Po kolejnym odejściu wokalisty, Tony Iommi zaczął tracić nieco serce do Black Sabbath. Być może uznał, że to ten szyld jest jakiś pechowy? Następną płytę postanowił więc wydać pod własnym nazwiskiem. Zebrał grupę starych kumpli: klawiszowiec Geoff Nicholls, perkusista Eric Singer, basista Dave Spitz i wokalista Glenn Hughes (Deep Purple). Panowie nagrali materiał i złożyli gotowe taśmy do wytwórni Warner Brothers. I tu właśnie pojawił się problem; wytwórni bardzo zależało, by wydać album pod sprawdzonym szyldem Black Sabbath, zamiast ryzykować i postawić na nazwisko gitarzysty. W końcu więcej osób kojarzyło nazwę zespołu niż jego gitarzystę. Iommi nie chciał jednak ustąpić. Ostatecznie stanęło na nieco absurdalnym szyldzie: Black Sabbath featuring Tony Iommi. Jest to dość zabawne, bo Iommi był jedynym członkiem zespołu, który pojawiał się w każdym wcieleniu grupy, więc czemu akurat tym razem należało o tym wspomnieć?
W 1985 roku serca fanów zespołu mogły na kwadrans zabić szybciej, bowiem właśnie na tyle czasu reaktywował się oryginalny skład Black Sabbath: Osbourne/Iommi/Butler/Ward. Pojawili się oni w Filadelfii, by wyjątkowo zagrać na Live Aid 3 utwory: Children of the Grave, Iron Man i Paranoid. O żadnej pełnej reaktywacji nie mogło być jednak mowy: panowie spotkali się tylko na scenie, a potem rozeszli się, każdy w swoją stronę.
To wydarzenie nie pomogło jednak w sprzedaży Seventh Star, która została kompletnie niezauważona i przeszła bez echa, mimo że zebrała wcale nie najgorsze recenzje. Okazuje się więc, że wytwórnia nie miała powodu by się wykłócać o szyld, pod którym materiał zostanie wydany: tak czy siak, okazałoby się to klapą.
Już pierwsze wejście perkusji w In for the Kill każe nam uświadomić sobie, jakże mylący jest tu szyld "Black Sabbath". To zupełnie inna muzyka od tej, którą dotychczas proponował nam ten zespół, co potwierdza tylko szybki riff Iommiego i cały utwór. To raczej bardzo melodyjny hard rock na poziomie, niż ciężkie, ponure i posępne granie. Dla purystów Sabbathu, już pierwszy kawałek może być szokiem, więc jeśli skrzywili się na niego z niesmakiem, lepiej dla nich, żeby dalej już nie słuchali tej płyty, bo całość jest utrzymana w takim właśnie stylu. Sama piosenka jest jak najbardziej w porządku, trzyma poziom i wypada zadowalająco.
Freedom is taken by storm
The blood on his hands is stull running warm
The power of terror will reign
There is no mercy in pleading
In for the kill, no quarter to be shown
Live for the thrill of battle alone
Blessed by the will to die for the throne
In for the kill
No Stranger to Love zaczyna się wyśmienicie. Ta liryczna, klimatyczna solówka, to po prostu cudo i, przy pierwszym przesłuchaniu, aż wstrzymałem oddech, bojąc się tego, że Iommi i spółka po prostu to zepsują. Na szczęście tak się nie stało, a kompozycja prezentuje się jeszcze lepiej niż In for the Kill. To dość delikatna ballada z, nie ukrywajmy, patetycznym brzmieniem i dość kiczowatym tekstem. Takie typy utworów kojarzą mi się nieodłącznie z przebojami Bon Jovi. Niezbyt przepadam za tym zespołem, ale w wydaniu "Black Sabbath" wypada to naprawdę zręcznie i może się podobać.
I gave you my heart
You cried for my soul
An Angel won't come
This Devil won't go
Something is wrong
I just can't get away
Nieco słabiej wypada natomiast Turn to Stone. To bardzo prosty hard rock z porządnym wykopem, acz bez zapadających w pamięć momentów. Przelatuje między uszami i niczym szczególnym się nie wyróżnia. No, może oprócz znakomitej solówki Iommiego.
She came from the past
She was never meant to last
Her destiny was fatal
From the star
A messenger from Hell
She cast a deadly spell
On all of those who dare
To cross her heart
Sphinx (The Guardian) to całkiem przyjemne, acz mało znaczące interludium, które mija zanim się zorientujemy.
Płynnie przechodzi natomiast w rewelacyjny Seventh Star. To już zdecydowanie cięższy numer, nieco w stylu płyty Born Again. Monotonny riff gitary, transowy klimat i znakomite wokale Hughesa. Momentami Iommiemu udaje się przemycić nawet nieco wschodniego brzmienia, co daje nieco oniryczny nastrój. Jeden z lepszych momentów płyty.
There's no shelter from the hear
There's no mercy from this land
Hear a thousand chanting souls
Waiting judgement from God's hands
Zupełnie nie przekonuje jednak przekrzyczane i mało wyraziste Danger Zone. Owszem, mamy tu całkiem niezły riff i klimat, jednak całość brzmi za bardzo infantylnie, kiczowato i "ejtisowo". Hughes wydziera się bez żadnego dramaturgicznego uzasadnienia, a i sam Iommi zdaje się mieć dość średni wyjściowy pomysł, jak tę kompozycję pociągnąć dalej. W efekcie został tylko świetny riff, a cała reszta sprawia wrażenie niedopracowanej i robionej na siłę. Nawet solówka specjalnie nie zachwyca, a to zawsze było przecież specjalnością Tony'ego.
Ain't gonna feel no hurt
Ain't gonna feel no pain
I got nothin' left to lose
I ain't got no shame
Don't try to stop me
Just leave me on my own
I'm gonna live or die
In the danger zone
Nieco bluesowo wypada natomiast Heart Like a Wheel. To już zdecydowanie lepszy numer od Danger Zone, acz do ideału jeszcze sporo brakuje. Przede wszystkim Hughes o wiele rozsądniej śpiewa, dzięki czemu piosenka nie sprawia wrażenie wykrzyczanej, a zaśpiewanej z wyczuciem i sercem. Warto zwrócić też uwagę na wyśmienite popisy Iommiego, który kolejnymi solówkami udowadnia, że nie stracił jeszcze weny i potrafi zachwycić. Heart Like a Wheel ostatecznie jest chyba moim ulubionym kawałkiem krążka, konkurując tylko z No Stranger to Love.
In these days of confusion
You've turned angry and cold
You say it's an illusion
There's no fire in your soul
Say you don't love me
Say you don't care
But don't leave me standing here
Nie najgorzej wypada też Angry Heart, acz czuć tu lekki regres. Hughes po raz kolejny pozbył się hamulców i nadmiernie się wydziera, co działa mocno na niekorzyść całej kompozycji, która po prostu nuży.
And there's no way to change this angry heart
'Cause all these fears
Will tear you apart
And it's been this way since time began
It's an endless journey, it's the fate of man
To live each day and never understood
Udanie prezentuje się natomiast In Memory... To bardzo dobra, delikatna ballada, choć szkoda, że taka krótka. Znakomity nastrój, liryczne wokale i delikatna gitara Iommiego.
It still haunts me there's a silence
Where you used to be
Is still haunts me
Just an empty space in history
Is still haunts
But life must go on, on and on
Tony Iommi miał bardzo dobry pomysł, by wydać Seventh Star pod swoim nazwiskiem. Dlaczego? Ano, ten album dzieli istna przepaść od pozostałych płyt Black Sabbath. Nie chodzi tu bynajmniej o poziom, bo kompozycyjnie nie jest wcale tak źle, ale stylistyka, którą gitarzysta tu zaproponował, to dość prosty, melodyjny hard rock, któremu najbliżej jest do Never Say Die! z Ozzym lub Born Again z Gillanem. Nie ma co marzyć o ponurym, smętnym i mrocznym klimacie, z którym bez wątpienia kojarzył się Black Sabbath. Słowem: płyta najbardziej cierpi przez szyld, który może wprowadzić słuchacza w błąd. Gdy jednak spojrzeć na ten album chłodnym okiem, okazuje się, że nie jest wcale aż tak źle. Generalnie często bagatelizuje się ten materiał, co jest błędem. Warto się z nim zapoznać, bo - mimo że napisałem tu mało optymistycznych słów pod adresem poszczególnych kompozycji - całościowo naprawdę wypada całkiem nieźle i może się podobać. To dość proste i mało ambitne granie, ale przecież nie tylko takiego trzeba w życiu słuchać. Z perspektywy poprzednich dokonań Black Sabbath - jest słabo. Obiektywnie - jest nieźle.
Ocena: 6/10
Seventh Star: 34:55
1. In for the Kill - 3:48
2. No Stranger to Love - 4:28
3. Turn to Stone - 3:28
4. Sphinx (The Guardian) - 1:12
5. Seventh Star - 5:20
6. Danger Zone - 4:23
7. Heart Like a Wheel - 6:35
8. Angry Heart - 3:06
9. In Memory... - 2:35
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz