wtorek, 3 marca 2020

"Too Low For Zero" - Elton John [Recenzja]


Poprzednie kilka albumów nie wypaliło. I to nie tylko pod względem sprzedażowym. A Single Man (chociaż tu nie było jeszcze tak źle, bo Elton wrócił po rocznej przerwie, by promować album pojechał do ZSRR, a i jest tam parę niezłych numerów; aczkolwiek do klasyki Eltona bym tego albumu już nie zaliczał), Victim of Love, 21 at 33, The Fox i Jump Up! były jedynie bladymi cieniami największych dokonań płytowych Eltona Johna z lat 70. Muzyk poczuł się kompletnie zagubiony. Postanowił wszystko zrobić po staremu.
Artysta w końcu poddał się i przyznał Berniemu Taupinowi, że być może sukces wynikał z ich idealnej artystycznej symbiozy, a także poprosił starego przyjaciela o pomoc. Taupin nie dał się dwa razy prosić i napisał dla Johna całą płytę. Elton ściągnął też starą sprawdzoną ekipę muzyków, z którą świecił tryumfy w złotych latach swojej kariery: Davey'a Johnstone'a, Nigela Olssona i Dee Murray'a, do których dołączyli także Ray Cooper i Kiki Dee. Producentem został Chris Thomas. Cały album napisano i nagrano w 2 tygodnie, a więc w ekspresowym tempie. Elton zasiadł też za klawiszami syntezatorów, chcąc osiągnąć bardziej rockowe brzmienie, nie satysfakcjonując się tylko kompozycjami opartymi na fortepianie.
Tym razem Elton trafił jednak w dziesiątkę. Płyta okazała się wreszcie tak bardzo wyczekiwanym przez niego sukcesem i powrotem do popularności z lat 70. Album podbił listy przebojów i utrzymał się aż rok na liście Billboardu. Single stały się przebojami, z których dwóm udało się wejść do żelaznego kanonu Eltona (co wcale nie jest łatwe przy takiej ilości hiciorów, jakie artysta popełnił w latach 70., co już samo w sobie może świadczyć o skali sukcesu). Również sprzedażowo płyta poradziła sobie wyśmienicie: John zgarnął za nią 2 złote płyty, a także dziesięć platynowych (w tym pięciokrotną w Australii).

Zaczynamy dość nietypowo jak na płytę pop-rockową, bo balladą. Nie powiem jednak, by rozpoczęcie płyty od Cold As Christmas (In the Middle of the Year) wyszło albumowi na złe, bo kompozycja ta to bez wątpienia rzecz o wielkiej urodzie. Wbrew tytułowi absolutnie nie czuć tu atmosfery świąt, dzięki czemu spokojnie można słuchać tego o każdej porze roku, choć najlepiej nadają się do tego ponure, deszczowe, jesienne wieczory, gdyż piosenka ma dość smutny wydźwięk. Elton powiedział kiedyś, że smutne piosenki pisze się o wiele łatwiej niż radosne i pod nóżkę, i po tym numerze słychać, że w takim typie kompozycji czuje się jak ryba w wodzie. Może i nie dzieje się tu dużo, ale prostota całości działa na jej korzyść. Zwrotki są niespieszne, w refrenach jest już natomiast bardzo chwytliwie, a kolejne frazy zapadają w pamięć. Warto zwrócić uwagę na dźwięki harfy, a także na drugi głos, za który odpowiedzialna jest Kiki Dee (ta, z którą John stworzył mega-hit Don't Go Breaking My Heart). Przepiękne otwarcie.

And I call the kids on the telephone
Say there's something wrong out here
It's July but it's cold as Christmas
In the middle of the year

The temperature's up to ninety five
But there's a winter look in your mother's eyes
And to melt the tears there's a heat wave here
So how come it's cold as Christmas in the middle of the year

Zupełnie z innej bajki jest natomiast dynamiczny I'm Still Standing. Największy przebój Eltona z tej dekady. Podmiot liryczny deklaruje, że wciąż się trzyma, mimo porzucenia przez miłość życia. Sama piosenka to hit pełną gębą; od bezpośredniego otwarcia, szybkie zwrotki, wpadający w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu refren aż po zaśpiewy, które aż same się proszą, by je wyśpiewywać wraz z Eltonem. Muzyk mówił, że była to jego reakcja na nowe nurty w muzyce lat 80. (post-punk i New Romantic), a także próba utworzenia utworu, który mógłby stać się przebojem w nowej dekadzie i nowej muzycznej rzeczywistości. Piosenka, oczywiście, hitem się stała i do dzisiaj jest jednym z najpopularniejszych utworów w historii muzyki popularnej.

Don't you know I'm still standing better than I ever did
Looking like a true survivor, feeling like a little kid
I'm still standing after all this time
Picking up the pieces of my life without you on my mind

Utwór tytułowy to jednak ponownie powrót do formy balladowej. Too Low For Zero to mimo wszystko rzecz zdecydowanie odmienna od Cold As Christmas. Całość oparta jest na "martwych" dźwiękach syntezatorów i automatu perkusyjnego. Jak najbardziej przekonuje jednak melodia całości, która zdaje się korespondować z podkładem tylko symbolicznie. Śpiew Eltona jest rewelacyjny, a jego solówka na fortepianie - bardzo klimatyczna, tworząca ciekawe współbrzmienie z pojawiającą się od czasu do czasu gitarą elektryczną. Całość wpada w ucho i wypada bardzo ciekawie. Piosenka wydana też była jako singiel, jednak nie odniosła większego sukcesu. Mógł to być efekt zbliżającego się kolejnego wydawnictwa Eltona, lub też... nadmiaru przebojów od Johna w tym okresie. Album wypromował bowiem hity I'm Still Standing, I Guess That's Why They Call It the Blues, Kiss the Bride, a umiarkowanym powodzeniem cieszył się też Cold As Christmas. Mi osobiście utwór tytułowy z tej płyty niezbyt pasuje na przebój radiowy. To utwór nieco bardziej intymny, oszczędny, do posłuchania w zaciszu domowym. Chwytliwość nie zawsze przecież musi iść w parze z potencjałem przebojowym, co w przypadku Too Low For Zero jest jednak zdecydowanie zaletą przemawiającą na korzyść piosenki.

Cutting out cups of coffee
Switching off the late night news
Putting the cat out two hours early
It isn't any use
I'm too low for zero
Insomnia attacks
Watching flies with my eyes till sunrise
It's daylight when I hit the sack

Dynamiczniej wypada natomiast zdecydowanie Religion. Piosenka jednak dla mnie jest nieco zbyt nijaka i broni się tu właściwie tylko całkiem fajny refren z dynamicznym śpiewem Eltona, prowadzącym przyjemny dialog z gitarą elektryczną. Gitara ma tu zresztą też zaskakująco wiele do powiedzenia i pojawia się nad wyraz często. Nie dodaje jednak całości bardziej rockowego sznytu, aczkolwiek wynikać to może bardziej z reszty aranżu niż z gry Johnstone'a, bo ta jest - jak zawsze - na poziomie. Sam kawałek jednak nie ma sobą zbyt wiele do zaoferowania i zapomina się go dość szybko.

She was silent as he paid her
But the thanks she got was next to none
And as her car pulled out of the motel
She felt the presence of someone
And that's when she got religion
In the front of a compact Ford
Just a gentle voice on the stereo
Now she's a working girl who loves the Lord

Kolejny przebój i kolejny utwór, który uwielbiam. W I Guess That's Why They Call It the Blues Elton nawiązuje - jak sam tytuł wskazuje - do swojego ukochanego bluesa, choć nie jest to odwołanie nachalne. Bardziej chodzi tu chyba o sam tekst (niezbyt radosny, umówmy się), niż o melodię, która - mimo że bez wątpienia ma w sobie łatwo wyczuwalną nutę melancholii - jest raczej żwawa. W pisaniu tej kompozycji pomógł Johnowi Davey Johnstone, jednak zrobił to chyba w niewielkim stopniu, gdyż sam numer jest bardzo "eltonowy". Mimo, że kawałek nie jest aż tak popularny jak inne wielkie przeboje artysty z lat 80., to ma spory radiowy potencjał i w momencie wydania go na singlu cieszył się sporym uznaniem i popularnością. Warto odnotować też udział w tej piosence gościa specjalnego; solo na harmonijce zalicza tu bowiem wielki przyjaciel Eltona - Stevie Wonder. Jest to jeden z ulubionych utworów Johna, a więc jest też ograny na koncertach i - głównie dzięki temu - wszedł do kanonu i jest dziś jedną z wizytówek muzyka. Bardzo się z tego cieszę, gdyż odczuwam wielki sentyment do tej piosenki. Pamiętam, jak po raz pierwszy ją usłyszałem: dopiero poznawałem wówczas twórczość Eltona i słuchałem piosenek raczej z cyklu "the best of". Gdy trafiłem na I Guess That's Why They Call It the Blues, tak mnie zafascynowała i zahipnotyzowała, że przesłuchałem ją kilka(naście?) razy, zanim dopiero poszedłem dalej. Do dziś został mi do niej nieprawdopodobny sentyment i wracam do niej z przyjemnością.

And I guess that's why they call it the blues
Time on my hands could be time spent with you
Laughing like children, living like lovers
Rolling like thunder under the covers
And I guess that's why they call it the blues

Crystal rozpoczynamy dźwiękami wichury. Z pewnością mamy tu bardzo ciekawą hybrydę dźwiękową. Zaczynamy nieco bardziej "zautomatyzowanymi" dźwiękami, by po chwili przejść do akompaniamentu gitary akustycznej. Melodia jest dość jednostajna i ciężko oddzielić, gdzie kończy się zwrotka, a zaczyna refren. Dla jednych może być to zaleta, a dla innych - wada. Gdy słucham tego numeru, nie ma to dla mnie większego znaczenia, gdyż nie jestem jego wielkim fanem. Słucham go z przyjemnością i brzmi naprawdę dobrze, jednak nie rusza mnie w podobnym stopniu, co parę innych utworów na albumie. Jest więc bardzo dobrze, ale bez rewelacji.

And if she leaves me handle her with care
Don't hurt little Crystal
And if she calls you long distance just be there
Oh Crystal
The world is your oyster, you're a pearl
But he's a jewel and my friend
I'm sure that in the end, Crystal, you'll be his little girl
Oh Crystal

Zupełnie nie przemawia do mnie natomiast "przebojowy" Kiss the Bride. Piosenka bez wątpienia ma radiowy potencjał, melodię która jest wręcz stworzona do wpadania w ucho i nucenia jej przy pierwszym przesłuchaniu, jednak dla mnie ten numer jest po prostu zbyt infantylny i naiwny. Takie I'm Still Standing też od początku do końca pomyślane jest jako przebój, a mimo wszystko całość trzyma klasę i nie popada w banał. Kiss the Bride nie jest jednak ani specjalnie wyszukane, ani przyjemne w słuchaniu (przynajmniej dla mnie). 

Underneath her veil I could see a tear
Trickling down her pretty face
And when she slipped on the ring I knew everything
Would never be the same again
But if the groom would have known he'd have had a fit
About his wife and the things we did
And what I planned to say
Yeah on her wedding day
Well I thought it but I kept it hid

Równie dynamicznie wybrzmiewa Whipping Boy. Piosenka ma mniejszy potencjał przebojowy, jednak ma frazy wpadające w ucho, całościowo trzyma poziom, a i słucha się tego bardzo przyjemnie, mimo że po przesłuchaniu całkowicie wylatuje z głowy. Po kilku przesłuchaniach z pewnością ostanie się w muzycznej pamięci, ale pierwsze kilka podejść to jedynie 4 minuty przyjemności, która nie zostaje odnotowana na dłużej. Ale warto docenić.

It's this illegal kind of loving
That keeps my motor running
From the start to the finish line
It's a trashy kind of me that likes to believe
That I'm still trying, I'm still trying

Balladowo-syntezatorowe brzmienia powracają w Saint. I tu mamy zdecydowanie wzrost jakości. Niepozorny początek prowadzi do emocjonalnego refrenu, w którym tekst, tak przepięknie wyśpiewywany przez Eltona, po prostu rozdziera serce. Jasne, samo wykorzystanie tego motywu jest może odrobinę kiczowate, jednak ani trochę mi to nie przeszkadza. Dla mnie nie jest ważne, czy coś jest kiczem, czy nie wiadomo jak pionierskim rozwiązaniem. Priorytetem jest przyjemność z słuchania. A tego słucham z prawdziwą przyjemnością.

And heaven can wait
But you ought to be a saint
I got your very best intentions
Helping me along
And if I ever fail to mention
You were an overnight sensation
Well take it from me
My baby's a saint

Zaczęliśmy balladą i kończymy również balladą. Z ręką na sercu, nie umiem jednak stwierdzić, co jest piękniejsze, czy Cold As Christmas (In the Middle of the Year), czy rozdzierające serce One More Arrow. Mimo rozbudowanej aranżacji smyczkowej, całość sprawia wrażenie piosenki zdecydowanie bardziej intymnej i oszczędnej. Całość oparto tylko na fortepianie, smyczkach i - oczywiście - głosie Eltona w chyba najdelikatniejszej możliwej odsłonie. 

And he's one more arrow flying through the air
One more arrow landing in a shady spot somewhere
Where the days and nights blend into one
And he can always feel the sun
Through the soft brown earth that holds him
Forever always young


Mimo, że jest nierówna, nie trzyma poziomu i ma kilka oczywistych niewypałów, to uważam Too Low For Zero za jeden z najlepszych albumów Eltona lat 80. Moim ulubieńcem dekady chyba już na zawsze zostanie Sleeping With the Past, jednak nie mogę nie docenić tego hitowego albumu, który sprawia wrażenie nowego otwarcia w karierze Eltona. Jasne, The Fox i Jump Up! starały się trochę podnieść poziom, tak żenująco obniżony za sprawą Victim of Love i 21 at 33, jednak wychodziło im to nieco nieudolnie. Tu mamy zdecydowanie wytyczanie nowego kierunku, a nie tylko zmiany powierzchowne (czytaj: aranżacyjne). Elton nastawił się tu na przyciągnięcie zarówno młodych słuchaczy, jak i swoich stałych fanów. Połączył więc swoje znaki rozpoznawcze (chwytliwe melodie, umiejętne łączenie stylów), całość okrasił wówczas modnymi dźwiękami i wyszła rzecz zdecydowanie wspaniała i zachwycająca już przy pierwszym przesłuchaniu. Również wokalnie w Eltona wstąpił jakby nowy duch; na poprzednich albumach wysilał się tylko przy pojedynczych kompozycjach, natomiast tutaj na całym albumie śpiewa prosto z serca, jakby na nowo pokochał tworzenie muzyki i uwierzył po prostu w to, że znów da radę odnieść sukces i nas zachwycić. Odniósł sukces. I zachwycił. Too Low For Zero Elton najzwyczajniej w świecie pozamiatał i pozwolił ponownie uwierzyć, że jeszcze z nami nie skończył i nie ma zamiaru być reliktem minionych czasów. Panie i panowie, Elton John powrócił i znów jest w grze.

Ocena: 8/10


Too Low for Zero: 44:06

1. Cold as Christmas (In the Middle of the Year) - 4:19
2. I'm Still Standing - 3:02
3. Too Low for Zero - 5:46
4. Religion - 4:05
5. I Guess That's Why They Call It the Blues - 4:41
6. Crystal - 5:05
7. Kiss the Bride - 4:22
8. Whipping Boy - 3:43
9. Saint - 5:17
10. One More Arrow - 3:34

1 komentarz:

  1. Genialny album oraz bardzo udana recenzja, bardzo się cieszę, że stworzył Pan tak obfity katalog recenzji albumów studyjnych i nie tylko... Sir Eltona Johna, za co jestem bardzo Panu WDZIĘCZNY :)
    Nie zgodzę się tylko z Kiss The Bride, ponieważ (oczywiście według mojej skromnej opinii i nie tylko...) jest to bardzo udany kawałek, jak dla mnie najbardziej przebojowy oraz wpadający w ucho, utwór na albumie, jest on również bardzo złożony, co nie pozwala się nudzić, a refren aż krzyczy PODSKOCZ ;)
    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...