Derek and the Dominos to prawdopodobnie najsłynniejszy zespół jednej płyty. A zrodził się on właściwie z pomysłu i frustracji Erika Claptona. Gitarzyście było bowiem bardzo nie w smak to, że jego poprzednie zespoły (Cream i Blind Faith) odniosły taką popularność, czego stali się niewolnikami. W międzyczasie wydał jeszcze eponimiczny album debiutując jako solista, jednak jego nazwisko było już zbyt wielkim magnesem. Zapragnął znowu zacząć od zera i grać to, co mu w duszy gra, a nie to, czego się od niego oczekuje. A najlepszym wyjściem, by to osiągnąć, było utworzenie kolejnego zespołu. Dołączył więc do duetu Delaney & Bonnie and Friends. Pech jednak prześladował Claptona, gdyż niedługo potem zespół się rozpadł. Do Erika dołączył więc Bobby Whitlock. Od kwietnia 1970 roku spędzili parę tygodniu na pisaniu nowych piosenek, by mieć w ogóle z czym wyjść do ludzi. Niedługo potem dołączyli do nich Carl Radle i Jim Gordon. Większość tekstów autorskich numerów zespołu opowiadała o miłości Claptona do Pattie Boyd - żony George'a Harrisona, prywatnie, bliskiego przyjaciela Erika. Stąd też w wielu tekstach pojawia się motyw nieodwzajemnionej miłości, miłości ukrytej, tuszowanej, a także poczucie winy z powodu przyjaźni, która stoi w mocnej opozycji do okazania kobiecie swoich uczuć.
Nazwa zespołu narodziła się podczas koncertów grupy w pierwszych tygodniach sierpnia 1970 roku. Odbywały się one głównie w małych klubach w Wielkiej Brytanii. A na takich koncertach konferansjerka nie zawsze stoi na wysokim poziomie. Na skutek gafy prowadzącego, który przejęzyczył się, zapowiadając zespół, Eric & The Dynamos przerodził się w Derek and the Dominos. Chociaż, fakt faktem, Clapton od początku myślał, by zmienić nazwę, bo nie odpowiadało mu, że jego imię jest w szyldzie grupy, odbierając mu anonimowość. Gdy Derek and the Dominos zakończyli swoją krótką trasę, weszli do studia, by nagrać swój pierwszy (i - jak się później okazało - jedyny) album.
Gdy Derek and the Dominos wchodzili do studia w Miami, akurat swój drugi longplay nagrywali Allman Brothers pod czujnym okiem Toma Dowda. Do producenta zadzwonił Clapton z pytaniem, czy ten nie chciałby wziąć nagrywania pod swoje skrzydła. Dowiedział się o tym Duane Allman, a że był fanem Erika, zapytał, czy może pojechać z Dowdem i sobie trochę posiedzieć i posłuchać, jak nagrywają. Na miejscu okazało się jednak, że Clapton zna i podziwia umiejętności gitarowe Duane'a, a ostatecznie skończyło się na tym, że Allman wziął udział w nagrywaniu Layla and Other Assorted Love Songs.
Płyta ukazała się 9 listopada 1970 roku i okazała się wielkim niewypałem. W Wielkiej Brytanii nawet nie dostała się do zestawień, a w Stanach ledwo co weszła do pierwszej dwudziestki. Również krytycy nie zostawili na niej suchej nitki. Dziś, po pięćdziesięciu latach od premiery, album uważany jest jednak za jeden z najwybitniejszych krążków wszech czasów i jedno z największych dokonań Erika Claptona. Także krytycy po latach go docenili i dziś kierują pod jego adresem niezliczoną liczbę pochwał i okrzyków zachwytu.
Pierwszą piosenką albumu jest zdecydowanie mocno bluesowy, balladowy I Looked Away. Mamy tu opowieść o nieodwzajemnionym uczuciu, porzuceniu i samotności; wymarzona tematyka do dobrego bluesa. I I Looked Away to bez wątpienia bardzo dobry blues. Mamy świetną, łkającą gitarę, emocjonalne wokale Claptona i świetne tempo, które przez 3 minuty nie pozwala nam się znudzić. Piosenka jest bowiem dość jednostajna i dość niedużo się w niej dzieje, tym większe uznanie należy się instrumentalistom, którzy grają z taką pasją i feelingiem, że ciężko przejść obok tego utworu obojętnie.
She took my hand
And tried to make me understand
That she would always be there
But I looked away
And she ran away from me today
I'm such a lonely man
I Looked Away to blues na poziomie, nie powiem że nie. Jednak pierwszym prawdziwym ciosem prosto w serce jest znakomity Bel Bottom Blues. Balladowe zwrotki świetnie kontrastują z wybuchowymi refrenami. Zabieg w muzyce rozrywkowej przecież nienowy, ale tu jak najbardziej się sprawdza. Na szczególne wyróżnienie, oprócz wokali, zasługuje Clapton jako gitarzysta. Piosenka została nagrana jeszcze przed dokooptowaniem do zespołu Allmana, więc to Eric odpowiedzialny jest tu za wszystkie gitarowe partie. W każdym dźwięku czuć jego kunszt, a także emocje, które wkłada w ten wykon. Także i w jego głosie słychać, że śpiewa prosto z serca. Trudno się dziwić - w końcu opowiada tu o historii swojego nietrafionego zakochania. Z jednej strony ciągnie go miłość, a z drugiej - na drodze stoi lojalność wobec przyjaciela. Czuć to rozdarcie w każdej nucie. Świetny numer, który mógłby okazać się niepotrzebnym rozciąganiem, a okazał się przepiękną balladą śpiewaną przez człowieka na rozdrożu. Co zabawne, Bell Bottom Blues brzmi w moich uszach zupełnie tak, jakby w jego powstawaniu mógłby mieszać palce sam George Harrison, a piosenka spokojnie odnalazłaby się np. na Living in the Material World. Być może to już nieco za daleko idąca konfabulacja, ale czyżby Clapton chciał dać tym coś do zrozumienia?
I don't want to fade away
Give me one more day, please
I don't want to fade away
In your heart I want to stay
It's all wrong but it's alright
The way that you treat me, baby
Once I was strong but I lost the fight
But you won't find a better loser
Zdecydowanie dynamiczniej zaczyna się Keep on Growing. Mamy tu już zupełnie inny gitarowy groove, który zapowiada, że Layla and Other Assorted Love Songs nie będzie płytą przepełnioną wyłącznie balladami. To ostatni utwór, w którym nie grał jeszcze Allman, więc za wszystkie gitarowe wstawki można chwalić tylko Claptona. Znakomity, dynamiczny numer, który podbija puls i pokazuje, że smutek i nostalgię można wyrazić też nieco inaczej, niż tylko smęceniem. Tu panowie dają do pieca i nie pozwalają się oderwać od znakomitego, bluesrockowego grania.
I was standing
Looking in the face
Of one who loved me
Feeling so ashamed
Hoping
Praying, Lord
That she could understand me
But I didn't know her name
Mniej rockowo, a bardziej bluesowo wypada poruszający Nobody Loves You When You're Down and Out. To, rzecz jasna, już nie autorski utwór Derek and the Dominos, a cover standardu Jimmy'ego Coxa z 1923 roku. Czuć tu rdzennego bluesa prosto z delty Missisipi, który pięknie został tu przyozdobiony gospelowym chórem. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się tu rewelacyjne solo gitarowe, ale także wokale Claptona, który po raz kolejny pokazuje, że po prostu "czuje tego bluesa". Wypada to niemniej poruszająco i ujmująco niż pierwowzór, a wielu artystów i zespołów mogłoby na podstawie tego numeru uczyć się, jak coverować z klasą.
Once I lived the life of a millionaire
Spent all my money, I just did not care
Took all my friends out for a good time
Bought bootleg whiskey, champagne and wine
Then I began to fall so low
Lost all my good friends, I did not have nowhere to go
If I get my hands on a dollar again
I'm gonna hang on to it till that eagle grins
I Am Yours to pierwsza na tej płycie kompozycja, w której Clapton nie skorzystał z pomocy Whitlocka. Sam skomponował bowiem muzykę do poematu XII-wiecznego perskiego poety - Nizami. To już nieco mniej gitarowe i bluesowa, a bardziej akustyczne granie w klimacie stereotypowej ballady. Bardzo przyjemnie się tego słucha, choć nie zapiera tchu w piersiach, jak parę poprzednich numerów.
I am yours
However distant you may be
There blows no wind, but wafts your scent to me
There sings no bird, but calls your name to me
Each memory that has left its trace with me
Lingers forever as a part of me
Do pisania z Clapton wraca Whitlock, a Derek and the Dominos wracają na bardziej bluesrockowe tory. W Anyday mamy już jednak trochę więcej banału, jeśli chodzi o samą kompozycję, jednak nadrabia to - jak zwykle - znakomita gra instrumentalistów; wyróżnić należy przede wszystkim Allmana i jego świetną partię na gitarze, którą zagrał techniką slide. Wszystkie te zalety bledną jednak przy gwoździu do trumny dla tej piosenki - niepotrzebnym rozwleczeniu. Serio, zupełnie nie rozumiem, czemu panowie zdecydowali się na tak długie ciągniecie tej piosenki, tym bardziej że nie jest szczególnie zachwycająca. Gdyby skrócić tak o połowę, byłoby o wiele lepiej. Tak natomiast, gdzieś tak w okolicach piątej minuty dopada nas znużenie, które - szczególnie biorąc pod uwagę tempo tego numeru - nie powinno się pojawić. Nie jest to zły numer, ale zabrakło trochę, bym z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że jest dobry.
But if you believed in me
Like I believe in you
We could have a love so true
We would go on endlessly
And I know, any day, any day
I will see you smile
Any way, any way
Only for a little while
Żeby jednak nie było, że mam coś przeciwko rozciąganiu utworów - czasem może być to naprawdę świetnym zabiegiem, który działa tylko na korzyć utworu. Najlepszym tego dowodem może być rewelacyjny Key to the Highway, który uważam za bezapelacyjnie jeden z najjaśniejszych momentów albumu. Mamy tu bluesowe, walcowate tempo, świetne partie gitary, nieco analogowo brzmiące nagranie i rewelacyjne wokale Claptona. Utwór trwa grubo ponad 9 minut, ale wiecie co? Ani przez sekundę się nie nudziłem, nie spojrzałem na zegarek, ani nie przeszło mi przez myśl, że "mogliby już skończyć, po kiego grzyba to ciągną". O nie, wręcz przeciwnie; jak dla mnie, mogliby całą stronę winylowej płyty przeznaczyć na rozciąganie i improwizowanie na bazie tego standardu bluesowego z początku lat 40. Przez prawie 10 minut szło im rewelacyjnie, a czuć, że mogliby jeszcze tak grać i grać.
I got the key to the highway
Billed out and bound to go
I'm gonna leave here runnin'
Walkin's most too slow
I'm going back, back to the border
Where I'm better known
You know you haven't done nothin'
Drove a good man away from home
Drugą część albumu rozpoczynamy niesamowitym feelingiem, którym charakteryzuje się dynamiczny, bluesrockowy Tell the Truth. Świetny, hipnotyzujący rytm, wpadający w ucho riff, no i elementy, o których wspominałem już wcześniej wiele razy, więc nie będę się powtarzać. Po prostu kolejny bardzo dobry i satysfakconujący numer. Również i tu nie mam żadnych zarzutów, co do stosunkowo długiego czasu trwania utworu, co pokazuje, że jednak panowie, jak chcą, to potrafią. Szkoda, że nie postarali się tak przy Anyday, w efekcie czego skutki są, jakie są.
The whole world is shaking now
Can't you feel it?
A new dawn is breaking now
Can't you see it?
Tell the truth
Tell me who's been fooling you
Tell the truth
Who's been fooling who?
Poziom spada jednak przy banalnym Why Does Love Got to Be So Sad?, gdzie muzycy ewidentnie chcieli połączyć grania bluesowe z dynamicznym, zakorzenionym w rytmie samby. Dynamiczne tempo, dość słaba melodie i gitara, która - choć świetna - brzmi tu trochę za bardzo jazgotliwie i sprawia wrażenie dodanej na siłę. Miało dziać się tak dużo, że nie wiadomo, czemu się przysłuchiwać. Zamiast tego jest taki przesyt, że odechciewa się słuchać czegokolwiek z tego numeru.
Gotta find me a way
Get me back to yesterday
How can I ever hope to forget you?
Won't you show me a place
Where I could hide my lonely face
I know you're gonna break my heart if I let you
Zdecydowanie lepiej wypada Have You Ever Loved a Woman? znacznie bardziej stanowczo usadzona w estetyce pure bluesa. To 12-taktowy blues z początku lat 60., dzięki któremu panowie z Derek and the Dominos po raz kolejny pokazują, że dobrze wiedzą, jak obchodzić się z cudzymi utworami. Ten kawałek wykonują bowiem z szacunkiem do oryginału, ale przy okazji nie wahają się wpleść tu i ówdzie parę swoich dźwięków, dzięki czemu nie redefiniują kompozycji na nowo, ale zostawiają w niej trwały ślad swojej ingerencji. Taki ruch zasługuje na głęboki ukłon, podobnie zresztą, jak i samo wykonanie tej rewelacyjnej piosenki.
But all the time you know, yes you know
She belongs to your very best friend
Have you ever loved a woman
And you know you can't leave her alone?
Have you ever loved a woman, yes
And you know you can't leave her alone?
Something deep inside of you
Won't let you wreck your best friend's home
Little Wing to kolejny cover, jednak relatywnie świeży (a przynajmniej najświeższy w dniu wydania). To bowiem utwór Jimiego Hendrixa z albumu Axis: Bold As Love. Hendrix jednak nie zdążył wysłuchać tej wersji, bowiem zmarł 18 września 1970 roku, zaledwie kilka dni po nagraniu wersji Derek and the Dominos. Nie mam jednak wątpliwości, że ten wykon by mu się spodobał. Oczywiście, nie znam gustu Hendrixa, ale sposób, w jaki ten utwór potraktowali Clapton i spółka jak najbardziej budzi szacunek. Nie zostało tu może dużo z pierwowzoru; panowie postanowili wywrócić oryginał do góry nogami i nieco bardziej poszaleć. Zdecydowanie się opłaciło, bo słucha się tego wprost wybornie.
Well, she's walking through the clouds
With a circus mind that's running around
Butterflies and zebras and fairy tales
That's all she ever thinks about
It's Too Late to kolejny cover, tym razem piosenki z lat 50. wykonywanej przez Chucka Willisa. To jednak też najsłabszy cudzy kawałek w tym zestawieniu. Panowie grają tu trochę bez ikry, a kompozycyjny potencjał przykryty został zbyt niechlujną produkcją, w której wszystkie instrumenty zlewają się ze sobą tworząc ścianę dźwięku, której bardzo nie lubię. Nie ma może tragedii, ale trochę to za słabe, by uznać za godne znakomitej większości kompozycji z tej płyty.
It's too late, she's gone
It's too late, my baby's gone
Wish I had told her she was my only one
But it's too late, she's gone
It's a woman that cries
So I guess I have to dry my eyes
Yes, I will miss her more than anyone
But it's too late, she's gone
No i w końcu TEN utwór. Jeden z rockowych hymnów i z pewnością jedna z bardziej rozpoznawalnych kompozycji wszech czasów. Co ciekawe, Layla na początku miała być balladą (pewnie coś w stylu, w jakim Clapton zaprezentował ją w ramach koncertu z serii MTV Unplugged), a wszystko zmienił dopiero ikoniczny riff zagrany przez Allmana podczas sesji. Panowie zaczęli się bawić, grając Laylę "na szybko" i wtedy kompozycja ujawniła swój rockowy potencjał. Muzykom spodobało się to tak bardzo, że postanowili umieścić to na płycie właśnie w takiej wersji (nie bez przyczyny zapewne byłby fakt, że gdyby była to ballada, to pod koniec albumu zrobiłoby się już zbyt wolno). Powiem szczerze, że jest to tak dobra kompozycja, że nie umiem się zdecydować, którą wersję wolę; obie przemawiają do mnie tak samo mocno. Elektryczna ma jednak znakomitą kodę (o ile kodą można nazwać połowę kompozycji) ze świetną partią fortepianu i wspaniałymi solówkami gitarowymi. Cóż mogę powiedzieć, jak dla mnie Layla to serce tej płyty i jej najwspanialszy moment.
Let's make the best of the situation
Before I finally go insane
Please don't say we'll never find a way
And tell me all my love's in vain
Layla
You've got me on my knees
Layla
I'm begging, darling, please
Layla
Darling, won't you ease my worried mind?
Na koniec dostajemy jeszcze krótki (jak na standardy tego albumu, bo 3-minutowy) Thorn Tree in the Garden. To akustyczna kompozycja w stylu I Am Yours, jednak bez dwóch zdań, to właśnie ta przypadła mi bardziej do gustu. Czuć tu po prostu więcej emocji, pasji i złamanego serca (jakkolwiek to brzmi). Przepiękne domknięcie płyty z piosenkami o miłości, choć zupełnie zaprzeczające jej brzmieniowemu emploi.
There's a thorn tree in the garden
If you know just what I mean
And I hate to hurt your feelings
But it's not the way it seems
'Cause I miss her
She's the only girl I've cared for
The only one I've known
And no one ever shared more love
Than we've known
And I miss her
Layla and Other Assorted Love Songs to z pewnością jedno ze szczytowych dokonań Erika Claptona. Nie pokusiłbym się może na nazwanie tego albumu jego największym osiągnięciem, ale z pewnością zasłużył sobie na ścisłą czołówkę. Zacznę może od jego najistotniejszej wady, by potem przejść do superlatywów. Największym minusem Layla and Other Assorted Love Songs jest cecha, która rzuca się na pierwszy rzut oka, a mianowicie - jego długość. Nie ma wielu ponadgodzinnych albumów, które trzymałyby wysoki poziom przez cały czas (ad hoc jestem w stanie wymienić chyba tylko Goodbye Yellow Brick Road Eltona Johna, Songs in the Key of Life Steviego Wondera i świeży Rough and Rowdy Ways Boba Dylana). Również tej płycie się ta sztuka nie udała. Jest tu sporo niewypałów, zdarzyły się dłużyzny i piosenki niepotrzebne. Nie zaryzykowałbym jednak stwierdzenia, że Layla... lepiej by na tym wyszła, gdyby skrócić ją do albumu jednopłytowego, bo wtedy nie mogło by się tu znaleźć sporo innych wspaniałych numerów, lub trafiłyby w innych - niewykluczone, że słabszych - wersjach. Tak więc długość tego longplaya traktuję jako zło konieczne, choć - co jasne - nie mogło to nie znaleźć odbicia w mojej końcowej ocenie. Poza trzema wyraźnie odstającymi od reszty piosenkami nie mam jednak temu albumowi nic do zarzucenia. Eric potraktował ten projekt jako swoistą terapię i przelał w kompozycje całą swoją frustrację, ból, rozdarcie i smutek, co po prostu czuć w każdym utworze. To przede wszystkim muzyka szczera, której nie sposób nie przyznać, że grana jest z czystej miłości do samego jej grania. To świetnie osadzone piosenki w blues rocku, aczkolwiek nie dające się też jednoznacznie zaszufladkować gatunkowo. Jasne, długość i nierówny poziom to wady znaczące, ale w ostatecznym rozrachunku, tylko niewiele ujmujące poziomowi emocji i po prostu dobrego grania, które płyną z Layla and Other Assorted Love Songs.
Ocena: 9/10
Layla and Other Assorted Love Songs: 76:44
1. I Looked Away - 3:05
2. Bell Bottom Blues - 5:02
3. Keep on Growing - 6:21
4. Nobody Knows When You're Down and Out - 4:57
5. I Am Yours - 3:34
6. Anyday - 6:35
7. Key to the Highway - 9:40
8. Tell the Truth - 6:39
9. Why Does Love Got to Be So Sad? - 4:41
10. Have You Ever Loved a Woman - 6:52
11. Little Wing - 5:33
12. It's Too Late - 3:47
13. Layla - 7:05
14. Thorn Tree in the Garden - 2:53
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz