sobota, 22 sierpnia 2020

"Bob Dylan" - Bob Dylan [Recenzja]


Robert Allen Zimmerman wcale nie zaczynał swojej przygody z muzyką od rock and rolla lub muzyki klasycznej, jak ma to w biografii większość muzyków urodzonych w latach 40. Wszystko zaczęło się od bluesa i country, a rock and roll przyszedł dopiero później. Oczywiście, gdy przyszły Bob Dylan już go poznał, to stało się to jego uzależnieniem, od którego nie mógł się uwolnić. Marzył by zostać Elvisem Presleyem lub Little Richardem. Poznawał akordy na gitarze z myślą o graniu właśnie takiej muzyki, choć pierwsze sceniczne kroki stawiał siedząc za fortepianem, grając na stojąco, skacząc po nim (jak Little Richard), odrywając się od niego (jak Gene Vincent) i nierzadko niszcząc ów instrument w rockandrollowym uniesieniu. Po jakimś czasie zdał sobie jednak sprawę, że jego wygląd i warunki wokalne nie pozwolą mu zrobić kariery jako rockandrollowiec. Zaczął więc szukać nowej fascynacji. Ta spadła na niego jak grom z jasnego nieba, gdyż modny wówczas zrobił się gatunek szalenie bliski wszystkim młodym ludziom, gdyż opowiadający w swoich tekstach o przyziemnych, codziennych sprawach. Nazywał się "folk". Gdy tylko Zimmerman go poznał, zamarzył, by właśnie jemu poświęcić całe swoje życie.
Wbrew sobie samemu, jednak ku radości i wychodząc na przeciw oczekiwaniom rodziców, poszedł na studia. Nie wytrzymał tam jednak długo, gdyż rzucił je już w maju 1960 roku, nie kończąc nawet pierwszego roku. Wtedy własnie przybrał nowe imię. "Bob" było po prostu zdrobnieniem od jego prawdziwego imienia. Jako nazwisko, rozważał "Dillon" (od członka jego rodziny), jednak zmienił zdanie, gdy zafascynował się poezją Dylana Thomasa. Tak właśnie powstał "Bob Dylan". W styczniu 1961 roku udał się do Nowego Jorku, by poznać Woody'ego Guthriego - jego muzycznego idola, który zmarł niedługo potem. Od lutego zaczął grać w barach i klubach klasyczny folkowy repertuar.  We wrześniu w "New York Times" ukazała się entuzjastyczna recenzja jego występu, która sprawiła, że zaangażowano go do zagrania na harmonijce dla Carolyn Hester podczas nagrywania jej albumu. Jego pojawienie się w studiu zwróciło uwagę producenta, Johna Hammonda, który dostrzegł w młodym grajku potencjał. To właśnie dzięki jego wstawiennictwu, Bob Dylan podpisał niedługo potem kontrakt z Columbia Records.
Swój debiutancki album nagrał podczas trzech krótkich popołudniowych sesji w listopadzie tego samego roku. Na repertuar złożyły się 2 autorskie utwory (Talkin' New York i Song to Woody) i 11 klasycznych utworów folkowych. Jak wspomina Hammond, nagrywanie szło bardzo opornie; Bob miał problemy z dykcją, bardzo denerwował się przy każdym małym potknięciu, był nieprzygotowany do sesji, niezdyscyplinowany i nie słuchał niczyich rad, bo sam był przekonany, że wie najlepiej.
Płyta zatytułowana po prostu Bob Dylan nie została zbyt ciepło przyjęta przez krytykę (którzy nagle "odkryli jej poziom" lata później, gdy bard był już bardzo znany i ceniony) i ostatecznie sprzedało się tylko 5 tysięcy egzemplarzy. Mocno rozczarowana Columbia Records chciała zerwać kontrakt z Dylanem, jednak Hammond - mimo nie za miłych przeżyć z artystą podczas pracy w studiu - przy wsparciu Johnny'ego Casha, stanęli w jego obronie i ostatecznie wytwórnia zdecydowała się dać muzykowi jeszcze jedną szansę. Skoro Cash i Hammond tak zajadle go bronili, to może musi w nim coś być?

Rozpoczynamy całkiem dynamicznym You're No Good. Już od pierwszych dźwięków rzuca nam się w uszy ascetyczność nagrania. Mamy tu dość kanciasty wokal Dylana i szybką grę na gitarze. No i rzecz jasna nie mogło tez zabraknąć przyjemnych, melodyjnych wstawek na harmonijce. Bob śpiewa tu naprawdę dobrze, a sam utwór udanie rozpoczyna longplay i nadaje ton reszcie. Tak naprawdę już po tej jednej piosence słuchacz doskonale wie, jakiej stylistyki może się tu spodziewać, co jest niewątpliwie na plus.

Well I don't know why I love you like I do
Nobody in the world can get along with you.
You got the ways of a devil sleeping in a lion's den
I come home last night you wouldn't even let me in.


Już pod numerem drugim kryje się autorska kompozycja Boba. No, może nie taka autorska, bo całkowicie Dylana to są tylko słowa, bowiem melodia w Talkin' New York jest bardzo mocno zapożyczona z Talking Dustbowl Blues Williego Guthriego. Jednak, umówmy się, komuś to przeszkadza? Chyba nie, tym bardziej że tekstowo mamy tu świetną opowieść o tytułowym mieście i poszukiwaniu zarobku przez zagubionego przybysza. Z pewnością można - a nawet trzeba - odczytywać to przez pryzmat biografii autora. Znakomity, w większości mówiony song, który jednak może nieco znudzić, jeśli słucha się go bez wgłębiania w tekst.


Well, I got a harmonica job, begun to play

Blowin’ my lungs out for a dollar a day
I blowed inside out and upside down
The man there said he loved m’ sound
He was ravin’ about how he loved m’ sound
Dollar a day’s worth
 
In My Time of Dying to jeden z bluesowych standardów. Bob może się tu popisać dobrymi, emocjonalnymi wokalami i zawadiacką grą na gitarze. Wypada tu przy tym szczerze i przekonująco, a samo wykonanie zdecydowanie bardziej angażuje niż Talkin' New York.


Well, in my time of dying don't want nobody to mourn
All I want for you to do is take my body home
Well, well, well, so I can die easy
Well, well, well
Well, well, well, so I can die easy
Jesus gonna make up, Jesus gonna make up
Jesus gonna make up my dying bed


Man of Constant Sorrow to kolejna tradycyjna pieśń, jednak tym razem mniej bluesowa a bardziej folkowa. Powraca tu także harmonijka, która fajnie ubarwia przerwy między kolejnymi zwrotkami. Całość wykonana jest jak najbardziej poprawnie, jednak odrobinę może w pewnym momencie znudzić swoją powtarzalnością. Ale, jak już, to raczej pod koniec; a tak, to czekają nas 3 minuty dobrego grania na poziomie.


Your mother says that I'm a stranger
A face you'll never see no more
But here's one promise to ya
I'll see you on God's golden shore

I'm a-goin' back to Colorado
The place that I've started from
If I'd knowed how bad you'd treat me
Babe, I never would have come


Żarliwiej wypada natomiast Fixin' to Die autorstwa Bukka White'a, amerykańskiego gitarzysty i wokalisty bluesowego. Nie ma tu harmonijki, jednak absolutnie nie ma co narzekać na nudę, bo Dylan świetnie prowadzi wokale, a na gitarze gra z taką mocną i energią, że można obawiać się o jej struny 


Feeling funny in my mind, Lord
I believe I'm fixing to die
Well, I don't mind dying
But I hate to leave my children crying
Well, I look over yonder to that burying ground
Look over yonder to that burying ground
Sure seems lonesome, Lord, when the sun goes down


Pretty Peggy-O to kolejna tradycyjna kompozycja. Utrzymana jest w zdecydowanie bardziej dynamicznym tempie, co podkreślają tylko przerywniki na harmonijce.


Well, what will your mother say, what will your mother say
What will your mother say, Pretty Peggy-O
What will your mother say to know you're going away
You're never, never, never coming back-io ?


Highway 51 Blues w chwili wydania była jedną z nowszych piosenek, gdyż została napisana w latach 60. przez Curtisa Jonesa. Bob poświęca jednak na jej wykonanie tyle samo pasji i żarliwości, jak interpretując klasyczne kompozycje, próbując dać im drugie życie. Znakomity, dynamiczny numer.


Highway 51 runs right by my baby's door
Highway 51 runs right by my baby's door
If I don't get the girl I'm loving
Won't go down to Highway 51 no more


Gospel Plow brzmi jednak już nieco powtarzalnie, i jeśli miałbym wskazać najsłabszy numer na albumie, to mój wybór padłby prawdopodobnie na tę kompozycję. Niby wszystko tu gra, ale jakoś nie porywa.



Mary, Mark, Luke and John
All these prophets so good and gone
Keep your hand on that plow, hold on
Oh Lord, Oh Lord, keep your hand on that plow, hold on
Well, I never been to heaven
But I've been told streets up there
Are lined with gold
Keep your hand on that plow, hold on


Nastrój zupełnie zmienia się za sprawą romantycznego Baby, Let Me Follow You Down. Najpierw mówione zwrotki, a potem melodyjne refreny z wpadającymi w ucho partiami harmonijki i wokalami. Temu wszystkiemu akompaniuje zaś delikatna, lekko tylko zaznaczona gitara. Jeden z moich ulubionych utworów na płycie.


Baby let me follow you down, baby let me follow you down
Well I'll do anything in this godalmighty world
If you just let me follow you down

Can I come home with you, baby can I come home with you ?
Yes I'll do anything in this godalmighty world
If you just let me come home with you


Gdy spojrzeć na listę utworów znajdujących się na albumie, to chyba tylko House of the Rising Sun może coś mówić współczesnemu słuchaczowi średnio zaznajomionemu z tym repertuarem. Oczywiście, pierwsze co przychodzi na myśl, to bezbłędne wykonanie tej tradycyjnej pieśni przez Erica Burdona i zespół The Animals. Od razu lojalnie więc ostrzegam, że interpretacja Dylana jest zupełnie inna; bardziej akustyczna, mniej rozkrzyczana i bardziej wyważona. Wokale Boba są tu doprawdy rewelacyjne. Słucha się jednak tego z zainteresowaniem, mimowolnie jednak w myślach odnosząc kolejne wersy do pamiętnych zaśpiewów Burdona.


There is a house down in New Orleans they call the rising sun
And it's been the ruin of many a poor girl and me, oh God, I'm one.

My mother was a tailor, she sowed these new blue jeans
My sweetheart was a gambler, Lord, down in New Orleans.

Now the only thing a gambler needs is a suitcase and a trunk
And the only time when he's satisfied is when he's on a drunk.


Freight Train Blues to natomiast piosenka nieco zepsuta wokalami Dylana - mianowicie chodzi mi o fragmenty, kiedy śpiewa falsetem, gdyż czasem wtedy przybiera on tak nieprzyjemną formę, że słuchanie go jest aż nieprzyjemne. Poza falsetami wszystko jest jednak jak najbardziej na miejscu i dobrze się tego słucha.


Well, the only thing that makes me laugh again
Is a southbound whistle on a southbound train
Every place I wanna go I never can go
Because you know I got the freight train blues
Oh Lord mama, I got them in the bottom of my rambling shoes.


Song to Woody to druga autorska piosenka Dylana (choć znów - w pełni autorski to jest tylko tekst, bo muzyka jest dość ostro zapożyczona z 1913 Massacre Woody'ego Guthriego; choć są podejrzenia, że i Guthrie skądś ją podwędził) i jest zdecydowanie ciekawsza i po prostu lepsza od Talkin' New York. Mamy tu ładną, delikatną linię melodyczną, śliczną partię gitary i wysmakowane wokale Boba. Już po tytule można oczywiście się domyślić, że jest to utwór napisany dla (a może raczej: do) Woody'ego Guthriego.


I’m out here a thousand miles from my home
Walkin’ a road other men have gone down
I’m seein’ your world of people and things
Your paupers and peasants and princes and kings


Żywiołowo i intrygująco wypada także zamykające krążek See That My Grave is Kept Clean. Po prostu kolejna dobrze zagrana piosenka.


Did you ever hear that coffin sound
Means another poor boy is underground.

Did you ever hear them church bells toll
Means another poor boy is dead and gone.



Pewnie, takie płyty nagrywali wówczas praktycznie wszyscy początkujący folkowi muzycy, o których historia zdążyła już zapomnieć, a wracamy do akurat tego - wiadomo - bo to Dylan, jednak na tle podobnego typu albumów, Bob Dylan nie wyróżnia się absolutnie niczym. Ciężko cokolwiek pisać o poszczególnych kompozycjach, ponieważ wszystkie utrzymane są w podobnym, bardzo oszczędnym i ascetycznym stylu. Przez ponad pół godziny słyszymy tylko Boba: jego wokale, gitarę akustyczną i harmonijką. Jednak absolutnie nie można narzekać na nudę, bo to jedna z najlepszych okazji (pomijając oczywiście kolejne 3 płyty), by najlepiej poznać Dylana, jako solowego wykonawcę, który nie potrzebuje zespołu i dodatkowych muzyków, by przyciągać uwagę. Nawet po tak starym nagraniu dosłownie słychać jego charyzmę wykonawczą, a jego niepowtarzalny głos nadaje każdej kompozycji indywidualności. Mimo, że czas na nagrywanie wielkich płyt jeszcze przyjdzie, to debiut jest zdecydowanie rzeczą wartą uwagi. Chyba na żadnej jego późniejszej płycie nie dostajemy tak wyraźnie zarysowanych korzeni, z których czerpał inspirację, i z których po prostu się wywodzi. Dla słuchaczy, którzy już dostatecznie poznają jego twórczość dzięki jego kolejnym dokonaniom, ta płyta to istny skarb i znakomita kronika kształtowania się jego autorskiego stylu, bowiem to właśnie w tych wykonaniach możemy usłyszeć źródła jego przyszłych chwytów, które pomogły uczynić go legendą. Z pewnością płyta warta uwagi, jednak lepiej wrócić do niej nieco później, by bardziej docenić zawarty tu materiał, ale jednocześnie na początku nie zniechęcić się do Dylana, bo mimo wszystko zawarta tu muzyka to trochę za mało, by na jej podstawie próbować ocenić źródło fenomenu Boba.

Ocena: 7/10


Bob Dylan: 36:54

1. You're No Good - 1:40
2. Talkin' New York - 3:20
3. In My Time of Dyin' - 2:40
4. Man of Constant Sorrow - 3:10
5. Fixin' to Die - 2:22
6. Pretty Peggy-O - 3:23
7. Highway 51 Blues - 2:52
8. Gospel Plow - 1:47
9. Baby, Let Me Follow You Down - 2:37
10. House of the Risin' Sun - 5:20
11. Freight Train Blues - 2:18
12. Song to Woody - 2:42
13. See That My Grave is Kept Clean - 2:43

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"PWRϟUP" - ACϟDC [Recenzja]

Po tragicznej śmierci Bona Scotta w 1980 roku, zespół ACϟDC z pewnością nie miał z górki. Zdarzało się wiele zawirowań, jednak chyba kolejną...