niedziela, 12 kwietnia 2020

"The Union" - Elton John/Leon Russell [Recenzja]


Wśród swoich największych fortepianowych inspiracji, Elton John zawsze wymieniał Leona Russella. Panowie poznali się w 1970 roku, gdy młody i szerzej nieznany wówczas Elton grał w legendarnym klubie Trubadour. Na publiczności znalazł się m.in. Leon. John wspomina swoje zdenerwowanie, jako że przyszło mu grać przed swoim idolem. Panowie później spotkali się za kulisami i bardzo się polubili. Zagrali w późniejszym czasie parę wspólnych koncertów, ale kontakt  po jakiś czasie się urwał.
Elton John kontynuował swoją barwną karierę gwiazdy popu i rocka, wciąż będąc w centrum zainteresowania i próbując utrzymać się - raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem - na szczycie. Podczas gdy on grał wyprzedane stadionowe koncerty, Leon Russell prowadził swoją karierę nieco bardziej kameralnie. Regularnie wydawał płyty w swojej niezależnej wytwórni, nie starając się przypodobać nikomu, poza własną, wierną publicznością. Grał koncerty w pubach, festynach i zjazdach motocyklowych, gdziekolwiek ktoś go jeszcze chciał. Był wierny swojej muzyce i swojemu emploi, ale zapłacił za to sporą cenę, gdyż ledwo co wiązał przez to koniec z końcem.
W styczniu 2009 roku Elton, wraz ze swoim mężem, Davidem, przebywali w południowej Afryce. Podczas porannej toalety ten drugi włączył na iPodzie album kompilacyjny Russella, Retrospective. John, słysząc ten głos i te piosenki, rozpłakał się; przypomniał sobie najpiękniejsze lata swojego życia i to, jak wiele znaczył dla niego Leon, choć nieco o nim zapomniał. Uznał, że to nie w porządku, by tak wielka osobowość muzyczna zeszła na drugi plan. Chciał znów wynieść go na szczyt i przypomnieć o nim szerokiej publiczności. Wiedział, że nazwisko "Elton John" może w tym pomóc, a przy okazji sam nagrałby płytę, o której marzył. Zadzwonił więc do Russella i zaproponował mu współpracę. Ten ochoczo na to przystał. Następnie Elton zadzwonił do jednego ze swoich ulubionych producentów, z którym jednak dotychczas nie miał okazji pracować - T Bone Burnetta. O pomoc w pisaniu poprosił też Berniego Taupina.
Producent i dwóch pianistów spotkali się w studiu w Los Angeles (Bernie zdążył już do tego czasu napisać parę tekstów i dostarczył je Eltonowi). Zaczęli rozmawiać o muzyce i przeszłości. Później Elton zasiadł do fortepianu i zaczął komponować utwór A Dream Come True. Dołączył do niego Leon i panowie - jeśli mieli przedtem jakieś wątpliwości - wyzbyli się ich. Okazało się, że brzmią naprawdę dobrze i uzgodnili, że nawet jeśli płyta nikomu się nie spodoba i nie będzie się sprzedawać, to jest to sprawa drugorzędna. Najważniejsze, że będą się dobrze bawić i spełnią swoje marzenie o nagraniu wspólnego albumu. To też pierwszy album Eltona od czasu Victim of Love, który nagrywany był bez jego regularnego zespołu koncertowego. Płytę zadedykowano pamięci Guy'a Babylona, muzykowi z zespołu Johna, który zmarł rok przed wydaniem krążka. Samo nagrywanie Elton wspomina w swojej autobiografii Ja następująco:
Nie zawsze było łatwo. Napomknął wprawdzie przez telefon, że ma kłopoty ze zdrowiem, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest chory, aż do chwili, gdy zjawił się w studiu w Los Angeles. Wyglądał jak niedomagający patriarcha ze sztuki Tennessee Williamsa: długa biała broda, ciemne okulary i laska. Ledwo chodził. Siedział w studiu na rozkładanym fotelu do relaksu przez dwie godzinny dziennie i śpiewał, i grał. Tylko tyle mógł wytrzymać, ale to, co tworzył przez te dwie godziny, było niesamowite. Czasami bałem się, że nie dożyje wydania tego albumu. Pewnego dnia zaczęło mu lecieć z nosa - okazało się, że to płyn mózgowo-rdzeniowy. Zabrano go do szpitala na operację, a przy okazji stwierdzono niewydolność serca i zapalenie płuc. (...) Jesienią 2010 roku pojechaliśmy razem w trasę. Graliśmy w salach na piętnaście tysięcy osób. Leon twierdził, że od kilku dekad nie widział ich od środka.
Album ukazał się 19 października 2010 roku i okazał się sporą sensacją w świecie muzycznym. Zebrał prawie same pozytywne recenzje, a utwór If It Wasn't for Bad został nominowany do nagrody Grammy w kategorii Best Pop Collaboration with Vocals. Album zadebiutował na 3. miejscu Billboard 200, co jest najlepszym wynikiem Eltona od czasu Blue Moves (1976) i Leona od Carney (1972). Magazyn Rolling Stones uznał także The Union trzecim najlepszym albumem 2010 roku.

Album rozpoczyna If It Wasn't for Bad. To prawie idealny utwór, dający świetny rozpęd dla całego albumu. To całkowicie solowe dzieło Russella, jednak słychać, że obecność Eltona i T Bone Burnetta pozwoliła Leonowi w pełni rozwinąć skrzydła. Mimo, że mamy tu melodykę i tekst typowe dla tego artysty, to jednak całość wydaje się bardziej przekonująca, mniej kameralna, a robiona z rozmachem. Warto zwrócić też uwagę na znakomite wokale zaśpiewane tą charakterystyczną od pierwszych dźwięków barwą. Elton pojawia się tu tylko okazjonalnie i to w roli drugiego głosu. Rzeczywiście, można wierzyć w to, że album powstał m.in. po to, by przypomnieć światu o Russellu, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że właśnie ta piosenka została wybrana, jako singiel pilotujący album. Nie mogło być lepszego wyboru, szczególnie że została nawet nominowana do nagrody Grammy. Kompozycja jest naprawdę rewelacyjna, ma świetne tempo, wpada w ucho i pokazuje, że wyciągnięcie ręki Eltona do Leona było jedną z najlepszych rzeczy, które mogły się sędziwemu muzykowi przydarzyć. I to nie tylko pod komercyjnym względem, ale i artystycznym.

I only saw what I wanted to see
You were a dream in my mind
I didn't know how you really could be
It didn't take long for me to find

I guess that it's my fault for seeing
Only what I wanted to see
I couldn't know you would be
A player just acting for me

Eight Hundred Dollar Shoes to z kolei utwór duetu John-Taupin. Mamy tu typową dla panów balladę z przewodnią rolą fortepianu i świetnymi wokalami Eltona. Znakomity tekst i poruszające wykonanie sprawiają, że ta - na pierwszy rzut oka niczym się przecież nie wyróżniająca - kompozycja to jeden z najlepszych momentów płyty. Oszczędny, ale i szczery.

And yea I've seen your movie
And I read it in your book
The truth just flew off every page
Your songs have all the hooks
You're seven wonders rolled in one
You shifted gears to cruise
Oh you came to town in headlines
And eight hundred dollar shoes

Zupełnie odmiennie prezentuje się jednak dynamiczny Hey Ahab. Tutaj Elton i Leon udowadniają, że nie stracili młodzieńczego wigoru i wciąż są w stanie ukręcić porządnego rockandrolla w starym, dobrym stylu, który uzależnia wręcz niemiłosiernie. Zaczynamy typową dla Russella partią fortepianu, którą potem podbija Elton, a sama kompozycja rozwija się niespiesznie. Od pierwszych jednak dźwięków czuć, że mamy tu do czynienia ze znakomitą, mocną i szybką piosenką. Wokale przejął John, gdyż Russell mógłby - nie ukrywajmy - nieco odjąć tu energii i rockowego pazura, którego z kolei nie brakuje w głosie Eltona. Świetne zwrotki przechodzą w jeszcze lepsze, wpadające w ucho od pierwszego przesłuchania refreny, w których Johna i Russella wspomagają kobiece chórki. Mimo, że utwór nie jest skomplikowany, to wypada naprawdę wspaniale i olśniewa.

Hey Ahab can you tell me where
I can catch a ride out of here
Hey Ahab hoist that sail
You've gotta stand up stright
When you ride that whale

Powiem tak: nie bez kozery mówi się, że Gone to Shiloh to jedna z najlepszych kompozycji, jakie napisał Elton. Ta oparta na fortepianie ballada wypada naprawdę zjawiskowo. Od delikatnego, powolnego wstępu, aż do pierwszej zwrotki mija niecała minuta, a słuchacz już jest zahipnotyzowany. Pierwsza zwrotka przypada Leonowi, a w refrenach śpiewała cała trójka. Tak, trójka, bowiem w tym utworze pojawia się gościnnie sam Neil Diamond, któremu przypada także w udziale druga zwrotka. Jego pojawienie się, zaskakuje, tym bardziej że nie jest zapowiedziane na tylnej stronie okładki. Dobrze usłyszeć ten znajomy głos w tak znakomitej pozycji. Całość utrzymana jest w mrocznym, ponurym klimacie, który wypada naprawdę zjawiskowo i uzależnia. Absolutnie powalająca piosenka.

April's come and the air smells fresh with rain
They watched his shadow fade around the bend
He's headed for a different kind of thunder
And the stunned surprise in the eyes of dying men

Gone to Shiloh, for the Union
Shoulder to shoulder, side by side
Gone to Shiloh, time passes slowly
When flags and bullets start to fly

Hearts Have Turned to Stone to już jednak prawdziwa piosenka-dynamit. Od mocnego początku i wejścia wokalu Leona z kobiecym chórkiem wiemy już, że jest dobrze. Kompozycja trzyma poziom, potrafi momentami podbić puls i ma typowy dla Russella ironiczny wydźwięk, w którym sarkastyczny tekst miesza się z radosną melodią. Do tego dochodzą jeszcze świetne solówki fortepianu, które mógł zagrać tylko Leon. W późniejszych wydaniach CD piosenkę przeniesiono pod indeks 12. Nie wiem czemu, ale zdecydowałem się uwzględnić ją w jej oryginalnym położeniu, tak jak zaplanowali Elton, Leon i T Bone (podobnie jak później zamienione miejscami I Should Have Sent Roses z When Love is Dying).

No more bright tomorrow, only sad today
My heart is filled with sorrow
The pain won't go away
Try to keep from crying
All night long and through the day
Lost and all alone
Hearts have finally turned to stone

Zdecydowanie lżej wypada Jimmie Rodgers' Dream. To kolejny bardzo dobrze zaaranżowany i wykonany numer, jednak przekonuje mnie odrobinę mniej niż poprzednicy, choć ciężko mi wytłumaczyć czemu. Wszystko niby tu gra, ale jakoś nie łapie mnie to za serce od pierwszych dźwięków, jak choćby Gone to Shiloh czy Hey Ahab

I'm looking at a funeral wagon rolling down
A two-lane highway winding past a desert town
A big blue canvas painted by the Master's hand
The shifting clouds above and endless miles of sand

In that mirror maybe that's what left on me
Wheezing like a freight train hauling sixty tons of steel
Air 'em out's the best release and get some rest
Carrie don't wait up for me the brakeman's going West

Obok Gone to Shiloh moim ulubionym utworem z płyty zdecydowanie musi być There's No Tomorrow. To wprost rewelacyjny numer przywodzący na myśl marsz żałobny rodem z Nowego Orleanu. Ponure wokale Eltona w refrenach i jeszcze lepiej zaśpiewane refreny przez Russella, podbijane kobiecymi chórkami. Jakby tego było mało, do tego mamy jeszcze znakomitą solówkę gitarową. To, co dzieje się w tej piosence wymyka się wszelkim opisom. Klimat tu zachowany jest naprawdę obezwładniający. Mimo, że słuchałem tej piosenki wiele, wiele razy, wciąż nie mam jej dość i za każdym razem zachwyca mnie tak samo.

We all know the story
We've heard it before
We end up no question
Outside the death's door
There's no easy answer
To the question at hand
So easy to ask
And not understand

Monkey Suit to kompletna zmiana nastroju, tym razem zdająca się być odniesieniem do klasycznych nagrań The Rolling Stones. Pałeczkę pierwszeństwa w wokalach ponownie przejmuje Elton, nadając całości niebywałego rozpędu i rockowego pazura, a dzielnie wtórują mu chórki. To kolejne wspaniale brzmiące nagranie przywołujące na myśl złote czasy rock and rolla.

Build your ladder to the moon
Beat on that sacred drum
Trample on the hands of those
That cling to every rung
Every seed you crush beneath
Like stone ground in a mill
You never drew a decent breath
But you're just dressed to kill

The Best Part of the Day to znów powrót do bardziej rozmarzonego i balladowego grania, jednak nie ma tu absolutnie mowy o jakiejkolwiek ckliwości. Szczególnie przypadają mi do gustu refreny, które z jednej strony stanowią odrobinę kontrast do zwrotek, ale jednocześnie też bardzo dobrze się uzupełniają. 

Roll back the covers and raise the shades
We don't want to miss out on the best part of the day
You're my best friend, you shared my crazy ways
Now we don't want to miss out on the best part of the day

A Dream Come True to ponownie zdecydowanie dynamiczne granie. To równocześnie jedyny utwór na płycie napisany samodzielnie przez Russella i Johna. Mocna, rockandrollowa piosenka, która jest dość ciekawie poprowadzona. Część "śpiewaną" mamy właściwie przez pierwsze 2-3 minuty, natomiast później ciągnie się jedynie motyw przewodni, który urozmaicają kobiece chórki w tle. Niemniej, mimo że utwór można by nieco skrócić, brzmi to naprawdę dobrze.

You make me so complete
With the things you do
And the music's sweet
And make me feel brand new
I hear the sound
Songs started coming through
Somehow I know
That you're a dream come true

I Should Have Sent Roses to mój kolejny faworyt na płycie. Prawdopodobnie najbardziej "leonowy" utwór albumu. Na początek krótkie intro gitary, po czym mamy dęciaki, rytmiczną, acz delikatną, perkusję i przede wszystkim znakomite partie fortepianu i szczerze brzmiące wokale Russella. Muzyk w pełni eksponuje tu swoją barwę, śpiewając prosto z serca swoim zmęczonym, charakterystycznym głosem. W refrenach dochodzi do niego Elton, a potem sam śpiewa także jedną zwrotkę, która jednak nie ma tak bluesowego wydźwięku, jak partia Leona. Jedna z najwspanialszych kompozycji na The Union.

'Cause I never sent roses
I never did enough
I didn't know how to love you
Though I loved you so much
And I should have sent roses
When you crossed my mind
For no other reason
Then the fact you were mine
I should have sent roses

When Love is Dying to z kolei piosenka, której najbliżej do solowej twórczości Eltona, mimo że zaczyna się od zwrotki śpiewanej przez Leona. Typowa melodyka dla ballad Johna z bardzo lirycznymi zwrotkami i nieco bardziej wybuchowymi, acz równie przekonującymi zwrotkami, które wpadają w ucho od pierwszego przesłuchania. Do tego dochodzi jeszcze przepiękny i wzruszający tekst Taupina, który zdaje się sam w sobie stanowić o intymności i szczerości piosenki.

Word is out, silence seems so loud
There's no light above or below me now
I've seen it brow, I've seen it live
I've seen everything I give
Falling out my hands, no matter who I'm with

And nobody ever tells you
When love is dying, when love is dying
It just gets a little colder
And we stop trying, we strop trying
Yeah, we stop trying
Oh, when love is dying

Never Too Old (To Hold Somebody) to kolejny wzruszający utwór wyśpiewany przez Eltona w jedyny i niepowtarzalny sposób. Nie będę tu pisać nic więcej, bo uważam, że lepiej tego po prostu posłuchać. Wspaniała piosenka i pożegnanie Eltona ze słuchaczami, bowiem to ostatnia piosenka albumu, w której się pojawia.

Don't abandon the light
Don't step away
Don't give up that tune
That you never could play
If you're folding your tent
And the gas pipes groan
If every bone rattles
Through nights all alone
Well you're tougher than leather
No old burlap sack
Not some hard scrabble weed
Growing up through the cracks

Pewnego dnia ze studia Leona musiała zabrać karetka. Został w szpitalu dość długo i, jak twierdzą lekarze był wtedy bliski śmierci. Po powrocie do studia, oznajmił że podczas pobytu w szpitalu napisał piosenkę i sądzi, że może nadać się na płytę. Usiadł do fortepianu i zagrał pozostałym In the Hands of Angels, wzruszając wszystkich, na czele z Eltonem, który nie mógł pozbierać się po usłyszeniu tej kompozycji. Cóż, rzeczywiście to naprawdę poruszająca i wspaniała piosenka. Rozpoczyna się motywem na organach, by po chwili ustąpić miejsca samemu Leonowi i jego nieodłącznemu fortepianowi. Jego emocjonalne wykonanie po prostu chwyta za serce, a sama piosenka naprawdę może wzruszyć.

I was in the hands of angels
Until this very day
Inside the hands of angels
What more can I say

When you're in the hands of angels
Life is oh so sweet
And you feel the love down deep inside
Even out there on the street


The Union to zdecydowanie nie płyta dla każdego. Panowie nie udają nawet, że zrobili to dla kogokolwiek poza sobą. Nie jest to też płyta o równym wkładzie twórczym; więcej piosenek skomponował Elton i to jego głos słyszymy zdecydowanie częściej. No, ale Brytyjczyk jest też w lepszej formie wokalnej, więc całkiem możliwe, że Russell kilku partii po prostu by nie udźwignął. Jeśli chodzi o materiał - jest wspaniale staromodny. Panowie cofają się tu do czasów rock and rolla, bluesa, soulu i zahaczają momentami o gospel i rhythm and blues. Obecność Russella pozwoliła Johnowi poniekąd wrócić do korzeni, a także wydobyć szczerość i intymność z kompozycji. Elton natomiast dołożył do muzyki Leona więcej rozmachu i bogactwa brzmienia. Obu panom wyszło to z pewnością na dobre, a ich wspólne dzieło - zachwyca. Jak mówiłem, nie jest to płyta dla każdego. Słuchacze nie znajdą tu ani jednego dźwięku, którego wcześniej panowie by nie zagrali. Jednak zarówno materiał, jak i produkcja zachwycają może właśnie ze względu na tą staromodność. To bardzo dojrzała płyta dla tych, którym tęskno za starymi czasami klasycznej amerykańskiej muzyki. The Union to świadectwo minionych czasów i powrót dwóch legend muzyki do korzeni.

Ocena: 9/10


The Union: 63:12

1. If It Wasn't for Bad - 3:43
2. Eight Hundred Dollar Shoes - 3:23
3. Hey Ahab - 5:39
4. Gone to Shiloh - 4:50
5. Heart Have Turned to Stone - 3:47
6. Jimmie Rodger's Dream - 3:42
7. There's No Tomorrow - 3:45
8. Monkey Suit - 4:46
9. The Best Part of the Day - 4:45
10. A Dream Come True - 5:07
11. I Should Have Sent Roses - 5:21
12. When Love is Dying - 4:51
13. Never Too Old (To Hold Somebody) - 4:58
14. In the Hands of Angels - 4:43

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...