piątek, 3 kwietnia 2020

"One Night Only - The Greatest Hits" - Elton John [Recenzja]


Repertuar koncertowy Eltona Johna to zawsze zestaw kilku sprawdzonych hiciorów, okraszony okazjonalnie paroma nowymi piosenkami, jeśli trasa akurat wypada przy okazji nagrania nowej płyty. Wiadomo, jak gra się w Nowym Jorku, to można na swój koncert zaprosić trochę więcej gwiazd, bo to miasto, gdzie po prostu tętni show-biznes. Elton uznał, że warto to wykorzystać, więc zaklepał sobie 2 koncerty w swoim ulubionym koncertowym miejscu na świecie - w Madison Square Garden. 20 października i 21 października odbyły się tam więc dwa wyjątkowe koncerty, z czego pierwszy miał być wykorzystany do nagrania płyty koncertowej. Niestety, ekipa zawaliła, więc z pierwszego koncertu praktycznie nic się nie nagrało. Jedynym wyjściem było więc nagranie materiału na drugim występie. Stąd też tytuł "one night only".
Elton raczej rzadko raczył nas koncertówkami w swojej karierze. Owszem, pierwsza pojawiła się już w 1971 roku, jednak na następną trzeba było czekać aż 5 lat (co, jeśli wziąć pod uwagę karierę Eltona w tamtym czasie, wydaje się naprawdę dość długim czasem). Potem następną dostaliśmy dopiero w 1987 roku (Live in Australia with the Melbourne Symphony Orchestra) i kolejna to właśnie dopiero One Night Only. W 2019 Elton jeszcze zaserwował nam album koncertowy, ale jest to tylko na zasadzie remanentu, bo dostaliśmy materiał z koncertów w ZSRR z końcówki lat 70. (owszem, bardzo dobry, acz jednak starszy). No, może John ma w planie wydanie zapisu jednego z koncertów trasy Farewell Yellow Brick Road? Oby, bo Elton - jak na swój wiek - jest w naprawdę formie wokalnej, a i wizualnie koncerty robią wrażenie, więc przydałoby się i dobrze zmontowane DVD (np. na poziomie The End Black Sabbath).
Album wydano w formie CD i DVD. CD wydaje się jednak o wiele uboższe. Przede wszystkim, na DVD mamy o wiele więcej piosenek (dodano tam też Funeral For a Friend/Love Lies Bleeding, Someone Saved My Life Tonight, Little Jeannie, Tiny Dancer, Club At the End of the Street, Blue Eyes, The One, I Don't Wanna Go On With You Like That, Sorry Seems To Be the Hardest Word i cover The Beatles - Come Together), a ponadto Goodbye Yellow Brick Road Elton wykonał ze swoim dobrym przyjacielem - Billym Joelem.

Zaczynamy od mojej ulubionej piosenki Eltona - Goodbye Yellow Brick Road. To pierwsza koncertówka nagrana po operacji jego strun głosowych, więc w uszy rzucić może się zupełnie sposób śpiewania tego utworu. Elton nie wyciąga tu już wyższych nut, a mimo wszystko wkłada w to tyle samo serca, a piosenka brzmi naprawdę pięknie i szczerze. Szkoda, że nie znalazła się tu wersja z Billym Joelem, ale dobrze że w ogóle jest (na Live in Australia bardzo mi jej brakowało). Wypada przepięknie, jak zawsze.
Kolejny wielki przebój, Philadelphia Freedom. Jeden z nielicznych utworów napisany przez Eltona i Berniego na zamówienie. Billie Jean King poprosiła Eltona, jako swojego przyjaciela, by napisał piosenkę, która miała wypromować jej drużynę - Philadelphia Freedoms. Jako, że Bernie nie chciał pisać utworu o sporcie, zrobił to po swojemu, pisząc o Filadelfii, a Elton okrasił to świetną, dynamiczną muzyką. Utwór stał się sporym przebojem i jest obowiązkowym punktem jego koncertów. Nie dziwi więc, że pojawia się i tutaj. Warto wspomnieć, że pojawia się i wypada naprawdę znakomicie i dynamicznie.
Mimo, że stało się to ogromnym przebojem, to Elton na swoich koncertach raczej nie wykonuje Don't Go Breaking My Heart (na koncertach trasy Farewell Yellow Brick Road, ta piosenka leciała w tle po zakończeniu) z bardzo prostej przyczyny: to duet, a śpiewany samemu, nie ma większego sensu. No, ale skoro to "One Night Only", to Elton mógł sobie pozwolić na zaproszenie wokalistki, która z nim by to wykonała. A kto byłby tu lepszy niż Kiki Dee, która wystąpiła w oryginalnej wersji? Bardzo dobre wykonanie.
Rocket Man (I Think It's Going To Be a Long, Long Time) to jeden z utworów-wizytówek Eltona. Nie dziwi więc fakt, że ma to ograne do perfekcji, a wykonanie wypada bardzo emocjonująco, szczerze i świeżo, mimo że to już zapewne tak bardzo ograny utwór. Szczególne wrażenie robi nieco bardziej rozbudowane, akustyczne zakończenie.
Kolejny wielki przebój - delikatnie i subtelnie brzmiący Daniel. Znów wykonanie na bardzo wysokim poziomie i zagrane z wielkim zaangażowaniem i szczerością.
I znowu przyspieszamy, tym razem przy szalonymi i porywającym Crocodile Rock. Nie podoba mi się jednak, że w części "śpiewanej" zamiast oddać głos publiczności, która zawsze bezbłędnie to wykonuje, zostało to zagrane zgodnie z oryginałem. Mały minus, ale i tak wykonanie trzyma poziom.
Jak słychać po Sacrifice Eltonowi ciężko jest czasem odtworzyć nawet wokale nagrane już po operacji. Daje z siebie wszystko, jednak wersja koncertowa nie przekonuje mnie tak, jak studyjny pierwowzór. Niemniej, jest jak najbardziej klimatycznie i romantycznie. 
Rozmarzyć można się przy pięknym Can You Feel the Love Tonight z Króla Lwa, czyli piosence, za którą Elton zgarnął swojego pierwszego Oscara (powtórzył to jeszcze w 2020 roku, za utwór (I'm Gonna) Love Me Again ze swojego biopica, Rocketman). 
Kolejna wizytówka Eltona - Bennie And the Jets. Wypada mocno i powala swoim potężnym brzmieniem.
Elton bardzo lubi odświeżać swoje piosenki przy pomocy młodszych wykonawców, jednak uważam, że zaśpiewanie z Ronanem Keatingiem wyszło Your Song na niekorzyść. To utwór, który nierozerwalnie związany jest z głosem Eltona i bardzo źle brzmi w ustach wciąż dyszącego i nazbyt egzaltowanego Keatinga. Szkoda, że zepsuł tak piękną piosenkę.
Na szczęście Sad Songs (Say So Much) z Bryanem Adamsem wypadają już o wiele lepiej. Głos Eltona z Adamsem bardzo dobrze współgra i obaj panowie prezentują wysoką klasę, nie próbując przyćmić drugiego, a wykonując ten utwór prosto i z odpowiednią energią.
Candle In the Wind to jednak ponownie utwór, który wykonuje sam Elton. I bardzo dobrze, bo nie wyobrażam sobie, by ktoś inny miał wykonać ten numer lepiej. 
I znów podobijamy tempo za sprawą rewelacyjnego The Bitch Is Back. Momentami Elton wypada jednak mało przekonująco, jakby był trochę znudzony. W refrenach daje z siebie wszystko, jednak w zwrotkach zdarzają mu się zastoje, co brzmi raczej średnio.
Saturday Night's Alright For Fighting do Eltona dołącza Anastasia. Niestety, nie wnosi ona tu swojej muzycznej indywidualności, ograniczając się tylko do bezpłciowego odśpiewania partii Eltona. Problem w tym, że kiedy nie śpiewa tego Elton, to te linia wokalne tracą siłę. Zaś kiedy do akcji wkracza bohater wieczoru, to zjada wokalistkę na śniadanie swoim entuzjazmem i żarliwością.
Równie porywająco Elton wypada w dynamicznym I'm Still Standing
Przepięknie i wzruszająco wypada Don't Let the Sun Go Down On Me, czyli kolejny wielki hicior Eltona. I o wiele lepiej by było, gdyby na tym skończyła się ta koncertówka.
Potem mamy jeszcze I Guess That's Why They Call It the Blues z gościnnym udziałem Mary J. Blidge. Ta jednak nie umie udźwignąć wdzięku i zwiewności kompozycji, więc nadmiernie się popisuje, starając się chyba udowodnić za wszelką cenę, że umie śpiewać lepiej niż Elton. Finalny rezultat jest jednak raczej żenujący i gdy Elton wchodzi w drugiej zwrotce po prostu przekreśla wokalne wyczyny Blidge niemal z miejsca.


Elton to prawdziwe sceniczne zwierzę, który nigdy nie odpuszcza na koncertach i zawsze daje z siebie wszystko. Nie dziwi więc fakt, że One Night Only - The Greatest Hits to udana koncertówka. Eltonowi nie zdarzyło się wydać słabego albumu koncertowego, chociaż, mówiąc szczerze, wiele też ich nie było. Na żywo, jak sam mówi, staje się zupełnie kimś innym i wstępuje w niego nowy duch. Kipi energią i szaleństwem w tych bardziej dynamicznych momentach, a w balladach wypada zawsze szczerze i ujmująco. Gdy Elton śpiewa sam, to wypada znakomicie, niestety, pokusił się o zaproszenie gości. Z tych, co znaleźli się na albumie, dobrze wypadają jedynie Kiki Dee i Bryan Adams, a to dlatego, że po prostu zaśpiewali prosto, szczerze i nie starali się na siłę przyćmić gwiazdy wieczoru. Ronan Keating jednak chce być bardziej wzruszający od Eltona, Anastasia praktycznie nic nowego nie wniosła do Saturday Night's Alright for Fighting, a Mary J. Blidge chce być bardziej eltonowa od Eltona. Jest to więc koncertówka udana, choć nie pozbawiona wad. Można by oczekiwać większego rozbudowania utworów, aniżeli tylko ich odgrywania prawie 1:1, a także nieco więcej niespodzianek w setliście. Na ten moment jest to jednak ostatnia koncertówka Eltona. Mam nadzieję, że doczekamy się choćby oficjalnego nagrania z Farewell Yellow Brick Road. Na ten moment zostaje nam jednak One Night Only, choć - trzeba to przyznać - ze wszystkich koncertówek Eltona, ta wypada zdecydowanie najsłabiej i najbardziej zachowawczo.

Ocena: 6/10


One Night Only - The Greatest Hits: 68:18

1. Goodbye Yellow Brick Road - 3:18
2. Philadelphia Freedom - 5:21
3. Don't Go Breaking My Heart (with Kiki Dee) - 4:19
4. Rocket Man (I Think It's Going to Be a Long, Long Time) - 5:43
5. Crocodile Rock - 4:13
6. Sacrifice - 5:20
7. Can You Feel the Love Tonight - 3:59
8. Bennie and the Jets - 5:02
9. Your Song (with Ronan Keating) - 4:17
10. Sad Songs (Say So Much) (with Bryan Adams) - 3:54
11. Candle in the Wind - 3:45
12. Saturday Night's Alright for Fighting - 4:38
13. I'm Still Standing - 3:04
14. Don't Let the Sun Go Down on Me - 5:59
15. I Guess That's Why They Call It the Blues (with Mary J. Blige) - 5:10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...