niedziela, 3 maja 2020

"Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra" - Electric Light Orchestra [Recenzja]


Album Zoom (podpisany szyldem Electric Light Orchestra, acz będący faktycznym solowym krążkiem Jeffa Lynne'a) okazał się komercyjnym niewypałem, szczególnie biorąc pod uwagę szum zrobiony wokół "wielkiego powrotu ELO". Nie dość, że płyta sprzedawała się bardzo słabo, to w dodatku trzeba było odwołać trasę koncertową z powodu niskiej sprzedaży biletów. Jeff uznał, że widocznie ludzie mają już dosyć jego muzyki i wycofał się na długi czas z tworzenia. Poświęcił się produkcji, firmując swoi nazwiskiem kolejne albumy innych twórców.
Wiele lat później, jeden z DJ-ów radia BBC zaprosił Lynne'a na wywiad i wiele pytań od słuchaczy dotyczyły powrotu ELO. Być może to właśnie wtedy do głowy Jeffa po raz pierwszy wpadł pomysł na kolejny album.
Początkowo Lynne miał w planie wydać tylko kolejną składankę, jednak, w miarę słuchania kolejnych utworów, uznał że sporo rzecz można tam poprawić, zwłaszcza jeśli ma jeszcze większe doświadczenie producenckie niż w chwili, gdy te piosenki tworzył. Postanowił spróbować i nagrał na nowo utwór Mr. Blue Sky. Rezultat na tyle mu się spodobał, że nagrał też kilkanaście innych przebojów ELO i uznał, że zamiast wydawać kolejnej składanki, wyda płytę złożoną z nagranych na nowo hitów. Do tego wszystkiego dorzucił jeszcze dotychczas niewydany utwór Point of No Return.
Album okazał się sporym sukcesem - na pewno większym niż Zoom. Płyta zadebiutowała na 8. miejscu UK Albums Chart i na 2. miejscu UK Top 40 Independent Albums Chart. Ostatecznie pokryła się ona nawet srebrem, co w dobie spadającej sprzedaży fizycznych krążków, trzeba uznać za sukces. Lynne był z tego na tyle zadowolony, że postanowił wrócić na scenę z premierowym materiałem.
Nigdy nie recenzuję składanek, jednak tym razem się na to zdecydowałem, gdyż nie jest to de facto kompilacja w ścisłym rozumieniu tego słowa, a zbiór nagranych na nowo piosenek. Jest to więc płyta starych piosenek w nowych wykonaniach, co już sprawia, że warto się z tym materiałem zapoznać, mimo że nowe wersje nie różnią się zbytnio od oryginałów.

Nie mogło zacząć się inaczej, niż od tytułowego utworu, który przecież zainspirował Lynne'a do stworzenia tej płyty. Mr. Blue Sky to też, oczywiście, największy przebój Electric Light Orchestra, któremu żadna inna piosenka nie jest w stanie choć trochę zagrozić, jeśli chodzi o popularność. Nic dziwnego - ta optymistyczna, pełna szczerej radości i pasji kompozycja zachwyca przy każdym przesłuchaniu. Jeśli mam być szczery, to ta nowsza wersja nawet bardziej mi odpowiada, głównie ze względu na wokale Jeffa, który śpiewa tu jeszcze lepiej niż na Out of the Blue. Zachwyca też choćby sama świadomość, że cała piosenka w tej wersji została w całości nagrana przez jednego muzyka (gdy, przypomnijmy, wersję z 1977 roku nagrywał jeszcze pełnoprawny zespół). Nie muszę więc dodawać, że płyta potrafi zauroczyć już od pierwszych dźwięków (chociaż brakuje mi nieco tego nagłego przyspieszenia pod koniec z oryginału, ale to szczegół).

Hey, you with the pretty face
Welcome to the human race
A celebration
Mr. Blue Sky's up there waitin'
And today
Is the day we've waited for, oh

Cofamy się z 1977 do 1975 roku i płyty Face the Music. No i jakiż inny przebój mógłby z niej się tu znaleźć, jeśli nie kultowe Evil Woman? Od początku do końca to raczej wierna kopia, rewelacyjnie i ciepło brzmiąca i znakomicie wyśpiewana przez Lynne'a. Warto dodać, że w przypadku Face the Music, o ile kwestia aranżacyjna była już dopracowana, o tyle brzmienie nie było jeszcze tak charakterystyczne, klarowne i ciepłe (to miało się wykrystalizować dopiero przy następnym albumie, A New World Record). W przypadku tej składanki, wszystkie utwory zachwycają głębią i ciepłem brzmienia, co z pewnością jest kolejnym argumentem przemawiającym na korzyść tej składanki.

I came runnin' every time you cried
Thought I saw love smilin' in your eyes
Ha, ha, very nice to know
That you ain't got no place left to go

Zostajemy przy Face the Music, a to dlatego, że Lynne sięga po - nieco zapomniane, acz bardzo przeze mnie lubiane - Strange Magic. To pierwsza ballada na płycie i muszę przyznać, że cieszy mnie obecność tej piosenki na tym albumie. Strange Magic był sporym przebojem, jednak dzisiaj raczej rzadko wymienia się go jednym tchem w jednym rzędzie z innymi hitami ELO, a szkoda. Uważam, że to jedna z najpiękniejszych melodii Jeffa, która zachwyca, hipnotyzuje i - nomen omen - oczarowuje. 

You're walking meadows in my mind
Making waves across my time
Oh no

I get a strange magic

4 lata po Face the Music Electric Light Orchestra wydała płytę Discovery, na której zaprezentowała muzykę podchodzącą pod disco w swoim stylu. Największym przebojem z tamtego albumu okazał się wieńczący całość dynamiczny Don't Bring Me Down, czyli jedyny utwór krążka, w którym nie pojawiły się smyczki. Bardzo cieszy mnie, że w słynnym "Don't bring me down/ Gross" Lynne darował sobie te bardzo wysokie partie, które odrobinę mnie irytowały w oryginalnej wersji. Utwór brzmi oczywiście znakomicie i słucha się tego z wielką przyjemnością.

You wanna stay out with you fancy friends
I'm telling you, it's got to be the end
Don't bring me down

Wracamy do płyty Out of the Blue z 1977 roku, którą zaczęliśmy tę składankę. Turn to Stone to piosenka, która otwierała ów longplay. Był to pierwszy utwór ELO, w którym Lynne poniekąd zapowiedział disco-naleciałości, które miały pojawić się w ich twórczości bardziej wyraziście 2 lata później. W tej wersji są nieco mniej widoczne, jednak nie mogę powiedzieć, by piosenka jakkolwiek na tym ucierpiała. To wciąż znakomity easy-listening, którego słucham z największą przyjemnością.

I turn to stone
When you are gone
I turn to stone

Turn to stone
When you comin' home?
I can't go on

Showdown to pierwszy, własny przebój zespołu (no, stricte pierwszy był Roll Over Beethoven, ale był to cover, dlatego napisałem że "własny"). Pamiętam mój pierwszy kontakt z tą piosenką: od razu uderzył mnie niezwykły klimat tego utworu, to niebanalne użycie smyczków, jako świetny sposób budowania napięcia, i świetne, melodyjne refreny, w których czai się jeszcze więcej emocji, niż w nieco spokojniejszych (choć wciąż niepokojących) zwrotkach. Nie dziwne, że sam John Lennon w bardzo pochlebnych słowach wypowiadał się o tej piosence, wskazując ELO, jako naturalną kontynuację muzyki tworzonej przez The Beatles. Nie byle jaki komplement. Jeśli mam więc powiedzieć coś o Showdown, to powiem tak: ta pochlebna opinia nie wzięła się znikąd, a i Lennon raczej nie był z tych, co rzucają komplementy na lewo i prawo. Również i nowa wersja wypada porywająco i wspaniale.

And it's rainin' all over the world
Rainin' all over the world
Tonight, the longest night

Kolejne 3 piosenki to utwory z przełomowego albumu A New World Record. Zaczynamy od pięknego i klasycznego już Telephone Line. Tutaj Lynne odpuścił sobie wstęp z klawiaturą telefonu i paroma elektronicznymi odgłosami, przechodząc od razu do samej muzyki. Nowsza wersja wydaje się nieco mniej majestatyczna niż ta z 1976 roku ze względu na nieco mniejsze wyeksponowanie orkiestry. Jeśli więc komuś tam to przeszkadzało, to nowa wersja powinna mu bardziej przypaść do gustu. Ja osobiście częściej wracam do pierwowzoru, ale tutaj zostało to zrobione na tyle sprawnie, że utwór wciąż trzyma klasę i dla mnie zawsze będzie bronić się w każdej odsłonie.

Ok, so no-one's answering
Well can't you just let it ring a little longer?
I'll just sit tight, through shadows of the night
Let it ring for evermore

Livin' Thing to kolejny wielki przebój z A New World Record.  No i cóż mam tu powiedzieć? To kolejny, optymistyczny, pełen radości i pasji utwór, który urzeka mnie w każdej wersji. Tutaj został zrealizowany bardzo podobnie do pierwowzoru, więc dodatkowo można też poczuć nutkę nostalgii. 

It's a livin' thing
It's a terrible thing to lose
It's a given thing
What a terrible thing to lose

Do Ya to kolejny świetny utwór z A New World Record. Warto jednak zauważyć, że piosenka jest jednak sporo starsza. Lynne wspomina, że napisał ją, gdy miał... 16 lat. Rzeczywiście, słychać tu świetny pomysł na melodię, ale tylko w refrenach. Zwrotki są nieco dopisane na siłę, byle tylko było jak wyeksponować refreny. Niektórym może to przeszkadzać, jednak ja zdążyłem się do tego przyzwyczaić i nawet uważam już, że ma to swój urok. Na pewno wynagradza je rewelacyjny mostek ze wspaniałymi smyczkami i gitarami akustycznymi. Świetna, niemniej dynamiczna od oryginału, wersja.

Well, I think you know what I'm trying to say, woman
That is, I'd like to save you for a rainy day
I've seen enough of the world to know
That I've got to get it all
To get it all to grow

Can't Get It Out of My Head to największy przebój i jedyny przedstawiciel Eldorado. Szkoda, że Lynne nie pokusił się o dodanie do niej Eldorado Overture, które - moim zdaniem - jeszcze lepiej wpływa na odbiór tej piosenki. Ale i tak, Can't Get It Out of My Head to jedna z moich ukochanych kompozycji ELO i wypada tu nie mniej przepięknie i wzruszająco. Z pewnością ta piosenka najwięcej zyskała na nowej wersji, bowiem brzmienie jest tu mniej zdominowane przez orkiestrę, dzięki czemu można wysłyszeć tu więcej smaczków. 

Breakdown on the shoreline
Can't move, it's an ebb tide
Morning don't get here till night
Searching for her silver night

Najstarszą piosenką na tej kompilacji jest bez wątpienia 10538 Overture. To bardzo ważna kompozycja, bowiem to pierwszy utwór Lynne'a napisany dla Electric Light Orchestra. Można więc powiedzieć, że to właśnie tu narodziło się ELO. Na tylnej stronie okładki zaznaczono nawet, że to specjalna wersja tego utworu stworzona z okazji jego 40-lecia. Czym się więc różni od oryginału? Na pewno lepiej zmiksowano tu całość, dzięki czemu symfonika nie jest tu tak przytłaczająca, aczkolwiek z pewnością nic nie straciła na wyrazistości. Przyznam się także, że na oryginalnej wersji nie słyszałem nigdy tu gitary akustycznej, natomiast tutaj jest bardzo dobrze słyszalna. Wokale Jeffa są nieco bardziej powściągliwe, co jednym zapewne spodoba się bardziej, innym mniej. Dla mnie i jedne i drugie wypadają bardzo dobrze, więc nie przeszkadza mi to specjalnie. Sam utwór oczywiście powala, ale no tego chyba nie muszę mówić.

Did you see that man running through the streets today?
Did you catch his face? Was it 10538?

No dobrze, ale te wszystkie smaczki raczej nie przyciągnęłyby dawnych słuchaczy ELO do półek sklepowych. Z pewnością po składankę sięgnęli by nowi słuchacze, którzy dopiero chcą zacząć słuchanie Electric Light Orchestra. Na pewno do sklepu ruszyli by też fani, którzy z obowiązku chcą mieć każde wydawnictwo ukochanego zespołu na półkach. A co z tymi, którzy oczekiwali nowych nagrań? Jeff Lynne pomyślał też o nich, dlatego na samym końcu znajdziemy premierową piosenkę zatytułowaną Point of No Return. Muzyk wspomina, że napisał ją przy okazji, jakieś 4-5 lat wcześniej i, podczas kompletowania utworów na Mr. Blue Sky zmiksował ją na nowo i uznał że dorzuci ja, jako smaczek i ciekawostkę dla fanów. Nie jest to może zaginiony przebój na miarę innych piosenek z krążka, jednak to bez wątpienia utwór, który powinien spodobać się wszystkim fanom ELO. Ta kompozycja spokojnie mogłaby znaleźć się na Alone in the Universe lub From Out of Nowhere i z pewnością nie odstawałaby od reszty. To po prostu świetny utwór w średnim tempie, z wpadającą w ucho melodią i rewelacyjną aranżacją, dzięki któremu Lynne pokazuje że wciąż jest w znakomitej kompozytorskiej formie.

We could only run, we could never walk
We could only shout, we could never talk
We were living way too close to the border line

While the city boys were hanging out
Trying to clean their shares in the laundromat
It was getting to the point of no return


Tak, wiem że Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra to tylko składanka, więc czemu wystawiłem jej taką ocenę jak Eldorado i Discovery, a nawet niższą niż Time? Odpowiadam: to przecież prawdziwe creme de la creme twórczości Lynne'a i spółki. Nie ma tu słabego momentu. Jeff wybrał dość bezpieczne utwory, które były wielkimi przebojami i wciąż zachwycają miliony słuchaczy, nawet mimo prawie pięćdziesięciu lat na karku (no, ale taki dobór uzasadnia przecież fakt, że album ten jest "tylko" kompilacją). Niesamowite jest to, że słuchając tej płyty, czasem ciężko się zorientować, że są to nowe wersje piosenek tak dobrze nam znanych; głos Lynne'a prawie w ogóle się nie zmienił, dzięki czemu te kompozycje wypadają nie mniej zachwycająco. Jeff nie chciał chyba za bardzo modyfikować tych piosenek, a jedynie je nieco ulepszyć, jeśli chodzi o produkcję, co z pewnością mu się udało, bo takie Evil Woman, Strange Magic, Can't Get It Out of My Head czy 10538 Overture mają tutaj zdecydowanie głębsze i cieplejsze brzmienie, niż w pierwszych wydaniach. Dzięki temu na tej kompilacji coś nowego znajdą dla siebie zarówno ci, którzy zaczynają przygodę z ELO, jak i starzy fani, dla których parę smaczków z pewnością będzie bardzo miłymi akcentami, pozwalającymi odkryć parę z tych piosenek na nowo.

Ocena: 9/10


Mr. Blue Sky: The Very Best of Electric Light Orchestra: 48:51

1. Mr. Blue Sky - 3:44
2. Evil Woman - 4:30
3. Strange Magic - 3:53
4. Don't Bring Me Down - 4:01
5. Turn to Stone - 3:46
6. Showdown - 4:16
7. Telephone Line - 4:30
8. Livin' Thing - 3:42
9. Do Ya - 3:56
10. Can't Get It Out of My Head - 4:35
11. 10538 Overture (40th anniversary version) - 4:44
12. Point of No Return - 3:14

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...