It - 5:51
7. Highway - 3:55
8. The Long and Winding Road - 3:41
9. My Love - 3:53
10. Blackbird - 2:43
11. Here Today - 2:32
12. Dance Tonight - 3:02
13. Calico Skies - 2:39
14. Mrs Vandebilt - 4:40
15. Eleanor Rigby - 2:25
16. Sing the Changes - 4:17
17. Band on the Run - 5:16

CD 2:

1. Back in the U.S.S.R. - 3:08
2. I'm Down - 2:23
3. Something - 4:07
4. I've Got a Feeling - 5:51
5. Paperback Writer - 3:29
6. A Day in the Life/Give Peace a Chance - 5:44
7. Let It Be - 3:55
8. Live and Let Die - 3:14
9. Hey Jude - 7:23
10. Day Tripper - 3:12
11. Lady Madonna - 2:33
12. I Saw Her Standing There (with Billy Joel) - 3:09
13. Yesterday - 2:17
14. Helter Skelter - 3:53
15. Get Back - 4:00
16. Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (Reprise)/The End - 4:28

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...