czwartek, 12 marca 2020

"Sabotage" - Black Sabbath [Recenzja]


Po kilku latach życia ponad stan, wypełnionego imprezami, narkotykami i alkoholem, do Black Sabbath wreszcie zapukał urząd skarbowy, informując zespół, że są zadłużeni na milion dolarów. Wtedy właśnie rozpoczęły się prawdziwe problemy. Wokół zespołu zaczęli krążyć prawnicy i menadżerowie, którzy robili wszystko, by tylko zagrabić sobie część zysków z maszynki do robienia pieniędzy nazywanej "Black Sabbath". Stąd też tytuł płyty. Iommi wspomina, że podczas nagrań byli "sabotowani przez cały czas i naciskani z każdej strony". Ward wspomina prościej: "Sabotage to nasz pierwszy album nagrany z prawnikami w studio". Rzeczywiście, między nagrywkami kolejnych piosenek i partii, muzycy musieli konsultować się z nimi, by jakoś załagodzić nadciągające kłopoty. Gdy muzycy nagrywali Sabbath Bloody Sabbath, zdali sobie sprawę, że ich menadżer po prostu ich oszukuje i okrada z zarobków, dając im o wiele mniejsze sumy, niż faktycznie zarabiali.
Zespół wciąż poszukiwał nowego brzmienia. Skupili się bardziej na technikaliach, pojawiało się brzmienie orkiestrowe, Iommi dłużej eksperymentował z partiami swoich gitar, a Ward dłużej kombinował z partiami perkusyjnymi. Z tego wszystkiego nie był jednak zadowolony Ozzy. Wspomina, że nagrywanie Sabotage trwało "cztery tysiące lat", a według Osbourne'a, nagrywanie powinno być proste, szybkie i szczere.
Warto tu poświęć parę słów okładce, która uznawana jest za jedną z najgorszych w historii rockowych płyt. Pomysł lustra "sabotującego" swoją pracę nie był oczywiście nowy. Co ciekawe, pomysł na tę okładkę podsunął zespołowi Graham Wright, który - oprócz tego że był technikiem perkusji Warda - był też zdolnym grafikiem, i w pierwszym zamyśle miała ona wyglądać zupełnie inaczej; zaproponował korytarz mrocznego zamku, cztery lustra sabotujące swoją pracę, po jednym dla każdego muzyka, każdego ubranego na czarno, którzy stać będą po lewej stronie okładki, a w tle miał być jakiś witraż. Wszystkim bardzo się spodobał ten koncept. Do dziś nie wiadomo, gdzie doszło do błędu. Jedna wersja mówi, że muzycy myśleli że to tylko sesja próbna, a nie ostateczne zdjęcie na okładkę. Natomiast według drugiej, nawaliła wytwórnia, która postanowiła zamiast wynajmować zamku - wynająć studio fotograficzne, a ponadto nie powiedzieć muzykom, by ubrali się tak samo, tylko zwyczajnie. A że nie mieli wówczas zbyt dobrego kontaktu z rzeczywistością, Ozzy ubrał jedwabne kimono, a Ward - czerwone rajstopy. Jest to jedyna okładka Black Sabbath, na której widać cały zespół. Szkoda tylko, że w takiej wersji. Nie sądzę, by Butler i Iommi chcieli być sportretowani na swojej płycie w jeansach, a Ozzy i Ward w takiej formie. Nie jest to zbyt korzystne dla wizerunku heavy metalowego zespołu.

Otwieracz, czyli Hole In the Sky to bez wątpienia mocna rzecz. Zaczynamy ciężkim, mocarnym, nieco topornym riffem, który od razu wciąga i angażuje. Następnie wchodzi Ozzy i już na dzień dobry powala nas swoimi niesamowitymi wokalami. Jak ten facet tu śpiewa, to jest po prostu rzecz nie do opisania. W niczym nie przypomina tego "śpiewającego robota" z debiutu. Tutaj mamy pełen pasji, zaangażowany śpiew, a Osbourne wydziera się zupełnie, jakby chciał wypluć z siebie wnętrzności. Po mocarnych refrenach przychodzi też mostek, w którym Ozzy dalej wybija z butów. Cały kawałek jest może nieco toporny i banalny, ale mi absolutnie to nie przeszkadza, by uznać ten numer za jeden z moich ulubionych kawałków Black Sabbath. Całość to przecież prosty, ciężki i konkretny heavy metal na najwyższym poziomie. Sabbaci postawili wszystko na jedną kartę i postanowili powitać nas nie kolejnym, zmiennym i nieprzewidywalnym, wielowątkowym utworem, a prostym i ciężkim otwarciem. I świetnie. Mi to odpowiada. Jest moc!

Hole in the sky
Gateway to Heaven
Window in time
Through it I'll fly

I've watched the dogs of war enjoying their feast
I've seen the western world go down in the east
The food of love became the greed of our time
And now we're living on the profits of crime

Hole In the Sky urywa się gwałtownie (tak, to nie błąd taśmy, tak miało być), by płynnie przejść do szybkiej, akustycznej miniaturki o nazwie Don't Start (Too Late). W momencie słuchania możemy czuć się lekko skonfundowani, czy to na pewno było potrzebne tak szybko.
Po chwili jednak jak najbardziej rozumiemy, dlaczego Sabbaci zdecydowali się na taki zabieg, a to za sprawą genialnego Symptom of the Universe. Pierwsze wejście riffu i doceniamy to zwolnienie. Po takim mocarnym uderzeniu, jak Hole In the Sky, ten kawałek mógłby po prostu aż tak dobrze nie wybrzmieć. Dzięki miniaturce wszystko ma odpowiedni ciężar. Ten riff to z pewnością jeden z najbardziej znanych i najlepszych motywów gitarowych w historii ciężkiej muzyki. Po chwili wkracza Ozzy, który ponownie wybija z butów swoimi bezbłędnymi wokalami. Warto zwrócić w tym utworze szczególnie uwagę na znakomitą grę Billa Warda, który na swoich bębnach wyczynia istne cuda. Po drugiej zwrotce mamy krótki mostek, który mógłby sugerować, że zaraz piosenka skręci w jakimś niespodziewanym kierunku. Tak się jednak nie dzieje, i ponownie wracamy do zwrotki. Całość kończy się jednak nieco akustycznie i o wiele łagodniej. To się dopiero nazywa niespodziewany zwrot akcji. Przedtem mamy jeszcze powrót do motywu z mostku i krótkie, acz bardzo dobre solo gitarowe Iommiego. Ależ to jest wspaniały utwór. Powalający.

Take my hand, my child of love, come step inside my tears
Swim the magic ocean I've been crying all these years
With our love we'll ride away into eternal skies
A symptom of the universe, a love that never dies

A teraz utwór, który ma tyle samo zwolenników, co przeciwników, czyli 10-minutowy kolos o nazwie Megalomania. Zaczynamy dochodzącym jakby z oddali głosem Osbourne'a, który wyśpiewuje wolną, snującą się i mroczną zwrotkę. Ta prowadzi z kolei do nieco głośniejszych "refrenów", wciąż jednak utrzymanych w posępnym tonie. Prawdziwym zaskoczeniem jest jednak nagłe wejście szybszego riffu i przyspieszenie całości. Megalomania jak najbardziej trzyma poziom i, chociaż rozumiem argumenty przeciwników tego utworu, ja po prostu uwielbiam ten kawałek. Może progresywność jest tu nieco toporna i nie podchodzi nawet pod znamiona tego określenia, jednak przekonuje mnie tu wszystko. Gra Iommiego, wokale Ozzy'ego, nagłe psychodeliczne rozimprowizowanie w środkowej części... Dla mnie po prostu ta piosenka to kolejny, celnie wyprowadzony przez Black Sabbath, cios.

I'm really digging schizophrenia, the best of the earth
I'll chase my soul in the fires of hell
Peace of mind eluded me, but now it's all mine
I simply try, but he wants me to fail
Feel it slipping away, slipping in tomorrow
Now I've found my happiness, providence of sorrow

No more lies, I got wise
I despise the way I worshiped you
Now I'm free, let me see
That now instead, I won't be led by you, now
Free!

Pierwszą ewidentną wpadką na płycie jest natomiast nieco toporny The Thrill of It All. Już sam początek nie zapowiada za dużo dobrego; te rozimprowizowane partie gitary brzmią nieco zanadto chaotycznie. Po chwili wszystko wraca do normy i mamy właściwy riff gitary. Ozzy znów niby pokazuje tu swoje wokalne umiejętności w pełnej krasie. Więc co tu niby nie gra? Całość jest zdecydowanie zbyt banalna, prosta i mało absorbująca. Melodia nie urzeka jakoś specjalnie, a riff nie zapada na dłużej w głowie. Żeby nie było, wykonawczo absolutnie nie mam tu nic Sabbathom do zarzucenia. Problem leży tu na płaszczyźnie kompozytorskiej. Po prostu muzycy średnio się przyłożyli do pisania, co nie mogło skończyć się inaczej, jak po prostu słabym numerem. Muszę więc zaliczyć ten utwór na minus, chociaż ubóstwiam wręcz tę piosenkę tak gdzieś od połowy, gdy wchodzi nieco żywsze tempo, a Ozzy wydziera się tak, że aż ciarki człowieka przechodzą. No, ale muszę patrzeć na to całościowo, a pierwsza część jest zbyt słaba, by uznać ten kawałek za udany.
Won't you help me, Mister Jesus
Won't you tell me if you can
When you see this world we live in
Do you still believe in Man
If my song's become my freedom
And my freedom turns to gold
Then I'll ask the final question
If the answer could be sold

Najdziwniejszym kawałkiem na płycie jest natomiast Supertzar. Jest to "utwór", gdzie pojawia się... chór. No, czegoś takiego na płytach Black Sabbath jeszcze nie było. Nie wiem za bardzo, po co to się tu znalazło. Trwa zdecydowanie za długo i niepotrzebnie rozpycha longplay.
Nie jestem też wielkim fanem Am I Going Insane? (Radio). Całość ma nieco bardziej popowy charakter i delikatnie sugeruje też, w którym kierunku pójdzie solowa kariera Ozzy'ego. Nie ma za bardzo nad czym się rozwodzić; mimo, że wykonawczo mamy tu wciąż wysoki poziom, to po prostu kompozycyjnie piosenka nie stanęła na wysokości zadania i wypada dość niemrawo na tle reszty.

So, I'm telling all you people
Listen while I sing again
If I don't sound very cheerful
I think that I'm a schizophrene

So, tell me people
Am I going insane?

Płytę kończy pełen furii i pretensji The Writ. Kawałek ten muzycy napisali w studiu, po otrzymaniu pisma z sądu. Czuć tu po prostu jad i świadomość oszukania, które zespół musiał z siebie po prostu wyrzucić. Ozzy śpiewa tu prosto z trzewi, a Ward bębni jak szalony. Ten 9-minutowy utwór nie porywa może aż tak jak Megalomania, ale to kolejny długi - średnio rozbudowany, ale jak najbardziej hipnotyzujący - i wspaniały utwór. Bardzo dobre zakończenie.

The way I feel is the way I am
I wish I'd walked before I started to run to you
Just to you
What kind of people do you think we are?
Another joker who's a rock and roll star for you
Just for you
The faithful image of another man
The endless ocean of emotion I swam for you
Yeah, for you
The shock troopers lying down on the floor
I wish they'd fallen into my private war with you
Yeah, with you
Are you metal, are you man?
You've changed a lot since you began
Yeah, began
Ladies digging gold from you
Will they still dig now you're through
Yeah, you're through


Sabotage to pierwszy ewidentny spadek formy. Jednak, wbrew powszechnej opinii, nie jest to wcale zły album. Wręcz przeciwnie, jest naprawdę znakomity. Może nieco rozczarowywać, biorąc pod uwagę poprzednie 5 płyt, jednak w gruncie rzeczy to naprawdę świetny, heavy metalowy krążek. Warto zwrócić uwagę tu na produkcję; jeszcze żadna płyta Black Sabbath nie brzmiała tak mocno, tak czysto i tak klarownie. Następnie: wokale. No, na tej płycie Ozzy naprawdę dał czadu i ani razu nie zawiódł. Był tutaj u szczytu swoich głosowych możliwości i śpiewa tu wręcz wyśmienicie. Kiedy trzeba, śpiewa delikatniej i niżej, by po chwili porządnie krzyknąć, lub też wyciągnąć nutę tak wysoką, że aż zęby bolą. Nie zawiódł Iommi, który zaproponował tu bardzo zgrabny zestaw riffów, a także Butler, który ponownie, tekstowo, trzyma poziom. Mimo kilku spadków formy w środkowej części longplaya, to całość wypada jak najbardziej udanie, mocno i chwytliwie. Jak dla mnie, Sabotage to ostatni wspaniały album Black Sabbath wczesnego okresu.

Ocena: 7/10


Sabotage: 43:44

1. Hole in the Sky - 4:00
2. Don't Start (Too Late) - 0:49
3. Symptom of the Universe - 6:29
4. Megalomania - 9:46
5. The Thrill of It All - 5:56
6. Supertzar - 3:44
7. Am I Going Insane (Radio) - 4:17
8. The Writ - 8:46

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...